,

Medytacje szarodzienne o szkole Jezusa Chrystusa

Taki oto temat lekcji napisałam dziś w pracy na tablicy: "W szkole Jezusa Chrystusa".

Prowadząc lekcję dla uczniów mówiłam zgodznie z podręcznikowymi wskazówkami o tym, jak ważny jest prestiż szkoły, do której człowiek uczęszcza, i od czego ten prestiż i poziom nauczania zależą. Chodziło o to, by dzieci doszły do wniosku, że świetność szkoły zależy od nauczycieli i dyrekcji, którzy tę szkołę prowadzą i którzy decydują o programie nauczania i wychowania uczniów. Od tej refleksji zaczęłam tłumaczenia na czym polega życie według chrześcijańskich zasad – czyli "szkoła" z tematu lekcji i jaką relację z uczniami tej szkoły ma jej najważniejszy nauczyciel – mistrz i dyrektor Jezus Chrystus.

Potem dzieci czytały wraz ze mną przypowieść o Zacheuszu siedzącym na sykomorze (Łk 19,1-10):

Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy, widząc to, szemrali: Do grzesznika poszedł w gościnę. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie. Na to Jezus rzekł do niego: Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło.

 

Po krótkim omówieniu czytania z Biblii dzieci dostały zadanie: zrobić na kartkach reklamę szkoły Chrystusa. Wymyślały motto, herb szkoły, hasła typu: Z nami jak z Bogiem, Tutaj dziećmi opiekuje się sam Bóg, Każdy nasz nauczyciel to anioł itp.

 

Obserwując ich pracę sama zaczęłam rysować taki plakat. Zastanawiałam się jakim ja jestem uczniem w tej szkole i co mnie do niej przyciągnęło. Czy to samo co Zacheusza?

 

Kiedyś w moim rodzinnym miasteczku w parku rosło pochyłe drzewo. Był to modrzew, wysoki jako okoliczne domy, nawet wyższy od niektórych z nich. Lubiłam tam wspinać się i to na sam szczyt, gdzie natura ułożyła z gałęzi  wygodne siedzenie z oparciem, na tyle bezpieczne, żeby czuć się komfortowo i swobodnie wysoko nad ziemią i móc rozglądać się wokół ponad koroną drzewa na otaczający mnie świat.

Im byłam starsza tym bardziej bałam się tam wchodzić. Wiedziałam, że mogę spaść i zabić się po prostu. Dzieci nie wiedzą takich rzeczy, nie czują niebezpieczeństwa, czują tylko zew przygody i włażą wszędzie i na każdą wysokość. Ale już nastolatek nie będzie tak odważny, już nie mówiąc o tym, że wdrapanie się po modrzewiu ktoś mógłby ocenić jako śmieszne zachowanie.

Ostatni raz tam weszłam, kiedy miałam już dziecko. To było szaleństwo, serce skakało mi do gardła, a ja dławiąc instynkt samozachowawczy zrobiłam to – weszłam na samą górę. Żeby znów spojrzeć na horyzonty otaczające moje małe miasto.

Widać było całe jezioro i to drugie kilkanaście kilometrów od miasta. Otaczające okolicę lasy i łąki wyglądały wspaniale. Ogrom i przestrzeń nieba nade mną i nad tą wodą i lasem powodował , że czułam się wolna jak ptak. Tylko rozłożyć skrzydła i lecieć. Takie widoki zawsze sprawiają, że oddycham głębiej tym światem i mocniej wierzę w to, że i ja mogę być częścią tego dalekiego horyzontu, tej ogromnej przestrzeni i możliwości jakie ona ukrywa.

Po zejściu na ziemię zawsze czułam radość i euforię, która pozwalała mi lepiej przeżyć dzień. Teraz już nie ma tego drzewa. Przewróciło się albo je wycięto, żeby nie zagrażało innym drzewom w parku i pobliskiej ulicy. Został po nim pieniek, na którym ktoś posadził parkowe kwiaty. Pięknie wyglądają i przypominają mi, że tu kiedyś była drabina do moich inspiracji wolnością. Że to tutaj pierwszy raz pomyślałam: a może wyjadę kiedyś zobaczyć, co jest za horyzontem.

Strach i obawy  rosnące wprost proporcjonalnie do zdobywanego doświadczenia życiowego czesto zamykają nam drogi do wchodzenia wyżej i wybiegania dalej i szybciej. Zacheusz bał się, ale chciał zobaczyć słynnego mistrza. Usłyszał o nauczycielu z Nazaretu i nie mając odwagi do Niego podejść, i nie mogąc Go z daleka zobaczyć (bo był za niski i tłum przeszkadzał) – znalazł sposób.

Wyobraźcie sobie celnika, poborcę podatkowego, człowieka poważnego, dorosłego, który z wysiłkiem wspina się na drzewo sykomory (tak wygląda takie drzewo).

Tylko (aż ) po to, aby przyjrzeć się człowiekowi, który go zafascynował. Człowiek niskiego wzrostu znajduje sposób, aby zobaczyć słynnego nauczyciela.

Pewnie się w ogóle nie spodziewał, że Jezus zaproponuje mu coś tak wspaniałego, jak odwiedziny w jego domu. Czy ktokolwiek z nas by się spodziewał?

Co nas przyciąga do szkoły Jezusa? Program i nauczyciele czy osoba Mistrza – szefa tej szkoły? To przecież jest ze sobą powiązane – to nauczyciele szkoły pilnują realizacji programu i urozmaicają go tak, aby przekazać uczniom jak największą dawkę wiedzy i umiejętności.

Co mnie przyciąga do tej szkoły? Na pewno zawsze był to On. Odkąd pamiętam towarzyszył mi Jego tajemniczy i zagadkowy uśmiech. Spojrzenie oczu z obrazów i fotografii umieszczanych w kościołach, książkach i w różnych innych miejscach. Zanim dobrze poznałam Biblię, znałam tylko Jego imię i parę modlitw zawierających jakieś tam mgliste przesłanie i rodzaj wiedzy na temat Boga.

Nie ruszało mnie to okropne słowo: Bozia. Zawsze ważniejsze było: Pan Jezus.

A potem, kiedy już po bierzmowaniu zaczełam sobie uświadamiać rolę i wagę swojego śwaidectwa i decyzji, jaką podjęłam przyjmując ten sakrament, powstało w mojej głowie pytanie: no dobra, ale co ten Pan Jezus tak naprawdę chce ode mnie. Skoro jestem teraz "dojrzałym chrześcijańskim uczniem" i polecono mi być świadkiem wiary chrześcijańskiej, to co to znaczy? Co znaczy w praktyce?

Czy i Zacheusz nie zadawał sobie takich pytań, kiedy Jezus powiedział: dziś zbawienie stało się udziałem tego domu? Czego On chce ode mnie? Zszedł z radością z drzewa. A potem zrobił coś niewiarygodnego: oddał część majątku ubogim i wynagrodził poczwórnie wyrządzone ludziom krzywdy. Zrobił to pod wpływem OBECNOŚCI nauczyciela, kóry zwrócił się bezpośrednio tylko do niego, nie zważając na to, że Żydzi wokół szeptali: to grzesznik, po co do niego idziesz?

A co ja zrobiłam? No na pewno wiele głupot, zanim zdałam maturę i dostałam się na teologię. Ale to przeszłość. Tak jak dla Zacheusza przeszłością stało się życie oszusta i człowieka nieuczciwego. Jezus kazał mi zejść z drzewa, przestać tylko się przyglądać i pojechać w końcu na koniec świata, gdzie mi pokaże, co mam robić.

Zeszłam z radością. I cieszę się, że On mnie znalazł, że znalazł i wciąż znajduje w moim życiu to, co zaginęło. W szkole Pana Jezusa ciągle się czegoś uczę. Nawet kiedy to ja jestem nauczycielem, wykładowcą, czasem w roli autorytetu, nadal jestem uczniem. A moim nauczycielem jest najlepszy z mistrzów życia.

Dzięki Mistrzu!

*

Dziękuję pewnemu Księdzu, który dziś przy przyjacielskiej kawie, zupełnie przypadkiem uświadomił mi, że nadal i nieustannie jestem uczniem.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code