Znowu jesień. Zimno, słonecznie i kolorów w przyrodzie mnóstwo. Lubię jesień. Zazwyczaj.
Ale w tym roku jesień oznacza dla mnie decyzję o zmianach. Powrót do stanu sprzed stworzenia mnie jako osoby czynnej zawodowo. Zastanawiam się od kilku ładnych miesięcy: co sprawiło, że jestem tu i teraz w tej a nie innej rzeczywistości zawodowej. Które decyzje prowadzące do tego momentu były świadome, a które – efektem przypadku? I dlaczego jestem tak znużona, mimo że w zasadzie robię to, co lubię.
Codziennie rano jest pierwsza praca: obudzenie wiecznie niewsypanych, którzy w weeknedy są o 7.00 na nogach. Potem długie i nerwowe negocjacje dotyczące garderoby, zawartości kubków (kawa, kakao czy herbata) i nieustające zawody z czasem przy zakladaniu butów, kurtek i czapek. Wygląda to coraz cześciej jak konkurs: kto pierwszy znajdzie moją czapkę. Kiedy już jest 8.30 – 9.00 można zacząć starania o wspinanie się po drabinach kariery zawodowej.
W poniedziałek pracuję z maluchami. Śpiewam, tanczę, koloruję, wycinam i kleję obrazki z papieru. Opowiadam o Bogu dzieciom, które nie mówią albo nie słuchają. Jedyne co do nich trafia na pewno to piosenki, czasem modlitwa taka jak: Jak to ładnie jak to pięknie kiedy dziecko małe klęknie kiedy rączki ładnie złoży by Cię chwalić Panie Boże! Potem zakupy, bo sklepy ulubione po drodze i rundka po szkołach, przedszkolach w celu odbioru potomstwa z placówek wychowawczych.
We wtorek piszę, jak mam zlecenia. Albo sprzątam, robię zakupy, załatwiam wiele spraw, odbieram dzieci z przedszkola, ze szkoły. We wtorek nie pracuję, mówię dość często, nic nie robię. Nic oznacza, że około 20.00 nie wiem jak się nazywam i po co w ogóle jutro mam iść do pracy, skoro należy mi sie odpoczynek.
W środę – młodzież gimnazjalna. Kilka godzin, kilka okienek – nic trudnego. To znaczy, że wychodzę stamtąd pokonana. Nie wiem, czy cokolwiek do nich trafiło, mimo że mam pewność iż zajęcia przeprowadziłam dobrze. Taka praca myślę, nic takiego – owoce będzie oglądać ktoś inny. Środy tej jesieni są opatrzone niezmiennie napisem: "byleby przetrwać" na zmianę z "bez sensu".
W czwartek – pół dnia pracy w domu. Piszę, jeśli mam zlecenia. Ale też realizuję program logistyki domowej. Pranie trzeba czasem zrobić, złożyć stos ubrań, podłogę zmieść, zajrzeć do lodówki i uzupełnić pustki na półkach. I potem znów maluchy. Inne przedszkole, inne klimaty. I tzw. szybka piłka, bo nauczyciele poganiają, bo inne zajęcia, bo obiad, bo podwórko. Ale dzieci nie chcą, by się zajęcia szybko kończyły. Śpiewają pod nosem piosenki sprzed roku, rysują i malują Matkę Bożą, wypełniają sobą całą salę. I nie chcą wypuścić mnie, kiedy czas na mnie. Hitem jest piosenka: Nie ma takiego jak Jezus!
W piątek znów młodzież. Czasami pierwszopiątkowa Msza Św., i zrywanie się o świcie by pokonać przestrzen zapchaną samochodami i akomunikacją miejską. Potem trochę lekcji, dyskusje, śpiew, czasem spotkania z innymi ludźmi, około pół litra kawy na koncie i szybki powrót do domu. Żeby zdążyć przed wszystkimi, którzy lubią stać w korku.
Weekendy mam dość często zajęte spotkaniami. Wspólnota, przyjaciele, rodzina, znajomi, wycieczki. Od czasu do czasu prowadzę sobotnie warsztaty dla rodzin, bywa miło i ciekawie. Zawsze twórczo. Weekendy są nieco męczące, więc kiedy ktoś mi proponuje pracę w niedzielę czy w sobotę, mam ochotę postukać się w czoło w miejscu wiadomym. Weekend to też szansa na chwilę dłuższego spędzenia czasu z moją rodziną. Robimy dużo ciekawych i zajmujących nas rzeczy, więc wieczorem w niedzielę czuję się, jakby to powiedzieć, wypluta…
Czasem egoistycznie mnie nachodzi myśl: marzę o weekendzie w pustym domu, gdzie jest tylko cisza. Starsze koleżanki, które już wychowały dzieci mówią: to nic, to normalne, kiedyś tak będzie. Moja mama mówi, że jeszcze mi zabraknie takich głośnych zapełnionych ludźmi weekendów. Mówią o moim znużeniu: to nic, kiedyś to wspomnisz jako miłe doświadczenie.
Słowo "nic" i "kiedyś" kojarzą mi się ostanio z opisem stworzenia w Księdze Rodzaju.
Czy Bóg patrząc na swoje decyzje i ich skutki, ma czasem wątpliwości, czy czuje się znużony? Jego niezmienna natura, wierność, stałość, dobroć i wszechmoc na pewno są gwarantem odpowiedzi: nie, nic Go nie nuży. Ale mimo to zastanwaiam się, jak On wybrnął ze stanu NIC w stan STWORZENIA ŚWIATA? Nieustannie zadaję sobie to pytanie. Ale tej jesieni – w kontekście zmiany zawodowej.
Bóg stworzył świat z niczego w ciągu niecałego tygodnia. Oczywiście symbolicznego tygodnia.
Może tak samo trzeba patrzeć na mój tydzień? Nic i chaos to stan zmęczenia, znużenia, niepoukładanych spraw, zawirowań czasu i przestrzeni, mętliku z powodu decyzji, których skutków nie sposob przewidzieć. Nic to momenty, kiedy człowiek sie zatrzymuje i ze zdumieniem patrzy na swoje życie, zadając sobie pytanie: jakżesz u diabła się tu znaleźć mogłam? Nic to takie chwile, kiedy naprawdę nie wiadomo, w którą stronę iść, w co ręce włożyć, jak ugryźć sprawy beznadziejne i co powiedzieć, kiedy pytają, a ja nie znam odpowiedzi…
Wtedy trzeba się odwołać do kolejności. Poniedziałek… wtorek… środa…. po kolei, nie wszystko na jedne dzień. Odłożyć, obserwować, zastanowić się czy dobre. I dopiero iść dalej…
Zmiany następują powoli, tak mówią od pokoleń. Ale mnie zmiana ponagla od lat i chyba czas jej ulec. Zmienić podejście, zmienić formułę stwarzania wokół siebie świata emocji, relacji, zdarzeń, może też zmienić pracę po prostu. Zmienić prace, w zasadzie w moim przypadku to liczba mnoga.
Tylko jak znaleźć punkt p.t. NIC na osi czasu moich przygód zawodowych? I gdzie zacząć tworzyć od nowa? Z niczego? Czy może zacząć od wtorku?
Jesień idzie, liśćmi sypie, słońcem świeci po oczach i wiatrem podstawia nogę. Każde drzewo przynajmniej dwa razy w roku zmienia się. Może i czlowiek powinien cześciej przewietrzyć myśli i CV. Wyjść z własnego doświadczenia i przyjrzeć się mu z innej strony.
Nic to, jak mawiał pewien żołnierz. Tydzień kolejny przede mną. I może będzie… ZMIANA ?
Inny rodzaj medytacji
Pani Jolu – żadne może, bo zmiana w RP będzie, choć jeszcze dokładnie nie wiem jaka?….., ale tym razem można nie tylko mieć nadzieję, że będzie ona, dla ludzi dobrej woli zdecydowanie na lepsze?……
Tytułem zachęty i umocnienia zamiaru dokonywania zmian przede wszystkim osobistych i rodzinnych, a potrzebnych, wręcz koniecznych i pożądanych. Polecam Pani i wszystkim zainteresowanym zupełnie inną optykę i perspektywę postrzegania rzeczywistości, oraz rodzaj medytacji:
http://www.radiomaryja.pl/multimedia/homilia-ks-prof-pawla-bortkiewicza-…
Szczęść Boże!