Lato – lato wszędzie …

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE


/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin-top:0cm;
mso-para-margin-right:0cm;
mso-para-margin-bottom:10.0pt;
mso-para-margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-fareast-font-family:”Times New Roman”;
mso-fareast-theme-font:minor-fareast;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;}

Pierwsze tak długie wakacje od 10 lat. Ja wyuczony potrzeby pracy różnie sobie z nimi radzę. Z jednej strony rozkosznie przebieram nogami w wakacyjnej nudzie, z drugiej przytłoczony jestem tym pustym czasem, mimo, że wcale tak pusto tu nie jest.

Wakacyjny Montreal jest wypełniony po brzegi moimi ulubionymi czynnościami. Jeszcze zimą wszyscy mówili o festiwalu jazzowym. No i się odbył  i już wiem dlaczego wszyscy o nim mówili. Jedno z wielu centralnych miejsc miasta zastawione zostało scenami. Na dwa tygodnie zanurzeni zostaliśmy w tylu wariancjach jazzu, że nie było sposobu tego ogarnąć. Miasto po prostu było miastem jazzu. Minimum kilka koncertów równolegle codziennie od południa do nocy z dziesiątkami, jak nie setkami muzyków. Ja odkryłam w sobie pokłady fascynacji Hip Hopem – do tej pory jestem zaskoczony. No ale popatrzmy:

Moim centrum Montrealu jest jednak Verdun. Mała dzielnica nieco bardziej anglojezyczna. Latem bardzo wakacyjna. Głównie za sprawą kilometrów rzeki (wszerz i wzdłuż) i trawnika. Nie jest to miejsce turystycznie popularne ale atrakcyjne bardzo. Montrealczycy mimo, że dosyć zachowawczy na co dzień, asertywni do granic wytrzymałości – choć to raczej asertywność kulturowa – taka naturalna nie wyuczona – w wakacje dali się poznać jako bardzo społeczni wręcz socjalni.

Basen stał się częścią mojego codziennego trybu, życia. Zapełniony po brzegi – zwłaszcza podczas fali upałów, gdy lokalny samorząd Montrealu otworzył wszystkie baseny za darmo. Kładę się na wodzie i patrzę w niebo. Wakacyjne niebo jest takie samo na całym świecie. Błękitne bezkresne, czasami z białymi kłębiastymi chmurami. Piękne i takie swoje. Pływam na plecach i śmieję się do nieba – głośno i szczerze.

Czas na spacer. Jest jedna spacerowa czynność, która stawia całe dzieciństwo przed oczami. Chodzenie boso po trawie. I ta trawa tutaj jest taka – no jak w warszawskich Łazienkach. Gęsta, zielona, świeża, chłodna i mokra wieczorami. Droga wiedzie obok boiska siatkówki, potem znów morze trawy i parkiet. Stoi sobie zadaszony parkiet i dzień w dzień od południa do wieczora tańce. Kowbojskie towarzystwo tańczy specjalne układy i synchronicznie porusza się z muzyką. Młodych ludzi jak na lekarstwo – ale to nie jest zabawa odchodząca do lamusa – wręcz przeciwnie. Dorośli dojrzali ludzie zawsze przecież będą tańczyć.

Raz na tydzień do nas na Verdun gdzie do najbliższego metra zabiera nas autobus dwa razy na godzinę przyjeżdża zespół na koncert. Może my tu nie ubieramy się strojnie i brakuje nam teatru , ale koncerty czwartkowe mamy takie, że gdyby ci z centrum wiedzieli … Schodzimy się z kocykami, rozkładanymi krzesłami, po drodze zgarniamy sąsiadów, lub też odnajdujemy ich na miejscu wracających z basenu. Siadamy przed sceną, która to zawitała do nas jak nowocześniejszy objazdowy cyrk i w sąsiedzkim gronie słuchamy naprawdę muzyki na najwyższym poziomie. Mieliśmy już klasyczne tango, ale również Didgeridoo zmieszane z elektro.

Muzyka i wielokulturowość – to coś co w Montrealu jest codziennością. Idziemy sobie z Sergio na jeden z wieczornych spacerów wzdłuż rzeki. Z oddali dobiegają dźwięki, coś jakby muzyka arabska, czasami na kształt Bollywood. No nic – warto sprawdzić – tutaj w sumie może być wszystko. Spacer wydłużył się bardzo bo woda muzykę niesie i niesie. Na miejscu dogorywający grecki piknik. Jedzenie, wino, tańce. Grecy i Greczynki, jak z obrazka. Zostajemy? Zostajemy! Tutaj też zrozumiałem gdzie mogą znajdować się źródła kryzysu w Grecji. Sergio stoi w kolejce po colę ja po grecką pitę.

Kolejka na kilka osób. Jacy oni przyjacielscy. Rozmowni. Jak się serdecznie witają, obściskują i lubią. O i znowu następna osoba przedziera się przez kolejkę, aby zobaczyć się z dawno nie widzianym znajomym. Ale zaraz, zaraz coś tu jest … Przede mną stało 5 osób, a sprzedanych zostało co najmniej 40 szaszłyków. Czekałem min. 30 minut. Kątem oka obserwowałem co się dzieje w Sergiowej kolejce po colę. Cóż ma się dziać? Przystępowanie z nogi na nogę, wśród wiwatujących uścisków i przyjacielskich powitań. Przy okazji piwo wędrowało boczkiem, boczkiem dziesiątkami kubków. No nic – nie ma to jak być turystą na własnym osiedlu.

Zapomniałem o polowaniu na ryby. Pod mostkiem, żyją okonie podobne na polskie karasie. Łapią się do zmroku i smakują wybornie. Problem w tym, że taka kolacja ściśle kojarzy się nasuwaniem robaka na haczyk, wydzierania tego samego robaka z haczykiem z ryby i ostatecznie szyszczeniu lśniących łusek i całej reszty. Zwarszawiałem do cna – dlatego na jednej rybnej kolacji prosto z rzeki się skończyło. 

Jak wakacje to koniecznie wakacyjna burza w nocy. Taka jak wczoraj. Wiatr, deszcz, drżące od błyskawic szyby w oknach,  a ciemność domu rozświetlana raz za razem błyskawicą. Ten czas wakacyjny odświeża pamięć, bo nocna burza, jak niebo i chodzenie po trawie, zawsze i wszędzie takie same. Choć rozświetlany błyskawicą pokój nie ten sam.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code