Kto jest moim Bogiem?

 
Rozważanie na Sobotę II tygodnia Adwentu, rok A2

tezeusz_adwent_2013.jpg

Prorok Eliasz nie należy do moich ulubionych postaci biblijnych. Jego fanatyzm, którego kulminacją jest rzeź proroków ‘fałszywego boga´ Baala, napawa mnie odrazą. Niełatwo jest mi zaakceptować jego szczególne odniesienie do nadchodzącego Mesjasza. Dlaczego to właśnie on musi przygotować Mu drogę? Oczywiście łatwo wskazać powody. Jednym z nich jest na przykład, że Eliasz należy do bohaterów biblijnych, o których mówi się, że nigdy nie zaznali śmierci. Pod koniec swej ziemskiej misji został na oczach swego ucznia Elizeusza zabrany do nieba w ogniskiem rydwanie. Jest ciekawe, że ów rydwan – merkawa – użyczył nazwy nie tylko ważnemu nurtowi żydowskiej mistyki (mistyka merkawy), ale i izraelskiemu czołgowi. Czasami wydaje mi się, że to drugie zgoła lepiej pasuje do Eliasza, aniżeli to pierwsze…

W czasach, gdy z różnych stron dobiegają głosy wzywające do delegalizacji Koranu jako ‘księgi propagującej przemoc’, warto sobie uświadomić, jak wiele przemocy występuje w ‘naszym’ Piśmie Świętym. I to – wbrew temu, co się niekiedy twierdzi – nie tylko w Pierwszym (Starym) Testamencie, lecz również w Nowym, gdzie zresztą żaden z proroków nie jest tak często wspominany i stawiany za wzór, jak właśnie Eliasz. Postać św. Jana Chrzciciela stanowi nowotestamentowe odzwierciedlenie Eliasza i tak jak jest opisana w Ewangeliach, została bez wątpienia wykreowana czy wymodelowana na wzór Eliasza – jako swego rodzaju żywy komentarz (midrasz) do starotestamentowego proroka.

Imię Eliasz (hebr. Elijahu) oznacza ‘Moim Bogiem jest Jahwe’. Gdy uświadomimy sobie, że biblijne imiona stanowią rodzaj ‘deklaracji programowej’, wyrażającej istotę misji życiowej osoby, która je nosi, otrzymamy ważną wskazówkę, pozwalającą odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Eliasz jest właściwie tak ważny. Jego działalność wiąże się z okresem w dziejach Izraela, gdy lud musiał dokonać wyboru, opowiedzieć się po jednej ze stron. Bóg wybrał sobie Izrael jako partnera i zadeklarował ‘Będę z Tobą’ (to jeden z możliwych przekładów imienia Jahwe, nawet bliższy mentalności ówczesnych Hebrajczyków, aniżeli abstrakcyjne ‘Jestem, który Jestem’, brzmiące jak żywcem wyciągnięte ze słownika filozofów). Ale do bycia w partnerstwie, w przymierzu życiowym, trzeba decyzji dwojga. Zaś Izrael czasów Eliasza to Izrael, który się waha: czy pójść za tym właśnie Bogiem, czy wybrać sobie szeroki panteon bóstw bliższych codziennemu życiu: konkretnych, namacalnych, związanych z cyklem wegetacji i codziennymi zajęciami. Eliasz zmusza lud do dokonania tego wyboru. Wyboru, który zupełnie nie mieści się w głowie. Dlaczego wybierać tego jednego Boga, który co prawda zapewnia o swej wierności, ale jednocześnie raz po raz rzuca nam jakieś wyzwania; dlaczego nie pójść za głosem intuicji, który nakazuje uznać, że żyjemy w świecie przepełnionym obecnością wielu bóstw, zapewniających nam opiekę, bezpieczeństwo i dobrobyt?

Jako nastolatek byłem przez pewien czas zafascynowany islamem. Gdyby ta religia była wówczas równie popularna jak obecnie, gdyby równie łatwo było spotkać ludzi ją wyznających i przyłączyć się do nich, być może zostałbym muzułmaninem. Ostatecznie jednak przeważyła we mnie fascynacja osobą Jezusa Chrystusa. Można więc powiedzieć, że dokonałem wyboru na Jego rzecz. Coraz częściej uświadamiam sobie jednak, że jest to wybór, którego trzeba dokonywać wciąż na nowo, a Adwent jest właśnie jednym z okresów, w którym warto o tym pamiętać i wprost zadać pytanie: KTO WŁAŚCIWIE JEST MOIM BOGIEM? W kim pokładam nadzieję, na kogo czekam? Za kilka dni będę śpiewał: ‘Bóg się rodzi’. Czy będzie to jedynie pusta deklaracja czy wyraz gotowości do uznania, że właśnie w tym bezbronnym, całkowicie zdanym na otaczających je ludzi – ich opiekę, ich oddanie, ich troskę – dziecku w szczególny sposób objawia się Bóg, że Ono jest znakiem Jego obecności, miłości, wierności nam? Czy jestem gotów pójść za Nim, wzrastać z Nim, dojrzewać – nawet jeżeli ma to na mnie sprowadzić ‘ciemną noc wiary’, o której pisał św. Jan od Krzyża, poczucie opuszczenia przez Boga, którego i On doznał (‘Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?’)? A może wolę jednak innych bogów – tych, którzy zapewniają mi swoja ‘opiekę’, dobrobyt, bezpieczeństwo, w zamian… No właśnie, w zamian za co? W dzisiejszych czasach straszy się nas wizjami ‘opętań’. Wydaje mi się, że istota problemu jest co prawda o wiele mniej spektakularna, aniżeli przedstawia się ją w czasopiśmie ‘Egzorcysta’, ale nie mniej – a w gruncie rzeczy nawet bardziej – przejmująca. Jakiś czas temu zaczęliśmy publikować na naszym blogu Don’t Shoot The Prophet rozważania nad Składem Apostolskim, które wygłoszono kilka lat temu w episkopalnym kościele św. Tomasza w Nowym Jorku. W jednym z nich czytamy:

 

Biblia jest pełna opisów ludzi, którzy wierzyli w bałwany, którzy wariowali na punkcie innych bogów. Oddawali oni cześć bogom posiadającym konkretne imiona, na przykład Baalowi; brali udział w prostytucji świątynnej, kultycznych aktach seksualnych; składali w ofierze swoim bogom dzieci i innych niewinnych. Wyzwalające przesłanie Biblii polega na tym, że wszyscy ci bogowie w rzeczywistości nie są tym, za co są uważani; są tylko bałwanami, być może po prostu iluzjami, a w najgorszym wypadku mocami lub istotami stworzonymi, które stały się złe, a teraz zniewalają ludzi. Przesłanie Biblii hebrajskiej, które jest również przesłaniem chrześcijaństwa, jest w całości orędziem o wyzwoleniu. “Nie musisz być pod jarzmem bałwanów!” To właśnie przez nacisk, który spoczywa na tym przesłaniu, Herbert McCabe nazwał Dziesięcioro Przykazań wielkim manifestem ateistycznym. I to właśnie z tego powodu pierwsi chrześcijanie doznawali czasami prześladowań ze strony Rzymian jako ateiści. “Słuchaj Izraelu, bogowie nie istnieją!” Jest tylko jeden, niepoliczalny, prawdziwy Bóg, źródło wszystkiego, co istnieje.

Albo prawdziwie wierzymy w Boga, albo dajemy się zwieść i wierzymy w bałwany. Byłoby błędem myśleć, że kultura zachodnia już dawno wyzwoliła się z tego problemu. Oczywiście, jakkolwiek różnorodnym miastem jest Nowy Jork, trudno byłoby w nim znaleźć kogoś, kto oficjalnie czci Baala. Zaś idąc w kierunku Centrum Rockefellera, trudno oczekiwać widoku serca wyrwanego z piersi dziewicy w celu przebłagania żywiołów wszechświata. Nasi samozwańczy bogowie są bardziej subtelni. A jednak pomimo całej swojej subtelności wciąż ucieleśniają dawne, odwieczne ludzkie żądze. Największe z nich to pieniądze, seks i władza. Oczywiście w gruncie rzeczy nie ma nic złego ani w pieniądzach, ani w seksie, ani we władzy. Są to rzeczy stworzone, stanowiące część dobrego świata, który wyszedł spod ręki Boga (prawdziwego Boga). Nasze bałwany czyhają w pożądaniu tych rzeczy, pożądaniu, które nigdy nie jest całkowicie dobre i którego nigdy nie da się zaspokoić. Najprawdopodobniej nie zobaczy się (nawet w Nowym Jorku), jak ludzie składani są w ofierze bożkowi o starożytnym imieniu. Jednak ciągłe bałwochwalstwo powoduje każdego dnia niepotrzebne ludzkie cierpienie.

A my, niestety, ciągle w tym tkwimy. Bowiem w rzeczywistości większość z nas, którzy mówimy “wierzę w Boga”, nie wierzy w pełni; w naszym życiu ciągle istnieją bałwany. Nasze serce nie należy w pełni do Boga’.

Źródło: http://dstp.rel.pl/?page_id=7588

I dlatego – mimo wszystkich wątpliwości – warto odwoływać się do postaci Eliasza i do konieczności dokonania wyboru, którą on ucieleśnia. Warto pytać wciąż na nowo: ‘Kto jest moim Bogiem?’…

Rekolekcje Adwentowe Tezeusza 2013

 Eliasza.jpg

Rozważania Rekolekcyjne

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code