Kościół jako krzyż

Można powiedzieć, że utraciłem wiarę klerykalną i otworzyłem się na realizm Ewangelii i samego Kościoła. Kościół stał się dla mnie odtąd największym krzyżem mojego chrześcijańskiego życia, czyli otwartą i bolesną raną spragnioną odkupieńczej łaski Chrystusa. Kilkakrotnie w ostatnich latach myślałem o wystąpieniu z Kościoła katolickiego, a nawet – dość naiwnie – o porzuceniu wiary w Boga. Napięcie związane z grzesznością Kościoła, jego potężnym potencjałem zniewalania i używania przemocy wobec swoich i obcych, czasami bywa nie do wytrzymania, a ucieczka w rejony samotniczej filozoficznej autonomii człowieka wydaje się wówczas ulgą.

 

Dramatyzm dzisiejszej sytuacji Kościoła w Polsce polega na tym, że – zachowując wciąż duże wpływy polityczne i kulturowe – przestaje on być, jako aksjologiczny punkt odniesienia, niekwestionowaną oczywistością dla Polaków i wydaje się tracić zdolność wyznaczania wspólnej przestrzeni sensu dla coraz bardziej pluralistycznego polskiego społeczeństwa.           

Kryzys Kościoła w Polsce ujawnia się też w zaburzeniu proporcji jego obrazu w świadomości publicznej. Kościół mianowicie coraz częściej jest postrzegany nie jako wspólnota oddana misji ewangelizacyjnej, głosząca życiem i słowem Dobrą Nowinę Jezusa z Nazaretu, czy, jak w czasach PRL, jako oaza wolności i źródło społecznych nadziei – lecz jako mniej lub bardziej anachroniczny kostium tożsamościowy Polski tradycyjnej i zachowawczej oraz zinstrumentalizowany politycznie element prawicowych partii i radykalnych grup.
           
Najgłębszy dramat Kościoła w Polsce wydaje się jednak polegać na tym, że jego misja prawie w ogóle nie przebija się do środowisk niekatolickich, wobec których w samym Kościele narastają dystans i podejrzliwość, odwzajemniane zwykle gorliwie przez kręgi laickie i lewicowe. Własne problemy i nieumiejętność radzenia sobie z nowoczesnym światem sprawiają, że Kościół – postrzegany przede wszystkim jako instytucja religijna i formacja kulturowa – zaczyna przesłaniać samego Boga, który w Jezusie Chrystusie niesie zbawienie każdemu człowiekowi. Wydaje się, że Kościół w Polsce traci moc i blask służebnego wskazywania innym na transcendentną Tajemnicę.
           
Obrazowo można powiedzieć, że przed 10-20 laty nasz Kościół miał twarz Jana Pawła II i ks. Józefa Tischnera, w których pomimo cieni można było dostrzec epifanię Boga, piękna, dobra i świętości, przyjaźni i miłosierdzia wobec drugiego człowieka. Dziś nasz Kościół ma raczej twarz abp. Sławoja Leszka Głodzia i o. Tadeusza Rydzyka, w których ludzie spoza Kościoła widzą raczej odstręczające maski obcego im klerykalnego aparatu. To przesunięcie publicznych ikon Kościoła katolickiego w zbiorowej świadomości Polaków pokazuje skalę wewnętrznej duchowej erozji i kryzysu, w którym się znaleźliśmy.
           
Spektakl „obrony krzyża” przed Pałacem Prezydenckim i towarzyszące mu reakcje w całym podzielonym kraju mogą być metaforycznym obrazem sytuacji Kościoła w Polsce i jego społecznego funkcjonowania. Oto tłum „obrońców” doprowadza do skrajności polityczną instrumentalizację krzyża, lekceważąc zupełnie moderujące głosy płynące z Episkopatu i innych środowisk katolickich. Radykalizacja „obrońców krzyża” wywołuje postmodernistyczny happening uwłaczający krzyżowi i będący ogólnokrajowym sygnałem dla agresywnej sekularyzacji Polski. Biskupi wydają się dość bezradni: z jednej strony krytykują polityczną instrumentalizację krzyża, z drugiej zaś – uchylają się od rozwiązania problemu, podkreślając jego zasadniczo polityczny charakter. Dzieje się tak również z powodu uwikłań politycznych wielu biskupów – popierając jedną z partii, której zwolennicy „bronią” krzyża, nie potrafią oni stać się w tym sporze metapolitycznym arbitrem. Jednocześnie Episkopat jakby nie zdawał sobie sprawy, że – poprzez preferowany w ostatnich latach sposób formowania polskiego katolicyzmu, z silnym akcentem narodowo-politycznym – jest w głównym stopniu odpowiedzialny za atmosferę, w której instrumentalizacja krzyża w sporze politycznym jest dopuszczalna. Większość polskich katolików obserwowała zaś tragikomiczne widowisko „obrony krzyża” z irytacją i zawstydzeniem, tracąc nadzieje na możliwość sensownej integracji katolickiej wiary z nowoczesną wrażliwością.
           
Jak żyć w takim Kościele? Jak poprzez taki Kościół służyć Królestwu Bożemu i człowiekowi we współczesnej Polsce i świecie? Nie potrafię na te pytania odpowiadać bez wątków osobistych. Pytanie te dotykają mojej tożsamości najgłębiej jak można, a w moich doświadczeniach z Kościołem teoria boleśnie przeplata się z praktyką. Na moją relację z Kościołem chciałbym spojrzeć jako na spotkanie dwóch światów: tradycyjnego świata katolickiej hierarchii z laickim światem nowoczesnym. Uważam, że najlepsze nurty obu tych światów pragną spotkania i dialogu, a nawet wzajemnej asymilacji niektórych istotnych elementów swych postaw, a jednocześnie obie strony przeżywają silne lęki przed utratą własnych tożsamości oraz opór wobec wynikającej z tego spotkania konieczności modyfikacji dotychczasowych paradygmatów.
 
 
            Podporządkowanie i kara
 
Wiarę katolicką, w której zostałem wychowany, utraciłem w wieku lat 17. Przez następne 11 lat żyłem jako ateista i agnostyk, korzystając okazjonalnie z Kościoła jako przestrzeni wolnego słowa i oporu podczas komunistycznej opresji. Dramatyczne nawrócenie przeżyte w wieku lat 28, już w wolnej Polsce, sprowadziło mnie na powrót do Kościoła, który stał się dla mnie rzeczywistą przestrzenią miłości, nadziei, przebaczenia oraz ocalenia od rozpaczy niewiary i moralnej samodestrukcji.
 
Odkryłem piękne oblicze Kościoła: rozmodlonych mnichów kamedułów na podkrakowskich Bielanach, gdzie spędziłem rok, przyjazną i rozdyskutowaną społeczność duszpasterstwa dominikańskiego, a potem moją największą miłość: zakon jezuitów, który wówczas uznałem za kościelną i ewangelizacyjną awangardę katolicyzmu. Pokochałem ten Kościół z całą gorliwością neofity, który dzięki łasce Bożej wyrwał się z mrocznych ciemności niewiary i towarzyszących im poznawczych niepewności i moralnych słabości. To w tym Kościele doświadczyłem wyzwalającej mocy modlitwy i sakramentów, silnego oddziaływania Boga, przyjaźni i wsparcia osób świeckich i duchownych, przykładów prawdziwej pobożności, a nawet świętości.  
           
Wstępując do zakonu jezuickiego, uznałem niejako etyczną i duchową wyższość Kościoła katolickiego wobec mojego dotychczasowego świata, ponieważ dostrzegłem w Kościele odblask świętości Boga i bijące źródło Jego miłości, tworzące wspólnotę może nie idealną, ale kierującą się zasadami miłości i przebaczenia, pokory i poświęcenia. Moje ufne podporządkowanie się Kościołowi było też wyrazem zwątpienia w nowoczesność jako przygodę wyemancypowanego człowieka Zachodu.
           
Hierarchiczny Kościół katolicki formował mnie na kapłana intelektualistę i przez kilkanaście lat podejmował ze mną dialog, pragnąc jakoś zasymilować moje doświadczenia i wrażliwość, które moi przełożeni uważali za cenne w misji ewangelizacyjnej, zwłaszcza w odniesieniu do środowisk zsekularyzowanych i poszukujących. Przez 11 lat jako jezuita byłem przygotowywany do misji nowej ewangelizacji w świecie akademickim i medialnym. Miałem być katolickim duchownym, który posiada wysoką kompetencję nawiązywania dialogu z nowoczesnym światem laickim oraz przygotowuje intelektualnie i duchowo polskich katolików na sprostanie sekularyzacyjnej fali. Dlatego m.in. wysłano mnie na studia teologiczne do zachodniej Europy, abym – zobaczywszy, co może wkrótce czekać polski Kościół – szukał twórczych środków zaradczych przeciw potencjalnemu kryzysowi religijnemu w Polsce.
wczytywanie ankiety
 
Po studiach teologicznych w Dublinie wracałem do Polski w 2006 roku z głową pełną pomysłów ewangelizacyjnych i naukowych, z wielkim zapałem. Trafiłem akurat w sam środek kryzysu lustracyjnego, wywołanego pośrednio przez pracę badawczo-historyczną ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Wcześniej kwestia lustracji w ogóle mnie nie interesowała. Uznawałem ją za anachronizm i coś mało eleganckiego. Zaskoczony niechęcią krakowskich duchownych i wielu moich współbraci jezuitów wobec ks. Tadeusza, stanąłem po jego stronie, bo dostrzegłem w nim niesprawiedliwą ofiarę korporacyjnej przemocy Kościoła. Zdałem sobie sprawę, że za okazywaną ks. Tadeuszowi niechęcią stoją bardzo konkretne interesy i lęki kościelnych władz oraz samych duchownych, również moich współbraci, uwikłanych we współpracę.
 
Myślałem naiwnie, że jeśli tylko moi przełożeni oraz szersza opinia katolicka dowiedzą się o skali zjawiska i jego grozie, to bezzwłocznie stworzą klimat ujawniania prawdy, sprzyjający procesowi nawracania się ludzi Kościoła uwikłanych w grzech współpracy z SB i szkodzenia przez to bliźnim oraz samemu Kościołowi. Opublikowałem wywiad z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim w jezuickim wówczas portalu Tezeusz.pl, a następnie kilka wpisów blogowych o tym, dlaczego lustracja w Kościele i zakonie jezuickim jest koniecznie potrzeba. Reakcja moich przełożonych i części współbraci na te teksty zaskoczyła mnie: prawie nikt nie był zainteresowany prawdą i pozytywnym wyjściem naprzeciw kryzysowi. Przeciwnie, uznano, że to, co zrobiłem, jest wrogim aktem wobec zakonu jezuickiego i Kościoła w Polsce. W ciągu miesiąca z jednego z najbardziej obiecujących jezuitów w mojej prowincji (przyjąłem już święcenia diakonatu, oczekiwałem na święcenia kapłańskie) stałem się największym wrogiem zakonu, człowiekiem niegodnym jezuickiego powołania, a nawet rzekomo chorym psychicznie i niepoczytalnym. Spadły na mnie wszelkie możliwe kary zakonne: natychmiastowa zmiana domu zakonnego, przeniesienie z pracy na uczelni do pracy parafialnej, zakaz pracy nad doktoratem z filozofii, zwolnienie z funkcji redaktora naczelnego portalu, absolutny zakaz publikacji i wystąpień publicznych, niedopuszczenie do święceń kapłańskich, a w ostatnim miesiącu – najbardziej bolesny – zakaz spożywania posiłków ze wspólnotą i współuczestnictwa w Eucharystii. Posłusznie poddałem się karom. Odczuwałem bolesne analogie do represji, jakich doświadczyłem w PRL, gdy byłem wielokrotnie więziony za dawanie świadectwa prawdzie i wolności.
           
Moi przełożeni wywierali na mnie nacisk, bym sam wystąpił z zakonu, ponieważ usuwanie zakonnika w kontekście kryzysu lustracyjnego w Kościele i ukrywania bolesnej prawdy o agenturze SB wśród elity zakonu jezuickiego byłoby mniej korzystne. Ten nacisk miał charakter klasycznego i systematycznego mobbingu, analogicznego jak w świeckich firmach, tyle że przełożeni zakonni mają dużo większe możliwości i władzę zadręczania swoich podwładnych. Ja jednak uważałem, że jeśli zakon przez 11 lat twierdził, iż mam powołanie zakonne i kapłańskie, to nie mogę pogodzić się z zaskakującą nagłą zmianą stanowiska, z powodu kilku moich tekstów ujawniających prawdę o poważnym złu w zakonie i Kościele. Myślałem wówczas: nawet jeśli popełniłem błędy w swoich publikacjach i wypowiedziach, to jednak kary były zupełnie nieproporcjonalne. Najbardziej bolał zupełny brak dialogu. Nikt odpowiedzialny nie chciał ze mną przez rok rozmawiać, nie próbowano mnie wysłuchać, zrozumieć moich racji, a przecież wiedziano, że działałem w dobrej wierze, z pobudek idealistycznych, narażając się na poważne konsekwencje dla ważnego dobra. Mój Prowincjał, który pełni w zakonie bardzo ważną funkcję Ojca swoich współbraci, pomimo moich wielokrotnych próśb, nie chciał się spotkać ze mną przez rok, aż wreszcie spotkał się jedynie po to, by przekazać mi wydaną w Rzymie decyzję o mojej dymisji.
 
Celem represji, jakich doświadczyłem, było zablokowanie prac badawczych nad agenturą SB w zakonie jezuickim i ochrona reputacji wysoko postawionych jezuitów, uwikłanych we współpracę z SB. Znaleziono we mnie kozła ofiarnego po to, by jako wspólnota zakonna i kościelna nie musieć stawać w prawdzie, nie wchodzić w proces nawrócenia, przebaczenia, pojednania związanego z grzechami członków wspólnoty i krzywdą ich ofiar. Gdy roczny mobbing okazał się nieskuteczny, a ja pozostawałem posłuszny – usunięto mnie z zakonu z powodu „wyjątkowej nieprzydatności”.
 
 
            Kościół odczarowany
 
Po opuszczeniu zakonu zamieszałem na prowincji, w niewielkiej wiosce. Chciałem w ciszy i samotności przemodlić ostatnie traumatyczne doświadczenia, zintegrować je z moim dotychczasowym życiem i pozwolić Bogu uzdrowić moje wspomnienia, relację do bliźnich, Kościoła i Jego samego. Modlitwa, samotność, rekolekcje, piękno i spokój przyrody, sakramenty, szeroko zakrojona lektura, przyjazna życzliwość wielu bliskich mi osób pomału uzdrawiały mnie i przynosiły pokój serca.
 
Przebaczyłem swoim jezuickim przełożonym. Uznałem też własne grzechy i słabości. Pomimo bolesnych przejść myślę z wielką wdzięcznością o moich współbraciach jezuitach, również zwykle bardzo życzliwych mi przełożonych i prowincjałach w ciągu tych 11 lat wspólnego życia i misji. Doświadczyłem ze strony poszczególnych osób i zakonu wiele autentycznej miłości, wsparcia, przyjaźni, przeszedłem dobrą szkołę modlitwy i ascezy, introspekcji, zdobyłem gruntowne wykształcenie filozoficzne i teologiczne oraz doświadczenie pracy duszpasterskiej. Do pewnego momentu był to jeden z najszczęśliwszych okresów mojego życia i czas doświadczenia Bożej bliskości. Niemniej jednak trauma kościelnego odrzucenia zmieniła moje rozumienie Kościoła, Ewangelii, samego Boga, przestawiła hierarchię ważności różnych aspektów misji ewangelizacyjnej chrześcijan.
 
Można powiedzieć, że utraciłem wiarę klerykalną i otworzyłem się na realizm Ewangelii i samego Kościoła. Kościół stał się dla mnie odtąd największym krzyżem mojego chrześcijańskiego życia, czyli otwartą i bolesną raną spragnioną odkupieńczej łaski Chrystusa. Kilkakrotnie w ostatnich latach myślałem o wystąpieniu z Kościoła katolickiego, a nawet – dość naiwnie – o porzuceniu wiary w Boga. Napięcie związane z grzesznością Kościoła, jego potężnym potencjałem zniewalania i używania przemocy wobec swoich i obcych, czasami bywa nie do wytrzymania, a ucieczka w rejony samotniczej filozoficznej autonomii człowieka wydaje się wówczas ulgą.
           
Dlaczego zatem pozostaję wewnątrz? Wciąż wierzę bowiem, że Kościół katolicki ma pełnię środków zbawienia i uprzywilejowany dostęp do Prawdy objawionej, tyle że jestem świadom, iż ze względu na uwarunkowania historyczne i kulturowe ta potencjalna pełnia nie musi koniecznie przekładać się na duchową i moralną rzeczywistość Kościoła jako wspólnoty religijnej i społecznej. Zrozumiałem, że w Kościele katolickim obecne są tzw. struktury grzechu, analogiczne jak w innych organizacjach religijnych, społecznych, politycznych czy biznesowych. Kościół niekiedy zachowuje się gorzej niż organizacje świeckie. Zasada posłuszeństwa bywa nadużywana do celów niereligijnych: ma zapewnić dyscyplinę organizacyjną, nawet za cenę ludzkiej krzywdy, łamania sumień, uchylania się od moralnej i prawnej sprawiedliwości, ukrywania niewygodnej prawdy.
           
Jak sobie radzę jako katolik z tą moją „nową” wiedzą o Kościele? Przede wszystkim, staram się pamiętać o wielkim dobru, jakie Kościół, pośród swoich niedostatków i grzechów, czynił i czyni wobec ludzi i świata. Wierzę, że ten Kościół jako „święta wspólnota grzeszników” został założony przez Jezusa i kontynuuje swoją apostolską sukcesję, wiernie strzegąc i rozwijając depozyt chrześcijańskiej wiary. Realistycznie zakładam, że każda wspólnota religijna i ludzka natrafiłaby w swoim historycznym rozwoju na podobne problemy jak Kościół katolicki: utopia idealnego urzeczywistniania Ewangelii przez grzesznych i słabych ludzi nie jest realistyczna.
 
Odczarowany Kościół paradoksalnie staje się dla mnie źródłem trudnej nadziei. Jezus, który jest źródłem świętości Kościoła, nigdy nie przestał go kochać, przeciwnie, wciąż umiera za nasze kościelne grzechy i słabości, również moje własne. Dlaczego ja, idąc za Chrystusem, miałbym odwracać się od Kościoła tylko dlatego, że nie jest doskonały jak On? Jeśli ludzkość jest drzewem krzyża, na którym wciąż umiera Chrystus, by nas zbawić, to Kościół jako wspólnota Jego świadków jest poniekąd rdzeniem drzewa krzyża. Doświadczenie Kościoła jako krzyża Chrystusa pozwala mi żyć, wierzyć, żywić nadzieję we wspólnocie moich sióstr i braci katolików, z szacunkiem dla religijnego autorytetu kościelnych przełożonych.
 
Ważnym argumentem jest też świadomość własnej grzeszności: dlaczego miałbym wymagać od Kościoła, jako ludzko-boskiej wspólnoty, wyższego etycznego i ewangelizacyjnego standardu niż ten, który jest możliwy dla mnie samego? Moje najbardziej osobiste grzechy osłabiają cały Kościół, a moje osobiste nawrócenie wzmacnia go. W tym Kościele doświadczam na co dzień owocności modlitwy i sakramentów, które sprawiają, że Bóg staje się realnie obecny w moim życiu, a ja otrzymuję nadzieję przemiany swojego grzesznego życia na lepsze.
 
Długotrwały mobbing zakonny sprawił, że zwątpiłem w świetność jezuickiej formacji i być może też owocność życia zakonnego opartego, w ujęciu tradycyjnym, na bezwzględnym posłuszeństwie, w praktyce niedopuszczającym do głosu wolności sumienia podwładnego współbrata. Nigdy nie chciałbym być tak wychowywanym i wychowywać innych, aby – w momencie kryzysu – brać współudział w systematycznym niszczeniu bezbronnych jednostek, będąc niezdolnym do elementarnej wrażliwości wobec krzywdzonego człowieka.
 
Moja wiara uprościła się. Kościół i jego struktury spadły z piedestału: mają one dla mnie zupełnie służebny charakter wobec zasadniczego celu i racji swego istnienia – uobecniania Boga i Bożej miłości w świecie. Paradoksalnie: długotrwałe doświadczenie braku miłosierdzia ze strony moich współbraci otworzyło mi oczy na prymat miłosierdzia w postawie chrześcijańskiej. Odtąd moją główną „miarą” awangardowości osób i środowisk katolickich i chrześcijańskich, również mnie samego, stała się zdolność do autentycznej miłości bliźniego, a zwłaszcza miłości miłosiernej. 
 
 
            Kościół nie dla niespokojnych duchów?
 
Dziś zadaję sobie pytanie, dlaczego to – wydawałoby się, znakomicie rokujące – spotkanie zakonnej elity Kościoła w Polsce ze mną, neofitą z laickiego świata nowoczesności, zakończyło się, póki co, dramatycznym rozstaniem? Dlaczego w momencie kryzysu Kościół, poprzez jezuickich przełożonych, sięgnął po stare wypróbowane metody: przemoc, nakaz milczenia, wycofanie się z dialogu, symboliczne niszczenie oponenta, a w końcu wykluczenie ze wspólnoty? Moja hipoteza jest następująca: w sposobie reagowania na kryzys ujawniła się niezdolność polskiego Kościoła do twórczej asymilacji ważnych postulatów nowoczesności i dialogu, opartego na autentycznym szacunku dla doświadczeń, wrażliwości i sądów sumienia drugiego człowieka.
 
Te postulaty to: uznanie jednostkowej wolności sumienia i jego sądów za ważną normę etyczną i duchową, uznanie dialogu opartego na szacunku wobec partnerów za standard wspólnego poszukiwania prawdy nieabsolutnej, akceptacja krytyki i samokrytyki jako ważnego źródła samonaprawy wspólnoty, samokrytycyzm wobec własnej trafności interpretacji prawdy Objawionej w odniesieniu do bieżących wydarzeń, rezygnacja z przemocy, również psychologicznej, jako formy rozwiązywania różnicy zdań.
 
Każdy z tych postulatów nowoczesnej świadomości człowieka Zachodu – a listę tę można rozbudować – jest możliwy do zaakceptowania przez Kościół katolicki, również w obrębie jego hierarchii, bez utraty jego tożsamości doktrynalnej i dyscyplinarnej. W teorii oraz dokumentach kościelnych te postulaty stały się już częścią katolickiego kanonu rozumienia człowieka i relacji społecznych, a w Kościele Europy Zachodniej czy Ameryki Północnej są ważną częścią katolickiej praktyki zarówno wewnątrz wspólnoty katolickiej, jak i w dialogu z niekatolikami.
           
Jak głęboki jest lęk katolickiej hierarchii w Polsce przed włączeniem niektórych etycznych i poznawczych postulatów nowoczesności w obręb myślenia duchownych, pokazuje fakt, że mojemu Prowincjałowi nie wystarczało moje posłuszeństwo wobec wszystkich jego zakazów i kar. Domagano się od mnie odstąpienia od własnego sądu sumienia i intelektualnej niezależności, nawet jeśli nie wyrażały się one w żadnym akcie publicznym i zewnętrznym. Uznanie za rodzaj herezji tego, że ktoś w sprawie tak kontrowersyjnej i niejednoznacznej jak sposoby rozwiązania problemu agentury SB w Kościele polskim, posiada swoje zdanie, wynikało z przekonania, że hierarchia kościelna, a zwłaszcza przełożeni mają, znoszący wszelką potrzebę dialogu, monopol na prawdę i uprzywilejowany dostęp do niej.
 
Osobiste doświadczenie długotrwałego i destruktywnego zakazu wolności słowa, a w rezultacie też myślenia – przez prawie półtora roku nie byłem zdolny do napisania jakiegokolwiek poważniejszego tekstu, choćby do szuflady – uwrażliwiło mnie bardzo na problematykę wolności w Kościele katolickim. Dostrzegłem nasz oportunizm, bezmyślność, brak intelektualnej odwagi, umysłową wtórność. Wolność w Kościele, zwłaszcza w środowisku duchownych i świeckich zależnych od kościelnej hierarchii, nie jest wartością cenioną, a przeciwnie – wydaje się niebezpieczna. Duchowni w Polsce są trenowani przez lata w skrajnym oportunizmie i braku samodzielnego myślenia, najlżejsze odchylenie od „linii” Kościoła, czyli tego, co myślą biskupi czy zakonni przełożeni, jest natychmiast karane. Sytuacja taka rodzi lęk przed sądami własnego sumienia i niezależnym myśleniem.
 
Dotychczasowy paradygmat posłuszeństwa klerykalnego i zakonnego realizowany w Kościele polskim w praktyce nie uwzględnia wolności sumienia podwładnych, jeśli artykułują oni inny sąd niż ich kościelni przełożeni. W tym przypadku włączenie nowoczesnego postulatu bezwzględnego szacunku dla wolności sumienia człowieka (postulatu znanego od czasów św. Tomasza z Akwinu) w ramy paradygmatu katolickiego rozumienia posłuszeństwa w strukturach hierarchicznych i zakonnych wymagałoby modyfikacji tego paradygmatu: podwładny miałby prawo zachować własny sąd sumienia, inny niż przełożony, jeśli tylko pozostawałby posłuszny wobec jego decyzji, a jednocześnie obie strony byłyby zobligowane do poszukiwania w dialogu głębszej prawdy, uwzględniającej te różne punkty widzenia.
 
Skoro jednym z zasadniczych źródeł uobecniania się Boga i odnowy samego Kościoła jest wolność sumienia i myślenia uczestników kościelnej wspólnoty – podporządkowana najwyższej normie miłości – blokowanie jej skazuje Kościół w Polsce na wysychanie istotnego źródła wigoru jego misji ewangelizacyjnej i owocnego dialogu ze światem pozakatolickim. Kościół, który w praktyce nie szanuje wolności i lęka się jej, choćby ukrywał ten lęk, nie ma nic istotnego do zaproponowania uformowanym przez nowoczesne umiłowanie wolności ludziom Zachodu. Taki Kościół może jedynie funkcjonować w obrębie własnej kurczącej się wspólnoty i katolickiego świata, przemieniając się stopniowo w getto.
 
Myślę, że wielkim wyzwaniem dla Kościoła w Polsce jest pozytywne dostrzeżenie powagi wolności jako aksjologicznego centrum nowoczesnej samoświadomości świata Zachodu, a jednocześnie zaproponowanie chrześcijańskiej koncepcji wolności zdolnej do ryzyka rzeczywistego dialogu z tymi, którzy tę wolność inaczej rozumieją i praktykują. Nie podejmując dialogu, Kościół katolicki w Polsce wchodzi, zwłaszcza w sytuacji kryzysu, niejako automatycznie w autorytarny syndrom stosowania przemocy i przymusu: prawnego, psychologicznego, a niekiedy też fizycznego. Niezdolność do dialogu i łatwość sięgania po środki dyscyplinarne w momencie kryzysu jest pewną stałą immanentną cechą Kościoła w Polsce. Owszem, element przemocy jest obecny w każdej organizacji, ale w przypadku Kościoła głoszącego Dobrą Nowinę we współczesnym świecie Zachodu – który przynajmniej deklaratywnie wysoko sobie ceni dialog i jest hiperkrytyczny wobec wszelkich środków przymusu i przemocy w ramach dialogu społecznego – autorytaryzm i przemoc poważnie osłabiają wiarygodność i skuteczność misji ewangelizacyjnej wobec ludzi spoza wspólnoty katolickiej, czyniąc ją też nieatrakcyjną dla wielu ceniących sobie dialog katolików.
 
Odejście w ostatnich latach z powołania kapłańskiego, a nawet z Kościoła, przez kilku wybitnych księży intelektualistów, popadanie innych w depresję i alkoholizm – to według mnie znaki narastającej przepaści między polskim klerykalnym katolicyzmem a nowoczesną umysłowością oraz pragnieniem integracji jej słusznych roszczeń z oficjalną wiarą katolicką i przeżywanym powołaniem duchownym. Jeszcze nie tak dawno silna obawa, że „poza Kościołem nie ma zbawienia” i przekonanie, że porzucenie duchownego powołania jest wielkim grzechem, niosącym zagrożenie wiecznym potępieniem, w poważnym stopniu moderowały wolnościowe tęsknoty twórczych umysłowo księży. Obecnie, gdy wszyscy wiemy, że zbawienie poza Kościołem, również tym „widzialnym”, jest jak najbardziej możliwe, a porzucenie powołania nie kojarzy się z ciężkim grzechem, ale pozytywnym doświadczeniem poszukiwania wolności, stworzenie w Kościele hierarchicznym atrakcyjnej aksjologicznie przestrzeni dla niespokojnych duchów wymaga całkowitego przemodelowania tej przestrzeni; kwestie wolności badań i wypowiedzi, wolności sumienia stają się dużo ważniejsze niż w przeszłości. 
 
Mówiąc bardziej radykalnie, reputacja Kościoła katolickiego, również w Polsce, jest taka, że u coraz większej liczby wiernych lub poszukujących, również odchodzących z powołania czy Kościoła duchownych, rodzi się przekonanie, że silniejsze źródła łaski, a nawet lepszych moralnych standardów, znajdują się poza widzialnym Kościołem. Można się z tym poglądem nie zgadzać, ale trzeba go traktować jako istotny i – z perspektywy katolickiej – dość dramatyczny fakt teologicznego przesunięcia, związany m.in. z radykalnie innym współcześnie rozumieniem zbawienia, ale też z, częściowo zasłużoną, utratą przez Kościół zaufania społecznego, choćby z powodu licznych skandali seksualnych.
 
Czasy świetności Kościoła zawsze charakteryzowały się tym, że wybitnie twórcze umysły odnajdywały w nim, również w powołaniu zakonnym i kapłańskim, przestrzeń sensu i możliwość urzeczywistniania najgłębszych twórczych natchnień. Czy dziś jakiś współczesny „pogański neofita”, jak Augustyn z Hippony, zapragnąłby i mógłby odnaleźć swoje miejsce w powołaniu zakonnym, kapłańskim i biskupim w Kościele w Polsce? Nie sądzę. Kościół katolicki w Polsce nie ma nic interesującego do zaproponowania osobom religijnym czującym powołanie duchowne, a jednocześnie twórczym umysłowo. Jest chyba ostatnim miejscem, które kojarzyłoby się z wolnością i twórczością myślenia, a przecież są to fundamentalne warunki jego owocności. Niezdolność przyciągania i asymilowania przez katolicką hierarchię twórczych i nowoczesnych umysłowości oznacza dużo więcej niż starcze skostnienie organizacji. Ze względu na kluczową rolę duchownych w Kościele katolickim, oznacza to, że Kościół traci zupełnie szansę na poważny dialog ze światem niekatolickim i włączenie bogatego doświadczenia nowoczesności w „układ nerwowy” wspólnoty katolickiej.
 
 
            Miłość przez łzy
 
Osobiście nie mam wielkich nadziei, aby przemiana Kościoła katolickiego w Polsce wyszła ze środowisk kościelnej hierarchii czy zyskała tam większą akceptację. Wiele wskazuje na to, że jakość przywództwa w polskim Kościele pogarsza się. Odnowa Kościoła w Polsce wyjdzie raczej ze środowisk świeckich wspieranych przez stosunkowo nieliczną grupę nieskażonych klerykalizmem szeregowych duchownych i sióstr zakonnych, takich choćby jak s. Małgorzata Chmielewska. Może niektórzy kościelni przełożeni, gdy dostrzegą powagę kryzysu, wezmą pod ochronę różne ewangelizacyjne eksperymenty i ich liderów.
 
Przypuszczam też, że istotnym kontekstem odnowy Kościoła będzie poważny kryzys instytucjonalny i tożsamościowy wspólnoty katolickiej w Polsce i jej postępująca marginalizacja w obrębie społeczeństwa obywatelskiego. Odnowa rozpocznie się – jak zawsze – za późno: kiedy Kościół znajdzie się w głębokiej defensywie wobec laickiego świata nowoczesności, wspierany głównie przez aktywne grupy fundamentalistycznych tradycjonalistów.  
 
Twórcze spotkanie Kościoła z nowoczesnością, również w Polsce, jest możliwe i ma swój głęboki chrześcijański sens, jeśli katolicyzm nie tyle otwiera się bezkrytycznie na nowoczesność, ale sięga do źródeł swej tożsamości: doświadczenia i nauczania Jezusa Chrystusa, Biblii, modlitwy, sakramentów, swoich świętych itd., w świetle tych źródeł podejmując inkulturacyjny dialog z nowoczesnością, transcendując jej pozorną samowystarczalność i uzupełniając poważne niedostatki. Pokorne wsłuchanie się w ból, żal, zranienia i argumenty ludzi oddalonych od Boga czy Kościoła znaczy dużo więcej niż agresywne ich krytykowanie i potępianie, choćbyśmy dysponowali ważną racją moralną.
 
Nam, polskim katolikom, wydaje się często brakować rozeznania, kiedy trzeba naśladować Jezusa w Jego surowej mowie wobec podstępnych i zamkniętych na łaskę faryzeuszy, a kiedy – znacznie częściej – brać przykład z Jezusa, który głosi Dobrą Nowinę, uzdrawia chorych, przebacza grzesznikom, upomina błądzących, cieszy się i płacze z innymi, a w końcu umiera na krzyżu za każdego z nas. Dostrzegać w drugim człowieku wpierw samego Jezusa, poranionego, umęczonego, cierpiącego z powodu ludzkich grzechów – taka postawa wśród polskich katolików wydaje się wciąż rzadkością.
 
Jeśli posilani Pismem Świętym, modlitwą i sakramentami polscy katolicy jako wspólnota religijna nie jesteśmy w stanie nawiązać ewangelicznego dialogu z rosnącą rzeszą zsekularyzowanych i zlaicyzowanych rodaków, a przeciwnie, najchętniej wchodzimy z nimi w konflikt na wzór partii politycznych – to mamy do czynienia z głębokim kryzysem przeżywania źródełnaszej wiary. Według mnie Bóg nie może udzielać się Kościołowi katolickiemu w Polsce pełniej, ponieważ jako wspólnota, a zwłaszcza duchowni, jesteśmy zablokowani na wielki nowoczesny apel wolności, która w swej istocie jest zsekularyzowaną i nieco zredukowaną formą chrześcijańskiej wolności „dzieci Bożych”, wolności dla życia w prawdzie i miłości.
 
Moja wielka nauczycielka duchowości i myślenia Simone Weil – pomimo doświadczenia osobistego spotkania z Chrystusem i przekonania, że Kościół katolicki najpełniej wyraża wiarę chrześcijańską – nie przyjęła chrztu, ponieważ jak twierdziła, nie pozwala je na to jedno słówko anathema sit, czyli fakt, że Kościół katolicki wyłącza ze zbawienia wielkie obszary świętości, kultury, dobra, itd. „Staniem na progu” Kościoła Simone Weil chciała dać świadectwo solidarności z tym wszystkim, co Boże, a czego według niej Kościół katolicki nie może lub nie chce zasymilować.
 
Ja jestem w nieco innej sytuacji. Jako wyświęcony diakon uczestniczę w kapłaństwie hierarchicznym, ale od trzech lat nie mam możliwości sprawowania funkcji służebnych wobec wspólnoty Kościoła. Po wstępnych próbach znalezienia biskupa, który przyjąłby mnie do diecezji, uznałem, że w Polsce nie ma dla mnie możliwości posługi kapłańskiej. Pozostaję diakonem Kościoła katolickiego i celibatariuszem, a jednocześnie coraz szerzej rozwijam działalność ewangelizacyjną, intelektualną i kulturalną poprzez Fundację Tezeusz i własną twórczość.  
 
Mogę powiedzieć, trawestując Simone Weil, że stoję na progu Kościoła hierarchicznego w Polsce jako znak prośby o szacunek dla wolności sumienia i myślenia polskich duchownych, ale też wszystkich katolickich wiernych i każdego człowieka; jako znak niezgody na to, aby kościelna przemoc oraz niepodejmowanie dialogu z duchownymi i wiernymi, zwłaszcza w sytuacjach kryzysu i próby, były codziennością Kościoła w Polsce. Będąc głęboko zakorzenionym w Kościele, stoję jednak na progu – jako znak prośby, by Kościół katolicki w Polsce, a zwłaszcza jego przywódcy i duchowni z powagą potraktowali kryzys duchowy wspólnoty katolickiej, objawiający się m.in. niezdolnością do owocnej ewangelizacji świata pozakatolickiego i podjęcia opartego na szacunku dialogu z nowoczesnością, z wielkim wołaniem o wolność człowieka współczesnego. Stoję na progu – jako znak obecności tych wszystkich, którzy przez Kościół katolicki w Polsce czują się skrzywdzeni, zranieni i odrzuceni. Stoję na progu – prosząc o wsłuchanie się w głos tych polskich katolików, którzy często w sposób niezawiniony nie mogą odnaleźć się w żywej wspólnocie religijnej, w której zostali ochrzczeni. Stoję na progu – prosząc dobrego Boga o łaskę wierności Kościołowi, który wciąż kocham, choć jest to teraz miłość przez łzy.
 
Nie jest sztuką być wiernym Kościołowi, gdy wszystko idzie dobrze i można czerpać z tego jakieś duchowe, materialne czy prestiżowe korzyści. Sztuką jest dochować wierność Kościołowi, gdy przychodzi czas próby miłości bolesnej wobec Jezusa i Jego wspólnoty. Dokonałem wyboru, a choć idę w ciemnościach wiary i niepewności co do własnego powołania, nie przestaję wierzyć w zbawczy sens tej drogi. Mam nadzieję, że aktualna kenoza Kościoła, również w Polsce, zwiastuje nadzieję powrotu na drogę Ewangelii Jezusa.
 
Tekst został opublikowany w WIĘZI nr 10/2010
 

Inne teksty autora o Kościele: 

Doświadczyć Boga – świadectwo porekolekcyjne

Kościół nieomylny – uzurpacja czy prawda?

Katolicyzm misji i dialogu w służbie Królestwa

Jak żyć w "Kościele upadłym"?

Czy klerykalizm da się leczyć?

 

Zobacz też teksty pozostałych autorów debaty specjalnej

Jerzy Sosnowski, Wiara bez Kościoła?

bp Andrzej Czaja, Kościół nie jest sam dla sibie

 

Inni autorzy debaty "Kochać Kościół mimo wszystko" w październikowej WIĘZI:

Ks. Tomáš Halík , Kocham Kościół mimo wszystko

Anna Karoń-Ostrowska, Miłość postawiona pod ścianą

Krzysztof Dorosz, Konrad Sawicki, Ukryci przed Bogiem w Kościele?

Ks. Grzegorz Strzelczyk, Wierzyć „pomimo” Kościoła

Stefan Swieżawski, Miłość Kościoła, krytyka Kościoła

Kosciol_mimo_debata_specjal_2_.jpg

 

29 Comments

  1. leszek.s

    Smutny obraz

    Co reprezentują sobą przywódcy kościoła, którzy nie potrafią bronić jednoznacznie Krzyża ???…

    Przywódcy kościoła tak głeboko uwikłani w politykę zarzucają polityczne wykorzystywanie symbolu krzyża ludziom którzy narażali swoje życie i zdrowie.

    Z takim strachliwym podejściem do obrony wartości i wrodzonym kalkulowaniem nie czekają polskiego kościola łatwe czasy.

     
    Odpowiedz
  2. quqzar

    Szkodliwe przywileje

    Łał. Mocny tekst. Ale bardzo prawdziwy. Odnajduję tu rozproszone i pokawałkowane echa mojej własnej historii poszukiwań Boga, w ramach Kościoła i poza nim.

    Wydaje mi się, że nie trzeba uznawać dostępu Kościoła do prawdy za uprzywilejowany, aby być katolikiem. To taka bardzo ludzka słabość – wszyscy chcielibyśmy, żeby nasze wybory życiowe świadczyły o naszej inteligencji i zaradności. Na płaszczyźnie religijnej prowadzi to do psychologicznej potrzeby przynależności do wiary lepszej niż inna, nawet jeśli nie do końca się zgadzamy z jej ziemskimi reprezentantami. Uczciwe powiedzenie sobie, że nie wiadomo, która wiara (i czy w ogóle jakaś) jest najlepsza, paradoksalnie może zbliżyć człowieka do Boga i oddalić go od jego własnych urojeń. Przynajmniej tak było(jest) w moim przypadku.

    W pewnym sensie to kwestia zaufania i wiary. Jeśli pozbędę się sztucznych uzasadnień dla moich wyborów (które i tak mogą być błędne), staję przed Bogiem jako osoba bliższa prawdzie i bardziej pogodzona ze sobą. Ufam, że On nie zostawi nas w naszej bezradności. Poprowadzi nas przez ciemność. No, chyba że wolimy iść przez nią sami, opierając się na wątłym świetle naszych przesądów i domniemań. Pozdrawiam serdecznie

     
    Odpowiedz
  3. Kazimierz

    Bardzo głęboki tekst

    Ciesze się bardzo, że mogę czytac, tak głębokie refleksje i wpomnienia Andrzeju.

    Cieszę się, że "mroczne" chwile minęły i możesz bardzo płodnie uczestniczyć w tym, co Bóg czyni w naszym kraju. Jestem dumny z Ciebie i błogosławię Cię w imieniu naszego Pana Jezusa Chrystusa!

    Kazik

     
    Odpowiedz
  4. jadwiga

    moje trzy grosze

    Na moją relację z Kościołem chciałbym spojrzeć jako na spotkanie dwóch światów: tradycyjnego świata katolickiej hierarchii z laickim światem nowoczesnym. Uważam, że najlepsze nurty obu tych światów pragną spotkania i dialogu, a nawet wzajemnej asymilacji niektórych istotnych elementów swych postaw, a jednocześnie obie strony przeżywają silne lęki przed utratą własnych tożsamości oraz opór wobec wynikającej z tego spotkania konieczności modyfikacji dotychczasowych paradygmatów.

     

    Ja z kolei uwazam, ze nurty obu tych swiatów wcale nie chca spotkania i dialogu. Własnie dlatego,że taki dialog musiałby spowodowac modyfikację tychze paradygmatów. A zadna ze stron tego nie chce.

    Myślałem naiwnie, że jeśli tylko moi przełożeni oraz szersza opinia katolicka dowiedzą się o skali zjawiska i jego grozie, to bezzwłocznie stworzą klimat ujawniania prawdy,

    Tak Andrzeju niestety było to naiwnościa, jako, ze byłes już człowiekiem dojrzałym. Mnie udało się odkryć, że zadni przełozeni zadnego prawie srodowiska nie stwarzaja klimatu ujawnienia prawdy. A miałam wtedy 14-16 lat……

     

    Posłusznie poddałem się karom. Odczuwałem bolesne analogie do represji, jakich doświadczyłem w PRL, gdy byłem wielokrotnie więziony za dawanie świadectwa prawdzie i wolności.

    Bo tak mówiac miedzy nami hierarchia Koscielna jest bardzo podobna w działalnosci do systemów totalitarnych.

    Najbardziej bolał zupełny brak dialogu. Nikt odpowiedzialny nie chciał ze mną przez rok rozmawiać, nie próbowano mnie wysłuchać,

    A czy Koscioł kiedykolwiek chciał kogos wysłuchac kto ma jakiekolwiek wątpliwości co do Koscioła? I w tym tkwi najwiekszy błąd Koscioła.

    Jak sobie radzę jako katolik z tą moją „nową” wiedzą o Kościele? Przede wszystkim, staram się pamiętać o wielkim dobru, jakie Kościół, pośród swoich niedostatków i grzechów, czynił i czyni wobec ludzi i świata. Wierzę, że ten Kościół jako „święta wspólnota grzeszników” został założony przez Jezusa i kontynuuje swoją apostolską sukcesję, wiernie strzegąc i rozwijając depozyt chrześcijańskiej wiary. Realistycznie zakładam, że każda wspólnota religijna i ludzka natrafiłaby w swoim historycznym rozwoju na podobne problemy jak Kościół katolicki: utopia idealnego urzeczywistniania Ewangelii przez grzesznych i słabych ludzi nie jest realistyczna.

    Powiem szczerze, ze nie bardzo rozumiem. Albo mamy jakas "wspolnote grzeszników" która grzeszy co niemiara i wszystko skrzetnie zamiata pod dywan, traktuje diametralnie róznie władze i pionki, co doprowadza tylko i wyłacznie do wiekszych grzechow – albo mamy równiez "wspolnote grzeszników" ale prowadzoną w prawdzie przez Dobrego Pasterza i zwracającą bacznie uwagę na grzechy trzódki aby ich drogę wyprostowac. Moze byc albo jedno albo drugie.

    Nikt nie chce utopii bo jest nierealna. Ale nikt nie chce tez bałaganu.

     

    Dlaczego ja, idąc za Chrystusem, miałbym odwracać się od Kościoła tylko dlatego, że nie jest doskonały jak On?

     

    Poniewaz milczenie jest poparciem i przyzwoleniem. Na cos przeciwnego co głosił własnie On. A On powiedział – kto nie ze Mną ten przeciwko Mnie? Prawda?

     

    Ważnym argumentem jest też świadomość własnej grzeszności: dlaczego miałbym wymagać od Kościoła, jako ludzko-boskiej wspólnoty, wyższego etycznego i ewangelizacyjnego standardu niż ten, który jest możliwy dla mnie samego?

    Hmmmm to takie wytlumaczenie, że robie cos złego ale inni wieksi tez robią więc się rozgrzeszam…czy nie tak?

     

    Odtąd moją główną „miarą” awangardowości osób i środowisk katolickich i chrześcijańskich, również mnie samego, stała się zdolność do autentycznej miłości bliźniego, a zwłaszcza miłości miłosiernej. 

    To znaczy zdolnosc do autentycznych słow na ten temat czy czynów? Bo jedno nie zawsze idzie w parze zwłasza własnie we wspolnotach opartych na posłuszenstwie.A wspolnoty działaja na takowej własnie zasadzie.

     

    Wolność w Kościele, zwłaszcza w środowisku duchownych i świeckich zależnych od kościelnej hierarchii, nie jest wartością cenioną, a przeciwnie – wydaje się niebezpieczna. Duchowni w Polsce są trenowani przez lata w skrajnym oportunizmie i braku samodzielnego myślenia, najlżejsze odchylenie od „linii” Kościoła, czyli tego, co myślą biskupi czy zakonni przełożeni, jest natychmiast karane. Sytuacja taka rodzi lęk przed sądami własnego sumienia i niezależnym myśleniem.

     

    Nie chce byc wtedna ale gdyby nie to bezwzgledne posłuszenstwo władzy i brak niezaleznego myslenia to Koscioł przetrwałby tyle lat? No cóz systemy totalitarne jednak na szczescie po ilustam latach tez upadają……

     

    stoję na progu Kościoła hierarchicznego w Polsce jako znak prośby o szacunek dla wolności sumienia i myślenia polskich duchownych, ale też wszystkich katolickich wiernych i każdego człowieka; jako znak niezgody na to, aby kościelna przemoc oraz niepodejmowanie dialogu z duchownymi i wiernymi, zwłaszcza w sytuacjach kryzysu i próby, były codziennością Kościoła w Polsce.

     

    To znaczy jak ma taki wierny sie nie zgadzac? Isc na Msze z transparentem? Zrobic marsz pod Kurią?

    A zreszta po co? Ktos komu dobrze w takim "ciepełku" nie bedzie protestowac bo straci "ciepełko" a inny komu zle po prostu odwróci sie na pięcie i odejdzie…..ze wspolnoty.

     

    Stoję na progu – prosząc dobrego Boga o łaskę wierności Kościołowi, który wciąż kocham, choć jest to teraz miłość przez łzy.

    A skad wiesz jakie zamiary ma Bóg? Moze wcale nie chce takiego niereformowalnego koscioła i to co sie dzieje to wola Boża??

     

    Krótko. Koscioł jest niereformowalny. Hierarchia sobie siedzi w tym "ciepełku" i za nic w swiecie nie chce tego zmienic, bo wtedy "ciepełka" nie bedzie. Naprawde szkoda czasu i wysiłkow aby cokolwiek w tym zmienic. Nie da sie. I to wszystko. Szkoda sie tylko denerwowac.

     

    Pozdrawiam Cię.I moze wreszcie zdobede się na przyjazd i rozmowę "na żywo"

     
     
     
     
    Odpowiedz
  5. art

    Andrzeju bracie mój

     "Na ławce ojców siedziałem a wiatr jak anioł pański przechadzał się po policzkach naszych serc"

     

    "widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami"
    Lecz Jezus odrzekł: «Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami.
     Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody. 

    Miły mój.
    Wielki ból napełnił ci serce i cierpisz. Mam nadzieję, że powyższe słowa które tak dobrze znasz pomogą Ci żyć.
    Chciałbym uchylić Ci nieba i przekazać Ci wieść od Pana Boga. Czas w którym obecnie się znajduję jest czasem postu Chwały.
    To tak jak z odpoczynkiem aniołów. Wystarczy , że na chwilę się zdrzemną a tama pęka i wielka czerwona maź zalewa połacie ziemi.
    To taki czas w którym aniołowie robią pauzę. Milczą aby pokazać światu czym jesteśmy bez bożej opaczności.
    W biblijnej księdze zwanej Ewangelią Marka napisano o moim przodku. W dziewiątym rozdziale tej ewangelii wiersze 38 -41 mogę zobaczyć "korzenie Aharona"  .
    Mało jest na świecie ludzi którzy z dziada pradziada trzymają swoje Biblijne korzenie sięgające rąk apostołów. Jesteśmy wpisani w słowo boże i trzeba tylko się w nim odnaleźć i odpocząć.
    Chciałem się przejąć i poczuć moc twego odrzucenia Andrzeju , tego o czym piszesz tak smutno. Ubrałem się w płaszcz sprzeciwu i zstąpiłem tam gdzie oni są zebrani i mówią o sobie – Kościół. 
    Przechadzałem się między nimi i spoglądałem im w oczy, dotykałem ich zachowań, jak ten inny. To tak jak wyprawa do mojego przyjaciela Lota z przed tysięcy lat. Pamiętasz?
    Tam nikt nie poznał że przybyliśmy. Że jesteśmy tuż tuż. Nikt oprócz mojego przyjaciela Abrahama i jego bratanka "Welona" – Lota, nie rozpoznał , że się przechadza Pan po dolinie Siddim.
    Jedyny Jaszar w Sodomie to Lot. Obawiam się o pokorę. Boję się, że pycha może zgubić to światło które nas ludzi dotyka, a z nieba zstępuje. Czasami chcielibyśmy zanurzyć w świetle kogoś kogo miłujemy i otwieramy przed nim całego siebie , wylewamy siebie gwałtownie w swym słowie do spragnionej ziemi. To tak jak byś stanął naprzeciw kobiety która jest piękna i która przywoływała swoją
    pięknością BenElohim w czasach w których owi bracia moi wylewali swoją obecność na ziemię. Wiem że nie rozumiesz tego co teraz piszę bo piszę tak na około. Czasami bywa tak że zanurzać kogoś w świetle przed czasem , to czynić mu krzywdę. Oni tam z nieba wołają w te słowa: "za szybko!, za szybko…zwolnij …miarkuj światło bo powiedzą Ci żeś ich zawiódł" …To tak jak z córkami ludzkimi które są piękne i były piękne za czasów BenElohim o których wzmianka w Bereszit jest ukryta. Na początku stworzył sześć…BenElohim, synowie Boga.
    Kiedy mówisz córką ludzkim o świetle i starasz się im to światło ukazać one Cię zaczynają kochać. Ale kiedy to światło zaczyna je oślepiać one zaczynają wołać …nic nie widzę ….nic nie widzę jestem ślepa! Znajomość z tobą dała mi jedynie ciemność …pozostawiłeś mnie w mroku …tak mówią córki ludzkie kiedy spotykają się ze światłem wylanym gwałtownie a które jest jak dotknięcie palcem miłości. Jak Ci o tym powiedzieć? Spróbuj rozkochać się w kimś tak pięknym jak córka ludzka a jednak nie zrodzić olbrzyma…zachować się jak brat z pieśni nad pieśniami. Zakochać się w kościele, poczuć jego wdzięk a jednak nie być w nim jedynie ciałem. Ty nas zawiodłeś ! Ty nam pokazałeś swój świat i odeszłeś od nas pozostawiając nas w mroku. Tak mówią córki ludzkie. One chcą iść dalej z Tobą ale nie wiedzą że ty nie możesz żyć cieleśnie w Kościele i płodzić z nimi Gibborim. Ty wiesz że iść cieleśnie bez Jaszar przez kościół to tak jak skazać go na potop. Jaszar – proste światło z nieba. Jaszar – sprawiedliwy. Sprawiedliwość jak prosty snop światła na spadający na córkę ludzką która ma się stać boża. Póki co pielgrzymuje. Jest piękna ale to jedynie ciało. Jest ubrana w kosztowne szaty ale to tylko szaty. Jest pełna wdzięku i powabu ale to tylko ciało. Ono nie odbije światła Jaszar – światła sprawiedliwości. Ona jest zachłanna na światło i je zatrzymuje w sobie bo chodzi w czerni, w ciele. Ona chce cię ,mieć tylko dla siebie i chce dzielić z tobą zycie cielesna bo ciało jest dla niej bardzo ważne. Ty zaś jesteś zbudowany słowem bożym. Jesteś zbudowany z liter.
    To tak jak z łańcuchem genetycznym z którym można odtworzyć ciało ale nie dusze. MOżna zrobić wielki Kościół na obraz i podobieństwo Boże ale on nie będzie tym który jest zbudowany z wszystkich Bożych liter. To tak jak byś wyjął te litery z bożego alfabetu które są królewskie w języku aniołów (język hebrajski którym posługiwał się Pan w rozmowie z Abrahamem oraz dialekt którego dotykał BenJahwe w czasie pobytu w domu Józefa i Marii) …Te litery które odpowiedzialne są za kształt który nie ma kształtu. Bo On powiedział że duch mój nie będzie mieszkał w człowieku na zawsze bo jest tylko ciałem. On to powiedział gdy jego BenElohim (o których jedyna wzmianka jest w Genesis 6 ) wylewali swe światło na córki ludzkie a one rodziły im olbrzymy – Gibborim.
    Więc Ty Andrzej jesteś kimś kto zobaczył światło Jaszar i teraz cierpisz. Cierpisz bo ono cię oświeciło a innych ominęło. Dlaczego? Dlaczego to jesteś Ty a nie Genarał zakonu Jezuitów? Dlaczego to jesteś Ty który zobaczył coś i chciał się tym światłem dzielić z tymi których kochał , tak jak się dzieli chłopiec z dziewczyną którą kocha. Kochasz kobietę – Kościół Katolicki jak siostrę ale ona nie potrafi się dzielić tobą z innymi Kobietami . Ona się męczy Tobą i tym co do niej piszesz. Ona bowiem wilodzietna jest i ma męża który na tej ziemi nią rządzi. Ona ma swego papieża a światło które ty jej przynosisz nie jest tym które ją raduje. Ty ją pociągasz ale ona nie umie się zdobyć na miłość w której Jaszar nie było by przepuszczane przez sito. Mówisz Kościołowi który jest sprawiedliwy w swej istocie , mówisz mu że to jego światło Jaszar przygasło i dajesz mu swój świat. Przynosisz dla Kośćioła nie to co twoje ale to co przez ciebie się odbija, jak w zwierciadle. Jak w jeziorze. Synowie boży
    jak lustra światła z tarczami Dawida ustawionymi tak by skierować je na oblubienice Baranka. Jeśli jesteś synem bożym kierujesz nie swoje światło na oblubienicę ale to które przychodzi z nieba.
    Przynosisz coś co jest ważne. ALe dlaczego to nie jest pociągające dla córki ludzkiej? Nie ma takiej możliwości by córka ludzka mogła walczyć z Jaszar. Ono ją powali prędzej czy późnej i pozostawi w mroku na tak długo jak będzie trzeba. Apostoł Paweł w drodze do damaszku doświadczył tego światła i choć miał go w całej pełni w tamtej chwili mówił i krzyczał …że nic nie widzi…że chodzi w ciemności …że stracił wzrok…nie wiedział że ten mrok w którym idzie jest światłem który dał mu Bóg .

    List jest pisany w okresie w którym BenElohim mają post.

    "Poznając córki ludzkie a nie ulegając ich pięknu przynosisz światło Jaszar"

    Osobiście nie chodzę z Nimi ale swym korzeniem sięgam imienia Pańskiego .
    Jednak moja miłość do nich jest jak miłość Oblubieńca do oblubienicy która spotyka się ze swym umiłowanym w swym doznaniu, uczuciu, sercu"
    To tak jak z pieśnią nad pieśniami w której nie wiemy kiedy się spotkamy ale wiemy co do siebie czujemy. Póki co szukajmy się wzajemnie bo jesteśmy jednym ciałem.
    ps.
    Tolerancja miedzy kobietą a mężczyzną zawarta jest w rozdziale 6 księgi Genesis. Jak tolerować piękno kobiety będąc aniołem – synem bożym?

    Oj …

    Widzimy jak tamy pękają i zalewają ludzi na Węgrzech bo aniołowie mają post.

    Coś pokażę:

    wychodzę na pole i mówię pozdrawiając :

    Pozdrawiam Kazimierza ktorego cenie za to co czyni dla ludzi uzależnionych od alkoholu , pozdrawiam Jodkę wpisaną w Alef hebrajską,
    Pozdrawiam Halst i wszystkich tych których dotknąłem słowem pisanym od 2007 roku . Moje serce jest pełne pamięci o was. Pozdrawiam Jaszar z którą spotykam się
    w swoim sercu a którą często zawodzę bo jestem tylko człowiekiem.

    Przywołuję anioły jak poniżej

    http://www.youtube.com/watch

    a+
     

     
    Odpowiedz
  6. teze

    Dziękuję za świetny tekst

    Bardzo dziękuję. Tekst świetny i bardzo głęboki.

    Dziękuję Bogu za Ciebie Andrzeju i Twoje świadectwo wiary.

    Twoje określenie o "staniu na progu" kościoła, bardzo mnie poruszyło…………

    Może dlatego, że bardzo podobnie się czuje od jakiegoś czasu………….

    Mam nadzieję jednak, że tylko "PRAWDA WYZWALA" i choć jest to bardzo często okupione wielkim bólem, to uważam, że warto przy niej wytrwać… KŁAMSTWO natomiast może boleć podobnie, ale nie przynosi "owoców", chyba że "cierpkie"……..

    Niech Ci Bóg błogosławi w Twojej posłudze i daje Ci pokój serca.

     
    Odpowiedz
  7. jorlanda

    Prawda boli, ale wyzwala

    Andrzeju, podziwiam twoją odwagę i wytrwałość w wołaniu o prawdę.

    Muszę przyznać, że nieco obawiałam się przeczytania tego tekstu. Twoje sformułowania pod adresem Kościoła zawsze są bezpośrednie i ostre, nie przebierasz w słowach, kiedy jesteś o czymś przekonany. I tak też jest w tym artykule – wszelkie niedomówienia wyjaśniasz, tniesz po wrzodach zakazanych tematów skalpelem swoich przekonań i lejesz odkażajacą miksturą swoich doświadczeń aż do dna ropiejącej rany. Teraz, już po lekturze tego tekstu spostrzegam, że w wielu kwestiach się zgadzamy. Oczywiście nie we wszystkich Ci przytaknę,   ale pominę to na razie milczeniem.

    Ty piszesz głównie o hierarchii. Moje doświadczenia jako osoby świeckiej też często nie jest łatwym powołaniem. Napisałeś, że świeccy są nadzieją na przemiany w Kościele. Też tak uważam. To potencjał, którego przełożeni w Kościele nie wykorzystują maksymalnie. Świecki teolog to najczęściej ktoś z nalepką "katecheta" – rzadko kiedy ktoś spodziewa się innych zadań  po zawodowym teologu. Oboje z mężem wykonujemy pracę katechetów, i widzimy jak nawet tutaj na tym polu kuleje program duszpasterstwa i formacji, już nie wspominając o dokształcaniu tej jednej z najważniejszych grup zawodowych teologów. A jak się czasem pochwalimy, że oprócz katechezy to jeszcze robimy mnóstwo innych rzeczy to od razu stajemy się superherosami w oczach kolegów po fachu. To też o czymś świadczy – i nie mam na myśli naszych talentów, tylko raczej pewne stereotypy tkwiące w odbiorcach teologicznej roboty.

    Rację też przyznam w kwestii ukręcania łba innowacjom i pomysłom na niecodzienne projekty jakie teologia mogłaby prowadzić razem ze współczesnością. Teologowie nie boją się myśleć, ale często obawiają się mówić i pisać, co myślą. Zachowawcze działania podyktowane są strachem o pracę, o pozycję w środowisku, o obawę przed wejściem na tereny nieznane, niezbadane, a więc zagrożone wykluciem się nań jakiejś herecji (hehe). A wiadomo, jak ktoś podpadnie innowacyjnym myśleniem to od razu zamyka mu się niektóre furtki przed nosem.To mnie najbardziej przeraża – obawa wierzących i praktykujących t eologów katolików przed nieznanym już tutaj na ziemi. Przecież Bóg jest najbardziej Nieznanym i Niezbadanym. Jak teolog może się bać "ludzkiego nieznanego" i w imię tej obawy nie podejmować działań, a mieć jednocześnie czelność wymądrzania się na temat Absolutnie Nieznanego Sacrum?? Tego nie mogę zrozumieć. Ale też nie uważam, że należy to tolerować. Trzeba szukać innych pól działania. Pozwolić się Bogu prowadzić, a On pokaże jak ominąć zapieczone na amen drzwi z batonu i żelaza (betonu myślenia i żelaza nieprzystępności).

    Mam taki obraz w głowie po lekturze Twoich słów: Kościół symbolizowany przez wspaniały, ale płonący budynek wypełniony po brzegi hierarchami, osobami zakonnymi i świeckimi (wiernymi po prostu) rzuca cień w kierunku wschodzącego słońca. Cień układa się w kształt krzyża. Od strony słońca nadchodzi Chrystus Zmartwychwstały, który również rzuca cień krzyża. Jego jasna rozświetlona postać z rozłożonymi rękami – tak jak na krzyżu, rzuca świetlisty cień nakładający się na cień płonącego Kościoła. Obydwa cienie zlewają się w jeden wielki krzyż. A słońce wschodzi od strony Chrystusa. Jeśli ktoś potrafi to namalować w formie ikony to ja zamawiam taki obraz. Zatytułuję go: Kościół jako krzyż.

    Życzę Ci Andrzeju nadziei i wiary w moc Boga, tzn. w siłę drzemiącą w woli Boga dotyczącej Kościoła. Nie trać wiary w to, że Kościół może być święty. Cieszę się, że zostajesz we wspólnocie i oddajesz swoje talenty i życie na służbę Kościołowi, który nie dał Ci lekkiego losu. To na pewno przyniesie kiedyś owoce, dobre nie tylko dla ciebie samego, ale i dla "świętej wspólnoty grzeszników" jaką jest Kościół. Pamiętaj o tych wszystkich apostołach, świętych i błogosławionych, którzy przecierali szlaki, trudzili się i cierpieli, bo widzieli więcej i dalej niż czasy i normy kościelne na to pozwalały. Mieli wiele przeszkód i trudności, a teraz świat ogłasza ich świętymi, stawia za przykład odwagi, twórczego myślenia i niezłomnej wiary mimo przeciwności. Pamiętaj o tym, że Bóg doświadcza tych, których kocha.

    Dziękuję Ci zwłaszcza za słowa: Będąc głęboko zakorzenionym w Kościele, stoję jednak na progu – jako znak prośby, by Kościół katolicki w Polsce, a zwłaszcza jego przywódcy i duchowni z powagą potraktowali kryzys duchowy wspólnoty katolickiej, objawiający się m.in. niezdolnością do owocnej ewangelizacji świata pozakatolickiego i podjęcia opartego na szacunku dialogu z nowoczesnością, z wielkim wołaniem o wolność człowieka współczesnego.(…) Stoję na progu – prosząc dobrego Boga o łaskę wierności Kościołowi, który wciąż kocham, choć jest to teraz miłość przez łzy.

    Z mojego małego domowego kościoła, również pełnego grzeszności i trudności pozdrawiam Wszystkich najserdeczniej JŁ

     
    Odpowiedz
  8. wegrzyniak

    czy na pewno?

    Wiele w artykule jest rzeczowych przemysleń, ale martwi mnie brak precyzji, np. zdanie:

    Duchowni w Polsce są trenowani przez lata w skrajnym oportunizmie i braku samodzielnego myślenia, najlżejsze odchylenie od „linii” Kościoła, czyli tego, co myślą biskupi czy zakonni przełożeni, jest natychmiast karane. Sytuacja taka rodzi lęk przed sądami własnego sumienia i niezależnym myśleniem"

    Dlaczego pan używa słowa "trenowani"?

    Jak pan udowodni tezę "najlżejsze odchylenie od „linii” Kościoła … jest natychmiast karane"? 

    Od kilkunastu lat jestem księdzem i choć z wieloma tezami artykułu się zgadzam, to przykro mi stwierdzić, że w wielu miejscach nie mówi pan o prawdzie tylko o wrażeniach prawdy. I to bardzo boli. Boli tych, którym zależy naprawdę na prawdzie.

     

     

     
    Odpowiedz
  9. Andrzej

    Wiem, że prawda może boleć

     Drogi Księże,

    dziękuję za komentarz. Cieszę się, że znalazł tutaj ksiądz wiele rzeczowych przemyśleń i z częścią z nich zgadza się. Rozumiem, że to nieco głupio skonfrontować się z określeniami typu: "trenowani", "skrajny oportunizm", itp.  Staram się nie używać kościelnej nowomowy, której głównym celem byłoby tworzenie masek pozoru i omijania spraw trudnych.  Właśnie na tym m.in. polega skuteczność w treningu oportunizmu, aby później nie być nawet krytycznym wobec własnego konformizmu. Tak zresztą najczęściej też bywa. 

    Dlaczego "trenowani"? Zwyczajnie: cele oficjalne formacji kapłańskiej i zakonnej opisuje się posługując się m.in. kategorią "formacja". Natomiast obok celów oficjalnych są też cele, które nie znajdują się w oficjalnych podręcznikach i zaleceniach formatorów, a są po prostu pewną zwyczajową uznawaną rutyną relacji przełożeńskich i formacyjnych. Nazwałem to "treningiem": czyli sferą niejawnego kształtowania pewnych postaw i nawyków, które nie wynikają z Ewangelii i kościelnej dyscypliny, ale z interesu władzy i spójności organizacyjnej. 

    Jak silny jest trening w oportunizmie duchownych, zwłaszcza polskich, pokazują m.in. największe afery ostatnich dekad: powszechna praktyka chronienia i ukrywania prawdy o molestowaniu ze strony duchownych oraz innych przestępstw i czynów niemoralnych, w Polsce ponadto ukrywanie prawdy o duchownych TW, zwłaszcza wpływowych, zastraszanie tych, którzy w tej sprawie myślą inaczej. Przez 50 lat z powodu oportunizmu duchownych nie można było ruszyć osoby i sprawy założyciela Zgromadzenia Legionistów Chrystusowych, o. Marciala Maciel Degollado z Meksyku, który okazał się być skandalistą, sprawcą molestowania wielu kleryków, niewierzącym i hedonistą. Taki spraw są tysiące w Kościele, również w Polsce.

    Wszechobecna cenzura kościelna: kilku moich znajomych duchownych ma nieustanne kłopoty z publikacją swoich tekstów – dość niewinnych zresztą – poświęconych ważnym i trudnym sprawom kościelnym czy etycznym, i żyją w stanie ciągłej presji przed dyscyplinarnymi konsekwencjami swojej pisarskiej aktywności.

    Być może ksiądz porusza się w obszarze tematów "bezpiecznych": duchowość, rekolekcje, formacja, teologia pastoralna, itp. albo ma poglądy zbieżne z oficjalną wykładnią i praktyką. Nie wiem, jak jest dokładnie w przypadku księdza, ale jeśli jakiś duchowny właśnie tak funkcjonuje, to nie będzie przeżywał większych trudności z wolnością sumienia i napięć związanych z koniecznością dopasowywania się do obowiązujących reguł.

    Warto być może, by ksiądz wyraził jakieś argumenty wspierające księdza tezę o braku treningu w oportunizmie i panującej wśród polskich duchownych wielkiej swobodzie wyrażania poglądów zgodnych ze swoim sumieniem, zwłaszcza w sytuacjach braku ich zgodności z poglądami przełożonych. 

    Myślę, że w swoim tekście, zarówno w linii argumentacji jak i na przykładzie własnym w sposób dostatecznie wiarygodny przedstawiłem uzasadnienie swych twierdzeń. Na pewno nie są to twierdzenia doskonałe i jedynie słuszne. Nie trzeba z nimi się zgadzać. Ale, jeśli myśli ksiądz inaczej i zarzuca mi dawanie świadectwa "wrażenia prawdy" to warto samemu przedstawić kontrargumenty: nie znalazłem ich w księdza komentarzu.

    Interesujące jest też, że ani jednym słowem nie wyraża ksiądz dezaprobaty wobec opisanych praktyk przemocy w Kościele, a oburza się choćby na słowo "trening", i to nie z powodu zawartego w nim potencjału kościelnej przemocy, ale ponieważ wydaje się ono obrażać wysokie mniemanie księdza o formacji duchownych. Warto też może zastanowić się, skąd bierze się taka dysproporcja w selekcji treści i ocen. To właśnie owoc tego treningu.

    Na koniec: wydaje się, że duchowni polscy są w sytuacji nieco podobnej do kajdaniarzy z jaskini Platona – odwrócenie się od ściany cieni i zwrot głowy w stronę światła słońca i rzeczywistości jest procesem bolesnym i ryzykownym. Jeśli zna ksiądz dokładniej tę metaforę, to być może zrozumie – nie godząc się ze mną – jak ja postrzegam tę kościelną rzeczywistość w kontekście innych egzystencjalnych i poznawczych doświadczeń.

    Pozdrawiam księdza serdecznie

    AM

     

     
    Odpowiedz
  10. wegrzyniak

    W obronie precyzji

     Dziękuję za odpowiedź.

    To, że zwróciłem uwagę na brak precyzji pana w jednym zdaniu nie oznacza, że aprobuję w 100% inne albo że nie daj Boże aprobuję to, co  w Kościele jest niedopuszczalne.

    Bronię precyzji. W jęz. pol. czasownik "trenować" ma 2 znaczenia znaczenie (wg słownika PWN)

     

    a) o trenerze: przygotowywać zawodników do osiągnięcia jak najlepszych wyników w zawodach sportowych

    b) ćwiczyć systematycznie w celu przygotowania się do zawodów.

    Słownik nie podaje (przynajmniej ten uniwersalny), że w potocznym użycie stosuje się ten czasownik również w odniesieniu do zwierząt. 

    Ergo: użycie takiego czasownika w pańskim tekście trąci lekko emocjonalną reakcją a nie rzeczową dyskusją na temat prawdy. Jest po prostu niewłaściwe w tekście, w którym chce się mówić o prawdzie. Czytelnik dostaje jasny sygnał: traktują innych jak zwierzęta albo jak kogoś kogo chce się zmanipulować. I pewno to jest prawdą w jednym, drugim czy dziesiątym przypadku. Ale czy w większości? Czy  w każdym? Mamy chyba inne doświadczenie Kościoła i przełożonych. Ale moje czy Pana doświadczenie to nie jest koniecznie prawda!

    Pan wymaga ode mnie argumentów. I słusznie.

    Ale to pan napisał zdania, które ani nie są poparte żadnymi badaniami naukowymi ani nawet sondażowymi. Dlatego rodzi się we mnie pytanie: skąd pan to wie? 

    " Duchowni w Polsce są trenowani przez lata w skrajnym oportunizmie i braku samodzielnego myślenia, najlżejsze odchylenie od „linii” Kościoła, czyli tego, co myślą biskupi czy zakonni przełożeni, jest natychmiast karane

    Skąd pan to wie? Czy rozumie pan, że nie wypada mówić publicznie zdania na temat prawdy, które nie jest prawdziwe? Czy robił Pan badania na ten temat? Czy zna wszystkie "najlżejsze odchylenia" i wszystkie "kary", żeby wysuwać taki wniosek? Mnie niepokoi pana tekst jako naukowca, który z zawodu musi dbać o logikę i poprawność wypowiedzi.

    Inne zdanie:

    "Kościół katolicki w Polsce nie ma nic interesującego do zaproponowania osobom religijnym czującym powołanie duchowne, a jednocześnie twórczym umysłowo". 

    Skąd pan to wie? Jaką ma pan na myśli definicję przymiotnika "interesujący" oraz syntagmy "twórczy umysłowo", żeby wyciągnąć taki wniosek?

    Jestem przekonany, że Pan mówi o wrażeniu prawdy a nie o prawdzie. Więc pozwolę sobie i ja powiedzieć o wrażeniu prawdy. Wiele lat spędziłem za granica i miałem okazje poznać Kościół Katolicki w różnych krajach i z różnych stron. Są sprawy, które mnie szalenie bolą w Kościele Polskim, jednak moje wrażenie jest inne! Między Rydzkiem, Głodziem, Życińskim a Pieronkiem jest bardzo wiele interesujących możliwości dla osób religijnych. To fakt, że nigdy w Kościele nie było miejsca dla wszystkich. Gdyby tak było, niepotrzebne byłyby sobory, synody i mniej poważne decyzje. Ale zawsze w Kościele było wystarczająco miejsca dla tych, którzy walczyli o "prawdę, która wyzwala" a nie o "prawdę, do której ja jestem przekonany" za wszelką cenę. 

    Boli wiele rzeczy w moim Kościele, którego kocham. Ale jeśli będziemy walczyć o lepsze jutro w Kościele innymi narzędziami niż logika argumentacji, uczciwość stawianych tez i miłość bliźniego, to będzie jeszcze gorzej

     

     

     
    Odpowiedz
  11. Andrzej

    “Przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda”

     Drogi księże, 

    cieszę się, że rozwinął ksiądz niektóre swoje argumenty. Ale trafiają one nieco w próżnię. Chce ksiądz czytać i oceniać mój tekst jako akademicki artykuł naukowy, a to jest raczej esej, publicystyka z elementami autobiograficznymi o charakterze świadectwa. Wartość poznawcza, duchowa i perswazyjna eseju czy świadectwa mierzy się inaczej niż przedstawianiem wyników badań empirycznych czy sprawdzaniem w słowniku, czy dane słowo zostało użyte klasycznie.

    Wyostrzenie tez służy wyrwaniu czytelnika z drzemki i umysłowego skostnienia, używa się języka metafor, czy zwiększa lub zmienia się zakres znaczeniowy niektórych słów, aby opisać coś, co dotąd wymykało się obserwacji. Taki tekst jak mój ma przemawiać prawdą bólu, cierpienia, tęsknoty, natchnienia, mocą łaski, zaskakującego wglądu, itd, wobec których argumenty "czysto" racjonalne pełnią rolę służebną.  Mój tekst absolutnie nie rości sobie praw do trafności wszystkich zawartych w nim uogólnień.

    Gdybym czekał na badania empiryczne dotyczące wszystkich przedstawionych przeze mnie problemów Kościoła w Polsce: wcześniej bym zdążył umrzeć – przecież większością przedstawionych przeze mnie problemów nikt naukowo w Polsce nie zajmuje się.

    Kto bada niezależnie i obiektywnie formację duchownych i ich mentalność  w kontekście możliwych deformacji i patologii etycznych i poznawczych? Kto bada zjawisko mobbingu w polskich zakonach i seminariach? Kto jest w stanie dokładnie przewidzieć i "udowodnić" do czego w przyszłości doprowadzi hiperklerykalizacja Kościoła w Polsce?  Kto bada grzechy strukturalnej przemocy w Kościele polskim? Kto bada kościelną nowo-mowę w kontekście poważnej deformacji poznawczej i etycznej ograniczającej duchownym w dużym stopniu stopniu kontakt z rzeczywistością i owocność misji ewangelizacyjnej Kościoła? Kto bada zjawisko rewindykacji majątkowej Kościoła w kontekście kryzysu wiary i ufności wiary w Opatrzność Bożą? Kto bada rzeczywisty stan wolności sumienia i twórczości w Kościele polskim wśród duchownych i świeckich pracujących w katolickich placówkach? Takie pytania można mnożyć.

    To, co Ksiądz proponuje, skazywałoby nas na niemożność formułowania wielu ważnych ocen, które decyduję często o naszym być lub nie być w Kościele i jego ewangelizacyjnej owocności. 

    Niektóre ze sformułowań w tekście mają charakter maksymalistyczny: np. "twórczość" – chodzi mi tutaj o najwyższy możliwy poziom w danej epoce, a przynajmniej wybitne twórcze wglądy i dokonania, które biorą udział w najważniejszych debatach publicznych. Takich przykładów jest w tekście więcej.

    Ksiądz operuję w swoich komentarzach tylko jedną, dość wąską koncepcją prawdy racjonalno-empirycznej opartą na badaniach statystycznych, i w oparciu o tę wąską metodologię chce mierzyć i oceniać rzeczywistość i jej różnorakie epistemologiczne ujęcia, łącznie z rzeczywistością opisaną w moim tekście. To banalny błąd metodologiczny.

    Istnieje przecież całe spektrum dostępów do prawdy i jej urzeczywistnień: mistyczny, estetyczny, ekstatyczny, literacki, "prawda czynu", etyczna intuicja, konsensualny, spekulatywny, itp. Prawda empiryczno-statystyczna jest jedną z wielu dróg poznania i w dodatku drugo- a nawet trzecierzędną wobec choćby głęboko przeżytej intuicji moralnej, mistycznego doświadczenia, itp.

    Chce Pan poczytać "tekst naukowy" o duchowieństwie oparty na badaniach empirycznych? Polecam "Kler" Eugena Drewermanna. Wstrząsający i doskonale udokumentowany. Nie czytałem całości, jedynie fragmenty.

    Powiedzmy, że ja w swoim tekście prezentuję raczej "mądrość" Hioba, a Ksiądz w swoich komentarzach uczone przemowy jego przyjaciół. Też im się wydawało, że Hiob był zbyt subiektywny, niesprawiedliwy i nic nie rozumie. Czas pokazał, czyj proces dochodzenia do prawdy przyniósł większe owoce.

    Wydaje mi się też, że postępuje Ksiądz dość zgodnie z ewangelicznym powiedzeniem "Przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda". Jakby umykała księdzu waga i powaga realnych problemów przedstawionych w moim tekście, a zajmuje się ksiądz precyzowaniem – nieadekwatnym zresztą do formuły tekstu – drugorzędnych i trzeciorzędnych treści. A jednocześnie nie przedstawia ksiądz własnych argumentów pozytywnych o charakterze rzeczowo-faktycznym.

    Pomimo tych wszystkich ograniczeń, dziękuję bardzo za głos polemiczny. Dzięki temu prawda zawsze zyskuje.

    Pozdrawiam serdecznie

    AM

     

     
    Odpowiedz
  12. art

    Do Andrzeja i całej reszty stanów

     Dlaczego nie mówicie do siebie… bracie?

    To łatwe . Naprzykład ksiądz mówi do Andrzeja :

    – witaj bracie Andrzeju

    a Andrzej pisząc do Księdza mówi …

    – witaj bracie Wegrzyniaku

    To  takie proste…

    Nie podoba mi się ta wasza wymiana zdań. To mi nie pomaga.

    Pomaga mi ukorzenie się. Pomaga mi jak się ludzie wyzbywają swojej pewności. 

    Pewności swego.

    Pomaga mi gdy Hiob i przyjaciele hioba poznają swoje wady. 

    Na kolana powinien upaść i hiob i przyjaciel hioba. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za to co jest nie tak  w Kościele. Nawet protestanci są winni temu co się dzieje z Kościołem Katolickim. Uważam że gdyby na ziemi znaleźli się ludzie którym zależy na dobru Kościoła to oni powinni zacząć od umywania sobie nóg. 

    Później milczenie . Absolutne. Długa cisza. Ciemnica. Taka w której znajdował się hiob biblijny. Taka w której nikt nawet słówkiem nie może pisnąć bo wie że się jest niczym. I nie ma tak że Andrzej ma milczeć a przełożony Andrzeja może mówić bo mu Papież pozwala. Obaj mają milczeć. Wszyscy , nawet protestanci i Prawosławni do Pokuty ! Nie ma na ziemi niewiniątek …

    wszyscy zgrzeszyli i dlatego wszyscy powinni cierpieć…

     

     

    Wiwat Król , wiwat naród , wiwat wszystkie stany…

     

    Jan Paweł II . "Głos z zagrobu". 

     

    Ps. mówić trzeba o wadach ,  ale mowa bez umywania sobie nóg zamieni się w zło.

    Nie rozumiem wielu rzeczy …

     

    "Widziałem Koniec wojny, mam nadzieję, że będę umiał powrócić do życia w umierającym Kościele Polskim "

    Dlaczego mnie nie słuchacie..?

    Dlaczego zapomnieliście o moich słowach do was,  które wam w oknie mówiłem?

    Dlaczego zamykacie moje okno?

     

    JP.II

     

     

    aharon*

     

     

     

     

     

     

     
    Odpowiedz
  13. Andrzej

    Katolicki buddyzm

     Arturze, 

    doceniam Twoją dobrą wolę i intencję. Ale wybacz szczerość: Tobie się wszystko zlewa w jakąś mgłę. Ciebie męczy realna dyskusja, różnica zdań, polemika, rozróżnianie. Natomiast zarówno myślenie jak i doświadczenie religijne posługuje się różnymi językami i funkcjonuje na różnych poziomach: mistycznym, racjonalnym, społecznym, filozoficznym, artystycznym, itd. Ty chciałbyś wszystko sprowadzić do jakiejś jedni, bez przejścia tej trudnej i zróżnicowanej drogi, odwracając się od realnych problemów, konfliktów i napięć.

    Zamiast namysłu proponujesz moralizm i pouczanie, zamiast realnej i trudnej integracji doświadczenia wiary i Kościoła, jakiś rodzaj quasi mistyki, która w ogóle mnie nie przekonuje. Postaraj się zrozumieć, że Twoje doświadczenie religijne nie jest jedyną drogą, ale jedną z wielu i nie czyń z niej normy dla wszystkich. Nazwałbym taką postawę "katolickim buddyzmem" o zabarwieniu fideistycznym. Jeśli Tobie ta droga służy, idź nią, ale na pewno nie jest to moja droga wiary i osobiście nie proponowałbym jej innym, którzy poprzez wspólnotę Kościoła katolickiego pragną doświadczyć Boga i pełni człowieczeństwa w relacjach ze swoimi bliźnimi.

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    Andrzej

     
    Odpowiedz
  14. art

    Bracie Andrzeju

     Bracie Andrzeju

    Nie zaprzeczam . Tak może być jak mówisz o mnie. 

    Ja mam wiele wad i zapewne moja droga życia nie jest dla nikogo drogowskazem. A czy twoja jest?

    Czy uważasz siebie Andrzeju za kogoś kto może innym pokazywać drogę do Boga? Do prawdy?

    A jeśli tak to na jakiej podstawie?

    Przekonaj mnie o tym co mówisz . 

    Twój stosunek do księdza zachwiał moją pewność. 

     

    Pozostawiam cię z tymi pytaniami .

    Twój brat 

     

    artur. 

     

     

     

    Chciałbym abyś mnie przekonał Andrzeju do prawdy o Bogu nie tylko umysłem ale i sercem które miłuje Twoich wrogów.  

    Po przeczytaniu Twoich wypowiedzi do brata Księdza Wegrzyniaka   zachwiałem się . Zobaczyłem człowieka który swoją mądrością mógłby zgwałcić innego . To mnie w Tobie  przeraziło. Nawet jeśli ktoś ma  dużo poznania i jego  argumenty są bliższe prawdy to mimo wszystko to może być złe. Ja sie przestraszyłem Andrzeju Twojego stosunku do Brata Księdza. 

    Przepraszam ale tak to odczułem. On co prawda przyczepił się "komara" ale Twoja odpowiedż którą mu napisałeś nie przekonała mnie o Twojej miłości do niego. Przekonała mnie twoja  argumentacja i uzasadnianie ale nie przekonał mnie Twój duch. 

    Masz wielkie poznanie ale nie mogę odnaleźć w tobie współczucia dla tych którzy są od ciebie słabsi. 

    Na przykład ja. 

    Ja nie mam tyle siły co ty i takiego poznania jak ty Andrzeju. Jestem bardzo haotyczny i chwiejny. Ty jesteś stały w swych dążeniach. Ja nie . Ja ciągle się zmieniam. Mam wiele problemów ze sobą. Ale jak widzę tych górników co ich wywożą na powierzchnię to chce mi się płakać. 

     

    Dziękuję Bogu za tych górników którzy wracają do domu. 

     

     

     

     

     
    Odpowiedz
  15. jorlanda

    Ojoj, boli coraz bardziej…

    Obserwuję tę dyskusję i widzę, że prawda boli coraz bardziej. Komentarze ks. Węgrzyniaka kryją wg mnie troskę o Kościół, taką jaką ma matka o dziecko, które mimo dobrego wychowania nie staje się takie, jakie by chciała i woli czasem raczej go bronić, niż skarcić, w nadziei, że kiedyś sie opamięta. Podobną mam metodę obrony Kościoła i dlatego teksty Andrzeja często mnie niepokoją. Andrzej ma bardziej ojcowskie podejście, ostrzej i gwałtowniej reaguje na nieprawidłowości. Wiem, że Kościół porównuje się raczej do matki, odwracam tę metaforę celowo  Mimo to uważam, że obaj bracia w służbie Bogu kochają Kościół. Andrzej miłością wymagającą, ks. Węgrzyniak – bardziej wyrozumiałą. 

    Wasze słowa i teksty tej debaty skłoniły mnie w ostatnich dniach do refleksji nad tym, dlaczego ja kocham Kościół mimo wszystko. Niepokoję się o prawdę w mojej wspólnocie, o relacje między pasterzami a wiernymi, o poziom teologii w Polsce, o moralność zarówno duchownych jak i świeckich katolików umoralniających wszystkich dookoła. To, co mogę zrobić, jako człowiek kochajacy swoją wspólnotę to działać i pracować na jej rzecz, i modlić się. Myślę, że brakuje modlitwy wiernych za Kościół i za kapłanów, za siebie nawzajem.

    Kiedy trudne sprawy się poleca Bogu, łatwiej się rozmawia i szuka rozwiązań, wspólnie dążąc do prawdy a danym zjawisku. Emocje i ból zasłaniają czesto rzeczywiste widzenie spraw. Tak samo jak dystansownie się wobec problemów. Nie można udawać, że Kościół nie ma problemów, że nic się nie dzieje. Trzeba głośno czasem mówić o nieprawidłowościach. Zastanawiam się nad serią twoich pytań Andrzeju p.t. "kto bada…?" np.: Kto bada niezależnie i obiektywnie formację duchownych i ich mentalność  w kontekście możliwych deformacji i patologii etycznych i poznawczych? Kto bada zjawisko mobbingu w polskich zakonach i seminariach? Kto jest w stanie dokładnie przewidzieć i "udowodnić" do czego w przyszłości doprowadzi hiperklerykalizacja Kościoła w Polsce?  (…) Takie pytania można mnożyć.

    To brzmi jak wstęp do książki o przestępcach. Czy niezależne badania tego typu mógłby prowadzić katolik czy może raczej ktoś nie związany z Kościołem? W obydwu przypadkach wiadomo jak by się to skończyło, porażką i zabrnięciem w ślepą uliczkę. Problem chyba w tym, że Kościół nie jest strukturą świecką tylko wspólnotą wiernych skupionych wokół ewangelicznych prawd i idei. Taka grupa nie zawsze podlega metodom badań świeckich, ma własne narzędzia rozprawiania się z błędem i przestępstwem w swoim łonie. Tylko dlaczego nie używa tych narzędzi profesjonalnie, tak jakby przedstawiciele prawa w Kościele nie mieli pojęcia, co zrobić z narzędziami, do kórych dołączono dokładną instrukcję obsługi? A jak już używa to albo połowicznie np. awantura o abp. Wielgusa czy afery homoseksualne i pedofilski, albo na zapas np. sprawa diakona Miszka czy zamykanie ust i zabieranie piór, o którym to zresztą problemie Andrzej pisze powyżej.

    Moje małe świeckie doświadczenie dużych problemów w Kościele może nie stanowi poważnego wkładu w tę dyskusję, ale te duże problemy Kościoła, których hierarchia nie potrafi dobrze poprowadzić (tzn. tak aby na dole tej hierarchii nie odczuwałoby się specyficznego: coś tu smierdzi?) – odbija się na moim stosunku do wspólnoty. Akurat mi Pan nie poskąpił siły i wytrwałości na drogach wiary (niech bedzie pochwalony!), więc mam nadzieję jej nie stracić w wyniku zderzenia ze smutną rzeczywistością braku odwagi w polskim Kościele. Ale może inni nie wytrzymają? Nieustannie zajmuję się podtrzymywaniem wairy i nadziei wśród moich kolegów i przyjaciół, którzy sa zmęczeni i zdegustowani ciągłymi "bad newsami" o Kościele. Na szczęście – co podkreślił ks. Węgrzyniak: Między Rydzkiem, Głodziem, Życińskim a Pieronkiem jest bardzo wiele interesujących możliwości dla osób religijnych.

    Tego "między nimi’ się trzymam

    Pozdrawiam Braci w tej trudnej miłości JŁ

     
    Odpowiedz
  16. Andrzej

    Klerykalizm nie jest miłością macierzyńską Kościoła

     Jolu, 

    bardzo sobie cenię Twój trud zmagań z moim myśleniem o Kościele. Metafora o miłości matczynej i ojcowskiej w Kościele i wobec Kościoła jest ładna, a nawet produktywna. Natomiast ma swoje ograniczenia: ja w swoich polemikach z ks. Węgrzyniakiem nie krytykuje jego wyrozumiałej miłości macierzyńskiej Kościoła, tylko nieuświadamianych przez niego głębokich struktur klerykalnej ignorancji poznawczej i moralnej, która wyraża się w jego percepcji mojego tekstu oraz kościelnej rzeczywistości i ma – biorąc pod uwagę powszechność takich postaw wśród polskich duchownych i wielu świeckich – katastrofalne skutki dla misji ewangelizacyjnej Kościoła katolickiego w Polsce i innych częściach świata.

    Dojrzała miłość macierzyńska, faktyczna czy użyta jako metafora, dysponuje głęboką i jasną wiedzą o rzeczywistości kochanej i samoświadomością własnych ograniczeń poznawczych i moralnych. I  w tym sensie miłość macierzyńska potrafi "łagodzić" ciężar zła i słabości ukochanych poprzez selektywne ujawnianie trudnych kwestii i zła czynionego przez wspólnotę. A jednocześnie taka miłość, jeśli jest dojrzała, zawsze posiada własną komponentę miłości ojcowskiej, lub jest otwarta na jej uzupełnienie przychodzące od innych. Balthazar pisze o tym bardzo mądrze m.in. w Prawdzie świata.

    W przypadku mentalności klerykalnej mamy do czynienia nie tyle z miłością macierzyńską Kościoła, choć pewne elementy mogą tam istnieć, ile z poważnym ograniczeniem poznawczym i moralnym, które istotnie ogranicza posługę ewangelizacyjną. Klerykalnie uformowany duchowny lub świecki w swoim myśleniu i działaniach kieruje się przede wszystkim potrzebą bezpieczeństwa tożsamościowego i organizacyjnego swojej grupy religijnej, a niekiedy jeszcze węziej: mentalnej (zwolennicy o. Rydzyka bardziej czują się związani z nim, niż z resztą katolickiej wspólnoty, od której dzieli ich niejednokrotnie przepaść). Ta silna potrzeba bezpieczeństwa – powiązana niejednokrotnie w przypadku duchownych z całkiem doczesnym interesem utrzymania władzy, kontroli finansowej i wpływów – deformuje, w różnym stopniu, całokształt chrześcijańskiej misji ewangelizacyjnej.

    Głównym środkiem dla utrzymania status quo dominującego klerykalnego sposobu funkcjonowania Kościoła w Polsce jest niedopuszczanie do formułowania się, zwłaszcza w obrębie wspólnoty katolickiej, twórczej krytycznej myśli, która nazywa realne problemy i wskazuje drogi naprawy. Stąd w Kościele w Polsce istnieje olbrzymi lęk przed trudną prawdą i nazywaniem kościelnej rzeczywistości nie w języku klerykalnej nowo-mowy, ale ad rem.

    Przykład polemiki ze strony ks. Węgrzyniaka jest – nieuświadamianym dokładnie przez niego – elementem tej zachowawczej strategii, czyli niedopuszczania do głosu artykulacji istotnych problemów Kościoła i próbą przeniesienia dyskusji na tereny zupełnie nieistotne. (Żeby było jasne: ja nie odmawiam ks. Węgrzyniakowi dobrej woli, a nawet możliwej świętości i wspaniałych aktów miłości, analizuję jedynie ograniczenia takiej postawy w świetle jego percepcji tekstu o Kościele i postrzegania rzeczywistości.) To jest powszechna praktyka klerykalna, na szczęście coraz mniej skuteczna.

    Wkrótce wybuchnie lawina bolesnej i oczyszczającej "szczerości" w polskim Kościele: wszystko zostanie nazwane jakby na nowo, i to co święte i to co grzeszne. Źródła prawdy w nazywaniu świętości są te same jak te, które umożliwiają nazwanie zła. Dlatego trzeba docierać do źródeł, bo to jest jedyna droga wyzwolenia i stawania w prawdzie. A miłość bez prawdy jest sentymentalizmem.

    Osobiście doświadczyłem, do jakiej katastrofy kościelnej i religijnej doprowadził silnie sklerykalizowany Kościół katolicki w Irlandii, w ciągu zaledwie kilku dekad. Kościół katolicki w Irlandii z silnej i żywej  wspólnoty religijnej, wysyłającej tysiące misjonarzy na inne kontynenty, stał się kulturowym gettem, kontestowanym, wyśmiewanym i wręcz pogardzanym przez większość społeczeństwa, w tym zdecydowaną większość młodych Irlandczyków. Duchowni w Irlandii mają opinię potencjalnych przestępców seksualnych, a oni sami chodzą tam "ze spuszczonymi głowami". Powołania kapłańskie i zakonne męski spadły prawie do zera w całej Irlandii: nie wiem, czy rocznie jest wyświęcanych więcej niż kilku kapłanów diecezjalnych i zakonnych. Powołań sióstr zakonnych wśród Irlandek chyba już nie ma w ogóle. W Polsce scenariusz kryzysu może być nieco inny, ale pewne elementy klerykalnej choroby są identyczne.

    Na koniec: ja zupełnie świadomie dążę do zaburzenia inercji myślowej i moralnej w Kościele katolickim w Polsce i zmiany klerykalnego stutus quo. Takie działania jako moje i wielu innych polskich katolików nie uchronią nas to przed katastrofą, ale przynajmniej stworzą przyczółki dla przetrwania Kościoła w Polsce w jego żywych niesklerykalizowanych środowiskach i wspólnotach.  Wymiar krytyczny połączony jest tutaj z próbą maksymalnego otwierania się na łaskę Bożą, która przenika i przemienia potencjał krytyczny miłością ukrzyżowaną Chrystusa. 

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    Andrzej

    Ps. Dodaję moją pogłębioną teologiczno-psychologiczną analizę klerykalizmu w kontekście Kościoła w Polsce:

    Czy klerykalizm da się leczyć?

     

     
    Odpowiedz
  17. quqzar

    Przypomnę, że głownym

    Przypomnę, że głownym celem chrześcijanina (w szczególności katolika) na ziemi nie jest wcale dbanie o to, aby Kościół przetrwał.  Nie jest nim również (skądinąd bardzo szlachetne) dążenie do moralnego uzdrowienia Kościoła. To są, wbrew pozorom, sprawy drugorzędne.

    Pierwsze i najważniejsze zadanie jest proste: "Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego" (Mt 28,19). Wszelkie inne zamysły są wtórne i mają sens dla chrześcijaństwa  o tyle, o ile przyczyniają się do zrealizowania zamysłu pierwotnego. Mówiąc brutalnie: jeśli nawet Kościół kiedyś upadnie, a nauczanie Kościoła przetrwa – to i tak wypełniliśmy naszą misję. Chociaż ja osobiście nie wierzę w upadek Kościoła.

    Pan Andrzej bardzo mądrze odpowiada tutaj na próby obezwładnienia jego wezwania do moralnej odnowy. Jestem pod wrażeniem. Ale podkreślam: nie jest wcale takie znów istotne, czy Kościół poradzi sobie ze swoim oczyszczeniem. Ta sprawa jest w ręku Boga, a dla nas pierwszą troską powinno być – cytując Mt 6,33 – "królestwo Boga i Jego sprawiedliwość". Troszczmy się zatem o sprawiedliwość oraz miłosierdzie w naszym Kościele i nie ogladajmy się na ziemskie wskaźniki jego popularności. Ani na nic innego. Kto przykłada rękę do pługa, nie powinien spoglądać wstecz.

    Bóg poradził sobie z moralnymi upadkami Narodu Wybranego w ST. Poradzi sobie również i z moralnym upadkiem Kościoła w NT. A dla nas, ludzi, w każdym czasie dobrze jest Boga szukać i Go miłować. Dla tak postępujących nie będzie ziemskiej troski o przetrwanie swojej religijnej instytucji.

    Pozdrawiam serdecznie

     
    Odpowiedz
  18. Andrzej

    Strzelasz gole do wymyślonej przez siebie bramki

     quqzar, 

    dziękuję za komentarz. Ale nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałeś zarówno mój tekst główny, jak i komentarze i nie znasz chyba też szerzej moich tekstów o Kościele. Dlatego strzelasz gole do wymyślonej przez siebie samego bramki.

    W którym miejscu tekstu lub komentarzy twierdzę, że przetrwanie Kościoła i on sam jest najważniejszą sprawą chrześcijaństwa?

    Odpowiedź: w żadnym.

    Przeciwnie, wielokrotnie w swoich tekstach – również w powyższym – pisałem, że cel Kościoła jest zupełnie służebny wobec uobecniania Boga w świecie i szerzeniu Królestwa Bożego, które tenże Kościół przekracza. Mój zwrot o "przetrwaniu Kościoła" wyraźnie dotyczy konkretnego aspektu rzeczywistości i zakłada wcześniej artykułowane i wypracowane przeze mnie szersze myślenie o Kościele. 

    Np. w tekście Katolicyzm misji i dialogu w służbie królestwa

    Natomiast Twoje lekceważenie problematyki etycznego i duchowego kryzysu Kościoła katolickiego, zarówno w Polsce i na świecie zdumiewa mnie i zupełnie sprzeczne z postawą i nauczaniem samego Jezusa. To, że coś jest drugorzędne, nie oznacza, że nie jest ważne albo – jak Ty zdajesz się zakładać – załatwi się samo, jedynie dzięki łasce Bożej. I jesteś też w tym niekonsekwentny, bo zaraz potem piszesz: 

    "Troszczmy się zatem o sprawiedliwość oraz miłosierdzie w naszym Kościele i nie ogldajmy się na ziemskie wskaźniki jego popularności."

    Polemizujesz z myśleniem o popularności Kościoła jako kryterium owocności jego misji ewangelizacyjnej – o czym ja w ogóle nie piszę.

    Język jakiego używasz to katechizmowa teologia: ogólnikowa, abstrakcyjna, bez aplikacji do konkretnej rzeczywistości i problemów. W katechizmie taki język ma sens, ale w rozmowie to zupełnie jałowe, a brak aplikacji abstrakcyjnych reguł teologicznych do analizy konkretnych problemów ludzkich i kościelnych jest zawsze świadectwem przysłowiowego "bujania w obłokach" i braku rozumienia organicznych związków między tym, co boskie a ludzkie.

    Do tego wyraźnie fideistyczny rys myślenia o Bogu i człowieku: Bóg wszystko załatwi. Zupełny brak myślenia horyzontalnego: relacje międzyludzkie oraz zniuansowanego adekwatnego do sekularyzującej się rzeczywistości świata Zachodu.

    Na koniec: przyznam szczerze, że nie wiem jaki jest sens Twoich wypowiedzi w kontekście mojego tekstu i komentarzy. Myślę, że mój tekst posłużył Ci jedynie jako ekran projekcyjny własnych przemyśleń, zupełnie bez odniesienia do mojego namysłu. Przemyśleń, które teoretycznie niby cenne, ale jako samooczywiste konstatacje, bez mocy interpretacji konkretnej rzeczywistości.  

    To o czym piszesz jest może interesujące i duchowo owocne dla samotnego mistyka, który już tak się oderwał od społecznej i kościelnej rzeczywistości, że funkcjonuje zupełnie w relacji wertykalnej z Bogiem. Ja w tym dostrzegam jednak wyraźny eskapizm od realiów rzeczywistości Kościoła, człowieka i świata.

    Fakt, że Twoje relacje do świadectw i namysłu innych – tak jak w moim przypadku – służą Ci głównie jako ekran projekcyjny własnych wizji świadczy o jakimś rodzaju solipsyzmu, który nie jest realnie nastawiony na słuchanie i słyszenie innych, by nawiązać z nimi personalną, duchową i intelektualną więź, ale jest to jakiś rodzaj "woli mocy", odciskania na innych własnej pieczęci, by utwierdzić się w wymyślonym przez siebie świecie.

    Lubię dialog, rozmowę, polemikę, współmyślenie, nawet kłótnię, itd. Ale krytycznie odnoszę się do proponowanych mi sztucznych konstrukcji,  protekcjonalnego poklepywania po ramieniu i tworzenia sobie ze mnie projekcyjnego ekranu.

    Moja propozycja jest taka: napisz własny dłuższy tekst, choćby o Kościele w Polsce, może uda Ci się powiedzieć coś ważnego i konkretnego – głęboko w to wierzę – a czytelnicy będą mogli obiektywniej ocenić Twoją wizję i spróbują wejść  z nią w krytyczny dialog.

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    Andrzej

     
    Odpowiedz
  19. quqzar

    Bramkarz poza polem karnym

    Przyznaję już na wstępie – nie znam żadnego z Pańskich tekstów poza powyższym. Zbyt niedawno odkryłem na tym forum istnienie blogów takich jak ten. Proszę mi więc tymczasowo wybaczyć brak szerszej perspektywy.

    Napisał Pan: "W którym miejscu tekstu lub komentarzy twierdzę, że przetrwanie Kościoła i on sam jest najważniejszą sprawą chrześcijaństwa?"

    Oczywiście, że w żadnym miejscu tak Pan nie twierdzi. Ale ja wcale tego nie sugerowałem. Chciałem, aby mój komentarz był spojrzeniem na ten sam problem nieco "z boku", z trochę innej perspektywy. To spojrzenie nie jest   t a k i e   s a m o   jak Pańskie, ale wcale się z Pańskim nie kłóci. Uważam, że mogą się one wzajemnie uzupełniać. Możliwe, że Pański światopogląd jako całość takiego uzupełnienia wcale nie potrzebuje, ale ja znam – niestety – tylko powyższy tekst i do niego się jak na razie odnoszę.

    Mówiąc prościej – to, że podjąłem z Panem dyskusję, nie znaczy od razu, że się z Panem nie zgadzam. W tej kwestii zresztą mamy akurat dość podobne poglądy.  Tak czy inaczej, to nie jest piłka nożna. Nie strzelamy tu goli, tylko wymieniamy poglądy. Jeśli nie gram w Pańskiej drużynie, niekoniecznie muszę grać w tej przeciwnej.

    A w ogóle – moja polemika była wymierzona raczej w niektórych poprzednich komentatorów niż w Pana. Krytykę PAŃSKIEGO toku myślenia przedstawiłem dużo wcześniej, w komentarzu zatytułowanym "Szkodliwe przywileje". Nie jest to krytyka rozbudowana, bo też i generalnie w niewielu rzeczach mam inną opinię niż ta wyrażona przez Pana w tekście.

     

    Na tym mógłbym zakończyć, ale chciałbym się jeszcze odnieść do niektórych mocnych oskarżeń z Pana strony zarzucajcych mi min. lekceważenie problemów Kościoła, eskapizm, solipsyzm, brak konsekwencji, bezpłodność rozważań, katechizujący język, fideizm, wykorzystywanie innych do projekcji własnych wizji świata, protekcjonalność, brak wyczucia rzeczywistości, jałowy mistycyzm i/lub tendencje do wszystkich powyższych. Nieźle. Wychodzę tu na jakiegoś teologicznego potwora, który łączy w sobie najgorsze cechy religijności dawniej i dziś. Dobrze jest od czasu do czasu posłuchać takiej jak ta krytyki na swój temat, szczególnie gdy ma ona pewne podstawy w rzeczywistości. Ale też głupio jakoś na nią nie zareagować.

    Problemy polskiego (nie tylko) Kościoła są istotne. Dobrze, że są tacy ludzie jak Pan, którzy o nich piszą. Ale nie są one dla chrześcijaństwa kwestią życia i śmierci. Jeśli wierzymy w Boga, który opiekuje się swoim Kościołem, nie powinniśmy zachowywać się, jakby wszystko od nas zależało (Na wszelki wypadek napiszę Panie Andrzeju bardzo wyraźnie : to NIE jest o Panu. Nie widziałem tu, żeby akurat Pan się tak zachowywał. Co nie znaczy, że nikt tutaj tak nie robił). Nie chodzi rzecz jasna o to, że powinniśmy nic nie robić. Nigdzie zresztą nie zasugerowałem, żeby siąść z założonymi rękami i podziwiać Bożą wszechmoc. Człowiek (a przynajmniej zdecydowana większość z nas) nie został stworzony do tego, aby siedzieć z założonymi rękami.

    Oryginalnym zarzutem z Pana strony jest to, że przedstawiam w ramach komentarzy własne przemyślenia. Oczywiście mógłbym się ograniczyć do emocjonalnych wykrzyknięć, albo też w ogóle nie pisać żadnych komentarzy, ale czy chciałby Pan właśnie takiej debaty ? Nie zgadzam się z twierdzeniem, że w żaden sposób nie odnoszę się do Pańskiego tekstu. Moją intencją było ukazanie procesu troski o Kościół jako elementu większej całości, i to bynajmniej nie kluczowego. Rozumiem, że dla Pana tego typu spostrzeżenia są zbyt oczywiste, aby warto było je tutaj opisywać ? Dziękuję za tą uwagę i postaram się wyciągnąć z niej wnioski na przyszłość. Przykro mi, że akurat te moje refleksje, które były rezultatem lektury Pańskiego tekstu (i komentarzy do niego), nie dorosły do Pańskich – najwyraźniej wysokich – standardów dyskusji. Czy ta słabość z mojej strony wystarcza, aby oskarżyć mnie o solipsyzm ? Trudno powiedzieć. Gdybym wiedział, że mój wpis zostanie odczytany w takim duchu, na pewno nie formułowałbym go w ten sposób. Cóz, errare humanum est. A Katolicyzm misji i dialogu w służbie królestwa przeczytam chętnie.

    Pozdrawiam

     
    Odpowiedz
  20. Anonim

    słów ich słuchajcie ale uczynków nie naśladujcie

    Napisane jest: "słów ich słuchajcie ale uczynków nie naśladujcie". Z drugiej strony mamy tutaj wzorce leninowskie czyli np. ankieta przy ostatniej debacie, feministycznej. Stąd żadnego przełomu nie widać, co dowodzi konstrukcja większości debat.

     

     
    Odpowiedz
  21. Andrzej

    Wreszcie zaczynamy rozmawiać:)

     quqzar,

    Twój obecny komentarz ucieszył mnie bardzo:) Wybacz, że musiałem trochę Cię sprowokować, ale czułem, że za zasłoną gładkich formułek może kryć się ktoś naprawdę ciekawy, kto może mieć coś ważnego do powiedzenia. Stąd m.in. propozycja napisania większego tekstu. 

    Natomiast, dla Ciebie, pomimo mojej przesady polemicznej, może to być ciekawa lekcja czytania Twoich tekstów przez innych.  Ja Twój tekst i pod-tekst tak właśnie odczytałem, choć wiedziałem, że niektóre moje hipotezy oparte są na wglądach dość intuicyjnych i mogę się mylić.

    Owszem, jest też tak, że coraz gorzej znoszę czytanie i słuchanie rzeczy oczywistych oraz tzw. pozorowany dialog czy rozmowę bez wzajemnego słuchania się,  z całym tym mechanizmem projekcji, itd. Szkoda na to czasu. Tyle jest ważnych obszarów rzeczywistości, jeszcze nie nazwanych, nie zinterpretowanych, "ukrytych" w kokonie oczywistych fałszów, i na tym trzeba się skupić, jeśli ma się jakiś potencjał intelektualny i/czy duchowy.

    Mam nadzieję, że jeszcze porozmawiamy w związku z tym, czy innym tekstem. Widziałem Cię też na Debatach Tezeusza, gdzie bardzo elokwentnie dyskutujesz. Ale tam ze względu na funkcję moderatora, uznałem, że lepiej nie brać bezpośredniego udziału w dyskusjach, ponieważ musiałbym zbyt wyraźnie przedstawiać własne autorskie stanowisko. 

    Ale i tu i tam zapraszam Cię serdecznie do rozmowy i dyskusji. 

    Pozdrawiam

    AM

     
    Odpowiedz
  22. Andrzej

    Smoku, uważaj

    Widzę, że jesteś w kłopotliwej sytuacji: z jednej strony od kilku miesięcy namiętnie i systematycznie korzystasz z przestrzeni Tezeusza, a jednocześnie co rusz Cię kusi, by pod adresem redaktorów i gospodarzy rzuć jakąś kąśliwą uwagę, że generalnie to są głupie barany i nic nie rozumieją.  Teraz jeszcze jednemu z naszych redaktorów zarzucasz leninowskie wzorce przy układaniu ankiety do Debaty VI a jednego z Autorów debat nazywasz złośliwie "autorką". I nie jest to zabawne, przeciwnie: to  najgorszy rodzaj poniżania drugiego człowieka

    Przyznam, że mnie, by było wstyd, tak łapczywie korzystać z czyjegoś trudu, pracy, twórczości i pieniędzy, a jednocześnie chodzić po kątach i robić złą opinię tym, którzy robią wszystko, byś mógł dobrze skorzystać z przestrzeni Tezeusza. Czym innym jest krytyka merytoryczna, nawet ostra, ale tez wprost wypowiedziana, a czym innym są takie dość niskie pokrętne zagrywki. 

    Zapraszam do chwili krytycznej refleksji nad własną postawą. 

    AM

     

     
    Odpowiedz
  23. quqzar

    No tak

    Ach. Czyli dostałem nauczkę, na którą zasłużyłem – jak w bajce z morałem. Niech będzie. W końcu i ja napisałem swój komentarz w tonie nieco prowokującym. A za lekcję dziękuję, w końcu nauki nigdy dość.

    Cieszę się z góry na nasze przyszłe rozmowy. Mam nadzieję, że następnym razem trafimy na taki temat, o który będziemy mogli się pokłócić "porządnie". Może wtedy obaj się czegoś nauczymy. Pozdrawiam

     
    Odpowiedz
  24. liam

    Skąd tyle strachu?

    A ja mam wrażenie, że Kościół jest przytłoczony strachem przed odpowiedzialnością za nasze dusze. I nie tylko Kościół w Polse – to samo dotyczy afer pedofilskich czy skandali w stylu "ksiądz ma kochankę". Nie wypowiem się na temat myśli teologicznej bo nie jestem specjalistą, ale to co widać z pozycji laika to właśnie strach.

    Porównywaliście tu ładnie miłość macierzyńską do ojcowskiej, a ja bym użył innej metafory: Kościół jest jak nauczyciel w klasie, który boi się że straci autorytet jeśli go uczeń przyłapie na błędzie. I w konsekwencji nie będzie w stanie już nikogo i niczego nauczyć. Dlatego tuszuje swoje błędy jak tylko może. Widzę w tym troskę o uczniów-wiernych, ale troskę chybioną.

    Sam byłem nauczycielem i piątki stawiałem uczniom, którzy znaleźli w moich wypowiedziach błąd. Trudne były moje początki w zawodzie, bo zaczynając byłem młodszy od niektórych moich uczniów, a z racji nauczanego przedmiotu (język obcy), zdarzali się tacy, co umieli lepiej ode mnie. Bo ja jeszcze w trakcie studiów, a oni na przykład po kilku latach za granicą. Toteż nie mogłem budować autorytetu na nieomylności: budowałem go na współpracy.  Od tych co wiedzieli więcej więcej też wymagałem i zachęcałem do wspólnych poszukiwań. Czasem zostawaliśmy po lekcjach i ze słownikiem w ręku dociekaliśmy kto miał rację co do jakiegoś idiomu. Choć nieraz bywało że musiałem następnego dnia prostować swoje wypowiedzi, nie zauważyłem braku szacunku. Myślę że dlatego, że od początku stawiałem sprawę jasno: wszyscy się tu uczymy i możemy pomóc sobie nawzajem.

    O tej roli: służebnej i przewodniczej, wydaje się dzisiaj Kościół zapominać, budując swój autorytet wyłącznie na nieomylności, usiłując na zewnątrz pokazywać nieskazitelne oblicze. Nie mam takich doświadczeń jak autor tej notki, i nikomu nie życzę, ale i ja mam swoje, prywatne, jak każdy. I jak każdy widzę sprawy ogólne, jak lustracja, polityka czy wspomniane przeze mnie wyżej skandale. Kościół zdaje się niezdolny do przyznania do błędu. Spotykam się dziś wręcz z potępieniem postawy Jana Pawła II i przyznam, że bardzo mnie to boli. Brak mi tej pokory, uznania własnej grzeszności. I… nie rozumiem dlaczego tak jest?

     
    Odpowiedz
  25. awer

    Choć tylko przez sieć to

    Choć tylko przez sieć to ciągle uczestniczę w Twym Andrzeju świadectwie – pełnym odwagi, energii i wiary w to, że prawda zwycięży.

    Pozdrawiam i do Kazikowego słowa się dołączam.

     
    Odpowiedz
  26. piotr.ciompa

    stare pytanie o granice wolności

    Wielki tekst. Tym łatwiej mi identyfikować się z opisem naszej małości, że sam miałem podobne doświadczenia, chociaż nie lustracyjne, a w obszarze biznesów prowadzonych przez Kościół. Jako wynajmujący się menedżer w średnich i dużych firmach byłem przez 2 lata członkiem zarządu dużej spółki kontrolowanej przez Kościół i sam brałem udział w wydarzeniach, że jeszcze mi wstyd. Nie żeby standardy były gorsze niż w świecie biznesu – ale to, że są takie same, że byłem świadkiem jak ludzie Kościoła duchownych nie wyłączając w walce o władzę nawalali się paragrafami z kodeksu spółek handlowych jakby nic więcej ich nie łączyło do dziś jest dla mnie znakiem zapytania, czy jako Kościół mamy podstawy do roszczeń o wyjątkowość wśród instytucji z tego świata. Do autora mam jednak konkretne pytanie odnoszące sie do fragmentu, w którym mówi o konieczności adaptacji standardów nowoczesnego świata, m.in. wolności. Nie jest to dla mnie kontrowersyjne, ale problem jest taki, że nikt nie potrafi wyznaczyć jej granic tak, by środowiska o wyraźnie skrystalizowanych poza Kościołem  poglądach nie korzystały, jak to czynią dziś m.in. partie polityczne z tej wolności w taki sposób, że dokonują na Kosciół inwazji i starają się go nagiąć do swoich planów. Przecież obrońcy krzyża na Krakowskim Przedmieściu mogą powiedzieć, że właśnie chcą korzystać z takiej wolności, a my im tego odmawiamy. Żeby było jasne, uważam, że z przeciwnego bieguna polityczno-światopoglądowego prowadzona jest podobna inwazja, tyle że bardziej wyrafinowanymi sposobami. Tu zazanczę, nie jestem za wykluczaniem nawet skrajnych poglądów poza Kościół, chodzi mi tylko  o postawę ich "nosicieli", że szukają prawdy i sami są gotowi skorygować swoje poglądy, a jezeli przekonanie innych do swoich poglądów nie będzie możliwe, to akceptować będą Kościół taki, jakim jest bez prowadzenia wobec niego wojny o zmianę w sojuszu z ludźmi, którzy Kosciół uważają za wroga, barierę w postępie albo rzucają oskarżenia wobec biskupów o zdradę wartości narodowych. Chciałem więc zapytać autora, czy po "uwolnieniu" wolności widzi jak Kosciół miałby się zabezpieczyć przed rozszarpaniem jak postaw czerwonego sukna między grupy, z których każda bedzie chciała korzystać ze swojej wolności do szarpania by zmienić jego tożsamość. Ja takiego pomysłu nie mam. Jednakże jeżeli nie znajdziemy takiej odpowiedzi, jej brak nie będzie uchylał moim zdaniem pytania o wolność w Kosciele, trzeba będzie szukać dalej. Teraz przyszła mi aktualna ilustracja tego zagadnienia: czy oświadczenie bp Hosera z przed dwóch dni, oraz wczorajszy list kierownictwa episkopatu do parlamentu grożący wyłączeniem z Kościoła polityków, popierających liberalne rozwiązania ws. in vitro jest dobrym wyznaczeniem takiej granicy czy też ograniczaniem wolności?

     
    Odpowiedz
  27. lucja

    Z uwagą przeczytałam

    Z uwagą przeczytałam tekst. Wiele ciekawych wątków znalazłam. Choć jestem socjologiem, to jednak nie pokuszę się o postawienie diagnozy skąd przyjdzie odnowa Kościoła.  Bóg znajdzie sposób…

    Życzę Ci szczególnej opieki św.S.Faustyny – ona doświadczyła nie tylko ucisku od współsióstr, ale i tak wyjątkowej relacji z Jezusem.

    Ja bardziej widzę Kościół, jako matkę – mogę też wtedy zastosować wymogi przykazania – Czcij ojca i matkę. Gdzie oczywiście – miłość musi być wzajemna. Takiej miłości uczy Chrystus.

    Pozdrawiam serdecznie

    Łucja

     

    ps. Czytam właśnie książkę o.Anzelma Gruna pt: „Rozdarcie. Od rozbicia do jedności”:

    „…ważne wydaje mi się przebadanie ruchów kościelnych pod kątem ich cienia. W przeciwnym razi grozi im niebezpieczeństwo zafałszowania tego, do czego właściwie dążą. I tak u niektórych przedstawicieli Odnowy w Duchu Świętym, który wypisał na swych sztandarach hasła miłości i jedności, dostrzegam, jak niekiedy postępują oni całkiem nie fair wobec inaczej myślących i pod płaszczykiem jedności wykluczają wszelką krytykę. Ta alergia na każdą krytykę już wskazuje na wyparty cień.” (s.76)

     

     
    Odpowiedz

Skomentuj Andrzej Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code