Końcówka

Życie ludzkie jest niemożliwe. Ale tylko nieszczęście pozwala to odczuć.

Simone Weil, Zeszyty

 

Prawda jest niejadalna

Louis-Ferdinand Céline, Podróż do kresu nocy

 

Odkąd żyję w abstynencji zmysłów, co rusz dopada mnie pustka. Drżąca nuda. Dziwna tęsknota. Wewnętrzne milczenie, zwielokrotnione absolutną ciszą wiejskiej niedzieli, dźwięczy głucho, wymownie. Dopomina się czegoś. Nie wiem czego. Piszę, żeby się dowiedzieć.

Moje życie już skończone. Niedokończone. Przerwane. Nieważne. Ja sam zamazany, niemy. Zakorkowany. Ostatnio śniło mi się, że jestem trupem. To był miły sen. Relaksujący. Wreszcie mogłem odpocząć. Niczego nie pragnąć, nie oczekiwać. Koniec, jakikolwiek koniec, jest ulgą wobec niepojętej przeszłości, dławiącego teraz i niepewnego jutra. Już wiem, że czasu jest mało. Mojego czasu. Myślę o życiu jako przeciągającej się końcówce niemego kina. Przecież coś trzeba po sobie pozostawić. Tylko po co? Dla kogo? Ta końcówka bez nowego początku strasznie jałowa. A miało być tak uroczyście: dostojnym krokiem w wieczność. A tu nic. Po prostu końcówka. Wciąż jestem byczo zdrowy – no, prawie – a jednak to ostatni etap. Niczego już nie można zmienić. Do tyłu. Pół wieku życia. Skamieniało. Rozsypało się. Niczego nie zamierzam bronić, ocalać. Po co? Było, minęło. Nie ma. Teraz tylko ta końcówka. Nieme kino. Potem koniec. Początek? Może i początek, ale jeśli końcówka dłuży się, to po co nowy początek? Eschatologia nudy. Dłużyzna.

I przypomniało mi się, jak w młodości „spacerowałem w nocnej ulewie, szukając smaku obojętności doskonałej. Wróciwszy pozazdrościłem kotu jego nie-ludzkości, sztuki egzystencji bez wspomnień, bez myśli o tym, że istnieje jutro. Pozazdrościłem wszystkiemu, co tylko jest. Myślałem o swoim życiu, pogodnie licząc dni, których przeżyć po raz wtóry nie będę musiał, w ich niebycie dostrzegłem nadzieję jutra”. Czym bardziej coś się zmienia, nic się nie zmienia (Isaak Singer).

Tak, życie jest niemożliwe. A prawda niejadalna. Niemożliwe, bo jego fundament jest poza naszą kontrolą, a jego sens wciąż nam umyka. Pozornej samooczywistości życia odpowiada zupełny mrok prze-znaczenia. A prawda, choć jest pokarmem jedynym, sprawia, że żywiąc się nią umieramy. Paradoks. Żywimy się kłamstwem, bo jest czymś skończonym. Prawda jako nieskończona jest po stronie śmierci, przekracza życie i nieuchronnie unicestwia je.

Nieszczęście ujawnia niemożliwość życia, bo unicestwia wszystkie dotychczasowe sensy życia, pozwala doświadczyć nam radykalnej ontologicznej bezradności. Nie oferuje nic w zamian. Żadnego słowa. Wyprowadza w pustkę. Kontemplujemy wówczas niemożliwe. A gdy nieszczęście przekracza naszą wytrzymałość kurczowego trzymania się życia, zaczynamy pragnąć śmierci, która jednak nie nadchodzi. I taki jest sens nieszczęścia: oderwać nas od słów, które kłamią i wyprowadzić w niewymowne. Ci, którzy w nieszczęściu nie potrafią kontemplować pustki, czepiają się życia, przechodząc w stan zbydlęcenia. Witkacy. Reinkarnacja. Utracona szansa. 

Tak, już chyba wiem, co mnie czeka. Końcówka dłuży się utratą słów i żywi głodem. Niewymowny, głuchy ciąg ni-to-zdarzeń. Bez powrotu. Ostatecznie. Bez wyjaśnień i interpretacji. Niemo. Niemożliwie. 

 

8 Comments

  1. jorlanda

     … od jakiegoś czasu próbuje coś opisać, uchwycić i nazwać.

    Jesteś szybszy. Ty to właśnie zrobiłeś. Taki szkic jak dla mnie, ale… Dzięki…

    Myślę, że to co próbujesz nazwać jest udziałem dużej części ludzkości. Tylko niektórzy mają odwagę nie nazwać tego kryzysem albo depresją, i nie lecieć do psychiatry po radę. Tylko spróbować się dowiedzieć czym to jest naprawdę i żyć z tym, jakby było/bo to jest?/ naturalne w niektorych etapach życia. Jeszcze nie mam odwagi upublicznić tego, jak próbuję to opisać. Gratuluję więc i zazdroszczę 😉 Myślę też, że to rodzaj stanu duchowego… Ale to mój odbiór, nie musi być taki sam. Jak Twój.

    Bóg z Tobą.

    J.

     

     

     
    Odpowiedz
  2. jantadeusz

    @ Eskulap. Napiszę.

    Proszę o trochę czasu.

    Nie jestem całkowicie głuchy. Mam głęboki niedosłuch obustronny. Głośne dźwięki, szczególnie niskie, jako tako słyszę. Od wielu lat noszę aparaty słuchowe. Bez nich byłoby bardzo trudno … Zawodowo nie mógł bym w ogóle pracować. Proszę mi wierzyć, jakkolwiek czasami ogarniają mnie związane z tą moją niepełnosprawnocią gorzkie myśli, bo przeciwności z tego wynikających jest bardzo dużo,  to jednak zdecydowanie nie czuję się z tego powodu nieszczęśliwy.  Ludzkie poczucie nieszczęścia wynika  (jak wszyscy wiemy) z wielu, wielu różnych powodów.  Najczęściej chyba jednak z poczucia … samotności.

     
    Odpowiedz
  3. fizyta29

    Panie Andrzeju

     Zaproponował Pan taki dialog wewnętrzny po którym nic tylko siąść i płakać. I właśnie łez brakuje mi w tym tekście – słonych łez. Może to osłona życia w twardych warunkach, w których człowiek nie może sobie przez dłuższy czas pozwolić na słabość, odbiera zdolność płaczu. 

    Smutne jest to dla mnie, że po wielu latach nauki w szkole jezuickiej doświadcza Pan takiego smutku, a jeszcze bardziej dobija mnie to, że żaden jezuita nie napisze tu paru słów pocieszenia i solidarności ponieważ gdzieś kiedyś jakiś przełożony wymyślił edykt w kwestii wpisów na Tezeuszu.

    Czytałem Pana teksty, pewnie czasem nieuważnie, ale zawsze były to dla mnie teksty ważne, nad ktorymi warto było się zamyślić.   

    Pisze pan trochę jak Wittgenstein. 

    Nic nie układa się w całość. Według mnie w tej kulturze za mało zastanawiamy się nad Pocz-ątkiem, nad Pocz-ęciem, a przecież w poczęciu uwidacznia się cała przygodność bytu. 

    Teilhard de Chardin fascynował się tym poczęciem ludzkości, calą tą noosferą. Bez łez – także łez bezsiły, ta noosfera byłaby nieludzka – byłaby zakłamaniem. 

     

     
    Odpowiedz
  4. Malgorzata

    Spójrzmy na tekst inaczej

    Z pewnym opóźnieniem włączam się do rozmowy, ale dzięki temu mogę podeprzeć się trochę wypowiedziami innych osób. Jak widzę, większość z Was potraktowała ten tekst bardzo autobiograficznie. I na pewno ma on jakieś odniesienia do przeżyć Autora. Wszyscy – jeżeli nie jest to czysta zabawa słowna albo praca zarobkowa – opieramy się przecież tak czy inaczej na własnych doświadczeniach. I tu najbliższe wydaje mi się stwierdzenie Joli, że Andrzej opisuje pewien stan duchowy.

    Myślę jednak, że ograniczanie tekstu Andrzeja do wymiaru osobistych zwierzeń byłoby dużą krzywdą. Spójrzmy na ten tekst inaczej! Już począwszy od samego tytułu („Końcówka” jak z Becketta), mieni się on mnóstwem literackich i filozoficznych odniesień. Warto ich poszukać choćby w ramach intelektualnej zabawy.

    Powiecie, że tekst zabawowy nie jest. No, owszem, nie jest. Dla mnie osobiście ma on walor przede wszystkim medytacyjny. Któż z nas nie ma w swoim życiu „końcówek”, gdy to, o czym dotychczas mówiło się łatwo, co traktowaliśmy jak oczywistość, nagle oczywiste nie jest, a spod tego, co przyswajaliśmy ze smakiem,  szybko trawiliśmy i wydalaliśmy, wyłania się „niejadalna prawda”? I to raczej nigdy nie są miłe chwile w naszym życiu, ale za to zawierające ogromny twórczy potencjał. Każdy koniec jest zawsze początkiem, jak uczy popularna maksyma. Każda końcówka to jednocześnie zapowiedź nowego otwarcia…

    A skoro już powyżej była mowa o doświadczeniu, to chciałabym porównać opisany tutaj stan do tego, co Stanisław Ignacy Witkiewicz określał jako doświadczenie metafizyczne. Taki osobisty kontakt z Tajemnicą, niezależny od jakiegokolwiek religijnego systemu. Mysterium tremendum i mysterium fascinans w czystej postaci. Już w latach dwudziestych ubiegłego wieku Witkiewicz stwierdzał, że jest to doświadczenie bardzo rzadkie, a przez to niezwykle cenne. Przewidywał też słusznie, że będzie ono zanikało i stanie się dostępne dla coraz mniejszej liczby osób.

    Andrzej dał nam piękne literacko świadectwo metafizycznego doświadczenia. Wsłuchajmy się w nie z szacunkiem i z wdzięcznością – nawet jeśli sami nie miewamy podobnych doświadczeń i może czynimy sporo, aby ich unikać.

     
    Odpowiedz
  5. jantadeusz

    A i owszem …

    Prowokacja jest widoczna. Rzecz jednak w tym, że pomiędzy artystyczną autoprezentacją a autodestrukcją granica czasami cienka. Dobrze więc trzeba znać autora, żeby jednoznacznie i z całą pewnością zakwalifikować jego … wypowiedź. Jak się nie zna, to pozostaje najczęściej oczekiwanie z … rozziawioną gębą, choć oczywiście nie tylko i nie w odniesieniu do wszystkich. No i dodam jeszcze, że nie lubię Witkacego.

    Pozdrawiam Autora i Panią, pani Małgorzato.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code