,

Katolicyzm misji i dialogu w służbie Królestwa

Uwagi do tekstu Tomasza P. Terlikowskiego „Między misją a dialogiem”.

Mój tekst można potraktować jako przyczynek do proponowanej przez Tomasza debaty pomiędzy "soborowym katolicyzmem misji" a "soborowym katolicyzmem dialogu".  

 Krytyka "katolicyzmu dialogu"

Spośród wielu ciekawych i inspirujących głosów w dyskusji „Polskie katolicyzmy”, opublikowanej w styczniowej „Więzi”, szczególną moją uwagę zwróciła wypowiedź Tomasza Terlikowskiego pt. „Między misją a dialogiem”. Autor tekstu, prominentny rzecznik polskiego „katolicyzmu walczącego” – który sam woli nazywać „soborowym katolicyzmem misji” – dość celnie wypunktował słabości „katolicyzmu dialogu”  i słusznie przypomniał, że zasadniczą misją Kościoła jest ewangelizacja, której dialog jest ważnym, ale tylko jednym z elementów i środków. Tomasz Terlikowski uprzejmie, ale zdecydowanie krytycznie pokazuje słabości „katolicyzmu dialogu”: postrzeganie Soboru Watykańskiego II bardziej jako przełomu i zupełnej nowości – z ukąszeniem relatywizmu moralnego rewolty 68 roku – niż kontynuacji nauczania Kościoła; zaniedbywanie misji ewangelizacyjnej kosztem dialogowania, które nie służy nawróceniu do Chrystusa, ale umacnianiu się dialogujących w swych wyjściowych tożsamościach; stawianie zasadniczo błędnej  diagnozy współczesności, czyli nie dostrzeganie jej wyraźnego rysu totalitarnego promującego antykulturę śmierci i zwalczającego cywilizację życia. Tomasz słusznie też twierdzi, że zasadniczy spór w polskim Kościele będzie miał miejsce pomiędzy dwoma nurtami: katolicyzmem dialogu i katolicyzmem misji.

Kluczowa kwestia misji chrześcijan i Kościoła w świecie współczesnym 

Autor „Między misją a dialogiem” słusznie zauważa, że zasadnicza różnica, zakorzeniona też w różnicy recepcji Soboru Watykańskiego II, pomiędzy katolikami dialogu a katolikami misji polega na różnym rozumieniu misji chrześcijan i samego Kościoła w świecie współczesnym. Według mnie właśnie pytanie o zasadniczą misję chrześcijan i Kościoła jest fundamentalne dla właściwego rozłożenia akcentów realizacji tej misji w świecie. Komplementarne dla pytania o misję jest pytanie o kontekst tej misji, czyli jaki jest świat współczesny, w którym chrześcijanie głoszą Ewangelię. Moja teza jest następująca: ponieważ Tomasz ma zbyt ograniczoną wizję misji Kościoła, jednostronnie idealizuje rolę chrześcijaństwa w historii Europy i świata oraz posiada uproszczoną i zasadniczo „zagrożeniową” wizję współczesności, proponowana przez niego strategia obecności Kościoła w świecie, choć nie sposób odmówić jej autentyzmu, zaangażowania i trafnych diagnoz, może okazać się ewangelicznie nieowocna, a nawet nieskuteczna w realizacji zamierzonych przez siebie celów.

 

Misja Kościoła: budowanie Królestwa Bożego w świecie

Ograniczenia w postrzeganiu misji Kościoła przez autora „Między misją a dialogiem” widać wyraźnie tam, gdzie podaje on jej przykłady, czyli w dialogu ekumenicznym i dialogu z niewierzącymi. Wydaje się, że dla Tomasza głównym celem ewangelizacyjnej misji Kościoła jest głoszenie Ewangelii Jezusa tak, aby odbiorcy ewangelizacji zechcieli przyjąć Jezusa jako Zbawcę i w konsekwencji stać się członkami Kościoła katolickiego, który „posiada pełnię środków zbawienia”, a chrześcijanie innych wyznań powrócili na łono Kościoła katolickiego. (Oczywiście, jestem świadomy, że w kontekście dyskusji Tomasz nie mógł w pełni rozwinąć swojego rozumienia katolickiej misji, ale myślę, że można z jego głosu wydobyć jej zasadnicze akcenty).

Taka rozumiana misja Kościoła jest zbyt skoncentrowana na umacnianiu i rozwoju wspólnoty kościelnej, a zaniedbuje to, co we współczesnej eklezjologii i misjologii nazywa się budowaniem Królestwa Bożego w świecie, czyli uobecnianiem i poniekąd odnajdywaniem Jezusa i Ewangelii na różne sposoby w innych kulturach i religiach. Ta misja obejmuje i realizuje się poprzez różne formy: ewangelizację, czyli głoszenie Dobrej Nowiny, dialog, inkulturację, zmaganie o sprawiedliwość i wyzwolenie, działania na rzecz pokoju i pojednania, służbę ubogim i marginalizowanym. Podstawowym wzorem dla katolickiej misji nie jest Kościół, choćby Soboru Watykańskiego II, ale osoba i działanie samego Jezusa Chrystusa, odczytywane przez osobiste z Nim zjednoczenie i aktualizację Jego obecności w Duchu Świętym w nauczaniu i życiu Kościoła. Misją Kościoła jest właśnie służba budowania Królestwa Bożego w świecie i Kościół najlepiej rozwija się właśnie dzięki wychodzeniu z ewangeliczną rozmową i spotkaniem z tymi, którzy Jezusa jeszcze nie znają lub o Nim zapomnieli . A Królestwo Boże nie jest tożsame ani z samym Kościołem katolickim, ani tym bardziej z Christianitas, do którego poniżej odniosę się krytycznie. Ponieważ wydaje się, że Tomasz Terlikowski, woli raczej budować Kościół katolicki – co samo w sobie jest skądinąd słuszne –  niż Królestwo Boże, nietrafnie postrzega np. zbyt agresywny język zwolenników misji jako sprawę public relations, czyli kwestię formy, a nie istoty rzeczy. I szerzej mówiąc: zbyt wąskie pojmowanie misji Kościoła sprawia, że zbyt instrumentalnie postrzega się tzw. środki, poprzez które ta misja się ma realizować.

Jak trafnie mówi Simone Weil: wartość celów bardziej zależy od jakości środków niż intencji, ponieważ zawsze mamy do czynienia jedynie z częściowym urzeczywistnieniem celów, właśnie jako pewnej sumy środków. W tym świetle zbyt agresywny język zwolenników misji nie jest słabością PR, ale realnym brakiem miłości i szacunku wobec tych, którym głosi się Dobrą Nowinę, a dokładniej mówiąc: brakiem ducha tejże Ewangelii, którą niby się głosi. Nie można do wszystkich lub prawie wszystkich mówić tonem, jakiego Chrystus używał – i to nie zawsze – wobec faryzeuszy i uczonych w Piśmie lub kupców świątynnych.

Misja skoncentrowana głównie na budowaniu Kościoła ma nikłą wrażliwość na działanie Ducha Świętego w innych religiach i kulturach: skupiona jest bowiem głównie na głoszeniu Ewangelii, tak jakby Duch Święty przybywał dopiero z ewanglizatorami. Słabo zaś potrafi słuchać u innych znaków obecności Jezusa Chrystusa, który przecież zawsze jest u nich wcześniej niż głosiciele Dobrej Nowiny. Celem działania katolików jest wzmacnianie i oczyszczanie u innych obecnego już potencjału życia duchowego i moralnego, będącego przecież owocem zbawczej śmierci Chrystusa. My sami możemy wiele skorzystać dzięki wsłuchiwaniu się w to, co dokonuje Duch Święty w życiu niechrześcijan. Oferowane przez katolików zaproszenie przystąpienia do wspólnoty Kościoła katolickiego jest ważnym, ale nie jedynym zaproszeniem, które należy kierować wyraźnie jako cenną opcję, i zawsze czynić to z pokorą wynikającą ze świadomości naszych katolickich słabości oraz szacunkiem wobec wolności drugiego człowieka i zamysłów Ducha Świętego. Możemy słusznie zakładać, że to nie my, ale Duch Święty lepiej wie, czy i kiedy ktoś ma wstąpić do Kościoła katolickiego i co jest dla kogoś duchowo i egzystencjalnie lepsze. 

Prawdziwy sens dialogu

Podobnie rozumienie dialogu i jego roli w misji Kościoła wydaje się zbyt jednostronne: z jednej strony Tomasz wydaje się wskazywać na jałowość dialogu, który nie idzie w kierunku wyraźnego głoszenia Dobrej Nowiny, a z drugiej jakby deprecjonuje w ogóle dialog jako formę niepełną i będącą jedynie środkiem ewangelizacji.

Właściwe rozumienie dialogu wydaje się inne. Sens dialogu, który inicjuje katolik, jest zakorzeniony w kilku dopełniających się źródłach: pragnieniu podzielenia się z innym wiarą w Jezusa Chrystusa i moc Jego Ewangelii, chęci wejścia w osobową relację współ-bycia z partnerem rozmowy jako relację inspirowaną przykładem samego Jezusa, pragnieniu usłyszenia tego, co Duch Święty dokonuje w życiu partnera dialogu, by też samemu otworzyć się na inspirowaną przez tegoż Ducha najbardziej adekwatną formę i treść rozmowy. Owszem, katolik podejmujący dialog wierzy, że jego Kościół posiada pełnię środków zbawiania, a Jezus jest drogą, prawdą i życiem, ale też z pokorą pamięta o tym, że zarówno on(a) osobiście jak i jego(jej) wspólnota religijna wielokrotnie nie żyła według Ewangelii, czyli, ze bycie katolikiem nie gwarantuje pełni naśladowania Jezusa. I w tym sensie można mówić o rzeczywistym partnerstwie osób w dialogu, który można nazwać ewangelizowaniem: wpierw słucha się z pokorą, aby potem zacząć się dzielić swoją wiarą.

Jeśli ustawić zasadniczą intencję dialogu jako pragnienie usłyszenia, co Duch święty ma mi do powiedzenia w tej międzyosobowej relacji, również o tym, czy i jak mam wprost zapraszać kogoś do wiary w Jezusa Chrystusa i wspólnoty Kościoła katolickiego, takie rozumienie dialogu chroni sam dialog i rozmówcę zarówno przed instrumentalizacją, jak i nie zamyka dialogu na aktywną ewangelizację. Oczywiście, tak rozumiany dialog nie jest jedynie relacją międzyosobową, ale odbywa się w kontekście szerszego dialogu międzykulturowego i międzyreligijnego oraz szukania wspólnych płaszczyzn zaangażowania w służbie prawdy, wyzwolenia i sprawiedliwości. Tak rozumiany dialog jest też inny niż ten, który proponuje Zbyszek Nosowski, czyli dialog, który umacnia partnerów w swoich wyjściowych tożsamościach. Granice takiego dialogu wyznacza dobra wola i wzajemny szacunek partnerów. Jeśli tej dobrej woli brak po jednej ze stron, chrześcijanie zobowiązani są do głoszenia prawdy w miłości, również wtedy, gdy oznacza ona miłość nieprzyjaciół.

 

Czy powrót do Christianitas jest możliwy i pożądany?

Diagnoza współczesności Tomasza Terlikowskiego jako wojny lub walki pomiędzy totalitarną i nihilistyczną antykulturą śmierci a cywilizacją życia, połączona z jego pragnieniem odsunięcia od władzy barbarzyńców i restauracji Europy w oparciu o przywrócenie dziedzictwa Christianitas, choć częściowo trafna, jest zbyt jednostronna, by mogła stanowić pożyteczną mapę późnej nowoczesności w kontekście misji Kościoła. Owszem, takie agoniczne i binarne widzenie świat funkcjonowało od zarania chrześcijaństwa, choćby w koncepcji „świata jako domeny złego” św. Jana Ewangelisty czy w koncepcji św. Ignacego w jego medytacji o walce pod sztandarem Króla (Jezusa) przeciw sztandarowi Złego (diabła). Ale był to zawsze jeden z wymiarów postrzegania świata przez chrześcijan, i to nie najważniejszy.

Diagnoza Tomasza zdaje się substancjalizować moralne zło w wyraźnie zdefiniowanym religijnie i socjologicznie obszarze. Natomiast prawda o złu jest bardziej złożona: zło, jako tzw. struktury grzechu przenika wszystkie religie i kultury w różnym stopniu i chrześcijanie, zwłaszcza katolicy nie są szczególnie impregnowani na nie tak, by z pewnością powiedzieć, że reprezentują głównie cywilizację miłości, a inni różne formy antykultury śmierci itd. Na głębszym poziomie wizja współczesności jako wojny kultur wydaje się być całkowicie sprzeczna z postrzeganiem świata przez samego Jezusa, który w sposób fundamentalny wpierw solidaryzował się z człowiekiem poprzez akt Wcielenia i umarł na krzyżu za „dobrych i złych”.

Dlatego dużo bardziej ewangeliczne wydaje się postrzeganie obecności chrześcijan w świecie i misji Kościoła fundamentalnie jako solidarnego z innymi udziału w troskach i cierpieniach, również w grzechu z innymi. Apel Jezusa o „miłość nieprzyjaciół” wydaje się być ewangelizacyjnie dużo istotniejszy niż zwalczanie ich, ponieważ w pewnych sferach czynią oni zło. Tomasz Terlikowski myli się nie tyle w swej diagnozie współczesności, zwłaszcza jej zagrożeń – które trafnie dostrzega – ale ponieważ ma ograniczone widzenie misji Kościoła w świecie, proponuje – według mnie – nietrafną ewangelicznie i ewangelizacyjnie odpowiedź na te zagrożenia.

Najbardziej jest to widoczne w jego pragnieniu obrony i przywróceniu dziedzictwa chrześcijańskiego, czyli Christianitas, w Europie. Ten postulat autora „Między misją a dialogiem” można szanować przede wszystkim jako akt szalonej wręcz wiary: „wierzę, bo to niemożliwe”. Przekonanie, że jest możliwe, aby Europejczycy powrócili do układania swej rzeczywistości politycznej, społecznej i kulturowej w oparciu o wartości chrześcijańskie, w świetle aktualnych tendencji sekularyzacyjnych, utraty religijnej legitymizacji władz politycznych, masowego porzucania przez Europejczyków praktyk religijnych, wyraźnej laicyzacji struktur unijnych, dyskusji wokół wspólnej Konstytucji, radykalnych nurtów antychrześcijańskich i antykatolickich, rosnącego napływie muzułmanów do Europy, racjonalnie wydaje się zupełnie nietrafne. Świadczy też o wybitnie życzeniowym myśleniu o współczesności. Ten postulat można zrozumieć jedynie jako polityczny mobilizator, a nie rzetelną diagnozę współczesności i wynikających z niej dla Kościoła i chrześcijaństwa możliwości.

Organiczny związek pomiędzy wizją katolickiej misji a postulatem restytucji Christianitas w Europie wydaje mi się największą słabością propozycji Tomasza Terlikowskiego. Dlaczego? Ponieważ autor tej koncepcji nie wyobraża sobie owocnej ewangelizacji bez środków politycznych, czyli jest w istocie zwolennikiem jakiejś formy restytucji sojuszu „tronu i ołtarza”. Czyli Tomasz Terlikowski pragnie, by Europa wydobyła się z nihilistycznego chaosu przez jakiegoś nowego zdemokratyzowanego Konstantyna, który w nowych warunkach uczyni chrześcijaństwo, a precyzyjniej katolicyzm, religią dominując przynajmniej na naszym kontynencie, co oczywiście zaważyłoby politycznie, religijnie i kulturowo na układzie sił w całym świecie. Powiedzmy, gdyby Tomasz nie miał za sobą wiedzy o 16 wiekach doświadczeń Kościoła i Europy epoki konstantyńskiej, można by te pragnienia i koncepcje uznać za jedną z uprawnionych alternatyw rozwoju Kościoła. Natomiast, ponieważ autor „Między dialogiem a misją” dysponuje tą wiedzą, postulowany przez niego implicite nowy „sojusz tronu i ołtarza” w bardziej demokratycznej formie na rzecz restytucji europejskiej Christianitas, wydaje się być zabiegiem obciążonym instrumentalizacją religii w celach politycznych, choćby za tymi celami kryły się wielkie moralne ideały, w co w przypadku Tomasza, głęboko wierzę.

Historia europejskiej Christianitas jest głęboko dwuznaczna: wydaje się, że „sojusz tronu i ołtarza” bardziej przyniósł pożytek samej Europie i Zachodowi w sensie cywilizacyjnym i ekonomicznym, niż zaowocował duchem Ewangelii w życiu mieszkańców Europy. Obok wielkich dokonań Christianitas ma na swoim koncie też poważne grzechy i błędy: krucjaty, inkwizycja, wojny religijne, niewolenie umysłów ludzi, sprzeciw wobec rozwoju nauki  nowożytnej, wolności i demokracji, nadużycia władzy religijnej dla celów politycznych i ekonomicznych, itp. Te błędy są powodem, dla którego wielu spośród chrześcijan nie chce powrotu Christinitas w jakiejkolwiek mutacji nowoczesnej, nawet, gdyby było to możliwe.

Osobiście uważam, że zmierzamy raczej do restytucji poźnonowczesnej formy chrześcijaństwa pierwszych wieków, przed Konstantynem. Co więcej – ta właśnie forma – chrześcijaństwa pokornego, niewładczego, a jednocześnie mocno nonkonformistycznego, zdolnego do tworzenia moralnej i duchowej alternatywy i sprzeciwu wobec współczesnych form bałwochwalstwa wydaje się obiecywać więcej ewangelicznej owocności dla samych chrześcijan, ale też być znakiem nadziei i przemiany dla całego świata. Nie trzeba we frontalnej walce zdobywać „władzy z rąk barbarzyńców”, by urzeczywistniać życie Ewangelią, którą bardziej chroni żywa i integralna wiara chrześcijan, niż polityczne wpływy na rzeczywistość.

Na pewno rodzi się tutaj pytanie: jeśli nie ma powrotu do Christianitas, jak chrześcijanie mają skutecznie, ale też ewangelicznie zmagać się z tym, co Jan Paweł II nazywa współczesnymi „strukturami grzechu”, a Tomasz „jawnym lub zakamuflowanym totalitaryzmem” cywilizacji śmierci?  Być może trzeba byłoby szukać inspiracji w oporze chrześcijan wobec bałwochwalstwa ówczesnego Rzymu? To jest pytanie o to, jak chrześcijanie mają angażować się politycznie, by nie zinstrumentalizować Ewangelii, a jednocześnie wcielać jej wartości w pluralistyczne społeczeństwa Zachodu.

 

***

Kończąc: chrześcijaństwo stanie się bardziej misyjne, jeśli wierni, czerpiąc ze zjednoczenia z Chrystusem, będą mogli siebie i innych przekonać, że przyjęcie Jezusa jako Zbawiciela odmienia radykalnie i na lepsze ludzkie życia oraz realnie kształtuje świat bardziej ewangeliczny, czyli Królestwo Boże, w którym jest miejsce dla różnych powołań i dróg życiowych. Pamiętając, ze pełne ziszczenie Królestwa nastąpi dopiero w wieczności. Zapraszanie innych do Kościoła katolickiego stanie się bardziej wiarygodne i owocne, jeśli sami jako wierzący będziemy stawać się rzeczywistą wspólnotą wiary, nadziei i miłości, która najpełniej urzeczywistnia się właśnie poprzez służbę Królestwu Bożemu w świecie. A dialog z innymi stanie się ważnym źródłem ewangelizacji, jeśli zostanie pojęty jako tworzenie dynamicznej relacji w Duchu Świętym z innymi, relacji, która umie słuchać i służyć temu, co w partnerach dialogu już dokonał Duch i jak ich prowadzi na drogach wolności. Natomiast słuszny udział chrześcijan w polityce nigdy nie powinien przekształcać Ewangelii jedynie w środek do zdobycia władzy, choćby w słusznych moralnie celach, ale służyć dobru wspólnemu z szacunkiem dla pluralizmu uczestników debaty publicznej. Trzeba pamiętać, że również w życiu publicznym na dłuższą metę skuteczniejsza ewangelicznie jest nierzadko racja moralna, która nie szuka politycznego wcielenia za wszelką cenę.

Ufam, że Tomasz skoryguje moje ewentualne błędne interpretację jego zrozumień i rozwinie pozytywnie niektóre ze swoich argumentów. W ten sposób ten swoisty "dialog o misji" między katolikami może prowadzić do głębszej syntezy rozumienia misji chrześcijan i Kościoła katolickiego w świecie współczesnym.

Tomasz P. Terlikowski, Między Kościołem misji a Kościołem dialogu

Zbigniew Nosowski, Polskie katolicyzmy

Andrzej Miszk, Nie warto ocalać Europy 

Andrzej Miszk, Sloterdijk i zatruty dar Konstantyna

Andrzej Miszk, W poszukiwaniu utraconej jedności

 

Komentarze

  1. gresabe

     Mówiąc w wielkim

     

    Mówiąc w wielkim uproszczeniu uważam, że dyskusja nad przewagą świąt Wielkiej Nocy nad świetami Bożego Narodzenia nie ma wiekszego sensu, zwykle prawda leży pośrodku.
    Zarówno celem misji jak i dialogu jest głoszenie Dobrej Nowiny, dwie różne drogi które prowadzą do tego samego punktu, brutalizując wszystko zatem sprowadza się do efektywności metody.
     W obydwu przypadkach nie można zapominać o najwiekszym przykazaniu, przykazaniu milości Boga i blizniego. Chociaż jestem zwolennikiem dialogu twierdzę, że czasami wlaśnie w imię tej MIłOŚCI należy powiedzieć zdecydowanie NIE, najczęściej w tym miejscu kończy się dialog a zaczyna misja.
     

     

     
    Odpowiedz
  2. Andrzej

    Te różnice są ważne i mają olbrzymie konskwencje

     Tomaszu S. ,

    święta Wielkiejnocy są akurat dużo ważniejsze zbawczo niż święta Bożego Narodzenia, czyli akt odkupieńczej śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa miał i ma większe znaczenie niż Jego wcielenie, choć było ono warunkiem ofiary paschalnej. 

    Myślę, że po prostu nie doceniasz wielkiego znaczenia refleksji, zwłaszcza teologicznej, w wyznaczeniu mniej lub bardziej owocnych kierunków realizacji misji Kościoła.

    Podam Ci przykład, który być może lepiej przemówi Ci do wyobraźni: gdyby w I stuleciu chrześcijaństwa o jego rozwoju miała zadecydować zalecana przez wielu chrześcijan żydowskiego pochodzenia wierność tradycyjnym zwyczajom żydowskim, chrześcijaństwo pozostałoby małą sektą, albo skończyło się. Teologiczno-ewangelizacyjny wybór pierwszych Apostołów – tzw. I Sobór w Jerozolimie – których św. Paweł przekonał, aby nie obciążać chrześcijan pochodzących z pogan praktykami żydowskimi, zadecydował o ekspansji chrześcijaństwa i Ewangelii. Było to wybór głęboko teologiczny, a nie taktyczny, bo wynikał z odczytania zasadniczego przesłania Ewangelii i zbawczej śmierci Jezusa, wobec której wszelkie wcześniejsze praktyki i rytuały traciły znaczenie.

    Podobnie obecnie wybór między różnymi sposobami ewangelizacji i dialogu, nie jest jedynie wyborem metod i taktyki, czy dowolnych komplementarnych uzupełnień, ale głębokim wyborem teologicznym płynącym z odczytania tego, co Duch Święty mówi dziś Kościołowi i chrześcijanom. Dlatego sprawą kluczową jest rozeznać, co jest bardziej owocne ewangelicznie i ewangelizacyjnie, a  co mniej i może wręcz prowadzić w ślepy zaułek.

    A odnośnie Twojego ostatniego zdania, że misja zaczyna się tam, gdzie w imię miłości trzeba powiedzieć Nie i zakończyć dialog. Misja Kościoła jest pewnym całokształem działań Kościoła w świecie nakierowanych na uobecnianie Słowa. I w tym podstawowym sensie misja ta trwa zawsze w różnych formach: ewangelizacji, dialogu, inkultracji, walce o sprawiedliwość i wyzwolenie, służbie ubogim i zmarginalizowanym, działaniu na rzecz dobra wspólnego, posłudze pojednania i pokoju, itd.

    Tam, gdzie kończy się dialog, czyli partner albo wykazuje złą wolę, albo stanowiska okazują się być całkowicie rozbieżne zwykle zaczyna się albo miłość nieprzyjaciół albo męczeństwo. Natomiast jeśli sprawa dotyczy jakiś rozstrzygnięć prawno-politycznych, np. ustawy o aborcji, to dialog przechodzi w negocjacje i szukanie kompromisu, których źródłem jest siła polityczna i moc perswazji. W przypadku chrześcijan powinny one wypływać z pragnienia życia Ewangelią i budowania Królestwa Bożego w świecie.

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    Andrzej

     
    Odpowiedz
  3. Malgorzata

    Trudny powrót do pierwotnego chrześcijaństwa

    Andrzeju!
    Myślę, że bardzo wysoko stawiasz poprzeczkę współczesnym katolikom, odwołując się do wzorca chrześcijaństwa pierwszych wieków. To byli ludzie wielkiej wiary, bo tylko tacy mogli przeciwstawić się panującej kulturze i urzędowo obowiązującej religii, kładąc na szalę całe swoje życie.

    Tymczasem wiara ponowoczesnego katolika bywa często słabiutka, i to nawet nie dlatego, że zagraża sekularyzacja, ateizm, relatywizm itp. Poczucie wspólnotowej przynależności, jaką daje Kościół, trochę rozleniwia, pozbawia żywej świadomości, że każdy ochrzczony został powołany do ewangelizowania, misji, dialogu z niewierzącymi, wątpiącymi czy wyznawcami innych religii. Czasami tak nam miło w kościelnych klimatach, że zapominamy o heroicznym wymiarze ewangelizacji i dialogu. Dlatego może łatwiej budować Kościół niż Królestwo Boże. Przynajmniej w swoim instytucjonalnym wymiarze Kościół jest czymś uchwytnym, wymiernym, dającym się opisać w powszechnie znanych kategoriach socjologicznych, statystycznych, ekonomicznych itp. Także Christianitas jako gleba, w której tkwią nasze korzenie, jest solidnym punktem oparcia. Instytucja, tradycja daje misjonarską siłę, uwiarygodnia misjonarza i dialogującego bez szczególnego starania z jego strony.

    A Królestwo Boże? Bezbronne, niedające żadnych socjalnych zabezpieczeń, niewchodzące w żadne polityczne alianse? Trzeba wielkiej wiary, aby budowanie Królestwa Bożego na ziemi postawić sobie jako naczelne zadanie swojego życia i aby przekonywać do takiej drogi innych. Wizja katolicyzmu, jaką przedstawiasz, Andrzeju, w swoim tekście, jest naprawdę nonkonformistyczna i kontrkulturowa, a co za tym idzie, wymaga nieprzeciętnej odwagi, wytrwałości, wzięcia odpowiedzialności za własną wiarę. Misja i dialog, do jakiego zapraszasz, wymaga ponadto ? co jest chyba najtrudniejsze – dawania świadectwa własnym życiem, a nie tylko tekstami czy innymi publicznymi wypowiedziami.

    Restytucja chrześcijaństwa pierwszych wieków, powrót do Ewangelii to postawienie na chrześcijaństwo jakościowe, a nie ilościowe, chrześcijaństwo, w którym aspekt instytucjonalny zostaje zminimalizowany albo w ogóle zanika. To piękna wizja chrześcijaństwa, ale raczej nie do pogodzenia z obecnym funkcjonowaniem oraz ziemskimi interesami Kościoła. Trudno oczekiwać, aby do niej przekonywali ludzie związani z instytucją Kościoła, nawet jeżeli miałoby to oznaczać budowanie Królestwa Bożego.

     
    Odpowiedz
  4. Kazimierz

    Kólestwo Boże

    Ja osobiście jestem do głębi przejęty Królestwem Bozym, odkrywam powoli, jak nie tylko katolicy daleko zabrneliśmy w instytucjonalizm, wygodnictwo itp.

    Analizując chociaz pobieznie Ewangelię Mateusza można z zaskoczeniem powiedziec, czy spytać się gdzie tu Jezus zachęcał do budowy Kościoła? Kościół nie jest celem, ale narzędziem i to nie w rękach ludzi, ale Boga do budowania Kólewstwa Bożego. Czy Jezus miał na mysli, że osoby odrodzone miałyby rządzić innymi? Myslę, że nie –  Jego zadanie jest proste, i mające swoje początki w ST już w pierwszych wersetach – czyńcie sobie ziemię poddaną! To jest wielkie wyzwanie, Bóg dał nam ziemię na mieszkanie i to ją mamy czynic sobie poddana. Jak "świat to robi" , ano robi i to z ogromnymi sukcesami!

    A Kościół co na to?

    Gdy czytam o tym, że jednym z zamiarów Christianitas byłoby połączenie wszystkich chrześcijan pod skrzydłami Kościoła Katolickiego, to zadaje sobie pytanie – co niby mogłoby przyciągnąć odrodzonych ludzi takich jak np. ja do KRK?

    Duch Świety, przeciez On manifestuje się dziś najbardziej we Współnotach Zielonoświątkwych na całym świecie (ok. 600 mln. osób w ruchu pentakostalnym). Dobre nauczanie? Protestantcy kaznodzieje nie mają sobie równych. Troska o wiernych – Kościół domowy najlepiej działa wśród ludzi, gdzie podziały na laikat i duchownych są najmniejsze. Piekno, stroje, katedry? Zimno tam i nieprzyjemnie. Nie ma warunków dla dzieci, toalet itp. A blichtr, komu się dziś podoba, jeśli nie ma życia?

    Jezus Chrystus? Nauczanie i ewangelizacja współczesnych wspólnot prortestanckich, jak żadnych innych kładą nacisk na odrodzenie duchowe.

    Własciwie oprócz sentymentu i nielicznych przyjaciół nie widze niczego, co mogłoby mnie pociągnąć tam. Poza tym, figurki, obrazki, panteon świętych itp. Nauczanie nie do przyjęcia dla kogos, kto poznał Chrystusa i przeżył spotkanie z Duchem Świętym. Christianitas w mojej ocenie nie do wykonania, zwłaszcza jeśli wziąć jeszcze pod uwagę status papieża i biskupów. Tak więc co, jest źle, czy będzie jeszcze gorzej w naszym kochanym chrześciajństwie? Zapewne tak, jeśli tożsamośc taką czy inną człowiek będzie czerpał z instytucji a nie z Chrystusa Pana!

    Tymi kilkoma luźnymi myslami póki co chciałem się podzielić, dziekując za kolejny inspirujący tekst – Kazik

     
    Odpowiedz
  5. zibik

    Misja to deklaracje, czy słowa i czyny?……

    Sz.Panie Andrzeju!

    Napisał Pan, że :"……..bycie katolikiem nie gwarantuje pełni naśladowania Jezusa." – tak samo albo tym bardziej nie gwarantuje bycie wyznawcą innej religii.

    Natomiast proszę nie zapominać, że wspólnota Kościoła katolickiego, także Jego nauczanie, oraz katolickie i chrześcijańskie misje, przedsięwzięcia, praktyki na świecie. Tworzą i stanowią nadal najlepsze warunki, aby wszyscy ludzie dobrej woli świadomie pragnęli zjednoczenia Jego Kościoła na świecie i mogli dążyć, do świętości – starać się urzeczywistniać człowieczeństwo Syna Bożego – Jezusa Chrystusa.

    Przecież misja Kościoła katolickiego, czy ewangelizowanie to nie tylko głoszenie (rozważanie i pisanie) słowa Bożego, czy zapraszanie, inspirowanie innych , do dialogu ekumenicznego, a nawet poszukiwanie i znajdywanie prawdy w Jego miłości, czy wypracowywanie i uzgadnianie wspólnych stanowisk.

    Istotą misji Kk nie są deklaracje, partnerskie relacje, etc. , lecz słowa i czyny (dobre owoce) tj. ujmując najogólniej składanie innym wiarygodnego świadectwa.

    Wg. Pana : "Granice dialogu wyznacza dobra wola i wzajemny szacunek partnerów." Owszem są to konieczne warunki, lecz trudno ignorować w dialogu ekumenicznym wiary w Boga Trójjedynego, także gotowości i zdolności akceptacji tajemnicy Boga Trójjedynego i uznawania, wypełniania Jego woli, doświadczania prawdy i miłości, a nawet szanowania natchnionych Duchem Świętym ludzkich myśli i czynów, przez wszystkich uczestników dialogu.

    Zdumiewające Pana stwierdzenie : "Jeśli tej dobrej woli brak po jednej ze stron, chrześcijanie zobowiązani są do głoszenia prawdy w miłości, również wtedy, gdy oznacza ona miłość nieprzyjaciół.

    A niby to, dlaczego tylko katolicy, czy chrześcijanie są zobowiązani ?…..: "……do głoszenia prawdy w miłości"

    No i znowu ta sama fraza , może to ma być refren Pana pieśni ?…..: "Natomiast prawda o złu jest bardziej złożona: zło, jako tzw. struktury grzechu przenika wszystkie religie i kultury w różnym stopniu i chrześcijanie, zwłaszcza katolicy nie są szczególnie impregnowani na nie tak, by z pewnością powiedzieć, że reprezentują głównie cywilizację miłości, a inni różne formy antykultury śmierci itd. "

    Panie Andrzeju ! Co to za argument wobec nauczania, tożsamości i dziedzictwa Jego Kościoła , a nawet świadectw armii osób świętych i błogosławionych, że ktoś jest mniej, czy bardziej "impregnowany’ na zło.

    To jakieś nieporozumienie : Apel Jezusa o „miłość nieprzyjaciół” wydaje się być ewangelizacyjnie dużo istotniejszy niż zwalczanie ich, ponieważ w pewnych sferach czynią oni zło.

    Tu nic się nie wydaje, bo Jego Miłość nas, także nieprzyjaciół, a zatem i nasza katolicka i chrześcijańska miłość nie polega na tym, aby tolerować winy, występki, ani udawać, że ich nie ma, bądź ich nie dostrzegać, aby np: nie denerwować sprawców zła. Natomiast ujawnianie, piętnownie, a nawet rugownie przyczyn, źródeł zła to nie jest walka ze złoczyńcami, lecz nasze zadanie, a nawet wywanie. I Pan Terlikowski chyba tak postrzega i rozumie misję Kościoła katolickiego.

    Dalej pisze Pan to samo, czy podobnie : ". Obok wielkich dokonań Christianitas ma na swoim koncie też poważne grzechy i błędy: ………"

    Pytam się Pana – czy tylko Christianitas ?….. i co z tego wynika wobec faktu, że wszyscy jesteśmy grzeszni, a naszą nadrzędną misją jest dążyć, do świętości, a w razie potrzeby nawracać się i pojednać się z Bogiem i jednoczyć z bliźnimi.

    Może na dzisiaj wystarczy.

    Szcześć Boże!

     
    Odpowiedz
  6. Andrzej

    Inne wizje Kościoła i chrześcijaństwa

    Panie Zbyszku, 

    mamy po prostu inne wizje Kościoła katolickiego, chrześcijaństwa i postrzeganie współczesności. Pewne sprawy, takie jak doktryna i nauczanie moralne Kościoła katolickiego, postrzegamy podobnie, natomiast inaczej widzimy sprawę misji Kościoła, a zwłaszcza ewangelizacji i dialogu.

    Pana wizja Kościoła katolickiego to raczej tzw. katolicyzm walczący pragnący bronić Kościoła za wszelką cenę, przyciągać innych – nawet "siłowo" – do Kościoła. Wizja, która chce ostro rozprawiać się z "wrogami" Kościoła, deprecjonować duchową i moralna wartość niekatolików i niechrześcijan, zwalczać światowe patologie, a wraz z nimi "złych ludzi". 

    Ja w swoim tekście odnoszę się krytycznie do tej wizji. Uważam, że to ślepa uliczka, która na dłuższą metą źle posłuży Kościołowi katolickiemu i chrześcijaństwu, okaże się bezowocna ewangelizacyjnie i dialogicznie, oraz pozostanie ślepa na dostrzeganie i chronienie obecność Ducha Świętego w życiu i doświadczeniu ludzi innych religii i kultur.

    Moja krytyka ma ujawnić słabości i zagrożenia związane z  wizją "kościoła walczącego", a jednocześnie przedstawiam pozytywne widzenie misji Kościoła katolickiego, jako służby Królestwu, która to służba ocalając to, co Jezusowe w każdym człowieku, najlepiej – według mnie – służy budowaniu i rozwojowi samego Kościoła katolickiego.

    Pozdrawiam Pana serdecznie

    Andrzej

     
    Odpowiedz
  7. Andrzej

    Kościół, Królestwo Boże, chrześcijaństwo pierwotne

     Małgorzato!

    Dziękuję za ciekawy głos. Pozwól, że kilka spraw dookreślę.

    1. To nie ja stawiam wysokie wymagania chrześcijanom i katolikom, ale aktualna sytuacja niewiary i sekularyzacji, zwłaszcza w Europie, sprawia, że bycie wierzącym staje się coraz trudniejsze i wymagające.

    2. Nie przeciwstawiam Kościoła katolickiego Królestwu Bożemu, ani nie jest to relacja wykluczająca: albo-albo. Kościół katolicki w tym wszystkim, co w nim prawdziwie ewangeliczne jest częścią Królestwa Bożego: natomiast jego patologie, politykowanie, grzechy, czy "martwe dusze", nie należą do Królestwa Bożego. Zawsze też będzie tak, że będzie istniał Kościół katolicki – oby stawał się coraz bardziej "królewski", czyli Jezusowy – i Królestwo Boże poza nim, czyli różne formy wyraźnej – w przypadku innych chrześcijan – lub niestematyzowanej więzi z Jezusem i życie Jego Ewangelią.

    3. Nie postuluję restytucji chrześcijaństwa pierwszych wieków, ale uważam, że tamta sytuacja kulturowo-polityczna jest – jako metafora i analogia – bardziej prawdopodobna i pożądana dla Europy XXI wieku niż powrót – postulowanego przez Tomka – Christianitas, czyli katolickiej dominacji w Europie.

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    Andrzej

     
    Odpowiedz
  8. Andrzej

    Kilka pytań

     Kaziu, 

    dziękuję za ten ważny głos "brata odłączonego". Widzę, że skóra Ci ścierpła na samą myśl o powrocie Christianitas w wersji postulowanej przez Tomka Terlikowskiego 🙂 

    Ciekaw jestem, jak Ty, jako chrześcijanin i zielonoświątkowiec, wyobrażasz sobie przyszłość chrześcijaństwa i Kościoła katolickiego w XXI wieku, zwłaszcza w Europie i jak postrzegasz obecne tendencje sekularyzacyjne i ateizujące na naszym kontynencie. Czy uważasz, że w ogóle jest możliwe, by zielonoświątkowcy w jakiejkolwiek formie powrócili na łono Kościoła katolickiego? Jakie warunki musiałyby być spełnione?

    Jaki jest Twój pogląd na pluralizm wyznań chrześcijańskich? Czy postrzegasz go jako coś zasadniczo złego i bolesnego – tak postrzega rozbicie chrześcijaństwa Kościół katolicki – czy przeciwnie, jako coś pozytywnego i chcianego przez Boga? 

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    Andrzej

     
    Odpowiedz
  9. zibik

    Antychrystianizm, czy katolicyzm walczący?……

    Zgoda wizje nie tylko Kościoła katolickiego mamy odmienne, szereg spraw i rzeczy postrzegamy podobnie, a nawet tak samo.

    Natomiast mam nadzieję, że nie tylko ja pragnę bronić, także chronić dobre imię kogokolwiek, także wspólnoty Kościoła katolickiego.

    A Pana sugestie, czy domysły, że jestem zwolennikiem współczesnej krucjaty, prozelityzmu, etc., a tym bardziej tzw. katolicyzmu walczącego są …….nie brakuje mi stosownych słów, aby to publicznie nazwać, lecz ze względu na szacunek, do Pana osoby, tym razem powstrzymam się, od dalszego komentarza.

    Jednak zastanawia mnie, kto wymyśla i rozpowszechnia, takie zwroty, sformułowania jak : katolicyzm walczący

    albo przyciągać innych – nawet "siłowo" – do Kościoła, czy ostro rozprawiać się z "wrogami" Kościoła?………

    Ad rem – z prawdziwymi wrogami, agresorami trzeba walczyć na wojnie, lecz na forum w dyskusji, debacie publicznej w zupełności wystarcza uważność, zrozumienie, dobra wola i wzajemność tj. dialog albo szermierka słowna (polemika) na argumenty.

    Pan w swoich tekstach wg. mnie nazbyt często eksponuje błędy, winy i grzechy jednych, a bagatelizuje, umniejsza lub pomija u drugich. To jest owa ślepa uliczka, która nie służy dialogowi ekumenicznemu, ani misji, ewangelizacji, a tym bardziej obronie dobrego imienia Kościoła katolickiego.

    Królestwo Boże jest wśród nas, a Duch Święty pomaga nam wypełniać wolę Boga Ojca i Syna, oraz urzeczywistniać Jego człowieczeństwo, także nauczanie Jego Kościoła – dążyć, do wielkości, doskonałości i świętości. Lecz w świecie, wśród nas istnieje również inny Duch, który w rozmaity sposób przeciwstawia się Bogu Trójjedynemu, także wielu ludziom dobrej woli, także rozbudowie, umacnianiu, doskonaleniu i rozwojowi wspólnoty Jego Kościoła.

    Szczęść Boże !

    Pozdrawiam Pana serdecznie i dziękuję za racjonalne argumenty w dyskusji.

     

     
    Odpowiedz
  10. Malgorzata

    W obronie katolika małej wiary

     Andrzeju!

    Do zainicjowanej przez „Więź” dyskusji o polskim katolicyzmie dołączył się w najnowszym numerze „Tygodnika Powszechnego” Wojciech Bonowicz. Pozwolę sobie zacytować fragment jego felietonu, ponieważ wątpliwości, które wyraziłam w swoim komentarzu, zostają tam naświetlone w nieco inny sposób: 

    Ostatnio coraz bardziej interesuje mnie grupa, o której w „Więzi” mówi się stosunkowo niewiele. Chyba tylko ks. Adam Boniecki zwraca uwagę, że wszystkie przywoływane podziały mieszczą się w kategorii „wiara z wyboru”. A co z ludźmi, którzy wiary nie wybrali, lecz przyjęli ją bez refleksji? Którzy nie mieli w życiu ani momentu „wejścia”, ani „zerwania”, a „sprawę z Kościołem” rozstrzygają wedle logiki świętego spokoju – wypełniając, owszem, niektóre obowiązki, a nawet popierając tę czy inną „akcję”, ale niespecjalnie się interesując, „o co w tym wszystkim chodzi”? Myślę, że w Polsce mamy, wbrew pozorom, dosyć dużą grupę katolików, którym Kościół jest prawie obojętny, którzy w sakramentach uczestniczą na zasadzie zwyczaju i którzy nie mieli nigdy okazji (albo woli), żeby zbliżyć się do Ewangelii na odległość niepozwalającą na obojętność. Co z nimi? Jak ich obudzić? I do czego?

    No właśnie – co z tymi katolikami małej wiary? Owszem, nie są oni interesujący z tego punktu widzenia, że nie zabiorą głosu na temat sytuacji polskiego katolicyzmu czy Kościoła, nie podejmą misji ewangelizacyjnej i nie pójdą dialogować ani walczyć w obronie chrześcijańskich wartości. Ale oni też stanowią część Kościoła i nie tylko ze względu na kościelne statystyki, ale dla nich samych dobrze byłoby, aby nie zagubili się gdzieś pomiędzy wysoko postawioną poprzeczką życia według Ewangelii i rosnącymi naciskami sekularyzacyjnymi.

    Czy polskiego obojętnego katolika już dziś należałoby objąć jakąś formą działalności misyjnej, czy też poczekać, aż zobojętnieje całkowicie i wtedy będzie miał szansę na nawrócenie oraz świadomy wybór wiary? I pytanie pro domo sua: co my w Tezeuszu robimy dla obojętnego katolika i czy w ogóle coś jesteśmy w stanie zrobić? 

    Poza tym pozostaje pytanie Wojtka Bonowicza: Do czego ich budzić? Co dla takich niedzielnych, poczciwych, lecz biernych i obojętnych polskich katolików może być atrakcyjnego w głębokiej wierze na wzór pierwszych chrześcijan? 

    Pozdrawiam serdecznie

    M.F.  

     
    Odpowiedz
  11. gresabe

     Andrzeju, dziękuje za

     

    Andrzeju, dziękuje za Twój cenny i jak zwykle inspirujący komentarz. Spróbuje się do niego odnieść w miarę moich możliwości.
    Pytanie o ważniejszość świąt zostało postawione trochę przekornie raczej w rozumieniu potocznym i bardziej ogólnym. Oczywiście, w kontekście tylko religijnym odpowiedż jest jednoznaczna, odkupieńcza śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa jest centralnym i najważniejszym punktem chrześcijaństwa i nie ulega żadnej kwestii, natomiast w aspekcie poza religijnym juz nie jest to takie jednoznaczne.
    Zgadzam się, że względy teologiczne powinny być nadrzędne w określaniu drogi jaką obiera Kościół, jednak chyba nie można zapominać iż zawsze działa on w określonej rzeczywistości historycznej, wystawiony na czynniki natury spoza teologii, które w moim przekonaniu nie są bez znaczenia. Prawdą również jest, że I Sobor Jerozolimski był krytycznym momentem w dziejach chrześcijaństwa a zapadłe tam decyzje, moim zdaniem nie pozbawione jednak pragmatyzmu, określiły kierunek drogi którą miało podążać. Uznanie, że był to wybór głeboko teologiczny wcale nie odrzuca możliwości, że jednocześnie był to wybór pragmatyczny.
    ‘’ Pogan jednakże, którzy chcą się nawrócić, nie można zmuszać do przejścia przez etap żydowski. Z punktu widzenia taktycznego byłaby to wielka niezręczność, gdyż wielu ludzi dobrej woli cofnie się przed surowymi przepisami Tory” ( Daniel – Rops, Kościół pierwszych wieków ). Mam wrażenie, że św. Paweł ( kluczowa postać soboru) będąc mistykiem i wizjonerem był jednocześnie wspaniałym organizatorem i człowiekiem praktycznym, nie przepuszczającym żadnej okazji aby ewangelia Jezusa Chrystusa objeła jak najszersze kregi. Parafrazujac Andrzeju Twoje swierdzenie, uważam, że podobnie obecnie w czasach upadających ideologii wybór między różnymi sposobami ewangelizacji i dialogu nie jest jedynie wyborem teologicznym ale jednocześnie wyborem płynącym z zależności współczesnego świata.
    Można jeszcze dodać, że Kościół w swojej historii wielokrotnie stawał na rozdrożu i czasami kierunek nadawały mu jednostki powodujące się czysto partykularnymi, poza teologicznymi względami ( działanie opatrznosci?). Takim ‘’mężem opatrznościowym’’ w moim przekonaniu był cesarz Konstantyn ( przynajmniej na początku swojego panowania ), który otworzył bramy Europy dla chrzescijanstwa, wspomniany już Daniel – Rops pisze że:
    ‘’ Niektórzy widzieli w nim jedynie polityka, który docenił potęgę chrystianizmu i pragnął ją wykorzystać dla swoich celów”.
    Zgadzam się również z Tobą, jednakże z małą modyfikacją, że tam gdzie kończy się dialog albo stanowiska okazują się być rozbieżne, zwykle zaczyna się miłość nieprzyjaciół, albo misja która niekiedy kończy się męczeństwem.
    Serdeczne pozdrowienia,
    Tomasz

     

     
    Odpowiedz
  12. Kazimierz

    Andrzeju

    Dziekuję za twoje pytania, dają mi one dużo do myslenia, spróbuję odpowiedzieć na nie z mojego serca i pragnienia.

    Pytasz – Ciekaw jestem, jak Ty, jako chrześcijanin i zielonoświątkowiec, wyobrażasz sobie przyszłość chrześcijaństwa i Kościoła katolickiego w XXI wieku

    Aby odpowiedzieć na to pytanie, musze nieco zarysowac moje postrzeganie chrześcijaństwa i Kościoła Katolickiego. Dla mnie chrześciajanin, to nie osoba która mówi, że nim jest, chociaż może być osoba, dla której są ważne chrześcijańskie wartości, ba może nawet uczestniczyć w obrzędach różnych kościołów i nawet przyjąć chrzest czy inne sakramenty. Ty to zjawisko bardzo trafnie nazwałeś – osoby, które są w Kościele, ale nie są w Kólestwie Bozym – tak to rozumiem – tak jak najbardziej, gdyż Królestwo Boże to całość ludzi odrodzonych z Ducha Świętego, niezależnie w jakiej denowminacji, czy też poza nią się znajdują. A więc dla mnie chrześcijanin to obywatel Królestwa Bożego, który narodził się z Boga i jest Bożym "księciem" a raczej odkrywa swoją tożsamość  w Chrystusie Jezusie, wzrastając w wierze i dojrzałości.

    To, że ja jestem akurat zielonoświątkowcem, świadczy w moim przekonaniu o tym, co ważne dla mnie jest w relacji z Bogiem, a więc pełne uczestniczenie w Jego Łasce, darach, mocy, radości a przede wszystkim w Jego woli wobec mnie i Kościoła. Przy czym Kościół – to dla mnie właśnie ta częśc Królestwa, która dziś pielgrzymuje na ziemii wypełniając wolę Boga. Kościół to nie denominacja, ani żadna organizacja religijna, ale ludzie, którzy poprzez narodzenie na nowo sa obywatelami Królestwa Bożego. Kościół znajduje się w różnych denominacjach i poza nimi. Chociaż miejsce ludzi odrodzonych zapewne jest w Kościele, w którym mogą wzrasatć, przezywac wspólnotę i być korygowani, tak przez Ducha Świętego, jak i też przez innych wierzących ludzi, i są do tego gotowi i otwarci.

    Bycie zielonoświątkowcem, znaczy dla mnie również, że korzystając z mocy Ducha Świętego, Jego darów mogę słuzyc Kościołowi w Jego rozwoju i dojrzewaniu, jako jeden z budowniczych, dlatego też jestem gotów uzywac Bożego odbarowania wszędzie tam, gdzie Bóg mnie pośle i wszedzie tam, gdzie są otwarte drzwi do zwiastowania Dobrej Nowiny. Oznacza to również, że pragnę aby to co działo się na początku, w dzień pięćdziesiątnicy i w czasie pierwszego wieku, te wszystkie przejawy działania Boga zapisane w Dziejach Apostolskich i dziś miały miejsce i aby Kościół żył Bożym życiem.

    Teraz spróbuję odpowiedzieć ci na pytanie, jak sobie wyobrażam przyszłośc chrześcijanstwa w XXI w. 

    Żyjemy w ciekawych czasach, wielu uważa, że w czasach końca, patrząc na drzewko oliwne (Izrael), które się odradza i puszcza pączki, patrząc na świat w którym słyszymy pokój, pokój, a ciągle są wojny i przemoc, kiedy słyszymy aborcja, eutanazja, homoseksualizm, rowiązłość seksualna jest ok, trudno nie wierzyc  w to. Kiedy patrzymy, że nadrzędnym celem świata staje się handel wszystkim i ze wszystkimi, kiedy widzimy siebie nieco zagubionymi w tej rzeczywistości, w końcu kiedy patrzymy na Kościół, denominacje, które zapomniały o Chrystusowym nastawieniu serca, a budującym często swoją potęgę, chce się wołać do Boga – jak długo jeszcze Panie będziesz zwlekał?

    Mając na uwadze to wszystko widzę przyszłość chrześcijaństwa jak wielkie potrząśnięcie Boże, był taki rytuał w Izraelu potrząsania,  który prowadził do oddzielenia ziaren od plew. I myslę, że to następuje, Bóg potrząsać będzie światem, aby oczyścic swoja własność od tego co tylko nazywa się Kościołem. Nie będzie to łatwe, bo zapewne nastąpi rozdzielenie, ale musi tak być, aby kiedy Pan przyjdzie Jego Kościół był oczyszczony, mówię w tej chwili również o ludziach odrodzonych, którzy uwikłali się w przeróżne złe sprawy. Mówi o tym Malachiasz – 3.23-24 – " Oto ja pośle wam proroka Eliasza, zanim przyjdzie wielki i straszny dzien Pana i zwróci serca ojców ku synom, a serca synów ku ich ojcom, abym gdy przyjde, nie obłożył ziemi klątwą." Ten dzień, o który mwspomina Malachisz jeszcze nie nastąpił, żyjemy w czasach Łaski, ogłoszonej przez Jezusa – Iz. 61. 1-2a i Łuk. 4. 18-19; Mat. 5.4. Częśc tego proroctwa zostaje wypełniana, ale część dotycząca dnia pomsty jeszcze nie – i to zapewne może się dziać w naszych czasach.

    Kościół katolicki natomiast –  mając na uwadze to czym jest dla mnie wogóle Kościół –  jest częścią chrześijaństwa i to właśnie w takim rozumieniu, że tylko ci, którzy rzeczywiście narodzili się na nowo nie przez chrzest niemowlaka, ale poprzez odrodzenie duchowe, poprzez spotkanie ze Zmartwychwstałym i życie świadectwem nawrócenia i podążania za Nim. A więc jako taki Kościół katolicki jest dla mnie jedą z denominacji, w której sa też chrześcijanie, obywatele Królestwa Bożego. A więc technicznie mysląc teraz, wyobrażam sobie, że nastąpią podziały, w KK, gdyż w takim stanie nie może się ostać, być może dojdzie w KK, do powrotu do Biblijnego nauczania a wielu tego nie ścierpi, odejście od polityki, odejście od blichtru i pompatyczności. Być może zacznie się chrzcic osoby dojrzałe, które poprzez nawrócenie same będa domagac się takich chrztów, być może podział między laikatem a duchowieństwem zostanie zminimalizowany – ale wtedy już trudno będzie mówic o Kościele np. Rzymskokatlickim, ale po prostu mówić się będzie Kościół w duchowej jedności ze wszystkimi dziećmi Boga, otwarty na dialog, wspieranie się wzajemne, pomoc itp. Może to tylko sen, a może wizja.

    Jeszcze tylko odpowiem na jedno pytanie, do pozostałych może wrócę jeszcze – jak postrzegam pluralizm wyznań chrześcijańskich – podobnie jak to było w Izraelu było 12 plemion i dwanaście klanów, różniły się pomiędzy sobą, ale były jedną rodziną!  Róznice, które sa powinny byc powodem do usługiwania sobie na wzajem a nie do piętnowania się wzajemnego. Wyobrażam sobie, że gdyby w mojej wspólnocie byłaby osoba wrażliwa na piękno i wspaniałą muzykę i mogłaby np. chodzić na koncerty do katolików, w katolickiej wspólnocie, ktos pragnąłby daru języków, no to przyszedłby do zielonoświatkowców, aby się o niego modlili. Kto inny zafascynowany czasami ostatecznymi chodziłby na wykłady np. do Adwetystów, inny chciałby prowadzić biznes i chodziłby na wykłdy np. baptystów itp. itd. Kosciół usługujący sobie na wzajem, który pomimo różnic, a może dzięki nim  pomaga sobie na wzajem, bo sa braćmi i siotrami autentycznymi, zrodzonymi z tego samego Ducha Świętego, a nie tylko przynależący do takiej czy innej denominacji.

    A spoiwem tej rodziny od zawsze jest Miłość Chrystusowa, która zakrywa wiele błędów, która zachęca do kochania wrogów i błogosławienia tych, którzy nie nawidza i Duch Święty, który mieszka w tej Świątyni (sercach ludzi odrodzonych) i poprzez nią oddziałowuje na świat.

    To na razie tyle, bo rozipsałem się niemożliwe. Pozdrawiam serdecznie Kazik

     

     
    Odpowiedz
  13. Andrzej

    Katolicy małej wiary

     Małgorzato, 

    poruszyłaś ważny problem i trudny zarazem. Myślę, że "katolicyzm małej wiary" jest też pewnym wyborem. To jest akt wolności osób, które wybierają niewielkie zaangażowanie religijne w swym życiu czy na pewnym jego etapie. A jeśli tak, to bardzo trudno coś tu sensownie zaproponować. Bo przecież tacy katolicy mają bardzo szeroką ofertę pogłębienia swej wiary i religijnego zaangażowania: różne ruchy kościelne, organizacje, prasa, Internet, wspólnoty, rekolekcje, inicjatywy parafialne, wydawnictwa, przykład innych bardziej zaangażowanych wierzących,itp. Po prostu oni zwykle nie chcą korzystać z tych możliwości, a nawet ich nie dostrzegają. Być może musimy się pogodzić, że tak właśnie jest, i robić swoje, a niekiedy zdarzy się, że ktoś "mniejszej wiary" dostrzeże w tym szansę dla siebie.

    Owszem, może podejmować głębszą refleksję nad metodami duszpasterstwa i ewangelizacji wobec tej licznej grupy "obojętnych" i wówczas może powstałyby jakieś bardziej adekwatne pomysły z większą szansą na "obudzenie" tej grupy wiernych. Myślę, że akurat w Tezeuszu robimy wiele, aby osoby oddalone od Kościoła lub biernie w nim uczestniczące, mogły znaleźć u nas coś dla siebie, jeśli tylko mają odrobinę dobrej woli. Natomiast, osobiście, nie zamierzam podejmować jakiejś systematycznej refleksji i działań skierowanych specjalnie do tej grupy: jeśli cały Kościół katolicki dysponujący potężnymi środkami i szeroką siecią placówek i inicjatyw, nie jest w stanie poruszyć specjalnie tej grupy wiernych, to pokazuje, jak są oni "ugruntowani" w swojej letniości: to nieomal twierdza:)

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    Andrzej

     
    Odpowiedz
  14. Andrzej

    W sprawie Konstantyna i zablokowania dialogu

     Tomaszu, 

    dzięki za ładne rozwinięcie Twoich wcześniejszych myśli i nawiązanie do moich pomysłów. Dwie sprawy wydaja mi się warte rozwinięcia:

    1. Konstantyn jako "mąż opatrznościowy". Kiedyś myślałem podobnie jak Ty, że ten ruch "otwarcia" imperium Rzymu na chrześcijaństwo był czymś pożytecznym nie tylko dla Europy, ale tez dla chrześcijaństwa. Od pewnego jednak czasu mam w tej sprawie wielki znak zapytania, a nawet przychylam się do stanowiska przeciwnego. Dałem temu wyraz w tekście: Sloterdijk i zatruty dar Konstantyna . Ponieważ nie powrotu do przeszłości, i nie można naprawić jej błędów wprost, osobiście postuluję rezygnację z dążenia do restytucji Christianitas w przyszłości – w jakiejkolwiek analogii – zainicjowanej przez Konstantyna.

    2. W sytuacji, gdy dialog przestaje być możliwy – przyszło mi do głowy – że istnieje jeszcze jedna możliwość obok miłości nieprzyjaciół, męczeństwa czy negocjacji: chodzi mi o świadectwo życia Ewangelią (to może przenikać te 3 wcześniej wymienione postawy i sytuacje) i oczywiście modlitwa.

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    Andrzej

     
    Odpowiedz
  15. Andrzej

    Żyjemy w czasach ostatecznych?

     Kaziu, 

    dziękuję za treściwą odpowiedź na moje pytania. Twoje widzenie tych spraw jest tak radykalnie różne od katolickiego, że nie wiem, w jaki sposób miałoby dojść do zbliżenia katolików i zielonoświątkowców, choćby w dialogu ekumenicznym i szukaniu realnej jedności. To jest inne rozumienie Kościoła, roli sakramentów lub – jak u Ciebie – "kwestii odrodzenia z Ducha", zupełnie inne myślenie o jedności i pluralizmie chrześcijańskim. Najbliżej nam w myśleniu o Królestwie Bożym, ale to jest akurat wymiar najbardziej idealny: życie Ewangelią, które może być urzeczywistnianie w różny sposób i w różnych wspólnotach.

    Natomiast, tym, co mnie nieco zaskoczyło, był wątek apokaliptyczny w Twoim widzeniu obecnych czasów i przyszłości chrześcijaństwa. Czy Ty, i Twoi współwyznawcy, rzeczywiście myślicie, że żyjemy w czasach ostatecznych? A to, co się dzieje – "znaki" – jest jakimś spełnianiem proroctw Apokalipsy św. Jana? Pytam, bo w tej sprawia akurat Kościół katolicki zajmuje stanowisko dość wstrzemięźliwe, wychodząc z założenia, że koniec świata – choć prorokowany w Nowym Testamencie i zapowiadany przez samego Chrystusa – pozostaje jednak wielką niewiadomą, której nie można dokładnie określić i przewidzieć. Ponadto, pewna wizja apokaliptyczna rzeczywistości stwarza też stan podwyższonej "gorączki" duchowej i religijnej: zupełnie inaczej ustawia się różne sprawy ewangelizacyjne i duszpasterskiego, bo "czas jest krótki". Ciekaw jestem, co o tym myślisz? Ile czasu nam zostało?…

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    Andrzej

     
    Odpowiedz
  16. zofia

     
    Kiedy zastanawiam się

     

    Kiedy zastanawiam się nad misją Kościoła przypominaja mi się różne wypowiedzi…
    Na przykład – Benedykta XVI u progu jego pontyfikatu – Kościół nie jest nasz, jest Jego.
     
    oraz: Moim prawdziwym programem urzędowania jest to, aby nie czynić mojej
    woli, nie realizować moich pomysłów, lecz nastawić się na słuchanie, wraz z
    całym Kościołem, słowa i woli Pana, oraz pozwolić się Mu prowadzić tak, aby
    to On sam prowadził Kościół naszych czasów.
     
    nic dodać, nic ująć – tylko szukać odpowiedzi na pytanie jak?
     
    Jestem przekonany, że „ratunek dla Kościoła” nie nadejdzie ani z prawa ani z lewa, ani z przeszłości, gdybyśmy chcieli w nia uciec, ani z przyszłości, gdybyśmy ją chcieli zaplanować według naszych wyobrażeń, ani z góry, jak deus ex machina – pozytywna zmiana może nadejść jedynie z głębi, głębokiej teologicznej i duchowej odnowy.
    Halik (bo jego cytowałam) widzi przyszłość w przekazywaniu chrześcijaństwa jako sposobu życia, głębi duchowości  i solidarności z tymi, którzy się źle mają
     
    – chrześcijaństwo głebią życia, więc świadectwa – niezaprzeczalne.
     
     – nie sposób nie stawiać sobie pytania o drogę, o wolę Pana – jak pełnimy Jego wolę, czy jesteśmy (jeszcze) nowym Izraelem, czy może tylko drugim Izraelem…? może nie tyle ważne ilu nas jest, ważne czy nie zeszliśmy z drogi… – element pytania i pokory.
     
     – solidarność – to wsłuchanie w człowieka ( któryś z  wpisów Małgorzaty byłby dobrą ilustracją) i kontynuacja nauki Soboru Watykańskiego II – za Gaudium et spes – radość i nadzieja, smutek i trwoga… trochę dalej byłby już „kościół przyjaciół” (Merton) – to, co piszę przestaje to już być twarde i chropowate…  – czy to już (tylko) marzycielstwo???
     
    odnośnie kwestii poruszonej przez Małgorzatę, o kondycję „katolika statystycznego” zacytuję jeszcze raz Benedykta XVI (spotkanie z biskupami  Kolonii)
     
    Co możemy zrobić? Nie wiem. Może z jednej strony zorganizować coś w
    rodzaju dziedzińca pogan, gdzie przeprowadza się prekatechezę, otwierającą
    dopiero na wiarę.
     
    Andrzeju, gratuluję tematu – refleksja ważna zawsze ale brzmi szczególnie u progu okresu wyznaczonego słowami „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”
     
     
     
    Odpowiedz
  17. Kazimierz

    Andrzeju

    Dzieląc się z Toba moimi przemyslenianiami wyrażałem swoje pragnienia i swoje rozumienie Kościoła Jezusa Chrystusa. Myslę, że jest ono zbieżne z wiara naszej Kościelnej wspólnoty, pewnie jeszcze wiele kwestii trzeba by doprecyzować, ale w przyblizeniu tak odczytujemy NT.

    Co do watków eschatologicznych, mysle, że o tym dniu czy tej godzinie nikt nie wie, ale po różnych znakach mozna się spodziewać rychłego przyjścia Pana, na które zresztą Kościół czeka i wzdycha Maranatha Panie. Natomiast Ty wspominasz o końcu świata – istotnie będąc katolikiem w jakiś taki bliżej nieokreslony sposób słyszało się o końcu świata i lęku przed nim.

    Dla mnie Paruzja, nie jest koncem świata. Głęboko analizując księgi eschatologiczne i nie tylko, wyczytuje, że Pan przyjdzie na obłokach po sój Kościół (czyli wszystkich odrodzonych z Ducha Świętego) I Tes. 4.16-17- i zabierze go na ucztę Baranka do nieba. Na ziemi trwac w tym czasie będzie wielki ucisk, tu zdania teologów są podzielone, czy zacznie się przed paruzją, w trakcie, czy po. W każdym bądź razie ucisk ten spowoduje śmierć 1/3 stworzenia, równiez ludzkości. Jednak to nie koniec świata.

    Poczasie wielkiego ucisku, który symbolicznie okreslany jest 7 latami, nastapi powrót Chrystusa Pana wraz z Kościołem na ziemię, w celu rządzenia światem. Wówczas spełnią sie proroctwa o królowaniu Chrystusa na ziemi. Kościół pełnic będzie rolę zarządców ziemi. Stolica będzie w Jerozolimie, przy czym w dniach poprzedzających paruzję, wielu Żydów się nawróci do Chrystusa. To zjawisko jest już też obserwowalne, powstają Kościoły Mesjanistyczne. Królowanie Chrystusa nazywane jest Millenium i trwac będzie 1000 lat – co kolwiek to znaczy w symbolice Biblijnej. Po tym okresie, nastapi wypuszczenie szatana, który był związany przez czas trwania Millennium i zwiedzenie wiekszej ilości ludzkości. Sprawa rozstrzygnie się w czasie ostatecznej bitwy i wówczas dopiero ziemia zostanie zwinięta jak stara szmata i nastapi nowa ziemia i nowe niebo.

    Tak więc po krótce bardzo wygląda nadzieja eschatologiczna, w tym wszystkim dla mnie jest najbardziej zachęcające to, że będą cz Panem będę zył wiecznie iu Jego boku i miał jeszcze bardzo wiele do zrobienia, że Kościół jest właśnie jak ta Oblubienica, która jest i będzie zawsze przy swoim Panu.

    Too tyle po krótce, muszę zmykac – pozdrawiam serdecznie Kazik

     

     
    Odpowiedz
  18. Andrzej

    Uwaga formalna do Artura

    Arturze,

    bardzo cenię Twoje komentarze oraz grafiki, kolaże i zdjęcia, które w nich umieszczasz. Dyskusja pod wpisem blogowym jest pewną organiczną całością, w której każdy z rozmówców odnosi się jakoś do tekstu wiodącego i komentarzy innych osób. Dlatego proszę Cię o nieusuwanie swoich postów, ponieważ w ten sposób wprowadzasz poważny nieład do dyskusji i osłabiasz jej wydźwięk. Jeśli publikujesz jakiś komentarz z zamiarem jego późniejszego usunięcia, to lepiej nie publikuj go wcale, albo dawaj go na swoim blogu.

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    Andrzej

     
    Odpowiedz
  19. zofia

     tytułem

     

    tytułem uzupełnienia:
    dialog rozumiany jako wspólnota przeżywania radości, smutku, poszukiwań, wzbogacania siebie drugim i kogoś sobą; dialog jako prawo innego do innej interpretacji świata, do własnych poszukiwań…
     
    dialog wewnątrz wspólnoty – żeby górze (władzy, elitom) nie wydawało się, że reprezentuje szarych członków, że wie lepiej od nich i za nich (dla nich – jest istotą), że urząd ma prawo zastąpić sumienie; kształtować i słuchać, zawsze w reakcji zwrotnej… /niech to będzie np.  „debata społeczna” jak proponuje ISKK w kwestii in vitro/
    kształtowanie postaw zaufania i odpowiedzialności;
    (potrzeby tego fundamentalnego dialogu doświadczamy już na poziomie małżeństwa, rodziny; trudno bez niego wytworzyć więź struktur większych – w przypadku Kościoła wspólnot, parafii, diecezji)
     
    dialog – nie jako rozmycie postaw, wartości, jako szukanie wspólnych źródeł Dobra…
    nie jest to przecież dialog gdy lansujemy teorie, racje, siebie, przekonujemy najbardziej… samych siebielub już przekonanych; tak – to pewna propozycja, pomysł…. dialog jest jednak zdecydowanie bardziej wspólnotą pytań
    / i tu wysoko cenię sobie zasoby Tezeusza i jego misję/
     
    dialog jako narzędzie inkulturacji, przenikania różnych tradycji, kultur; dialog w służbie pójścia na cały świat i głoszenia Ewangelii – przenikania Dobrej Nowiny do życia świata;
     
    dialog to podstawowy element relacji międzyludzkich; elementarny składnik naszego współbycia; trudno odmówić mu samoistnej roli w rozwoju człowieka, wspólnoty – w służbie misji ma umożliwiać jej realizację, by – pozwolę sobie zacytować:
    słuchać i służyć temu, co w partnerach dialogu już dokonał Duch i jak ich prowadzi na drogach wolności
     
    tyle – lapidarnego uzupełnienia mojego poprzedniego wpisu o elementy dialogu.
     
     
     
     
    Odpowiedz
  20. Andrzej

    Dokąd prowadzi nas Duch święty?

     Publikuję tutaj mój głos w dyskusji w dyskusji pod wpisem Tomka Terlikowskiego "Między misja a dialogiem" jako odpowiedź na pytania Joli Łaby o miejsce Tezeusza na mapie polskich katolicyzmów i specyfikę naszej tożsamości w polskim Kościele

    ***

    Jolu, 

    Dziękuję za świetny komentarza. Tutaj odniosę się do Twoich pytań z ostatniej części wypowiedzi.

    Na pytanie, gdzie na mapie polskich katolicyzmów, odnajduję się Tezeusz odpowiedziałem częściowo w tekście „Katolicyzm misji i dialogu w służbie Królestwa” – oczywiście, jest to jedynie mój głos, a Tezeusz to przecież dużo szersze spektrum poglądów. Osobiście widzę Tezeusza jako cząstkę tego wielkiego ruchu jakim jest „nowa ewangelizacja” w Polsce i w świecie, czyli z jednej strony pogłębianie i umacnianie wiary u katolików i chrześcijan, zwłaszcza tych, którzy przeżywają różnorakie kryzysy w swym zaangażowaniu religijnym, z drugiej zaś strony głoszenie Ewangelii tym, którzy jej nie znają lub/i nie chcą przyjąć do swojego życia z różnych powodów. Ważny wydaje mi się wymiar nie tylko pogłębiania wiary, ale – w jej konsekwencji – poszerzenia jej implikacji w życiu chrześcijan i katolików, zwłaszcza o wymiar społeczny, zawodowy, ekologiczny, czyli publiczny.

    Czyli zależy mi na tym, żebyśmy jako chrześcijanie budowali i Kościół, ale też widzialną przestrzeń królestwa Bożego na ziemi, jako pewną wyraźną kontrkulturową propozycję życia wiarą, która nie lęka się współczesnych wyzwań. Kluczowa w tej dziedzinie wydaje mi się „chrystianizacja pracy”, czyli ewangeliczna i praktyczna odpowiedź, jak z tego, co uwikłane w konieczności – a nieraz brutalne bożyszcza zysku – uczynić coś, co nas nie niewoli, ale wyzwala, a przez to staje się realnym przekształcaniem świata, by był sprawiedliwszy, przynajmniej w takim wymiarze, jakim jest to możliwe. Podobnie ważna jest „chrystianizacja kultury”, czyli tworzenie chrześcijańskiej alternatywy dla zasadniczo a-teistycznej kultury masowej i przenikania jej orędziem Ewangelii. Tych obszarów jest znacznie więcej: wychowanie, edukacja, ekologia, zaangażowanie społeczne non-profit, media (zwłaszcza Internet), działania przeciw marginalizacji, promocja kobiet, itp. Sygnalizuję jedynie te, które wydaja mi się szczególnie ważne.

    Tezeusz od początku był mocno zorientowany na misję ewangelizacyjną wśród ludzi na „obrzeżach Kościoła”, krytycznych wobec niego, agnostyków, niewierzących, poszukujących oraz ekumeniczna misję jedności z naszymi braćmi odłączonymi. Ewangelizacja poprzez otwarte głoszenie Chrystusa i Ewangelii i zapraszanie do nawrócenia i przyjęcia Jezusa jest chyba dla nas najważniejsza. Towarzyszy jej dialog, czyli rozmowa z osobami i grupami oddalonymi od katolicyzmu czy chrześcijaństwa. W tym sensie jesteśmy jednocześnie misyjno-ewangelizacyjni („walczący”) i dilogiczno-ekumeniczni jednocześnie. A świadectwo życia, czy to przez Internet, czy w realu jest dla nas fundamentem owocności każdej innej aktywności misyjnej. Na pewno zależy nam też bardzo na pokazywaniu „innej twarzy” Kościoła katolickiego w Polsce: mniej klerykalnej, bardziej pokornej, samokrytycznej, dialogicznej, otwartej na eksperymenty i poszukiwania. Chcemy, by Kościół w Polsce i na świecie zmieniał się i stawał się bardziej Jezusowy, ale raczej nie będziemy tworzyć jakiś wielkich programów i działań reformatorskich, ponieważ, byłoby to zbyt absorbujące i – jak mi się wydaje – mało efektywne. Natomiast będziemy starali się wzmacniać te tendencje w Kościele, które wydają się nam lepiej służyć jego misji i dialogowi z innymi.

    Czy chcemy i możemy wejść do „pierwszej ligi” środowisk katolickich w Polsce, które – zwłaszcza opiniotwórczo – mają wpływ na określanie kierunków myślenia katolików i szerszych kręgów społecznych oraz życie Kościoła? Odpowiem skromnie i realistycznie: chcemy dać z siebie, to co najlepsze, a już samemu Bogu i rzeczywistości zostawiamy, jakie nam miejsce przypadnie. Na razie mamy skromny potencjał – choć jesteśmy coraz szerzej postrzegani jako twórcza i wartościowa przestrzeń polskiego katolicyzmu w Sieci – i trudno ocenić na ile on wzrośnie. A opiniotwórczo funkcjonujemy na razie na obrzeżach mainstreamu najbardziej znanych i z długą tradycją środowisk katolickich, choćby bliskich nam ideowo, takich jak TP, Więż, Znak, itp.

    Natomiast udaje nam się już od czasu do czasu przebijać do głównego nurtu: tak było choćby z dyskusją o lustracji w Kościele, czy teraz zauważalny jest nasz głos o polskim katolicyzmie, i dostaliśmy już zaproszenie do publikacji naszych głosów poza Tezeuszem. Podobnie będzie też pewnie w dyskusji o religijnym Internecie, bo mamy tu spore doświadczenie i nasz głos dla wielu jest w tej dziedzinie ważny. Osobiście, chciałbym, żebyśmy coraz częściej i owocniej uczestniczyli w różnych debatach i inicjatywach szerszych Kościoła, również o charakterze opiniotwórczym. I myślę, że jest to realne. Liczymy też bardzo na takie osoby, jak Ty, zaangażowane już w Tezeusza,  które mają odpowiednie wykształcenie i kompetencje, by mówić o ważnych sprawach wiary, religii, Kościoła.

    Na pewno naszym dużym atutem jest stworzenie interaktywnej przestrzeni w polskojęzycznej Sieci, która jest atrakcyjna nie tylko dla katolików, ale też dla chrześcijan innych denominacji, agnostyków, niewierzących, buddystów, poszukujących, itd. A nasze coraz większe zbiory tekstów, grafik, zdjęć, itp. zachęcają do korzystania ze strony nie tylko przez katolików, ale też przez ludzi, którzy po prostu szukają dobrej humanistyki czy duchowości, a jednocześnie mają okazję spotkać się ze świadectwem katolickiej i chrześcijańskiej wiary i życia w sposób „nieinwazyjny”. I rozwijanie tej przestrzeni pozostanie naszym priorytetem i atutem. To już jest wyraźna specyfika w polskiej Sieci doceniana przez wielu.  

    Jesteśmy też wciąż rzadko spotykanym w Sieci – i szerzej w polskim Kościele – niezależnym głosem świeckich katolików, którzy z otwartością, odwagą, zaangażowaniem i przenikliwością potrafią mówić i dyskutować o ważnych dla chrześcijaństwa i Kościoła sprawach. I tu ciekawostka: czytają nas nie tylko świeccy, ale coraz liczniej księża, klerycy i siostry zakonne – dla wielu z nich jesteśmy rodzajem sieciowej „bibuły” poza cenzurą, dzięki której dowiadują się, co naprawdę myśli wielu polskich katolików,  a często tez oni sami, tylko nie mają odwagi tego wypowiedzieć głośno i publicznie. To ważne zjawisko: bo może służyć przemianie mentalności sfer klerykalnych w polskim Kościele. Na pewno naszą słabością jest stosunkowo wąski repertuar spraw, które na wysokim poziomie,  możemy w Tezeuszu poruszać: wynika to z ograniczeń osobowych i finansowych portalu i Fundacji.

    Na pewno też z czasem świadomie skupimy się na tych obszarach ewangelizacji i dialogu, w których nasza efektywność będzie największa. I ten obszar głosu świeckich, którzy chcą pogłębić swoją wiarą oraz ewangelizacji i dialogu z „obrzeżami” Kościoła chyba pozostanie naszą specyfiką.

    Zdaję sobie sprawę, że nie udało mi się odpowiedzieć, na wszystkie Twoje pytania, i wiele sprawa można i trzeba doprecyzować i rozwinąć. O tym, jaki będzie Tezeusz, w jakim kierunku będzie szedł, co proponował innym, zależy od nas wszystkich, już zaangażowanych, i tych, którzy zechcą z nami wspólnie coś robić. W tym sensie też każda Twoja wypowiedź i inicjatywa ma swój udział w tworzeniu specyficznej tożsamości Tezeusza.

    Widzę to jako pewną dynamiczną i rozwojową całość, otwartą na Ducha Świętego, który w różny sposób podpowiada nam, co i jak możemy i powinniśmy robić dla dobra innych, jako chrześcijanie i katolicy. Wierzę, że Bóg ma jakiś swój plan wobec nas i pomaga nam go odczytywać i w sposób wolny i wielkoduszny ten plan współtworzyć. Jestem też przekonany, że ze wszystkimi naszymi słabościami i ograniczeniami, jesteśmy potrzebni Kościołowi w Polsce i czynimy coś, co jest jednocześnie trudne, piękne i unikalne. Jeśli nie jest to jedynie moje przekonanie, ale coś rzeczywiście obiektywnego i chcianego przez Boga, to staniemy się trwałą i rozwojową cząstką tego wielkiego ruchu nowej ewangelizacji w Kościele.  

     

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code