,

Katolicyzm klerykalny, czyli o grozie kiepskich kazań

 W Środę Popielcową jak wielu polskich katolików uczestniczyłem w Eucharystii i liturgii popielcowej w jednym z małomiasteczkowych świątyń na południu kraju. Rzadko piszę o jakości kazań, których słucham w polskich kościołach, ale tym akurat chcę napisać. W ostatnim roku słuchałem kazań znaczenie gorszych, a kilka z nich było wręcz gorszących: głosili je zwykle zewnętrzni kaznodzieje. Ale właśnie po tym popielcowym kazaniu doświadczyłem przepaści między mentalnością katolicyzmu masowego w Polsce, a tym, jak choćby próbujemy myśleć w Tezeuszu. Coś się skumulowało i pękło.

W swoim kazaniu nawiązującym do Ewangelii św. Mateusza o zaleceniach Jezusa odnośnie jałmużny, modlitwy i postu, ksiądz zinterpretował te zalecenia następująco: spełniacie zalecenia Jezusa, bo dziś pościcie, modlicie się, bo przyszyliście do kościoła na wspólną liturgię i dacie jałmużnę, w postaci datków na tace, które przeznaczone zostaną dla potrzebujących. To są właśnie trzy praktyki pokutne. Przypuszczam, ze w znakomitej większości polskich świątyń wierni usłyszeli dość podobne kazania i być może większość z nas potraktowała tą interpretację Ewangelii jako naturalną.

Jaka koncepcja chrześcijańskiej duchowości stoi za taką interpretacją środowej Ewangelii? To czysty klerykalizm, redukujący katolicką duchowość i moralność do wyraźnie określonych czynności w wąskiej przestrzeni świątyni i czasu nabożeństwa. Taka interpretacja jest też zasadniczo sprzeczna z intencjami Jezusa, który pragnął, aby całość naszego życia była przeniknięta dawaniem jałmużny, modlitwą i postem w różnym stopniu. Ponadto redukowanie tych trzech zalecanych praktyk do pokuty jest zupełnym nieporozumieniem, zwłaszcza w odniesieniu do modlitwy. Modlitwa może być „zadana” jako pokuta sakramentalna, ale nie jest to jej najistotniejszy wymiar: modlitwa jest spotkaniem z Bogiem, miłosną adoracją Tajemnicy, rozmową, błaganiem, prośbą, itd. Rozumienie jałmużny jako dawanie na tace – uprzywilejowany rodzaj ofiary pieniężnej kontrolowany przez księży – jest zupełnym nieporozumieniem. Jałmużna do wszystkie akty miłości człowieka wobec bliźniego, zwłaszcza wobec potrzebujących, zarówno w zakresie duchowym jak i materialnym. A post to nie tylko, a nawet nie przede wszystkim post od pokarmów mięsnych i ilościowy w Środę Popielcową, ale szeroko pojęta chrześcijańska asceza i wstrzemięźliwość, zarówno w zakresie duchowym, jak i cielesnym.

Taki rodzaj redukcjonistycznej i klerykalnej interpretacji Ewangelii Jezusa pozbawia ją prawie zupełnie mocy i światła Bożego. Redukuje wiarę katolików do kilku rutynowych czynności spełnianych w murach świątyni. Cała wielkość, piękno i moc chrześcijaństwa zostaje karykaturalnie pomniejszona do aktów kultowych: analogicznie jak za czasów Jezusa karykaturą były tysięczne przepisy rytualne Żydów, przestrzegane fanatycznie przez faryzeuszy, i stanowiące główną miarę pobożności wyznawców Jahwe.

To, o czym piszę nie jest jakimś przypadkiem odosobnionym w Polsce: takie redukcjonistyczno-klerykalne rozumienie Ewangelii i jej implikacji dla wiernych jest masowo rozpowszechniane z katolickich ambon i stanowi podstawę katolickiego rytualizmu, który w ogóle nie przemienia życia wiernych.

Przyznam, że dotąd nie zwracałem szczególnej i krytycznej uwagi na kazania w polskich świątyniach: po prostu byłem już tak przyzwyczajony, że większość z nich nie wniesie nic nowego i owocnego do mojego życia, że poza przypadkami zgorszenia – gdy kaznodzieja wyzywał z ambony homoseksualistów od zboczeńców, a członków rządu od kanalii i złodziei – nie budziły one mojego zdumienia. Ale, właśnie w Środę Popielcową zrozumiałem, że tacy ludzie jak ja, są zupełnie w innej sytuacji, niż większość polskich wiernych: ja dysponuję tysiącami alternatywnych źródeł duchowego i biblijnego pokarmu, dlatego mnie pustka kościelna kazań nie szkodzi, choć wołałbym, bym i ja mógł z nich owocniej korzystać. Natomiast, dla większości polskich katolików niedzielne, świąteczne i rekolekcyjne kazania i homilie są nieomal jedyną formą autorytatywnej interpretacji Słowa Bożego, z którą się spotykają w życiu. I większość tych kazań jest właśnie taka, jak te, których słucham i ja w świątyniach na prowincji Polski.  Pomyślałem z uśmiechem, że dla mnie być może te kazania to część praktyk pokutnych w Wielkim Poście. Ale tak na serio: powiało grozą. Zrozumiałem do głębi, że masowy katolicyzm w Polsce, a to, co choćby robimy w Tezeuszu dzieli zupełna przepaść. I nie zdołamy polepszyć homiletycznej jakości posługi większości polskich księży.

Jeśli ten olbrzymi wysiłek formacyjny: seminaria, czasopisma, media, studia, itp. ostatecznie i zbyt często wydają taki owoc, że tylko płakać, to nie damy rady tego zmienić i polepszyć. I chyba jest coś ważniejszego: klerykalna mentalność, w której funkcjonują kaznodzieje – z nielicznymi wyjątkami – redukuje moc i światło Ewangelii do jakiejś karykatury rytualnych aktów kontrolowanych przez Kościół. Umyka wówczas całe piękno, moc i uniwersalizm przesłania Ewangelii. Klerykalizm produkuje getto, wpierw myślowe, potem kulturowe i społeczne. Klerykalizm jest wsobny: zamiast Królestwa Bożego chce umacniać instytucjonalny potencjał Kościoła, nie troszcząc się o pogłębianie życia Ewangelią wiernych. Ciemnym sekretem klerykalizmu jest, że aby korzystać życiowo i materialnie z Ewangelii Jezusa nie trzeba nią realnie i osobiście żyć. Trzeba ją tylko tak głosić, aby nikomu do głowy nie przyszło potraktować ją naprawdę poważnie. To oczywiście najbardziej skrajny przypadek klerykalizmu cynicznego. Najczęściej mamy do czynienia z klerykalizmem bezmyślnym umocowanym w interesach ekonomiczno-władczych Kościoła i psycho-społecznej potrzebie bezpiecznych tożsamości części świeckich wiernych.

Dlatego, tym bardziej potrzebne są inicjatywy w polskim Kościele, które wolne od klerykalnych brzemion mogą pomagać sobie i innym odczytywać Słowo Boże w całej krasie. Oczywiście, istnieją i w Polsce piękne przykłady duchownych nie skażonych klerykalizmem, którzy życiem i słowem głoszą Ewangelię przemieniającą życie wiernych. Natomiast większość z nas jest skazana na kontakt z duchową pustką niedzielnych kazań. Wówczas trzeba szukać gdzie indziej: sięgać samemu do Biblii i mądrych komentarzy, czytać mądrą prasę katolicką, książki, sięgać do Internetu, oglądać i słuchać dobrych programów radiowych i telewizyjnych, brać udział inicjatywach biblijnych i teologicznych różnych ruchów i wspólnot katolickich. Myślę, że warto też pomyśleć na temat swoistego monitoringu ewaluacyjnego kazania w polskich kościołach. To znaczy, księża i ich przełożeni powinni otrzymywać jakiś feedback od wiernych odnośnie poziomu ich kazań oraz tego, jak wierni z nich korzystają. Analogicznie, jak ocenia się coraz częściej wykładowców na uczelniach.

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code