Joyce na wyprzedaży, czyli Irlandia w szkle

“History…is a nightmare from which I am trying to awake.”

James Joyce, Ulysses

“Czym się różni irlandzki pogrzeb od wesela? O jednego mniej do picia.”

Zasłyszane od mego irlandzkiego przyjaciela.

****

Wróciłem z basenu. Lubię ten typ zmęczenia po przepłynięciu kilkudziesięciu dystansów coś ze mnie opada, ciało z pokorą godzi się na swoją skończoność, umysł uspokaja się. Dziś był to prawie slalom, bo ludzi sporo – Irlandczycy, trochę Azjatów, paru wschodnich Europejczyków. Przychodzą pewnie po pracy: z biur, z pubów, budowy, sklepów…odpocząć, by potem zaszaleć.

W Dublinie ludzie zwykle ciężko pracują, zwłaszcza przyjezdni, wieczorami szukają wytchnienia w przepełnionych pubach, a w piątkowy wieczór zaczyna się prawdziwy odlot: puby i night cluby szaleją, a zapracowne w tygodniu “spokojne” Irlandki przemieniają się w uliczne kohorty pijanych, roznegliżowanych, prowokujących wampów. Mówi się tu, że Niemcy żyją, aby pracować, a Irlandczycy pracują, aby żyć, czyli zabawić się. I chyba to prawda: w pracy zwykle są solidni, rzeczowi, uprzejmi, ale dopiero w pubach, stojąc godzinami w ścisku z kuflami Guinnessa, przekrzykując się nawzajem, wydają się być szczęśliwi. Po trzech latach nie przyzwyczaiłem się jeszcze do zatłoczonych i głośnych dublińskich pubów: dla wielu Europejczyków z kontynentu to udręka, którą można jakoś przeżyć dopiero po kliku pintach.

Irlandczycy to w głębi naród tragiczny: wielowiekowa niewola brytyjska, epidemia głodowej śmierci, która w latach 30 XIX wieku zdziesiątkowała ich, masowa emigracja za chlebem do Stanów, utrata języka narodowego, krwawe jatki z protestantami w Irlandii Północnej, a od kilkunastu lat najszybsza w Europie sekularyzacja, w praktyce początek końca irlandzkiego katolicyzmu, filaru ich tożsamości. W ciagu ostatnich kilkunastu lat z jednego z najbiedniejszych krajów zachodniej Europy stali się jednym z najbogatszych. Wyleczyli się z kompleksów wobec Brytyjczyków, olali autorytarny Kościoł katolicki, podróżują, robią dobrą kasę, bawią się ostro. Nigdy też tyle nie pili, wielu, zwłaszcza młodych na umór: drugie miejsce w Europie po Luksemburgu. Polacy pili tyle co dzisiejsi Irlandczycy podczas stanu wojennego i w ponurych latach osiemdziesiątych. Dziś mogą być przykładem trzeźwości dla Irlandczyków:)

A jednocześnie niezwykle otwarci na “obcych”, bez większych zgrzytów radzą sobie z setkami tysięcy przybyszów z Europy kontynentalnej, ostatnio głównie Wschodniej, Azji, Afryki. Irlandczycy są dumni, że teraz inni przyjeżdżają do nich, jeszcze niedawno to właśnie oni byli wiecznymi emigrantami. Ciężko zapracowali na swój ekonomiczny sukces: po latach ciągłych kłótni zawarli społeczno-polityczny consensus, zacisnęli socjalnego pasa, maksymalnie obniżyli podatki i stawki ubezpieczeń, dobrze wykorzystali fundusze unijne, ostro się uczyli, odważnie wystawili się na ryzyko globalnej ekonomi, by przyciągnąć obcy kapitał, z sentymentalno-biznesową pomocą pospieszyli rodacy ze Stanów (200 mld $ zainwestowane w ciągu ostatnich kilkunastu w Irlandii lat pochodzi od Amerykanów irlandzkiego pochodzenia: pokazuje to, jak historia płata figla i nieszczęście sprzed stuleci okazuje się kluczem do prosperity dziś), przydał się język okupantów, czyli angielski.

Naród bardzo młody: najwyższy chyba w Europie przyrost naturalny, uczą się pilnie i ambitnie, a jednocześnie prawie zupełny brak powołań do kapłaństwa i życia zakonnego, zwłaszcza kobiecego. Za kilkanaście – kilkadziesiąt lat większość zakonów Irlandii, łącznie z jezuitami, wymrze i zostanie garstka księży. Już teraz Kościół w Irlandii zaczyna przypominać katakumby: pod ciagłym obstrzałem mediów z powodu m.in. seksualnych skandali, z niepewnym nieco wystraszonym klerem, niknącą liczbą praktykujących wiernych. Zanika też – kiedyś powszechna -prospołeczna i komuniatarna bezinteresowność Irlandczyków

Ta galopująca sekularyzacja i masowy permisywizm mają swoje plusy: powszechne wyzwolenie wyobraźni – Irlandczycy odkrywają, że są narodem Bloomów i Joyców, i szaleją wolni wreszcie od narodowych powinności, kagańca katolickiej obyczajowości, dręczącej biedy i antybrytyjskich kompleksów niższości. Szaleją, bo myślą, że to może sen, i wrócą koszmary przeszłości. Rozkrzyczane dublińskie puby to twarz tragicznego błazna, który wie, że szczęście to jedynie krótki przerywnik w paśmie kłopotów. Irlandzki, nieco wisielczy humor, wyraża tę świadomość kruchości życia i dobrych chwil. Irlandia przypomina mi często nastolatka, który wyrwał się z surowego domu i odkrywa siebie i świat w młodzieńczym upojeniu. Być może nie ma dla Irlandczyków lepszej drogi, by odkryć dojrzałą wolność w postnowoczesnym świecie? Tragiczni i nieco śmieszni równowocześnie. Podobnie do nas. Warci współczucia, podziwu i miłości.

 

Komentarze

  1. Anonim

    …łaaaaał…

    Chwila

    …łaaaaał…

    Chwila milczenia. Z uszanowaniem i podziwem.

    Pięknie wyrażone i prawdziwe… Tzn. o ile osoba, która w Irlandii nigdy osobiście nie była, a tylko żywi wielką sympatię do tego kraju, ma prawo się wypowiadac w tej kwestii…

    “Warci wpsółczucia, podziwu i miłości”…

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code