Jestem “kurą domową”

Często pytają mnie – jak Ty sobie radzisz w pracy? Moja odpowiedź jest przeważnie krótka – sam nie wiem. Poważniej rzecz ujmując, aby w pracy wytrwać musi być ona dla mnie wyzwaniem. Jeśli moja praca zamienia się w rutynę lub czuję, że moje zaangażowanie w nią nie ma znaczenia, niezależnie od mojej kondycji finansowej i perspektyw, rezygnuję.

Moje przedszkole nie jest finansowym hitem. Zarabiam miej więcej tyle ile kasjer. Głównie dlatego, że wynajmuję osobny lokal i pracuję z drugą wychowawczynią. Dodatkowo, trzeba przyznać, że bycie „domową przedszkolanką” zazwyczaj nie daje szczególnie ciekawych perspektyw. Co prawda wykonuję kilka zawodów na raz:  jestem wychowawcą, pedagogiem, konsultantem rodzinnym, animatorem kultury, kucharzem, sprzątaczem, przedsiębiorcą i menadżerem. Mimo wszystko bardzo często wpadam w stereotyp i kojarzę mój pomysł na zarabianie pieniędzy z rolą „kury domowej”.  

Chcąc nie chcąc wpadłem w dyskusję feministyczną. W sumie wpakowałem się w nią świadomie zakładając przedszkole. Tym sposobem, stworzyłem sobie wyzwanie w mojej pracy. Jestem męską kurą domową. I to się troszeczkę gryzie. Ten stereotypowy zgryz, może być dobrym wstępem mojego zawodowego rozwoju w Kanadzie.

Wszystko co jest związane z moim przedszkolem jest rozpatrywane przez innych i przeze mnie z perspektywy mojej płci. Po pierwsze zostałem poddany presji, że facetowi się nie uda. Z tego względu poprosiłem o pomoc koleżankę. Pracowała ona ze mną na 1/3 etatu i jej głównym zadaniem było zapewnienie w przedszkolu odpowiedniego wizerunku płciowego. Czy to pomogło zdobyć klientów? Musiałbym ich zapytać. Ja osobiście mając ją u boku miałem poczucie większej szansy powodzenia przedszkolnego projektu.

Teraz też nie pracuję sam. Moja pozycja na lokalnym rynku jest na tyle silna, że już nie mam przeświadczenia, że muszę mieć żeńskie wsparcie. Po dwóch miesiącach samodzielnej pracy zrozumiałem, że muszę mieć po prostu wsparcie. Dodatkowa pomoc w przedszkolu sporo mnie kosztuje, ale to właśnie dzięki niej NIE wyglądam jak większość kobiet prowadzących domowe przedszkola. Przepracowane (przedszkolny dzień to 10 godzin pracy), działające rutynowo, przypominające znudzone pracowniczki administracji publicznej. Oczywiście, wszyscy naokoło, nawet osoby, które znają mnie tu dość długo, są zapewnione/eni, że zdecydowałem się na drugą edukatorkę ze względu na moją płeć. Skoro jestem facetem to sam sobie nie poradzę. Mało kto zauważa, że przemęczone kobiety, prowadzące przedszkola bez pasji, właśnie sobie nie radzą. Umacniają wizerunek „kury domowej”, która poświęca się opiece nad dziećmi. Niestety, w przypadku domowych przedszkoli, bardzo często opłacając to standardami wychowawczymi.

Prawdą jest, że przedszkola domowe prowadzone są przeważnie przez imigrantki, ze słabą znajomością języków. Doskonale zdaję sobie sprawę, że wykonują one pracę ponad własne siły. To swego rodzaju kobieca, imigracyjna nisza. Moje przedszkole też jest pomysłem na kontynuację własnej ścieżki zawodowej bez znajomości języka lokalnego. Prowadzę przedszkole językowe, w  języku angielskim. Wiem ile gorzkiej frustracji trzeba przełknąć w procesie wychowywania dzieci, jak długo badać ich gusta smakowe i dbać aby nie poszły spać głodne, miedzy czasie wycierać kałuże moczu (i nie tylko), budować poprawne relacje z rodzicami, którzy uważają, że ich dziecko (i to powinno być w dobrym przedszkolu zasadą) jest najważniejsze. Gdzie w tym wszystkim jest czas na opracowanie aktywności edukacyjnych? Konkluzja jest taka, że rzadko kto, oprócz kobiety imigrantki, o niskim statusie społecznym takiej roboty się tknie. Stad też domowe przedszkole często kojarzone jest z podstawową opieką nad dzieckiem.

Z perspektywy pozycji społecznej jaką kreuje przedszkolny, domowy biznes moja płeć, mam nadzieję, akurat mi pomoże. Moja płeć w sumie mnie wypromowała. Dzięki niej stałem się przedszkolem rozpoznawalnym. Wszyscy na osiedlu, jeśli nawet mnie nie znają, to wiedzą, że to „ten facet” od przedszkola. Z drugiej strony wszystkie potknięcia (kiedy dziecko upadnie, a ja tego jeszcze nie zauważę, kiedy się zasika, będzie miało nie wytartą twarz) są mi odpuszczane i w porównaniu z moimi koleżankami po fachu, jeszcze nigdy nie otrzymałem komentarza od wścibskich mam, z którymi dzielimy okoliczne place zabaw. Znów tylko dlatego, że jestem facetem.

Sama płeć to oczywiście nie wszystko. Moje przedszkole to bardzo przemyślana mała instytucja. Po ponad dwóch latach działalności mam bardzo konkurencyjne standardy i ciekawy profil edukacyjny. Chciałem tylko zaznaczyć, że fakt bycia facetem prowadzącym domowe przedszkole, początkowo mogłoby się wydawać utrudnia, ale odpowiednio sprofilowany staje się wyjątkowym atutem. W końcu, każdy interesuje się tym jak „ten facet” sobie radzi.

Porosnąć w piórka na emigracji nie jest łatwo. Mam nadzieję, że wbrew obiegowej opinii bycie „kurą domową” w moim przypadku to całkiem niezły początek.

 

 

 

 

Komentarze

  1. elik

    Wychowywanie dzieci i młodzieży

    Panie Tomaszu gratuluję zaszczytnej i odpowiedzialnej funkcji wychowawcy, oraz dziękuję za poruszony bardzo interesujący i ważny wątek. A dotyczący zasadniczej różnicy procesu wychowywania dzieci, przez rodziców – ojca i matkę tj. osoby płci odmiennej, oraz inne osoby bliskie, czyli wielopokoleniową rodzinę albo w ich zastępstwie, przez inne osoby, najczęściej niestety tylko kobiety o mentalności owej „kury domowej”.

    Wykazanie owych różnic w dowolnej formie mogłoby wg. mnie lepiej uświadomić rodzicom, jaką cenę płacą za brak możliwości wychowywania swoich dzieci razem i w optymalnym wymiarze?…..

    Pozdrawiam i życzę sukcesów – Zbigniew

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code