Dzisiejsza Ewangelia skłania mnie do zastanowienia nad pojęciem służby. Zacznę od języka, który jest przecież wyrazem naszego myślenia i odczuwania. Czy to nie dziwne, że gdy udział sektora usług w polskim produkcie narodowym brutto przekroczył 60%, w usługach znajduje zatrudnienie ponad 55% Polaków, jednocześnie zanikły zupełnie lub nabrały pejoratywnego charakteru słowa: „sługa”, „służący”, „służąca”? W sklepach staroświeckie: „Czym mogę służyć?” zostało prawie całkowicie zastąpione przez prostą kalkę z angielskiego: „Czy mogę w czymś pomóc?”
Skądinąd przyjemniej jest pomagać niż służyć. Pomoc bywa kierowana do kogoś w trudnej sytuacji (np. pomoc starszym, chorym itp.) albo jest niezbędna komuś wykonującemu skomplikowane i odpowiedzialne zadanie (np. pomoc na budowie, w gabinecie dentystycznym itp.). Pomagając można samemu dowartościować się w blasku wspomaganego. A służąc? Służy się na ogół jakiemuś „panu”, komuś zajmującemu choćby symbolicznie wyższą pozycję. Aby służyć, niekoniecznie trzeba stać się „niewolnikiem”, ale na pewno trzeba zdobyć się na pokorę, poświęcenie, może nawet ofiarę.
Kolejny paradoks: współczesnemu człowiekowi nie odpowiada pojęcie służby, bo bardzo ceni sobie wolność i nie chce stać się niewolnikiem, a zarazem jako usługodawca jest gotów na coraz większą dyspozycyjność. Niezależnie od tego, czy usługi wykonuje we własnej firmie, czy jako pracownik najemny, godzi się pracować o dowolnej porze, zmieniać miejsce zamieszkania, przemieszczać się codziennie dziesiątki kilometrów itp. W końcu nie ma nawet czasu, aby zastanowić się nad sensem swoich zmagań.
Ponadto czując na plecach oddech konkurencji, zachowuje się często jak synowie Zrbedeusza: zagada z kimś ważnym, przypomni się, poprosi o jakieś przywileje, byle tylko wyprzedzić innych i okazać się przez to sprytniejszym, byle być bliżej władzy, mieć większe wpływy i dochody. Tymczasem Jezus nie wchodzi w żaden układ. Powiada twardo: „Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich”.
Jeżeli chcemy naśladować Jezusa, musimy zatem zdystansować się do ekonomicznego, usługowego charakteru naszego społecznego funkcjonowania i powrócić do pojęcia służby. A to oznacza pokorę, poświęcenie, ofiarność, czyli coś zupełnie innego od najpowszechniejszych, najczęściej spotykanych postaw. Jezus nie oczekuje agresywnego rozpychania się łokciami, przebojowości, egoistycznej obrony majątku i społecznej pozycji. Nie zachęca do uczestnictwa w wyścigu szczurów ani do robienia błyskotliwej kariery w hollywoodzkim stylu. Zamiast przysłowiowych pięciu minut obiecuje On jednak całą wieczność.
Naśladowanie Jezusa w Jego służbie to także pewne zrelatywizowanie poczucia własnej wartości, swoich życiowych osiągnięć. Z jednej strony dla człowieka, który potrzebuje ciepłego słowa w trudnej sytuacji albo kawałka chleba, gdy jest głodny, nie ma znaczenia, czy służący mu pomocą uzyskał doktorat albo ile zgromadził na koncie. Z drugiej strony, chcąc dobrze służyć innym, trzeba poszerzać swoje kompetencje w różnych dziedzinach. To szczególny wymóg naszych czasów, w których następują różnorakie szybkie zmiany, wymagające ustawicznego kształcenia się przez całe życie. Aby sprostać temu, należy pokornie uznać niedostatek swojej wiedzy lub swoich umiejętności.
Wielkie cele, ważne zadania, odpowiedzialne stanowiska wymagają rezygnacji z osobistych upodobań, z własnego czasu, a nawet ze swobody wyrażania poglądów. Dobro wspólne buduje się na jednostkowych wyrzeczeniach i ofiarach. Każdemu jednak pozostaje wybór: „kto by między wami chciał się stać wielkim”, „kto by chciał być pierwszym”… Jezus nie zabiera nam wolności, ale pokazuje konsekwencje wolnych decyzji: jeżeli chcesz robić rzeczy wielkie i ważne, to musisz wziąć na siebie ciężar, który ograniczy twoją wolność; w przeciwnym razie pozostaniesz niewolnikiem własnych ambicji i będziesz uganiał się za względami wielkich tego świata, żałosny jak synowie Zebedeusza w dzisiejszym fragmencie Ewangelii.