INDYWIDUALIZM – cecha zachodniej kultury czy narcystyczna patologia?

Dzisiaj chciałbym Was wciągnąć w pochylenie się nad stosunkiem zachodnich społeczeństw do własnego wyglądu. Pretekstem niech będzie ciekawe, choć drastyczne kino dokumentalne  Film „XRonix” pokazuje młodego człowieka, który postawił sobie za cel stworzenie siebie na nowo – ale nie w jakimś sensie intelektualnym czy duchowym, lecz czysto fizycznym, przez coraz to bardziej wymyślne formy okaleczania się. Zaczynał od popularnego już dziś piercingu i tatuaży, kończąc na modelowaniu uszu, czoła (wstawianie sobie rogów!), a nawet tatuowaniu gałek ocznych. Wszystko po to, aby – jak mówi sam bohater filmu – stać się kimś, kto już nie przypomina człowieka. Można w tym odczytać formę autoagresji wobec własnego wizerunku, ale można też znaleźć jakąś postać współczesnego narcyzmu.

Autor filmu pokazał swego bohatera w kontekście jego życia rodzinnego – i jest to zabieg dość istotny, gdyż pozwala lepiej wniknąć w naturę i przyczyny tego szokującego zjawiska. Ktoś mógłby snuć wizje, że człowiek ten musi wywodzić się ze zwyrodniałych środowisk, że w życiu musiał zaznać wiele zła. Nic podobnego – żyje w ciepłej rodzinie, gdzie może liczyć na wsparcie ze strony matki, babci i brata, którzy nie tylko niczym nie odbiegają od przeciętnej polskiej rodziny, ale którzy wykazują nawet nadprzeciętny poziom wrażliwości. Jakimś istotnym źródłem zranienia mogło być odejście ojca (wątek nie był w filmie rozwinięty, ale między słowami można wnioskować, że pozostawił na chłopcach trwały ślad). Skąd więc ta skłonność do samookaleczeń? Czy aranżowany w filmie performance z zawieszaniem ciała na hakach wbijanych w skórę to rodzaj masochizmu czy czegoś więcej? 

Myślę, że problem jest znacznie szerszy, dotyczący już nie tylko okaleczania własnego ciała i ekstrawaganckiego wyglądu. Widzę w tym chorobę, jaka toczy społeczeństwa Zachodu, w których indywidualizm został podniesiony do rangi boga. Gdy ktoś przestaje być oryginalny, to znaczy, że go nie ma. Obecne jest tu również uzależnienie od postrzegania siebie oczyma innych – od wrażenia, jakie mogę na innych zrobić i od potrzeby nieustannego wzbudzania wokół siebie kontrowersji. To krzyk człowieka do człowieka: „zauważ mnie!, bez względu na to, jak mnie postrzegasz, lepsze to, niż skazanie na anonimową obojętność”. Tak przynajmniej osobiście odbieram ten „manifest” szokującego wyglądu i zachowania. Pewnie kryje się też za tym jakieś wewnętrzne zagubienie, sprowadzające potrzebę kreatywności do czysto zewnętrznych form zaistnienia.

 

Komentarze

  1. wykeljol

    indywidualne i grupowe

    Adamie, widzę, że jesteś pod silnym wrażeniem filmu. Ale myślę, że to,o czym opowiadasz(filmu nie znam) chyba nie jest normą.

    Nie da się spojrzeć na społeczeństwo przez pryzmat jednego niszowego filmu- można zauważyć coś silnego, coś wyjątkowego, coś groźnego, ale nie można powiedzieć, ze to dotyczy całej społeczności. Należałoby spojrzeć szerzej, (nawet na podstawie filmów, ale wielu)na to, co przeważa . A mianowicie:

    1. pęd do bycia oryginalnym ale podobnym, to znaczy, mieszczenia się w pewnej grupie, której status z takich czy innych powodów jest atrakcyjny. Nie odpaść, nie WYRÓŻNIAĆ SIĘ, al jeśli już wyróżniać, to W GRANICACH ŚCIŚLE ZAZNACZONYCH. Ważne jest wszystko: sylwetka, uczesanie, makijaż, ubranie, obuwie, sposób poruszania się i wysławiania(trzeba używać aktualnych slangów), a także sztafaż oprzyrządowania: telefon ipod czy co tam jeszcze. To co wspólne temu piętnu przynależności, to powierzchowność, konieczność ZEWNĘTRZNEGO przystosowania się do całości. Akceptacja atrakcyjnej grupy jest czasem tak ważna dla człowieka, że jej brak może doprowadzić nawet do samobójstwa. Przy czym chyba niewiele tę grupę(i jej liderów) obchodzi jaki ten człowiek jest NAPRAWDĘ. Pogodzenie oryginalności i zarazem identyczności z grupą najlepiej wyrażają produkowane seryjnie znaczki z napisami np.: jestem niepowtarzalny czy jestem sobą.. Oczywiście mogą być i takie podgrupy, które wymagają od swoich członków samookaleczeń, tatuaży, dziwności wszelakiej. Jest to chyba przejaw tego samego. Pragnienia, by jednocześnie zidentyfikować się z grupą i pozostać „sobą” -tyle, że tegotypu wymagania przynależności obecne są raczej w grupach niszowych.

    2. . Szerzej – to terror owego heideggerowskiego „się”, które zmiata indywidualności, jednocześnie pozostawiając człowieka w przekonaniu, że właśnie jest taki, jakim powinno się być. Jest w porządku, jest cool, jest okey. Snobistyczne: „tego się nie nosi, teraz już się tego nie podaje, tak się nie je, tak się już nie mówi..” na różnych poziomach przynależności społecznej i języka, zależność, niewola wobec tego „się”, które wbrew pozorom panoszy się także w środowiskach buntowniczych i przekornych, które kształtują własne „się” – to dławi człowieka. Przy tym nie używałabym terminu „człowiek Zachodu”, a jeśli to pod warunkiem zastrzeżenia: „człowiek Zachodu” występuje teraz pod każda szerokością i długością geograficzną dzięki industrializacji i homogenizacja kultur -teraz już bardzo powszechnej w dobie internetu.

    No, po tym wstępie spójrzmy na tego nieszczęśnika, co katuje własne ciało. Performersi, mający się za artystów, eksperymentują z ciałem od dawna, używając go jako materiału twórczego. Czy jest to wyraz narcyzmu i potrzeby bycia oryginalnym aż do bólu(dosłownie)? Tak, najwyższej próby. Jest w tym czasem ogromny talent, jak u każdego artysty, ale JA olbrzymie, wydęte do granic niemożliwości JA(ja to tak widzę, ja to pierwszy wymyśliłem, ja sądzę, ja uważam…uff. Miałam okazję rozmawiać z taka osobą, skądinąd naprawdę zdolną, oryginalną i odważną artystką, ale po pół godzinie mdlałam ze zmęczenia…dialogu za grosz, monolog nachalny, autorytarny, bezwzględny,osadzający jednoznacznie, choć czasem niemożebnie głupi). Na szczęście nie jest ich za wielu – to niszowa grupa.

    A co do tego dziwacznego sposobu zwracania na siebie uwagi przez biedaka, który używa tak autodestrukcyjnych metod, nie bardzo wiadomo w jakim celu: najwyraźniej chce nam(im, bliskim) przez to coś powiedzieć. Z pewnością nie jest to typowy przykład, na którym można oprzeć rozważanie o społeczności. Ja bym mimo wszystko wysłała go do dobrego psychologa, póki jeszcze jest na nim kawałek własnej skóry. I jeśli rodzina jest tak miła i kochająca, to dziwi mnie, czemu jeszcze tego nie zrobili? Jak na dłoni widać, jak bardzo nieadekwatne są środki , których używa ten młodzieniec, żeby nam(im) coś oznajmić- nawet swoją wyjątkowość, niezależność, odmieność, swój narcyzm…to nie jest konieczne w taki sposób. Sprawianie sobie bólu i trwałego kalectwa- musi mieć jakieś głębokie dramatyczne i traumatyczne przyczyny.

    A co do diagnozy społeczeństwa Zachodu(rozumianego niegeograficznie) – coś jest na rzeczy. Jeszcze jedna ucieczka od wolności- tym razem w uzależnienie od bycia oryginalnym, od konieczności zaznaczenia swojej indywidualności. Ale też- uzależnienie od bycia przynależnym do grupy, od osiągania sukcesu(cały czas) , od konieczności osiągania statusu(dobry samochód, iluśtam calowy ciekłokrystaliczny, czy jaki(już nie nadążam) telewizor, meble takie a nie inne, dom z basenem, a w Szwecji na przykład- koniecznie łódka i mieszkanie z widokiem na wodę.). Chyba cały czas te ostatnie wyznaczniki (trywialne) bardziej określają to industrialno- elektroniczno- wszystkochłonne społeczeństwo, niż ten pokaleczony biedaczyna.

    No i koniecznie trzeba by ustalić, co rozumiemy przez termin:indywidualizm. 🙂

    Pozdrawiam serdecznie.

     
    Odpowiedz
  2. beszad

    Między banalnością a oryginalnością…

    Masz rację, że pisałem to na żywo po obejrzeniu dokumentu, który zrobił na mnie silne wrażenie i być może przez jego pryzmat zacząłem w danej chwili patrzeć na zachodnie społeczeństwa. Zakładam więc, że pewne treści są może zanadto uwypuklone, ale nie wycofuję się z opinii, że natura naszej cywilizacji zachodniej idzie w stronę destruktywnego indywidualizmu. Dotyczy to oczywiście nie tylko takich szczególnych przypadków narcyzmu i ogniskowania się na zewnętrznej ekstrawagancji, ale obejmuje całą naszą mentalność – łącznie z potrzebą zaistnienia w sztuce, nauce, polityce itd. Bardzo ważna jest Twoja uwaga o przeciwnym nurcie, który każe nam upodabniać się do siebie poprzez dyktat mody czy konwenansów (pewnie indywidualizm jest również buntem przeciwko takim postawom bezkrytycznego oportunizmu). W Twojej wypowiedzi odczytałem ciekawą interpretację tego zjawiska – jeśli dobrze zrozumiałem, proponujesz spojrzeć na nie w kategoriach napięcia, jakie narasta wokół wewnętrznej sprzeczności pomiędzy tendencją do upodobnienia i zachowania indywidualności zarazem. Nie rozważałem tego pod takim kątem, a z pewnością jest to warte głębszej analizy, bo faktycznie wszelkie tatuaże, piercingi i inne dziwactwa stały się z jednej strony wyrazem indywidualizmu, z drugiej zaś – atrybutem kultury masowej.

    Jeszcze ciekawszym spostrzeżeniem z Twej strony jest odniesienie tego zagadnienia do Heideggerowskiego „się”. Co ciekawe sam Heidegger nie doświadczał jeszcze tego pseudo-indywidualizmu na tak szeroką skalę. Był wtedy, owszem, dyktat mody i określonych zachowań, ale w dobie kształtowania się obydwu totalitaryzmów można było obserwować raczej radykalny zanik wszelkich tendencji indywidualistycznych. A propos – wczoraj obejrzałem właśnie sztukę o tym nietuzinkowym filozofie, który jednak w życiu prywatnym wydawał się być nader płaski i pospolity – może to również przejaw owego napięcia? Może im bardziej człowiek jest wtłoczony w pewną banalność, tym silniej odczuwa pragnienie zamanifestowania swojej odrębności? Heidegger robił to przez swój niepowtarzalny sposób filozofowania, ktoś inny sięga po ekspresję sztuki lub schodzi na głębiny nauki. Kto wie, może osiągnięcia świata zachodniego (uparcie trwał będę jednak przy tym rozróżnieniu, 😉 choć przyznaję Ci rację, że dziś trzeba to określenie stosować bardziej „globalistycznie”) – może właśnie te osiągnięcia wypływają z potrzeby indywidualnego odróżnienia się od innych, czyli wyrosły na glebie buntu wobec szarej masy?…
     
    Wracając do bohatera filmu, zastanawiam się tylko, na ile jego życiowa ekspresja jest wolnym wyborem, a na ile wynika z tłumienia czegoś w sobie? Oglądając dokument miałem nieodparte wrażenie, że jest to maska – założona, by ukryć głęboko coś, co jest dla tego człowieka bardzo bolesne. Być może to zakamuflowana skłonność do transwestytyzmu? (przybierająca tu taką mocno zdeformowaną postać, w obawie przed banalizowaniem samego siebie). A może bunt wobec jakiegoś, wcześniej przeżytego, silnego odrzucenia przez osobę, którą ten człowiek bardzo kochał? Na to pytanie może tylko on sam odpowiedzieć. Jestem jednak przekonany, że ta konkretna historia ma swoje drugie dno – i że jest nim poczucie krzywdy połączone z jakąś niemocą… Dziękuję Ci, Jolu, za obszerny i jak zwykle pogłębiony komentarz.
     
     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code