Historia Mariana Łapińskiego cz. III i cz IV

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin-top:0cm;
mso-para-margin-right:0cm;
mso-para-margin-bottom:10.0pt;
mso-para-margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;
mso-bidi-font-family:”Times New Roman”;
mso-bidi-theme-font:minor-bidi;
mso-fareast-language:EN-US;}

To historia o tym, że pomimo kalectwa można dalej kochać życie i podziwiać piękno tego świata. To historia drogi, która doprowadziła do poznania Pana Boga i Jego miłości, do docenienia czym jest rodzina. Pokazuje to, że ludzie, którzy byli oddaleni, odwróceni od siebie, zbliżają się i jednają.

Dziś dwie części

Część trzecia – cudowny powrót od życia

 

Z realnego świata gdzie widziałem i słyszałem żywych ludzi, nagle znalazłem się w ogromnym tunelu. Była wielka mgła w postaci chmur i droga na której stałem była oświetlona  srebrnymi lampami. Byłem sam, ubrany w białą szatę zacząłem bardzo wolnym krokiem iść tą drogą w zupełnej ciszy. Szedłem tą drogą boso nie dotykając jej stopami a rękami próbowałem dotykać lamp które stały w pobliżu. Ponieważ nie miałem do kogo się odezwać, szedłem i głośno liczyłem te lampy z myślą, że ktoś mnie usłyszy. Jednak cały czas była cisza. Po mimo że szedłem bardzo powoli to się szybko męczyłem i bardzo często stawałem by odpocząć. Była to droga bez powrotu, chcąc odwrócić głowę do tyłu aby zobaczyć co się dzieje za mną, nie mogłem się odwrócić bo tuż za moimi plecami robiła się ciemność która mi na to nie pozwalała. Przy każdym postoju powtarzałem sobie ostatnią liczbę liczonych lamp, które stały przy drodze w ten sposób pamiętałem liczbę kolejnej lampy. Nie wiem do dnia dzisiejszego, jakie znaczenie miało liczenie tych lamp z taką uwagą, aby się nie pomylić. Szedłem bardzo długo nic się nie zmieniało, nikogo nie widziałem prócz tych lamp, jednakże w głębi duszy czułem że ktoś mnie prowadzi i każe iść do przodu. W pewnej chwili zauważyłem że droga się rozszerza i coraz mocniej świecą lampy. Zrobiła się gęsta mgła. Kiedy przeszedłem przez tą mgłę ujrzałem najpiękniejszy widok w moim życiu. Ujrzałem potężną bramę (wrota) cała ze srebra, z boku stały dwie latarnie z których wydobywały się płomienie a nad bramą widniała przepiękna kolorowa tęcza. Stałem przed tą bramą dosyć długo słysząc kogoś głos: ,,Idź”. Aby iść dalej musiałem przejść przez tą bramę, innej drogi nie było a więc zbliżyłem się do tej bramy, złapałem za dużą klamkę. Nie miałem siły aby otworzyć tą bramę a po chwili nastała ciemność. Usłyszałem ludzkie głosy i hałas jakiejś maszyny. Kiedy otworzyłem  oczy zobaczyłem lekarza coś mówiącego do mnie, lecz nic nie rozumiałem. Nie mogłem wypowiedzieć żadnego słowa, ponieważ miałem w buzi rurkę do której podłączony był respirator a w nosie sondę. Nie wiedziałem co się dzieje ze mną i gdzie się znajduje. Byłem w złym stanie zdrowotnym i zaczęła się walka o życie. Moja ucieczka przed śmiercią trwała długo. Przeżywając różne koszmary i będąc w stanie agonalnym, przeszedłem długą drogę aby znaleźć się w świecie ludzi żywych. Po długiej męczarni i cierpieniu otworzyłem oczy, mój stan zaczął się poprawiać i odłączono mi respirator i sondę. Z dnia na dzień było coraz lepiej, zacząłem rozpoznawać ludzi i nawiązywać kontakty. Zauważyłem stojącą na mojej szafce figurkę Matki Boskiej, zapytałem siostrę skąd się tu znalazła opowiedziała mi że, jest to figurka przywieziona z Sanktuarium Maryjnego w Licheniu. W tej figurce była woda zaczerpnięta ze źródełka. Tą też wodą co dzień kiedy przychodziła, zwilżała mi suche usta i przemywała twarz. Kiedy opuściłem oddział intensywnej opieki medycznej, będąc już na sali chorych spytałem pielęgniarkę o tą figurkę ale po przeszukaniu moich rzeczy nie znalazła jej musiała zostać na OIOM. Kiedy przyszła moja siostra po prosiłem ją aby zeszła na ten oddział aby przyniosła tą figurkę. Niestety ślad po owej figurce zaginął. Nigdy nie wierzyłem w żadne cuda, tym razem miałem wiele do myślenia. Jestem wśród żywych bo miałem tak silny organizm? Czy dzięki cudownej mocy wody ze źródełka Sanktuarium Licheńskiego którą to siostra nawilżała mi usta i przemywała twarz? Rokowania lekarzy na moje przeżycie były złe, dlatego dzisiaj wieżę że była to łaska uzdrowienia tej cudownej wody. W szpitalu leżałem jeszcze chyba tydzień i zostałem przetransportowany na rehabilitację w Choszcznie.

Część czwarta – koniec pobytu w szpitalu


Na rehabilitację jechaliśmy karetką, ja i mój kolega z sali pooperacyjnej. Był to 17- letni chłopak który tak jak ja, skoczył do wody na główkę i tak samo był sparaliżowany. W trakcie transportu humory nam dopisywały, żartowaliśmy i rozmawialiśmy jak by nic nam nie dolegało. Po około dwóch godzinach byliśmy na miejscu a podczas przyjęcia na oddział nasze nastroje się zmieniły, zrobiło się nieco poważniej i odczuwałem lekki strach. Po wstępnych badaniach trafiłem na sale chorych sześcioosobową, niestety ale mój kolega trafił lepiej bo na dwuosobową. Na sali byłem najmłodszy i w najgorszym stanie fizycznym, pozostała piątka byli to ludzie chodzący. Na rehabilitację przyjechaliśmy w piątek, także weekend był długi, nudny i nie było żadnych ćwiczeń. W niedzielę miałem gości przyjechała do mnie siostra z mężem ich wizyta podniosła mnie trochę na duchu i poczułem się lepiej. Kolejny dzień wyglądał całkowicie inaczej, od samego rana hałas i ruch jak w ,,Rzymie” toaleta poranna, śniadanie i obchód lekarzy. Po obchodzie przyszły panie pielęgniarki ubrać mnie na ćwiczenia. Po ponad miesiącu leżenia w łóżku pierwszy raz zostałem ubrany i posadzony na wózku inwalidzkim. Siedzenie było bardzo krótkie ponieważ miałem tzw. ,,odlot” czyli zrobiło mi się słabo, w głowie zaczęło się kręcić i mdlałem. Byłem sadzany kilka krotnie aż w końcu przetrzymałem swoją słabość. Jeszcze troszeczkę kręciło mi się w głowie ale zostałem przewieziony na dużą salę gdzie ćwiczyło dużo ludzi, z różnymi schorzeniami. Na sali przy jednym stoliku siedziało dwóch lekarzy oraz mgr. rehabilitacji, do tegoż to stolika zostałem przywieziony,  gdzie po wstępnym przywitaniu się przeszedłem badania i zostały ustalone zabiegi rehabilitacyjne. Po tych badaniach zaczęła się prawdziwa i intensywna praca. W tym samym dniu razem z moim kolegą, zostaliśmy przeniesieni do sali trzyosobowej. Było nudno nie mieliśmy telewizora ani radia, jedynie tylko rozmawialiśmy o naszych planach, co będziemy robić kiedy wrócimy do domu. Chłopak z którym leżałem miał dopiero 17 – lat, skoczył do wody w podobny sposób jak ja lecz uszkodził kręgi szyjne niżej i mógł co nie co ruszać rękami ale nie ruszał palcami, także nic nie mógł wziąć do ręki. Trzecią osobą na sali był pan w średnim wieku, po wylewie ale po mimo tego że nie mógł mówić, dobrze nas rozumiał i chętnie służył nam pomocą . Następnego dnia zabrali nas na salę gdzie odbywały się ćwiczenia. Z nami pracowali technicy rehabilitacji, którzy ćwiczyli nas biernie. W tym dniu po raz pierwszy od ponad miesiąca, postawili mnie na nogi za pomocą  pionizatora, co prawda było bardzo ciężko, ponieważ miałem odloty ale stopniowo co kilka minut wyżej aż w końcu stałem prosto na nogach. Było to wielkie dla mnie przeżycie, zobaczyć wszystkich na stojąco i większa nadzieja że już nie długo zacznę chodzić, bardzo mnie to zmotywowało do większej pracy nad moją osobą, do tego stopnia że salę opuszczałem ostatni, aby jak naj mniej przebywać w łóżku. Pod koniec tygodnia dołączył do nas osiemnastoletni chłopak, również po skoku do wody. Był w takim samym stanie, jak ten kolega z którym mieszkałem w jednej sali. Było nas już czterech na sali, troszkę ciasno ale nam to nie przeszkadzało. W niedzielę siostra przywiozła mi telewizor co sprawiło nam dużą radość, w końcu trochę cywilizacji nastąpiło w tej sali. Chłopak który do nas dołączył miał we wrześniu rozpocząć studia w Szczecinie, był kompletnie załamany. Było mi go żal, kiedy opowiadał o swoich planach które w tak bezmyślny sposób przekreślił. Minął kolejny tydzień a atmosfera w naszej sali stała się taka, jak byśmy byli kompletnie zdrowi. Z ponurej, cichej sali stała się najgorszą – narzekał personel. Kiedy wyszedł ,,pilot’’ tak nazywaliśmy pana który był z nami na sali, był to człowiek chodzący i to on przełączał nam kanały w telewizorze, zrobił się problem kto będzie teraz operował pilotem. Niestety jeszcze dodatkowa czynność spadła na personel (nie były zadowolone z częstego wołania, dlatego ograniczyliśmy sobie przełączania tv.) Po dwóch tygodniach pobytu otrzymałem wózek inwalidzki, który był robiony na specjalne zamówienie. Kiedy usłyszałem od Pani doktor że ten wózek ma służyć mi na długi okres, troszeczkę się załamałem. Miałem lekkiego ,,doła’’ do końca tygodnia, leżałem tylko w łóżku myśląc co będzie ze mną dalej. W ostatnim tygodniu pobytu, pozbierałem się zacząłem ćwiczyć i normalnie żyć. Zbliżał się dzień wyjścia, wieczorem koledzy ochrzcili mój wózek, nazywając go ,,mercedes’’ był to najdłuższy wieczór  z całego mojego pobytu na oddziale rehabilitacji. Na drugi dzień nadszedł czas wyjazdu do domu, z jednej strony poczułem smutek i pustkę w sobie, z drugiej zaś nie mogłem się doczekać kiedy będę w domu po tak długiej nieobecności. Kiedy pożegnałem się ze wszystkimi na oddziale, przyszli sanitariusze zabrali mnie do karetki i ruszyliśmy w kierunku mojego miejsca zamieszkania.  CDN….

Ciąg dalszy już za tydzień!

Autor tekstu wyraził pełną zgodę na publikację opowieści Mariana Łapińskiego, której autorem jest sam bohater. Tekst bez żadnych zmian redakcyjnych.

Wojtek

 

 

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code