Gówno

 

Zawsze z tym były problemy. Srający w pieluchy gówniarze. Własnych pieluch nie pamiętam, ale wagę problemu doceniłem, kiedy sam zostałem ojcem. Dowiedziałem się o tym przez telefon. I trzeba było spadać z gór bo tam, w mieście, była Pralka Automatyczna. Pamiętam za to białe paski w majtkach. A na białych paskach wieczne, brązowe smugi. Wstyd. Mało fajne kible w szkole. I konieczność zgłaszania potrzeby. Kiedyś wszystkie kabiny były zajęte, narobiłem w gacie i musiałem wędrować do domu. Kible publiczne, brak srajtaśmy, skrawki gazet, poświęcane chusteczki do nosa. Paskudne pisma ilustrowane – nieraz hamujące dopiero na plecach.

 

Kiedy pierwszy raz zamieszkałem na pustkowiu, nauczyłem się myć tyłek. Wodą. Było to – nie przesadzam – jedno z największych życiowych odkryć. Teraz, jeśli nie mam możliwości obmyć się po kupie, odczuwam poważny dyskomfort .

 

Ojciec od zawsze uprawiał ogródek. Często namawiał nas, byśmy „walili kupkę na kompost”. Krzywiłem się, podobnie jak reszta rodziny. Ot, dziwactwo. Klozet załatwiał sprawę łatwiej i szybciej. Do czasu. Do czasu, aż pojawiły się pytania. Miedzy innymi takie: gdzie to wszystko leci, kiedy pociągnę za spłuczkę?

 

Sopot to urocze miasto leżące nad zasraną Zatoką Gdańską. Pożegnałem je i wraz z dziewczyną i dzieckiem zamieszkaliśmy w lesie. Za kibelek robiła łopatka-saperka. Szło się zawsze w inne, przyjemne miejsca, podważało kawałek darni, załatwiało i dołek zamykało. Super. W razie niepogody albo ataku komarów można było cupnąc na nocniku dzidzi i zakopać później. Był tam też ogród i różne rośliny. Odkryłem, że słoneczniki uwielbiają, jeśli grzebać wokół nich kupy.

 

Znów żyjemy w górach, w drewnianej chacie bez prądu. Sąsiadka ma pralkę automatyczną, którą raz nawet podłączyła do agregatu. Zakryła pralkę serwetą, kiedy opowiedziałem jej dowcip o żonie sołtysa. Sołtysowa potrzebowała trzeciej pralki, bo na dwóch bujała się jej balia.

 

Latem, przy domu, wyrosły wielkie słoneczniki. Sympatyczne, krągłe gęby gapiły się w słonce i bardzo cieszyły się z naszych gówienek. Jesienią skubaliśmy pyszne nasionka.

 

                                                                                           Czarne, koniec II tysiąclecia n.e.   🙂

 

10 Comments

  1. Halina

    Samo życie.

    Dzieki temu tekstowi uzmysłowiłam wreszcie sobie, skąd we mnie takie zamiłowanie do medytacji i kontemplacji. Otóż zawdzięczam je " posiedzeniom"   z dzieciństwa, kiedy to mocno " osadzona" na ziemi, patrzyłam na gwiazdy w niebie. Ta niesamowita mistyka: połączenie pożytecznego z przyjemnym- między ziemią, a niebem- i tak mi to już zostało. To " między" oczywiście:)

     
    Odpowiedz
  2. ahasver

    Rurka w tyłku i bengalski samochód.

    La Merde jest światu potrzebne. Można nawet wytwarzać z niego energię. Osobiście chciałbym samochód napędzany metanem – do atmosfery uwalniałoby się mniej szkodliwych substancji – paliwo ekologiczne i darmowe. Można byłoby też n p. podłączyć rurkę do tyłka i połączyć z silnikiem samochodu. Najeść się grochu, bobu, fasoli i fru !  

      

     
    Odpowiedz
  3. Jacob

    Óuuu!

    Obyś Bartoszu jak najszybciej osiągnął duchowe moce, nawet tak podstawowe, jak bycie tam, gdzie chcesz i dobrze się czujesz.  Może nas wówczas nie przejedziesz…:-))

     
    Odpowiedz
  4. jadwiga

    lubię Twoje teksty Jacobie

    jednak uwazam ze na Tezeuszu nie bardzo pasuje pisanie o gównie, czy jak kiedys o terapii moczem. Moze to i ciekawe, ale jakos to dziwnie brzmi wsród duchowych rozwazan….Co to taka "obsesja" ma punkcie wydzielin???:)

     
    Odpowiedz
  5. ahasver

    Gówno i Szatan.

    Jadwigo: Powierzchnia życia jest jego głębią.

    Ponadto problem "niegrzeczności" Jacoba jest chyba o wiele mniejszy niż problem jakiegoś młodziana, puszczajacego na Tezeuszu satanistyczną muzykę.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code