Gdzie wszystko jest na swoim miejscu…

Rozważanie na I Niedzielę Wielkiego Postu, rok A1
 
 

Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że JEZUS JEST PANEM, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie. Bo sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej ustami – do zbawienia. (Rz 10,9-10)

Wówczas wyprowadził Go w górę, pokazał Mu w jednej chwili wszystkie królestwa świata 6 i rzekł diabeł do Niego: "Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je odstąpić, komu chcę. 7 Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko będzie Twoje". 8 Lecz Jezus mu odrzekł: "Napisane jest: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz". (Łk4,5-8)

Kuszenie Jezusa to jedna ze scen biblijnych, która wywołuje w moim sercu niepokój. Jest to fragment Biblii mówiący o nadziei, bo często zestawia się go ze sceną kuszenia rajskiego, aby nazwać Chrystusa Nowym Adamem, który nie poddał się pokusom Złego. Mimo to, mnie ten opis potwornie niepokoi.

Zawsze, kiedy chcemy przygotować się do jakiejś misji, do wykonania ważnego zadania wynikającego z naszego powołania, oprócz dobrych natchnień, oprócz aniołów dobrej rady i Bożej inspiracji, pojawia się też Zły. Przystępuje do modlącego się i podsuwa mu pod oczy, pod serce, pod duszę inne perspektywy. Miesza plany, mąci decyzjami, odwraca uwagę od prawa Bożego, kłamie, zwodzi i oszukuje. Jest na tyle bezczelny, że przybliża się nawet do Boga. Do Syna Bożego. Jakaż pycha i jakaż niegodziwość! Ile braku pokory w tym demonie, który waży się podejść nawet do swego Stwórcy i proponować Mu układy, podstępnie Go zwodzić i namawiać do zerwania jedności w istnieniu Trójcy Świętej. Potępiony anioł, odrzucony i upadły u zarania dziejów ośmiela się nakłaniać Boga do oddania mu pokłonu. „Synu Boga, ukłoń mi się. Odrzuć łaskę Ducha, przestań kłaniać się Ojcu. Pokłoń się mnie! Dam Ci władzę, sławę, lepszą niż te, które przyniosą Ci tylko krzyż i cierpienia.” Jaka determinacja objawia się w diabelskim działaniu! Mimo, że szatan wie, jakie będzie zakończenie tej konfrontacji, próbuje zwodzić Boga. I będzie to robił aż do skończenia świata. Nie tylko będzie zwodził i drażnił swego Stwórcę, ale też będzie krążył wokół tego, co Bóg ukochał najbardziej – wokół człowieka i jego pracy. Zwłaszcza tych dzieł budowanych przez ludzi na chwałę Stwórcy. I nie mam tu na myśli świątyń czy wspólnot wierzących. Czyż to nie może budzić niepokoju? Skoro szatan nie boi się Boga, nie boi się wodzić na pokuszenie swego Stwórcy, to ileż bardziej nie boi się człowieka. Jak bardzo niebezpieczne są drogi wiary, jak niepokojące jest to, że oprócz łask, wiary, miłości, nadziei, cnót wszelakich, chrześcijańska droga zakłada też przejście przez ten straszliwy rejon, na którym nawet Bóg podlega próbie i dotknięciu szatana. Kto ma odwagę tak wierzyć? No kto??!

Scena kuszenia Chrystusa to też pewien plan działania pokazujący skuteczne i niezawodne antidotum na podstępy szatana. Jezus odpowiada na pokusy stanowczo, nie wchodzi z nimi w dialog, nie negocjuje, nie zastanawia się nad tym, co odpowiedzieć. To wzór dla nas, którzy tak często podlegamy słabości ulegania ambicjom, żądzom sukcesu czy sławy nie mających nic wspólnego z wolą Boga.

Widzę też w tej scenie obraz poprzestawiania hierarchii wartości. Kojarzy mi się z to wieloma sytuacjami we współczesnym świecie. Bo w sumie kto tu jest najważniejszy? Bóg, wartości wieczne (jakże niepopularne czasem we współczesnej rzeczywistości) czy może głód, żądze i lęki wewnątrz mego serca, które każą mi działać i to szybko. Mój głód miłości i akceptacji otoczenia, zapewnienia sobie poczucia bezpieczeństwa, żądza sukcesów i życia w luksusie, lęk przed postrzeganiem mnie jako frajera, nieudacznika, kogoś, kto nie daje sobie rady w życiu – oto kłody pod nogi każdego człowieka, który idzie w stronę wartości reprezentowanych przez Jedynego Boga. Nasze głody powszednie często stają się tak silne, że nie potrafimy oprzeć się czarowi diabelskiej wizji powodzenia i satysfakcji odczuwanej w wyniku uzyskania chwilowej korzyści takiej jak pieniądze, prestiż, uznanie w oczach ludzi, dodatkowe talenty i możliwości wynikające z faktu ulegnięcia pokusie. Kiedy ukradnę – łatwo zdobędę coś, czego latami nie mogłem dopracować się uczciwymi metodami. Kiedy zdradzę, uzyskam iluzję ciepła i bliskości jakiej od lat nie mogłem odnaleźć w moim małżeństwie. Kiedy oszukam i zagram kogoś kim nie jestem, może szybciej dostanę wymarzone stanowisko, upragniony kredyt, żądany szacunek współpracowników. Kiedy oddam pokłon złu i zgodzę się na łatwe warunki – będę miał lepiej. Lepiej czyli bez walki i trudu, tak po prostu dostanę wreszcie to, czego chcę. To czego ja chcę.

Tylko na jak długo? I ile czasu mi zajmie odkrycie, że winę za postępującą destrukcję mojego jestestwa ponoszę nie tylko ja, ale też ten, kto mnie omamił i skłonił do zmiany frontu. Czy w dzisiejszych czasach ktoś jeszcze wierzy, że szatan istnieje? Słusznie Charles Baudelaire zauważył, że największym podstępem szatana jest wmówienie ludziom, że nie istnieje.

Na szczęście w Liście do Rzymian znajduję kilka bardzo optymistycznych myśli, które nieco łagodzą mój niepokój związany ze sceną kuszenia Chrystusa. Wiara w Jezusa Mesjasza prowadzi do zbawienia. To właśnie On jest gwarancją zwycięstwa nad złem, choćby nie wiem jak wielki tupet miało to osobowe zło o różnych twarzach. Ważne dla mnie też są słowa „bo nie ma różnicy między Żydem i Grekiem, gdyż ten sam jest Panem wszystkich, hojnym dla wszystkich, którzy Go wzywają”. Nie tylko chrześcijanie wszystkich wyznań, ale też ci, którzy nie znają jeszcze potęgi imienia Jezusa: starsi bracia i siostry w wierze Żydzi, wyznający wiarę w jednego Boga o 99 pięknych imionach, którego setne imię to Allah, synowie i córki kultur Wschodu i Zachodu, autochtoni Afryki, Australii i kontynentów czy wysp amerykańskich, mieszkańcy kół podbiegunowych – wszyscy możemy stać się udziałowcami w zbawieniu. Czyli w rzeczywistości ocaleniu od zła, w prawdziwej wolności na wieczność, do której prowadzi najpierw wiara przyjęta sercem, a potem wyznanie jej słowem. Wyartykułowanie wiary ustami w formule: Jezus jest Panem.

Jakie to proste i jakie trudne jednocześnie. Chrystus przeniknął tajemnicę podziałów między ludźmi, zjednoczył ludzkość podzieloną pod tak wieloma względami, że sami nie możemy sobie poradzić z osiągnięciem pokoju i jedności na naszym globie. Chodzi o duchowe zjednoczenie. O coś tak niewyobrażalnie jednolitego, że nazwać to można jedynie imieniem Mesjasza. Bo to imię stanowi otwarcie bram do zrozumienia tajemnicy zbawienia wszystkich ludzi wszystkich czasów i kultur. Niezwykłym doznaniem jest choć na moment to pojąć. Choć przez krótki przebłysk świadomości objąć umysłem, sercem i duszą, co oznacza zdanie: Jezus jest Panem. Znalazłam ciekawy wiersz, czy może modlitwę (źródło: http://adonai.pl/perelki/jezus/?id=42):

Jezus jest Panem

Mojej rodziny i moich krewnych.

Jezus jest Panem

Mojej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.

Jezus jest Panem

Mojej nauki i pracy.

Jezus jest Panem

Mojego zdrowia i choroby.

Jezus jest Panem

Mojej biedy i bogactwa.

Jezus jest Panem

Moich przyjaciół i znajomych.

Jezus jest Panem

Mojego ciała i mojej duszy.

Jezus jest Panem

Wszystkich moich relacji osobistych.

Jezus jest Panem

Mojej seksualności i pobudliwości.

Jezus jest Panem

Mojej ojczyzny i mojego domu.

Jezus jest Panem

Mojego ogniska domowego.

Jezus jest Panem

Moich dóbr materialnych.

Jezus jest Panem

Moich nadziei i obaw.

Jezus jest Panem

Mojego życia politycznego i społecznego.

Jezus jest Panem

Mojej wyobraźni i pamięci.

Jezus jest Panem

Mojej inteligencji i woli.

Jezus jest Panem

Moich oczu, uszu, rąk i stóp.

Jezus jest Panem

Mojego sposobu bawienia się i odpoczynku.

Jezus jest Panem

Mojego sposobu jedzenia i ubierania się.

Jezus jest Panem

Mojego sposobu myślenia i mówienia.

Jezus jest Panem

Całego mojego życia we wszystkich jego wymiarach i płaszczyznach…

 

Natomiast dzisiejszy fragment Księgi Powtórzonego Prawa skłania mnie do pogłębienia powyższej refleksji nad odwróceniem porządku hierarchii wartości we współczesnym świecie. Komu składamy pierwociny naszej pracy? Kto jest adresatem naszych wszystkich działań? Pierwociny według słownikowych definicji to początkowy etap czegoś rozwijającego się, zaczątki, zalążki, pierwsze efekty czyjejś działalności. Czy planując nasz harmonogram dnia zwracamy się do Boga z dziękczynieniem za pierwsze pomysły, pierwsze kroki na drodze do realizacji różnych przedsięwzięć? Kto z nas dziękuje Bogu za to, że zaczął szkołę, studia, pracę, że poczęło się kolejne dziecko, że zaczął się jakiś nowy etap w naszym życiu? Może gdybyśmy powierzyli Bogu każdy nasz pierwszy krok każdego dnia, to może mniej byłoby w nas głodów powszednich, strachu o przyszłość, lęku o naszych najbliższych? Tak sobie ostatnio pomyślałam. A skłoniła mnie do tego pewna sytuacja z mojego życia. Może niech to będzie pointa dla moich rozważań.

Weszłam rano do kuchni i zajrzałam do lodówki, żeby wymyślić jakieś śniadanie. Byłam nieprzytomna po nocnym czuwaniu przy moim najmłodszym dziecku chorującym ostatnio na bolesne zapalenie jamy ustnej. Moja córka (6 lat) wstała już jakiś czas wcześniej i właśnie kończyła przyrządzać sobie tosty z serkiem topionym. Usiadła przy stole, kiedy ja tępo wpatrywałam się we wnętrzności lodówki. I nagle słyszę z jej ust: „W imię Ojca i syna i Ducha Świętego…” – zaczęła sama z siebie modlić się przed posiłkiem. Przeżyłam szok, bo pierwszy raz widziałam ją jak samodzielnie się modli. Zrobiło mi się tak głupio, i tak jakoś tkliwie jednocześnie. Bo ja ostatnio jakoś zapominam o podziękowaniu Bogu za posiłek, kiedy jem sama. Zazwyczaj modlimy się razem rodzinnie przy obiedzie. I przyszła mi do głowy pewna myśl. Poświęcenie czasu swoim dzieciom w pierwszych latach ich życia owocuje takimi oto wzruszającymi scenami, które napawają nas dumą i satysfakcją. Jeśli poświęcimy czas i uwagę pierwszym naszym działaniom i te pierwociny oddamy Bogu – może to też przynieść zaskakujące efekty. Oddajmy Mu wszystko, co się zaczyna w naszym życiu. Podziękujmy zawsze za pierwsze efekty naszej pracy. Wtedy szatan nie dotrze do naszych serc zbyt głęboko i nie zdoła nas oszukać. Bo ocali nas zapisana w naszym sercu prawidłowa hierarchia wartości, którą św. Augustyn ujął w znanej sentencji: „Gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu, tam wszystko jest na swoim miejscu”.

Polecam ciekawe artykuły:

Kuszenie Pana Jezusa na pustyni

Jezus i czterdzieści dni na pustyni

Kuszenie – próba i pokusa

Egzorcyzmy dzisiaj

I muzyczne niespodzianki (może nie najwyższych lotów pod względem technicznym, ale trudno):

Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem

Pomoc Duchowa – Jezus jest Panem

 

Rozważanie niedzielne

zbawiciel_Hermitage2.jpg

 

18 Comments

  1. artaharonim

    JOLA

    Nie wiem czy będę jeszcze miał możliwość do Ciebie Jola napisać więc pisze Ci że współodczuwam Każde Twoje słowo….jest zbudowane na fundamencie miłości do Kościoła i wyda owoc we właściwym czasie….Takie słowo wyda owoc we właściwym czasie…

    mam nadzieję że ludzie zobaczą to co napisałaś i stanie się to dla nich bożym darem…

    Nie wiem czy się jeszcze będę mógł tu pojawić więc

    Chcę byś mnie zapamiętała…..

    Pa.

    Artur +

     
    Odpowiedz
  2. kudron

    Kto pcha w otchań?

     

    Lucyfer był dla mnie upadłym aniołem, motywem wykorzystywanym w sztuce do zobrazowania walki dobra ze złem, przekornym i inteligentnym gościem z  "Listów z Ziemi" Marka Twaina, młodopolskim szmutnym szatanen. Do czasu aż….

    Spotkałam ludzi dla których czynienie zła  – nawet kosztem utraty własnych dóbr, miłości najbliższych, szacunku bliźnich  – jest życiowym celem. Trudno było mi uwierzyć w istnienie takich istot. Wyznaję zasadę, że brak porozumienia z drugą osobą można zamienić na zakreślenie wspólnych celów. Pod warunkiem, że nie naruszają moich zasad. Uważam, że każdy w głębi duszy pragnie poczucia bezpieczeństwa, spokoju i uznania otoczenia. 

    Jak porozumieć się z człowiekiem, któremu radość przynosi ból innych, poczucie bezpieczeństwa daje lęk innych, nienawiść ludzką traktuje jak najwyższy stopień uznania. Takie życie to bezustanne szpiegowanie, podsłuchiwanie, planowanie podstępów, wieczne oczekiwanie ciosu.

    Odkąd spotkałam takich ludzi zastanawiam się, czy oni sami chcieli takiego życia. Wydaje mi się to niemożliwe. Więc kto ich pcha w otchłań?

    Maria 

    Poniżej fragment tekstu, który mnie najbardziej poruszył. 

    "Mój głód miłości i akceptacji otoczenia, zapewnienia sobie poczucia bezpieczeństwa, żądza sukcesów i życia w luksusie, lęk przed postrzeganiem mnie jako frajera, nieudacznika, kogoś, kto nie daje sobie rady w życiu – oto kłody pod nogi każdego człowieka, który idzie w stronę wartości reprezentowanych przez Jedynego Boga. Nasze głody powszednie często stają się tak silne, że nie potrafimy oprzeć się czarowi diabelskiej wizji powodzenia i satysfakcji odczuwanej w wyniku uzyskania chwilowej korzyści takiej jak pieniądze, prestiż, uznanie w oczach ludzi, dodatkowe talenty i możliwości wynikające z faktu ulegnięcia pokusie."

     
    Odpowiedz
  3. jadwiga

    Mario –

    kto pcha w otchłań?

    Jak porozumieć się z człowiekiem, któremu radość przynosi ból innych, poczucie bezpieczeństwa daje lęk innych, nienawiść ludzką traktuje jak najwyższy stopień uznania. Takie życie to bezustanne szpiegowanie, podsłuchiwanie, planowanie podstępów, wieczne oczekiwanie ciosu.

    Rodzice i opiekunowie z dzieciństwa. Jezeli rodzic sprawiał z radością ból dziecku, nienawidził tego dziecka i tylko wtedy czuł sie bezpiecznie jezeli widział strach dziecka, a dziecko wiecznie oczekiwało ciosu – zatem psychologicznie metodą podswiadomego powtarzania dziecko bedzie robic to samo. Nawet nie zdając sobie sprawy ze powtarza swoje własne urazy z dziecinstwa.

     
    Odpowiedz
  4. jorlanda

    Mario

    Kto pcha ludzi w otchłań beznadziei?

    Ostatnio miałam wielkie szczęście do spowiedników, którzy uświadomili mi, że mamy za plecami wrogów. I to niebezpiecznych, których trzeba bezlitośnie gnać na cztery strony swiata ze swego życia za pomocą takich środków jak modlitwa i post.

    Zło zaczyna się w naszym życiu od bardzo drobnych rzeczy. Od bardzo małych wyborów i maleńkich pól bitew. Czasem włazi poprzez książki do naszego umysłu, innym razem poprzez obraz filmowy do naszej świadomości emocjonalnej. Innym razem kłuje bez litści nasze poczucie własnej wartości albo jego brak, jeszcze innym razem podkopuje zaufanie do najbliższych, do autorytetów, do tych, którzy nas dobrą stroną życia chcą prowadzić.

    Ale potem, kiedy sami zaczynamy świadomie wybierać zło, stajemy się jego niewolnikami. I sami się wtedy toczymy na dno. Wtedy już potrzeba mega pogotowia ratunkowego. Zwykłe codzienne środki zpobiegawcze nie wystarczą.

    Trzeba czuwać na posterunku własnego serca, duszy, umysłu, ciała – wszędzie tam, gdzie wiemy, że możemy ulec słabości. Wedle zasady – kto w małych rzeczach pozostaje wierny, ten wytrwa w wierności w wielkiej próbie.

    I nie obwiniałambym tu naszych rodziców o pchanie nas do dna. Oni też zostali kiedyś "uszkodzeni" – może zacznijmy od wybaczenia innym tego, co nam zrobili. To pierwszy krok do przegnania jednego z najgorszych demonów naszych dni – rozpaczy i drugiego, któremu na imię nienawiść.

    Pozdrawiam

     
    Odpowiedz
  5. Malgorzata

    Uwierzyć w diabła

     

    Juan de Flandes, Kuszenie Jezusa, ok. 1500

    Marysiu!

    Dotknęłaś bardzo ważnego tematu, wspomnianego zresztą też przez Jolę. Znamy literackie czy filmowe obrazy szatana. Lubimy nawet trochę jasełkową postać z ogonem i różkami. Ten facet powyżej, na obrazie niderlandzkiego malarza też wygląda całkiem sympatycznie i wcale nie budzi grozy.

    Oswoiliśmy diabła, zbanalizowaliśmy go albo przeintelektualizowaliśmy tak bardzo, że nie wypada w niego wierzyć, bo to pachnie manicheizmem. Cudze zło tłumaczymy trudnym dzieciństwem, psychopatią czy bezmyślnością, a własnego na ogół nie widzimy potrzeby tłumaczyć.

    Tymczasem diabeł upomina się o swoje prawa boleśnie – czasami poprzez ludzi rozrzucających za sobą kamienie, na których inni muszą się potykać. To taka surowa lekcja dla niedowiarków. Ostatnio chyba coraz lepiej zaczynam to rozumieć.

    Pozdrawiam serdecznie

    M. F. 

     
    Odpowiedz
  6. kudron

    Zła się nie dziedziczy

    W komentarzach i ilustracji przewija się motyw dziedziczenia cech i wyborów. Odruchy, wyobrażenia, poglądy dzieci powtarzają po rodzicach. Znam osoby, które ciepią z tego powodu. Cierpią też ich najbliżsi. Jednak nie dziedziczą zła. Odwrotnie podchodzą ze zrozumieniem do błędów i problemów innych ludzi. 

    Spowiednik mówił Joli Łabie o wrogach. To mocne sformułowanie. Ona podaje sposoby na własną obronę przed skutkami wrogich zakusów. To bezustanne trwanie przy małych sprawach, aby mieć siłę do oparcia się  dużej sile. Przekonuje mnie to.

    Maria

     
    Odpowiedz
  7. kudron

    Zło nieoswojone

    Małgosiu

    Piszesz, że dotknęłam tematu. Tak, tylko dotknęłam, bo bałam się wyruszyć głębiej. Taki ludyczny diabeł Rokita, którego można oszukać. Diabeł, który czmycha ze strachu przed panią Twardowską. To zło oswojone, ośmieszone, bezradne. Tak się bronimy przed nim. Ale czy skutecznie?

    Myśl o tym, że istnieje Lucyfer i nie można go oswoić bez zatracenia duszy jest przerażająca.

     
    Odpowiedz
  8. krok-w-chmurach

    Mario, piszesz o oswajaniu

    Mario, piszesz o oswajaniu diabła, to bardzo istotna uwaga. Takiego oswojonego, udomowionego nikt się nie boi. Zobaczmy reklamy: aniołek i diabełek sprzedają telefony komórkowe, specyfiki leczące watrobę, czekoladę i lody  itd

    Wspólczesny świat robi się infantylny, u wróżki szukamy porady zamiast wziąć się za porządne rozeznanie. Zgłupieliśmy?

    A szatan jest realny. Tym bardziej niebezpieczny, że przy swojej inteligencji, znając słabość człowieka i jego czułe punkty, potrafi go podejść. Chyba wszyscy mamy za soba takie doświadczenie, że zło przyszło pod pozorem dobra. Jola pisze o naszych pragnieniach, które czynia nas podatnymi na diabelską manipulację. A te ludzkie pożądania stanowia swoistą listę priorytetów. Możemy / powinniśmy zastanawiać się czasem, co znajduje się na naszej top liście preferencji. I dlaczego. Na którym miejscu stawiamy Boga. Tylko On jest w stanie dodać nam siły i mądrości, żeby nie wejść w dialog ze złem. Nie wejść, bo rozpoczęcie dyskusji z diabłem oznacza dużą szansę na odparcie pokusy. My nie przechytrzymy go tak, jak pani Twardowska.

     
    Odpowiedz
  9. artaharonim

    Krawaciaż

     Ten wpis  nie jest kierowany do osób tu piszących – to taka logia

    Na końu czasu wiara wielu tak zubożeje, że tylko Lucyfer będzie ludziom smakował mistycznie…

    I zachwycać  się będzie  człowiek Boży  źdźbłem trawy kołyszącej się na łące z dala od siedzib miejskich opanowanych przez "Krawaciaży" – pseudo ewangelicznych kaznodziei….  

    Strzeżcie się "Krawaciaży" *

     

    Krawaciaż – człowiek noszący krawat a lubiący przy tym potrawy wyszukane i pierwsze miejsce w synagodze. Taki co to Biblię pod pachą trzyma nauczając innych  a sam w wygodzie żyjąc   dostatków nie ewangelicznych a ziemskich smakuje…Brzuch przy tym po ziemi ciąga…

     

     

     
    Odpowiedz
  10. kudron

    Kiedy spadła zasłona

    Inko

    Ludzie oswoili wizerunek diabła, ponieważ się go boją. Tak jak w średniowieczu czy baroku oswajano śmierć przez sztukę np w komiźmie lub odrażających wyobrażeniach. W moderniźmie stała się piękną, zamyśloną  kobietą (np Malczewski). Efekt , śmierć została wyparta z kultury. Zamyka się ją w szpitalach. Czasami publicznie walczą z nią celebryci. Jeżeli umierają, temat staje się już nieaktualny. Ale śmierć jest, cały czas nam towarzyszy.

    Myślę, że ta sama zasada dotyczy upostaciowanego zła – diabła. Towarzyszy nam, przychodzi  -jak piszesz – pod pozorem dobra. Jeżeli znasz osoby, które spotkały tak ukryte zło, to mają one bardzo ważne doświadczenie za sobą. Mam nadzieję, że są silniejsze i współczuję im. Ciężki był  ból, jaki musiały znieść, kiedy spadła zasłona.

    Serdecznie pozdrawiam

    Maria

     
    Odpowiedz
  11. kudron

    Wydmuszki krawaciarzy

    Arturze

    Znam "krawaciarzy"  – "modli się pod figurą a diabła ma pod skórą", "ubrał się diabeł w ornat i ogonem na mszę dzwoni". Nowością jest u nich krawaciarstwo ale to rys naszej kultury.  Skromny, nie napuszony człowiek nie wzbudza u bliźnich szacunku. Potrzebują otoczki. Tego, że może ona być wydmuszką, nie zauważają.

    Pozdrawiam

    Maria

     
    Odpowiedz
  12. jorlanda

    Złapię wątki…

    które tak tu obficie rozsialiście. Bardzo ciekawe są Wasze refleksji i spostrzeżenia na temat zła i rozpoznawania go w różnych postaciach. Moje życie może nie jest pasmem tragedii, ale Bóg dał mi dar wiary w to, że rzeczywistość sakralna nie jest fikcją, czy fragmentem sceny, który można skutecznie zasłonić "świeckimi kurtynami" codziennego zabiegania.

    To, że nie wierzymy w szatana i w jego istnienie nie znaczy, że on się od nas odczepi. Kiedy to zrozumiałam, ogarnęło mnie zdumienie pomieszane z przerażeniem. Wyobraźcie sobie, że ktoś Wam mówi – "słuchaj w twoim domu jest śmiertelny grzyb pod tapetami. Nie widać go, bo jego struktura wtapia się w tynk i farbę, ale jest tam. Można to udowodnić po zbadaniu powietrza i składu kurzu specjalnymi urządzeniami". A wy mówicie – "daj spokój, jakaś bzdura, od lat tu mieszkam i nikt nie umarł, jaki grzyb, jakie urządzenia? grzyb widać gołym okiem, a skoro tego nie widać to pewnie jakaś pułapka kolejnego reklamodawcy specjalnych urządzeń – naciągacze, tylko im płać za ekspertyzy…" itp. itd.

    I tak samo jest z wiarą w istnienie zła – osobowego, konkretnego, istoty namacalnej (w sensie ontologicznym, tzn. istniejącej realnie, mającej wpływ na istnienie innych istot). Nie widać – znaczy się nie ma. A jak ktoś próbuje o tym głośno mówić, to od razu dostaje nalepkę "wariat, dewota, nawiedzony". Ostatnio próbowałam komuś tłumaczyć, że jego naśmiewanie się z koleżanki, kóra chciała z domu powyrzucać książki i symbole okultystyczne, które kiedyś od kogoś dostała, jest przynajmniej nierozsądne. Że ma prawo do takich zachowań, skoro rozpoznała w tym zagrożenie dla własnej duchowości. Najgorsze jest to, że ja to wiem, a mimo to, kiedy ostatnimi czasy mi ktoś próbował wyjaśnić, że moje zainteresowania religioznawcze połączone z literaturą fantastyczną, w której wiele jest opisów rodem z piekła (taka prawda, to fakt) też mogą otworzyć szatanowi drzwi do mojego życia, moją pierwszą reakcją była dokładnie to samo: "polowanie na czarownice czy co?"

    Skąd biorą się takie sceptyczne myśli i odruchy? No właśnie, to on szepta i sączy nam w głowy podejrzliwość wobec tropienia zła. Oczywiście nie można przesadzić, żeby nie dokonać złej oceny i nie skrzywdzić kogoś. Tutaj potrzebna jest wielka łaska, wiele modlitwy i czujności. Pewnien ksiądz mi powtarza od lat, że każdy teolog czy chrześcijanin zaangażowany w budowanie wspólnot i dzieł na rzecz Kościoła powinien przynajmniej jeden raz w tygodniu modlić się różańcem lub koronką do miłosierdzia, żeby otoczyć siebie i swoje dzieło pracę murem ochronnym.

    To brzmi naiwnie, trochę jak zaklęcia, ale to naprawdę działa. Tym bardziej, że jak przeanalizujemy treść różnych uznanych przez Kościół objawień, w każdym z nich Matka Boża prosi – módlcie się i czuwajcie, dajcie opór złu modlitwą. Jan Paweł II też nie bez przyczyny wszystkim rozdawał różańce.

    Nadal jestem w połowie drogi, by w to wszystko przyjąć i uwierzyć, że naprawdę trzeba mieć się na baczności. Trudno w to wszystko uwierzyć, naprawdę. Ale warto spróbować.

    A co do konkrtetów i antidotum na szatana. Ważne są małe ćwiczenia duchowe do kształtowania wierności i siły ducha. Ale ważne też jest polecanie się Bogu, pilnowanie się, żeby nie wpadać w nałogi, poznawanie siebie, swoich słabości i ograniczeń (słusznie ktoś z Was napisał, że szatan to bezlitośnie wykorzystuje). Ważne też jest zwracanie się o pomoc do aniołów – mnóstwo o tym uczył np. ojciec Pio, ksiądz Vianney, siostra Faustyna, i wielu innych  mistyków walczących ze złem. Aniołowie też istnieją jeśli by ktoś zapomniał, w końcu szatan to anioł upadły.

    Podam Wam przykład z mojego życia – zawsze wydawało mi się, że jak będę teologiem, praktykującą i oddaną pracy apostolskiej kobietą, że jak wykonam wszystko według instrukcji, to wystarczy, żeby zły się do mnie jakoś za bardzo nie zbliżył. Ostatnie miesiące pokazały mi, że historia biblijna o duchach, które opuszczają człowieka i potem wracają z silniejszą obstawą w to samo miejsce to prawda. Moja ambicja i zaangażowanie, mimo że wydawało się oczyszczone z niepotrzebnych skłonności stały się polem mojej porażki. O ileż bardziej teraz widzę, jak łatwo się dać zwieść szatanowi przebranemu w dobre intencje i piękne czyny. Dopiero jak zostawiłam wszystko w cholerę (sorry ale tak dobitnie chcę to zaznaczyć) i skupiłam się na tym, co teraz jest najważniejsze czyli na domu i dzieciach, okazało się, że w tej pustce "niedziałania więcej niż teraz potrzebne" szatan nagle nie ma co robić. Oczywiście dobiera się teraz do innych sfer mojego życia…

    W niedzielę byliśmy z mężem na kolejnym spotkaniu rodzin, rozkręciliśmy to z księdzem i działa. Wiecie, że dopiero teraz – na chyba już szóstym spotkaniu otworzyłam usta do modlitwy wspólnotowej? Wcześniej po prostu nie mogłam, mimo że to robiłam od lat z innymi grupami! Dopiera teraz, kiedy widzę jaką mam iść drogą i gdzie nie skręcać jakby odzyskałam zdolność działania. Zajęlo mi to 10 lat. 10 lat – wypełnionych pracą apostolską – i takie odkrycie – że cały czas na tej drodze połowa rzeczy wykonywana była bez potrzeby 😉 Bo ktoś mnie zwiódł.

    Naprawdę warto mieć stałych spowiedników, otoczyć się ludźmi, którzy mają doświadczenie w prowadzeniu duchowym, w kierowaniu rozwojem religijnej sfery życia. Psychologia nie wystarczy, choć niewątpiliwie pomaga w poznawaniu siebie. Znam kilka osób, które mają stałą terapię, a mimo to nie potrafią wrócić do Boga. Wolą pogadać z terapeutą, niż pojść do Boga. Wiem, że to co piszę jest lekko tendencyjne, trochę niesprawiedliwe i mało miłosierne. Ale sama doświadczyłam oszustwa tego typu i jeśli tylko mogę komuś pomóc takim świadectwem podjąć decyzję o natychmiastowym wybraniu się do spowiednika – to chyba mogę czasem napisać coś stanowczo.

    Wróg nie śpi 😉 I nie jest z rodzju tych, których można pokonać poznając ich język.

    Życzę wygranych walk pod rękęz aniołami. JŁ

     

     
    Odpowiedz
  13. krok-w-chmurach

    Jolu, piszesz: “Ważne są

    Jolu, piszesz: "Ważne są małe ćwiczenia duchowe do kształtowania wierności i siły ducha. " Nie wiem, co miałaś na mysli, ale myślę, że równie przydatne są też te "większe" ćwiczenia. Mianowicie, rekolekcje ignacjańskie. Są one okazją nie tylko do zbiliżenia się do Boga, lecz również do poznania siebie. Z drugiej strony lepsze poznanie siebie także skutkuje lepszym poznaniem Boga… A to, że podczas kolejnych Tygodni Ćwiczeń Duchowych doświadczamy ostrej walki duchowej, wiedzą chyba wszyscy, którzy w nich uczestniczyli. To początkowo zaskakuje, bo wydawać by się mogło, że miejsce i czas rekolekcji powinny stanowić zaporę dla złego. Zmaganie ze złym stosującym coraz to inne chwyty, dostarcza jednak nieocenionego doświadczenia…A wiadomo – uebung macht der Meister…

     
    Odpowiedz
  14. jorlanda

    Rekolekcje

    też są istotne, dziękuję za ten przykład. Nie tylko adwentowe i wielkopostne, ale też dodatkowe dni skupienia i podobne formy "nawracania się" są ważne w pilnowaniu własnej duszy.

    Rekolekcje ignacjańskie są niesamowite. Niestety od kilku lat nie mogę się na nie wybrać z różnych względów. Chyba jeszcze albo już nie czas. Znam je z opisów i świadectw moich przyjaciół – zarówno świeckich jak i duchownych. Zresztą sama też czasem korzystam z metod ignacjańskich w ramach medytacji czy pracy nad sobą.

    Rekolekcje to istotny element rozwijania się duchowego. Myślę, że ta forma bardzo pomaga poznawać siebie, odkrywać swoje słabości i to, co Bóg ma do powiedzenia na ich temat, na nasz temat.

    Pamiętam kilka rekolekcji w moim życiu, których skutki odczuwam do dziś. A ostatnio usłyszałam na rekolekcjach adwentowych takie oto zdanie, które mnie powaliło: "Przystąpienie do Komunii nie jest nagrodą za dobre zachowanie, tylko pomocą do tego, aby móc się dobrze zachowywać".I potem właśnie nastąpiła nauka o skutkach sakramentu pokuty i Eucharystii w walce ze złem i słabościami w naszym życiu. Uznanie mocy Boga nad własną niemocą to łaska dając pokój i odwagę. Mam nadzieję, że tegoroczne rekolekcje wielkopostne też zostawią mi w głowie jakieś zdanie lub obraz, które zawsze będę mogła traktować jako natchnienie do poprawy.

    Pozdrawiam JŁ

     
    Odpowiedz
  15. gal

    Powiedzenie, że sukcesem

    Powiedzenie, że sukcesem diabła jest przekonanie innych, że diabeł nie istnieje, zawsze wydawało mi się absurdalne. Przecież wszystkie wielkie zbrodnie odbywaja się pod hasłem walki ze złem, i to zło zawsze jest jak najbardziej osobowe.  Jego uosobieniem mogą być Żydzi,  Ormianie, Tutsi czy Hutu, Serb lub Bośniak, mason i komunista albo burżuj, pederasta, papista albo kocia wiara. Do wyboru do koloru. Zło zawsze ma twarz i prawie zawsze jest to twarz innego! Na zło mamy różne ,,egzorcyzmy”, a jak nie zadziałają, to bardziej krewcy pomogą szpadelkiem. Pomysł, że diabeł jest w nas i na nim lepiej się skupić ciągle przegrywa z ideą by go ,,wyłuskać” z ksiażki, filmu, sąsiada…obcego. Tak więc ostatnią rzeczą którą Zły mógłby zrobić, to przekonywanie, że go nie ma.

     

     
    Odpowiedz
  16. elik

    Przebaczenie – to zwykle nie jest taka prosta rzecz.

    @ Pani Jola

    Przecież przebaczenie popełnionych win, a tym bardziej zbrodni to zwykle nie jest taka prosta rzecz.

    Od czego zacząć?……wg. mnie najpierw warto, a nawet trzeba uświadomić tym, co źle myślą i czynią, tj. uporczywie trwają w błędzie (grzechu), że konieczna jest przemiana ich serca, także zmiana świadomości (mentalności). Potem musi być świadoma i dobrowolna skrucha i prawdziwy żal za popełnione grzechy, także szczere pragnienie poprawy, a nawet zadośćuczynienie i nawrócenie, aby można było nie tylko im przebaczyć. Za wszystkie popełnione występki – grzechy, które zawsze są brzemienne w skutkach, bo oddziaływują nie tylko na złoczyńcę, lecz również na inne osoby. Ale również mieć wiarę i nadzieję, że to przebaczenie będzie właściwie (stosownie) przyjęte i wykorzystane.

    @Krzysztof Galiński

    Wielkie zbrodnie i inne istotne występki (grzechy) brzemienne w skutkach również są dokonywane, bez używania haseł, gołoszenia ideologii . Wcale nie rzadko bezkarnie, w majestacie prawa lub cudzymi rękoma, a uosobieniem zła  zawsze pozostaną złoczyńcy, nie tylko ci znani –  tzw. wykonwcy mokrej roboty, a przede wszystkim ich przełożeni, zleceniodawcy lub mocodawcy, a nawet ich polecznicy i zwolennicy.

    Największe kanalie – ludzie podli i nikczemni bywają nazywani w zaprzyjaźnionych mediach np: obrońcami pokoju i wolności, czy orędownikami tolerancji, demokracji i sprawiedliwości, a nawet stróżami bezpieczeństwa i praworządności w państwie lub ludźmi honoru, czy zwolennikami mniejszego zła.

    "Sukcesem diabła" wg. mnie jest przede wszystkim zdobycie zaufania u wielu ludzi, oraz sianie zwątpienia, zamętu w ich umysłach, także skuteczne kuszenie, deprawowanie, dezinformowanie, czy przekonywanie, że Bóg nie istnieje albo o tym, że Kościół katolicki jest największym zagrożeniem, dla ludzi nowoczesnych i inteligentnych, także współczesnego świata.

    Szczęść Boże !

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code