Gdy Bóg jest blisko

XVII Wieczór Biblijny w Kasince Małej

Tym razem Wieczór Biblijny odbył się w sobotę. Zastanawialiśmy się nad następującym fragmentem Ewangelii:

Po sześciu dniach Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden folusznik na ziemi wybielić nie zdoła. I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza. Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni. I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie. I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa. A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy powstać z martwych. I pytali Go: Czemu uczeni w Piśmie twierdzą, że wpierw musi przyjść Eliasz? Rzekł im w odpowiedzi: Istotnie, Eliasz przyjdzie najpierw i naprawi wszystko. Ale jak jest napisane o Synu Człowieczym? Ma On wiele cierpieć i być wzgardzonym. Otóż mówię wam: Eliasz już przyszedł i uczynili mu tak, jak chcieli, jak o nim jest napisane. (Mk 9,2-13)
 
Małgorzata: Opowieść o Przemienieniu należy do tych ewangelicznych opowieści, które najbardziej mi towarzyszą, mocno tkwią mi w pamięci i oddziałują na moją wyobraźnię. Ta opowieść kojarzy mi się ze Świętem Przemienienia, obchodzonym 6 sierpnia – z upalnym, słonecznym, letnim dniem. Wyobrażam sobie, że właśnie w taki piękny dzień Jezus ukazał się uczniom w białej szacie, która wyjątkowo pięknie wyglądała na tle błękitnego nieba.
 
6 sierpnia, gdy Kościół katolicki obchodzi Święto Przemienienia, to jednocześnie rocznica zrzucenia na Hiroszimę pierwszej bomby atomowej. W tym dniu jakby symbolicznie – podobnie jak w mówiących o Przemienieniu wszystkich fragmentach ewangelii synoptycznych – stykają się ze sobą dwie rzeczywistości: wspaniała, piękna, biała jak szata Jezusa, a z drugiej strony najokrutniejsza, związana ze śmiercią, zabijaniem, unicestwianiem. Tutaj męka i śmierć Jezusa są już zapowiadane i one kontrastują z wizją Jego wspaniałości.
 
Często odnoszę tę opowieść do ludzkiego świata i ma ona dla mnie dwa aspekty. Pierwszy aspekt dotyczy tego, że człowiek bywa wielki, naprawdę lub metaforycznie staje w blasku reflektorów i ma swoje pięć minut. W każdym człowieku jest takie potencjalne piękno, obraz Boga. Ale ukazuje się tylko przez chwilę. Potem może ujawnić się inna straszliwa potencjalność: choroba, cierpienie, poniżenie. To jest wątek wanitatywny.
 
Drugi aspekt natomiast podtrzymuje mnie na duchu. Zdarza mi się na przykład widzieć, jak bliskie osoby cierpią albo robią rzeczy niegodne, jak wychodzi z nich cała ludzka brzydota czy to w sensie materialnym, czy duchowym. Wtedy przypominam sobie ich najlepsze chwile, bo wiem, że kondycja ludzka właśnie na tym kontraście polega. Jezus szedł na śmierć, cierpiał, wyglądał ohydnie, był poniżany, a zarazem w Jego życiu zajaśniała scena, gdy był wspaniały, cudowny, niewyobrażalnie piękny. Tak samo w każdym człowieku tkwi jakieś piękno albo choćby wspomnienie piękna, które świadczy o jego godności i o tym, że nikogo nie można nigdy przekreślać.
 
Dzisiaj przypadkiem dawałam na stronę startową „Tezeusza” cytat z „Dziennika intymnego” Amiela: „Widzieć przedmioty i ludzi, jakimi są, widzieć, jakimi mogą być, widzieć, jacy powinni być: dobry krytyk powinien robić te trzy rzeczy naraz i stopić wszystkie trzy zdolności w jedną”. To nie dotyczy tylko krytyka, ale wszelkiego właściwego widzenia. Myślę, że apostołom było dane takie pełne i doskonałe widzenie Jezusa. Dzisiaj chciałabym się modlić, aby choć po części dane mi było widzenie ludzi i spraw, które uwzględniałoby trzy wspomniane przez Amiela wymiary.
 
Andrzej: Jezus chce objawić się w pełni boskości i dlatego zdradza wybranym uczniom sekret swojej boskości tak, aby mogli tego doświadczyć całym sobą. Boskość może przez jakieś fenomeny materialne, zmysłowe przenikać do naszego świata. Może być jakoś doświadczona, zobaczona. Występuje tu metafora białej szaty, promieniowania Jezusa. Za sprawą tych postrzeganych zmysłowo, ale też duchowo fenomenów uczniowie wiedzą, że mają do czynienia z boskością, z Bogiem, z czymś przekraczającym naturalny wymiar.
 
Myślę, że dla wiary jest to kluczowa łaska, która w Kościele czy w polskim katolicyzmie jest bardzo zaniedbana. Tymczasem najważniejsze jest dotknięcie przez samego Boga, łaska doświadczenia Jego boskości. Boga możemy doświadczać we wspaniałości, w glorii, w chwale. Boga możemy doświadczać – tu Jezus już antycypuje – w kenozie Krzyża i umierania. To doświadczenie poza słowami, poza dobrem i złem, w samej świętości, w samej boskości konstytuuje nasze relacje z Jezusem, z Bogiem. Takie mistyczne doświadczenie może rodzić się w różny sposób: na modlitwie, w sytuacjach ekstremalnych umierania, choroby, w doświadczeniu drugiego człowieka, jego przemiany i piękna. W każdym takim bezinteresownym szczytowym doświadczeniu Bóg objawia boski wymiar rzeczywistości, objawiając w ten sposób siebie. Boże objawienie możemy postrzegać, ponieważ w nas samych mieszka Bóg, w nas jest wymiar boskości. Gdyby nie było tego wymiaru boskości w nas, nie moglibyśmy postrzegać jej na zewnątrz, obok nas. Boga możemy doświadczać poprzez fenomeny zmysłowe, naturalne, ich udziwnienie właśnie dlatego, że w nas samych Bóg mieszka i udziela się nam. Fenomeny zewnętrzne współgrają z udzielaniem się wewnętrznym. Jest to ten sam proces epifanii.
 
Widać, że doświadczenie boskości jest trudne. Uczniowie są mimo tej łaski zakłopotani, zatrwożeni, nie wiedzą, co robić. Chcieliby – bardzo ludzka reakcja – obrócić to w pragmatykę, zaraz chcą stawiać namioty…  To zabawne, że myślą tak praktycznie, bo nie wiedzą, co z boskością zrobić. Gdy człowiek nie potrafi boskości znieść, to zabija ją – w swoim sercu, czyniąc zło, skazując Boga na najbardziej haniebną śmierć krzyżową. To jest chyba największa tragedia Boga i człowieka. Balthasar wspomina w Teologice, że im bardziej Bóg objawia się jako miłość, tym bardziej następuje odrzucenie boskości. Zastanawiające: z jednej strony coś w nas pozwala nam doświadczać Boga, wiedzieć, że to właśnie On, a z drugiej strony doświadczenie Boga, gdy nasila się ono, a nie chcemy go przyjąć, bywa tak dręczące, że chcemy uciec, a nawet zabić w nas to, co jest boskie, cokolwiek by to nie było: czystość, prawość drugiego człowieka itp.  Wszelkie objawianie się boskości może budzić w nas nie tylko aprobatę, zachwyt, zakłopotanie, ale też zbrodnicze chęci.
 
Chciałbym się modlić, abyśmy otwierali się na łaskę Emanuela, Boga z nami, Boga, który chce się objawiać w naszej codzienności i w szczególnych momentach, abyśmy na spotkaniu z Jezusem przemienionym pozwalali Mu przemieniać nas i na tym budowali intymny, osobisty fundament naszej wiary w Boga, naszej miłości do Niego, a poprzez Niego i w Nim –  naszej miłości do człowieka i wiary w człowieka, nawet jeżeli odrzuca Boga.
 
 
 
 

11 Comments

  1. zibik

    Przyjaźń i miłość bliźniego to medium doświadczania Boga !

    Bóg nie jest nam współczesnym ludziom "dany" w doświadczeniu, lecz możemy Go przeczuwać, jako pranienie czegoś więcej, swoiste "niezadowolenie" z tego, co już osiągnęliśmy, czy tęsknotę i poryw niespokojnego serca. Wielkim naszym przywilejem jest owo "niezadowolenie", pragnienie i oczekiwanie na to, co ma jeszcze nastapić. Kto z tego rezygnuje, sam wyrzeka się istoty życia.

    Wymienione doświadczenia i odczucia mogą pojawiać się jedynie tam, gdzie nasz byt zdobywa istotne znaczenie w przyjaźni i miłości, do wybranej osoby – ludzkiego "Ty".

    Przyjaźń i miłość bliźniego, oraz konieczny stan duchowości skupiają w sobie całą tajemnicę i sens ludzkiego istnienia. Dopiero w akcie miłości przeżywamy i odczuwamy to, co w naszej egzystencji jest najbardziej radykalne : otchłań szczęścia, rozkoszy, zmysłowości, zawodności, wiary i nadzieji.

    Każda przyjaźń i miłość bliźniego(ich) staje się wydarzeniem zbawczym, podstawowym i zasadniczym – aktem odwzajemnianej miłości Boga. On nas pierwszy umiłował.

    Najdłuższą i najpiękniejszą podrożą życia jest dążenie, do wybranego i ukochanego "Ty". Ale tu nie chodzi o to, aby kochać bliźniego (ich), bo tak przykazał Bóg. Tzn. o jakiś szczególny "środek", czy "pośrednictwo" umożliwiające osiągnięcie własnego zbawienia, wówczas to nie byłaby prawdziwa miłość, lecz interesowność, zaplanowana korzyść, a nawet egoizm.

    Nasza przyjaźń i miłość bliźniego (ich) to w życiu doczesnym najlepsze i chyba jedyne medium doświadczania Boga !

    Szczęść Boże !

    Z poważaniem Z.R.Kamiński

     
    Odpowiedz
  2. Andrzej

    Boga można doświadczyć bez pośrednictwa drugiego człowieka

     Panie Zbyszku!

    Dziękuję za interesującą wypowiedź, nawet dość, jak na Pana, nietypową. Zgadzam się z Panem odnośnie współczesnych, ale też chyba uniwersalnych sposobów doświadczania Boga poprzez poczucie pewnego niedosytu i pragnienia oraz miłość i przyjaźń do drugiego człowieka. Natomiast, pozwolę sobie nie zgodzić się z Pańską tezą, że Boga bez pośrednictwa drugiego człowieka raczej doświadczyć nie możemy.

    Przeczy temu nie tylko moje skromne doświadczenie osobiste, ale niezliczone świadectwa innych osób wszystkich czasów. Doświadczenie Boga zawsze jest łaską i Bóg chce być doświadczany przez człowieka, dlatego udziela mu się na różny sposób. Sakramenty, modlitwa, liturgia, tzw. przeżycia graniczne, doświadczenie mistycznej ekstazy,  itp należą właśnie to niezapośredniczonych przez drugiego człowieka doświadczeń Boga. Zawsze też byli nieliczni, którzy wybierali życie zupełnie samotne poświęcone jedynie Bogu: pustelnicy, rekluzi, siostry klauzurowe.

    Ponadto, ograniczanie doświadczenie Boga jedynie, czy głównie, poprzez pośrednictwo drugiego człowieka nie tylko nie jest zgodne w tymi licznymi świadectwami, ale niezwykle zubaża prawdę o Bogu i Jego relacji z człowiekiem. Gdyby ten pogląd potraktować poważnie, zamknięty w nim człowiek, odciąłby się od wielu doświadczeń i łask, dzięki którym objawia mu się Bóg, a religia i duchowość zostałaby zredukowana do moralności. (Np. E. Levinas, wybitny żydowski filozof dialogu dokonuje takiej redukcji.) Bogu nie można też stawiać żadnych granic w sposobach Jego manifestacji i dialogu ze swoim stworzeniem: przeczyłoby to Jego wszechmocy, ale też absolutnej miłości, której uprzywilejowanym przejawem jest dawanie się poznać człowiekowi.

    Pozdrawiam Pana serdecznie

    Andrzej

    Ps. Cieszę się, że spersonalizował Pan jeszcze bardziej swoją obecność na Blogach Tezeusza dołączając swoje zdęcie. Tu ruch w dobrą stronę.

     

     

     

     
    Odpowiedz
  3. ahasver

    Drogi Andrzeju.

    Cześć Andrzeju.

    Przegrałem, upadłem, zwątpiłem już do końca. Nie wiem czym jest Bóg, nie potrafię pojąć wiary, nie wierzę, jest to dla mnie nielogicznie, intelektualnie nieuprawomocnione, podejrzane, to jakiś niedowodliwy bełkot. Nie rozumiem w ogóle jak to jest możliwe, że ludzie twierdzą, że w Niebie gdzieś siedzi jakiś starzec z długą brodą, który własnymi dłońmi to wszystko ulepił, a z nieba przyjdzie po schodach jakiś Zbawiciel i weżmie nas do nieba, a Ci, którzy w to nie wierzą, pójdą smażyć się w siarce; przecież to jest dziecinne, głupie i idiotyczne! Ty, światły, wykształcony człowiek – serio wierzysz w jakieś pogańskie baśnie?! Jest mi z tego powodu bardzo przykro, ponieważ widzę, jak bardzo dobrymi ludźmi jesteście i bardzo zależy mi na utrzymywaniu z Wami kontaktu, ale nie wiem, czy ten Bóg działa jak jakaś autosugestia, narkotyki jakieś, nie wiem w ogóle, o co w tym wszystkim chodzi, nie wierzę, nie widzę, nie czuję tego. Nie potrafię przyjąć a’priori czegoś, co nie jest naukowe, tylko "pochodzi z serca". Możesz mi pomóc, Andrzeju? Co z tym Bogiem? Od czego mam zacząć, aby czegokolwiek się dowiedzieć? Co to jest ten Bóg? Co to znaczy – wierzyć? O czym mówicie, kiedy mówicie o Bogu? To jakaś metafora? Bo chyba inteligentni, światli ludzie nie twierdzą, że za chmurami żyje jakaś konkretna osoba, która stworzyła gwiazdy i steruje tym wszystkim? Nie dociera do mnie nawet, że świat mógłby stanowić miłość; przecież materia to materia, działa jak mechanizm, czy ktoś ją kocha, czy nie, ni ją to ziębi, ni grzeje. Bardzo proszę o pomoc, wcale nie robię sobie jaj, wręcz przeciwnie; nie pozwala mi to spac po nocach i doprowadza do furii. Bóg… Nic mi to nie mówi, nic to dla mnie nie znaczy, żadnego odruchu w sercu to u mnie nie powoduje poza wściekłością spowodowaną tym, że jest grupka ludzi, którzy o tym mówią jakimś niezrozumiałym językiem… Gdzie mam szukać pomocy? Słucham serca – i nic. Bije… I tyle. Patrzę w gwiazdy. No, są, Są sobie gwiazdy. Patrzę na połyskujący śnieg. I błyszczy. To tylko Słońce się odbija. Jak można w takich bzdurach dopatrywać się działania jakiegoś zaświatowego dziadka z brodą? Wkurza już mnie ta nawijka o Bogu…  Jeśli – jak twierdzisz – Bóg kocha w ten sposób, że daje siebie poznać i sam przychodzi do człowieka, to najwyraźniej jestem potępiony. Póki co idę spać, zmęczony dziś jestem.

    Pozdrawiam Cię serdecznie.

    -Bartosz B.

     
    Odpowiedz
  4. zibik

    Doświadczanie Boga !

    Dziękuję za życzliwe słowa, oraz poszerzenie, rozwinięcie i doprecyzowanie omawianego wątku.

    Oczywiście Boga, a ściślej Jego miłość tzn. obecność i bliskość możemy doświadczać, nawet zdecydowanie lepiej, bez pośrednictwa drugiego człowieka. Jednak warunkiem koniecznym jest nasza przyjaźń i miłość bliźniego, a pożądanym również miłość wszystkich ludzi, nawet bezbożników, przeciwników, wrogów, oraz autentyczne, a nie pozorowane życie razem z Nim, możliwie stałe utożsamianie własnego losu z Jego.

    Nie wiem, czy stwierdzenie, że " przyjaźń i miłość bliźniego jest jedynym medium doświadczania Boga" można uznać, jako tożsame z Pana, że : " Boga bez pośrednictwa drugiego człowieka raczej doświadczyć nie możemy" ?……..

    Moje wypowiedzi chyba są wyrazem następujących przemian, jakie mam nadzieję dokonują się w moim wnętrzu i chyba coraz bardziej w życiu osobistym.

    Ps. Zupełnie inną rzeczą jest zwykle to, co ktoś pisze (mówi), niż to, co czytający (słuchający) zauważa, poznaje, bądź pojmuje i uznaje.

    Szczęść Boże !

    Pozdrawiam równie serdecznie !

     
    Odpowiedz
  5. Kazimierz

    Bartoszu

    Przepraszam, że wpisuję się w pytanie do Andrzeja, ale jeśli chciałbyś to proszę poczytaj, posłuchaj jednego z mężów Bożych Josha Mc Dowella, ciekawa postać, jako student zdecydował, że udowodni raz na zawsze, że Bóg nie istnieje, no i nawrócił się do Niego!

    http://www.josh.pl/apologetyka.htm

    Pozdrawiam serdecznie – Kazik Juszczak

     
    Odpowiedz
  6. awer

    Bartku, Nikt nie pomoże ci

    Bartku,

    Nikt nie pomoże ci obudzić Twojego własnego serca jeżeli sam nie wyrazisz na to zgody.

    Pytanie zadałeś Andrzejowi, więc mój tekst potraktuj jako „przerwę na reklamę” choć nic nie mam zamiaru reklamować. Sam jestem ciekaw co Ci Andrzej odpowie.

    Ostatnio oglądałem średniej jakości (w mojej ocenie) najnowszy film z Bradem Pittem. Była w nim scena w której trafiony kulą z MG41 kapitan amerykańskiego statku mówi: „Wiesz… całe życie się spinałem…ale gdy nadchodzi czas, należy odpuścić”.

    Takie było i jest nadal moje osobiste doświadczanie Boga (używając określonej terminologii). Gdy odpuszczam i wyłączam „myślenie” (logikę) wtedy zaczynam czuć (polecam Ci medytację: „Nie myślenia”). Muszę postawić „przecinek” w zdaniu otaczającej mnie rzeczywistości i nieustającego analizowania. W takich „stanach ciszy” zabieram się do roboty i staram się szlifować talenty o których inni powiedzieli mi że je mam, a ja się z tym zgodziłem. Naiwne prawda? Bez związku i infantylne, że aż… Ale skoro filozofowie nie potrafią znaleźć przekonujących dowodów, to może dzieci je znają? Może warto się nad dziećmi zastanowić a nie oddalać się od rzeczywistości, uciekając w abstrakcyjne poszukiwania? I choć sam ciągle w abstrakcje i symbole uciekam, to byłbym tylko częściowo wobec siebie uczciwy gdybym zabił w swoim sercu „dziecko” i pewną naiwność względem świata którą ono reprezentuje. Ciekawe. Swoja drogą czy byli filozofowie niewierzący, którzy znaleźli dowody na istnienie Boga?

    Moja wiara ma się nijak (z punktu widzenia Kościoła katolickiego) do wiary katolickiej. Obecny stan KK to dla mnie społecznie, statystycznie i historycznie uzasadniony proces, tak bardzo obrośnięty prawem dziejów, że już nie wiadomo gdzie jest jego jądro. Bo czy prawda nim jest? Życie pokazuje że nie(ks. Tischner powiedział:Nie prowdy sukoj, ino kolegów”).

    Dlaczego więc wracam na Tezeusza? Bo tutaj spotykam ludzi którzy mają odwagę robić to w co wierzą. A to wielka rzadkość i wielki skarb. Czy ma znaczenie to, że większość wierzy w Chrystusa? Tak, tak samo jak to że wierzą w przesłanie Buddy. Wierzą w Dobro i Miłość i idą za głoszonymi przez siebie słowami, a czasami to słowa idą za nimi. Czy można to nazwać doświadczaniem Boga? Nie wiem. Wiem na pewno, że można to nazwać doświadczeniem Człowieka. A cóż więcej trzeba by stać się „Człowiekiem Boga”, jak „tylko” robić to w co tutaj się wierzy?

    Bartku.

    Osobiście uważam, że każdy sam dorasta do Swojej Wiary. Czasami trzeba po prostu zawrócić parę kroków by trafić na jej ślad.

     

    No i to by było na tyle jeżeli chodzi o przerwę. Czekamy już wspólnie na to, co Andrzej napisze, choc uważam, że już dał wystarczającą ilość świadectw.

     

    Pozdrawiam serdecznie wszystkich błądzących w labiryncie.

     

     
    Odpowiedz
  7. zibik

    Panie Adamie !

    Mam nadzieję, a nawet jestem przekonany, że pisząc : "Nikt nie pomoże ci obudzić Twojego własnego serca jeżeli sam nie wyrazisz na to zgody" i cały tekst.

    Miał Pan na względzie nie tylko Pana Bartosza, ale wszystkich czytelników, a szczególnie poszukujących, kontestujących, wątpiących, zagubionych i błądzących.

    To co Pan raczył napisać, według mnie jest czymś więcej, niż przerywnikiem na reklamę, czy doskonałym zwiastunem kolejnego artykułu Pana Andrzeja, ale również inspiracją, zachętą, do medytacji, kontemplacji i pogłębionej refleksji, dla wielu współtwórców, użytkowników i czytelników "Tezeusza".

    Szczęść Boże – Ojcze nasz !

    Z poważaniem Z.R.Kamiński – serdecznie dziękuję w imieniu własnym i proszę o więcej.

     

     
    Odpowiedz
  8. Andrzej

    Przeżywasz czas wielkiej, choć bolesnej, łaski

     Bartku!

    W logice doświadczenia religijnego i wiedzy telogicznej, zwłaszcza z teologii duchowości, to co obecnie przeżywasz jest znakiem wielkiej duchowej łaski Boga dla Ciebie, który po prostu chce dać się Tobie poznać i doświadczyć. Choć, jak sam przyznajesz, jest to bolesne i nie do wytrzymania. Te trudne stany psychiczne spowodowane są z jednej strony Twoimi dotychczasowymi grzechami i oporem wobec Boga, z drugiej zaś strony nowością i siłą tego doświadczenia Bożej atrakcji. Poprzez to cierpienia Bóg oczyszcza Twoją duszę, by była zdolna do pokornego przyjącia wiary w Niego, a jednocześnie do wyrzeknięcia się zła. Te oba akty: duchowy i moralny są integralnie związane ze sobą.

    W przyjęciu łaski wiary nie można Bogu stawiać żadnych warunków, ale trzeba Jemu, choć doświadczanemu jeszcze niepewnie i mgliście, powiedzieć całkowite i bezwarunkowe TAK. Choć dla naszej psychiki, w takim stanie jakim jesteś, oddanie się w ręcę Boga żywego jest doświadczane jako samobójstwo lub/i jakaś niegodziwość. Spotkanie z Nim zrealatywizuje, i jakby przekreśli całe Twoje dotychczasowe życie, mniemania i dokonania. Póżniej to do Ciebie wróci oczyszczone i jakoś usensownione, ale w pierwszym etapie będziesz pewien, że dotąd nie żyłeś w ogóle i nic nie miało sensu.

    Jesteś wolny i możesz nie podjąć obecnej łaski Boga, byś w Niego uwierzył i pokochał. Jeśli tak zrobisz, możesz nawet przestać tak głęboko cierpieć, jakoś to stłumić w sobie. Trzeba jednak wiedzieć, że każda łaska Boga jest jakoś niepowtarzalna, i nie wraca, przynajmniej w swojej wcześniejszej postaci. Czyli jest możliwe, że ktoś otrzymuje łaskę nawrócenia i wiary, ale ją odrzuca, i potem już może do końca życia jej nie przyjąć. To jest jakaś tajemnica, ale znam takie przypadki.

    Współczuję Twoim zmaganiom i cierpieniom obecnym. Wiem, że to może być dla Ciebie bardzo trudne, zwłaszcza, że jesteś poraniony głęboko po ostatnich doświadczeniach. Ale jeśli mi jakoś ufasz, to wiedz, że to, co przeżywasz jest ogromną łaską Boga, który zmaga się teraz o Ciebie i dla Twojego dobra i szczęścia. Jesteś człowiekiem o ogromnym, rzadkim i wielostronnym talencie, i wielkich możliwościach duchowych. Jesteś jak wielka orkiestra symfoniczna (albo Rock Super Star), na której Tajemnica rozgrywa teraz Wielką Improwizację  Ducha. Pomyśl o sobie, swoich talentach i cierpieniach, wrażliwości jako partyturze genialnego dzieła. Czym więcej otrzymałeś, tym więcej masz do ofiarowania, a tym samym będziesz cierpiał więcej niż inni. 

    Odkąd Cię znam, towarzyszę Ci modlitwą. W tych dniach szczególnie.

    Andrzej

     
    Odpowiedz
  9. ahasver

    Dzięki za pozytywne myśli.

    Dziękuję Wam za dobrą myśl; coś się dzieje wewnątrz, ale to raczej doświadczenie melancholii przygniatającego chłodu świata, zarazem coś, co ściska gardło w żalu, w tęsknocie za utraconym przez człowieka mitem. Na razie brak mi słów… Hmmm, jestem Hiperborejczykiem, kocham ten dziwny, dostojny chłód. To takie głębokie spoglądanie w gwiazdy, odczucie łączności z najodleglejszymi zakątkami Universum, z których pochodzi materia mojego ciała. Zarazem coś wykraczającego poza czas, jakby przeszywał mnie łączący cały świat – każdą cząstkę – strumień… Doświadczam po prostu fenomenologicznego strumienia życia, o którym pisał Henry Michel. Jak zwał tak zwał… Nie chcę Was głupio zwodzić – może po prostu powinienem iść do psychiatry… Może muzyka to wyrazi? Wiem, że przechodze dogłębne katharsis. Jeszcze trochę tego drażniącego stanu, światłowstrętu… Hmmm… Dziwne…

    http://www.youtube.com/watch?v=q8c9maWYRNo&feature=related

    http://www.youtube.com/watch?v=31pMp7U03iM&feature=related

    http://www.youtube.com/watch?v=HFdcf_XUAKM&feature=related

    http://www.youtube.com/watch?v=OHtRHY8NZs8&feature=related

    http://www.youtube.com/watch?v=5LeLAELIxKY

    http://www.youtube.com/watch?v=lstDdzedgcE&feature=related

    http://www.youtube.com/watch?v=q-tlkdrXm68

    http://www.youtube.com/watch?v=QgPZkE6a3uQ&feature=PlayList&p=E79F18C924ED8A3C&index=4

    O, znalazłem to, co we mnie siedzi.

    http://www.youtube.com/watch?v=-GNbZbagIZA&feature=related

    Lacrimosa dies illa,
    Qua resurget ex favilla
    Judicandus homo reus.
    Huic ergo parce, Deus:
    Pie Jesu Domine:
    Dona eis requiem. Amen.

    I to też:

    http://www.youtube.com/watch?v=0WLedpz9a40&feature=related

    Nie cierpię muzyki klasycznej, ale ten utwór zawsze sprawiał, że nie potrafiłem przesłuchać go do końca – tak piękny…

    Na kilka dni znikam – muszę to wszystko przemyśleć w absolutnej ciszy…

    Tymczasem!

     

     
    Odpowiedz
  10. awer

    Panie Zbigniewie.

    Dziękuję za dobre słowo i zachętę.

    Ma Pan rację. Moje słowa publikowane tutaj są dla wszystkich, choc czasami adresuję je specjalnie dla kogoś.  Jeszcze jakiś czas "posiedzę" na Tezeuszu i mam nadzieję, że moje refleksje i przemyślenia w jakiś sposób okażą się przydatne.

    Pozdrawiam

    Adam.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code