, ,

Gawędy o… wierzących i niewierzących

Na czas wakacyjnych podróży, letnich spotkań z nowymi ludźmi, wędrówek ku nowym horyzontom. Dedykuję wszystkim Podróżującym.

*
W głębokim lesie była polana. Na tej polanie rósł stary dąb. A w nim była wielka, głęboka dziupla, do której można było wejść po gałęziach. Według starego zwyczaju każdy, kto przybył na tę polanę znajdował schronienie. Nikt nie miał prawa przegonić ani skrzywdzić kogokolwiek, kto tu szukał azylu. Bo to była Polana Przyjaźni.
Pewnego wieczoru zdarzyło się, że przez polanę przechodziły różne zwierzęta. Zbliżała się noc i szukały legowiska, które mogłoby ustrzec je przed zimnem. Wilk usiadł pod krzewem, zając przycupnął pod dębem, sikorka usadowiła się na gałęzi drzewa. Z lasu wyłonił się też niedźwiedź i przyleciał jastrząb. Wszystkie zwierzęta spojrzały na siebie. Wilk zazwyczaj polował na zające, ale teraz nie zaczepiał stworzenia kulącego się z zimna pod pniem drzewa. Podszedł do szaraka i mruknął: jak chcesz, to się wtul w moje futro. Jastrząb często pożywiał się mięsem sikorek. Ale teraz, gdy umościł sobie wygodne gniazdo w dziupli, zaskrzeczał: Ej, mała, chodź tu bliżej, będzie ci cieplej. Niedźwiedź też wgramolił się do dziupli. Otulił wszystkie zwierzęta swoim grubym futrem i rzekł: no, teraz to na pewno nie zmarzniemy.
I tak spali do samego rana. Rano pożegnali się grzecznie i poszli, polecieli w swoje strony.
Zdarzyło się  pewnego dnia, że wilk wpadł w potrzask. Wył bezsilnie, bo nie mógł wydostać łapy z żelaznej pułapki. Jego skargę usłyszał zając, miał dobry słuch i mógł słyszeć wiele rzeczy z bardzo daleka. Pobiegł do sikorki, która akurat szukała nasion w poszyciu leśnym i powiedział, by ta poleciała po niedźwiedzia. Sikorka wzleciała ponad korony drzew i zobaczyła, że jastrząb krąży w powietrzu. Nie bacząc na niebezpieczeństwo leciała dalej popiskując i nawołując ptaki, by pomogły jej szukać niedźwiedzia. Jastrząb usłyszał jaj prośbę i zrezygnował z polowania na nią. Śmignął jak strzała w kierunku legowiska misia. Niedźwiedź spał smacznie pod krzakiem malin. Jastrząb wylądował na jego grzbiecie i zaskrzeczał przenikliwie: Pomocy! Pomocy!
Zerwał się niedźwiedź, i już miał łapą przetrącić nieznośnego intruza. Gdy zobaczył jastrzębia i sikorkę zawieszonych razem nad jego głową – zrozumiał, że coś się stało. Pobiegł we wskazanym kierunku, po drodze natknął się na szaraka, który odważnie wyjaśnił o co chodzi. Miś mruknął groźnie i pognał ile tchu, by zdążyć prze kłusownikami.
Wilk był już bardzo słaby. Szarpał się i szarpał, ale nie umiał wydostać się z potrzasku. Jakież było jego zdumienie, gdy zobaczył niedźwiedzia, jastrzębia, zająca i sikorkę. Nie mógł uwierzyć, że pomogli mu ci, których dotąd uważał za wrogów, przekąski lub nieistotne stworzenia.
Od tej pory zwierzęta żyły w zgodzie ze sobą. Mimo swoich instynktów i różnych sposobów życia starały się sobie pomagać i nie krzywdzić się nawzajem. A Polana Przyjaźni była odtąd ich ulubionym miejscem spotkań.
*
Na stole stał dzbanek, a w nim była woda. Obok stały szklanki. W każdej z nich był na dnie sok. W jednej pomarańczowy, w innej wiśniowy, w kolejnej truskawkowy, w następnej cytrynowy. W każdej inny smak i kolor. Woda w dzbanku była dla każdego. Więc ludzie podchodzili do stołu i brali szklanki z sokiem. Każdy brał inną, wedle gustu i chęci oraz przyzwyczajeń. I wszyscy do tych różnych szklanek wlewali tę samą czystą wodę. Wszyscy gasili pragnienie wodą wymieszaną z sokiem w swojej szklance. I rozmawiali ze sobą. Mówili o tym jak smakuje napój, jakie są zalety soku cytrynowego, malinowego. Opowiadali o tym, jak im smakuje woda z sokiem.
Było kilka osób, które stały przy stole i próbowały zachęcić podchodzących do swoich upodobań: Weź wiśniowy! Weź ten zielony! Weź różany! Niektórzy byli skłonni spróbować czegoś innego, ale byli też tacy, którzy woleli pozostać przy swoich wyborach.
Niezmienna była tylko czysta źródlana woda, z którą ludzie mieszali soki.
Kiedy już wszyscy wypili napój ze swojej szklanki i przyszli po dokładkę, zobaczyli, że na stole został już tylko dzbanek z wodą. Nie było więcej soków.
Wtedy nalewali sobie wody. Czystej, bez smaku, która gasiła pragnienie równie dobrze.
I znów rozmawiali o tym, co pili. Porównywali smak wody z poprzednimi doznaniami. Nikt nie narzekał na brak soków, bo woda była tym, co wystarczyło.
Nasze ideały, ich treść, niech będą wodą. Czystą i niezmiennie gaszącą pragnienie, niezależnie od tego jakimi sokami naszych przekonań ją zabarwimy. Niech esencja naszych poglądów nie mąci wody, ale niech nada jej smak. Niech sprawi, że woda nie straci życiodajnej właściwości jaką jest: gasić pragnienie. Pragnienie bycia dobrym i szlachetnym człowiekiem.
*
Drogą szedł człowiek. Był młodym i silnym wędrowcem, który poszukiwał krain nieznanych mapom i atlasom geograficznym. Szedł już długo, zmierzchało się. Szukał miejsca na nocleg. I wtedy w oddali zobaczył światło w okienku małego domku stojącego nieopodal drogi. Zapukał do drzwi. Cisza. Zapukał raz jeszcze. Nikt nie reagował. Otworzył więc drzwi i zajrzał do środka. Wewnątrz panowało miłe ciepło. Na kominku palił się ogień, nad nim w kociołku bulgotał posiłek. Na łóżku leżał koc. Wszystko było przygotowane tak, jakby ktoś za chwile miał usiąść do kolacji i potem położyć się spać. Wszedł nieśmiało, powiesił płaszcz na wieszaku, plecak ułożył na szafce, zdjął buty. Przysiadł obok ognia i postanowił poczekać na gospodarza. Rozejrzał się wokół. Podobał mu się ten dom. „Tylko dlaczego nikogo tu nie ma?” Wędrowiec zobaczył uchylone drzwi do sąsiedniego pomieszczenia.
Dołożył do ognia, poprawił palenisko. Zamieszał w kociołku przypalającą się zupę. Odczekał jeszcze chwilę. Podszedł do stołu. Nie wiedział jak to się stało. Po chwili już siedział na krześle i jadł wyborny krupnik, zagryzając świeżo upieczonym chlebem. Odzyskał świadomość dopiero, gdy łyżka zastukała w dno talerza. Zdumiony obejrzał się w kierunku uchylonych drzwi. Nikt nie wyszedł, nie karcił go. Ogień na kominku przygasł.
„To dziwne.” – pomyślał. Wstał od stołu. Pełen obaw podszedł do uchylonych drzwi. Miał ochotę stąd wyjść, uciec przed tą bezimienną gościnnością. Ale w swej uczciwości wiedział, że powinien sprawdzać wszystko, co nieznane. Był przecież Wędrowcem.
Za drzwiami znalazł biblioteczkę. Mnóstwo półek i książek na nich. Za biurkiem ktoś siedział i pochylony nad jakąś wielką księgą pisał coś w wielkim skupieniu.
Zaskoczony wędrowiec zamarł w otwartych drzwiach. W półmroku widział łagodną twarz gospodarza. Podniósł on oczy znad swej pracy i przenikliwie spojrzał na swego gościa.
Nie padło żadne słowo. Wędrowiec stał nieruchomo jak posąg nie mogąc oderwać wzroku od tych oczu, w których ujrzał zaproszenie i wielką dobroć. Wiedział, że nie musi przepraszać, prosić, tłumaczyć się z czegokolwiek. Po prostu patrzył i czuł ogromną radość. Cieszył się, że zajrzał do tego pokoju, że nie odszedł tak po prostu. Mimo, że mógł.
Nad lasem zaświtała jutrzenka. Ptaki ogłosiły nowy dzień. Rzeki płynęły swoim nurtem, góry wznosiły oblicze nad światem. Wędrowiec szedł drogami ku nieznanym horyzontom. I pamiętał już zawsze, że każdy z nich przy odrobinie dobrych chęci i odwagi może mieć imię. I łagodne dobre oczy Gospodarza.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code