EPIZOD “C” i “D”


Kalejdoskop ludzkich stanów.


EPIZOD


Krocząc do pracy, w której czekają na mnie nierozwiązane problemy i niewypełnione plany, wspominam senny obraz idącego po kolana w śniegu Człowieka z Prawdziwego Lasu. Mijał drzewa wysokie i wcale nie gęsto rosnące. Brodził gdzieś w sobie tylko znajome miejsce. Być może przedzierał się przez biel do czerni matecznika? Być może gdzieś w tym lesie jest takie miejsce, o którym ktoś, być może tylko on, mógłby mi powiedzieć: „Patrz to właśnie Tu. Las w czystej postaci. W formie, której nikt, może tylko Bóg, nie maczał rąk. Tu jesteś gościem, tutaj Cię zapraszam. Tutaj rządzi śnieg i deszcz, ogień i życie i pył, tutaj możesz zaczerpnąć nieludzkiego tchu”.

Przejeżdżający drogą samochód zmieszał mnie z błotem. Kim był kierowca? Czy chcę się nad tym zastanowić? On nie myślał, kim jestem ja. Wysyłam go spojrzeniem w drogę z której nie ma powrotu, która zaczęła się i kończy w całkowitym niebycie mojej o jego los dbałości. Naturalnym ruchem odmierzam chodnik. Wdech i wydech. Krok za krokiem. Patrzę na zegarek, przyspieszając rytm harmonizuję czas. Produkcja, plany, maszyny, czekają na mnie. Jednak wspomnienie wyśnionej zimy budzi niepokój. Mijając kolejną kałużę zastanawiam się, kto wytopił cały śnieg? Nawet ze świni wychodzi biały.

W szatni przebrałem się w strój roboczy, zakasałem rękawy, ubrałem pelerynę i ciężkie podkute buty ze stalkapami. Klucz do szafki znalazłem po chwili, dziurkę od zamka po godzinie. Coraz lepiej naoliwione zawiasy pozwoliły bezboleśnie rozchylić moje skrzydła. Usiadłem przy maszynie. Popatrzałem na grafik, spojrzałem na plan. Wypełniłem szklaneczkę. Dziś będę obrabiał obudowę z kalkulatora, gumowce, papierki z cukierków, starą butelkę i jak tylko zdążę niekompletną talię kart. .
Na ścianie w promieniach wschodzącego słońca dyplom Mistrza Poety odbijał w refleksji skończone Boskie dzieło. Trzymając w dłoni szklaneczkę podniosłem wzrok, by nie olśniony dostrzec pod szkłem napisany własnoręcznie wiersz:

„dwa słowa”

wychyliłem…

Przebiśnieg.

Przebiśnieg była wściekła, gdy patrzyła na męża, który w pięć minut od wejścia do domu leżał bezwładnie w zmiętej pościeli, chrapiąc. Z jego ust unosiły się zachrypnięte i obrzydliwe opary nieprzetrawionego alkoholu. Podeszła do niego i zaczęła go rozbierać. Nie chciała, by dzieci zobaczyły go w takim stanie. Rozpinając flanelową koszulę, zastanawiała się, co zrobiła źle, gdzie, w którym miejscu jej małżeństwa, popełniła błąd. Już tyle lat ratowała swoją rodzinę przed ruiną spowodowaną jego pijaństwem. Dzieci ciągle miały co jeść, stać ją było na szkolne zeszyty i nowe ubrania dla najmłodszego. A ty nie pomagasz nic – powiedziała z wyrzutem, szarpiąc się z guzikiem od spodni. Zawsze po nocce przychodził wymęczony i pijany. Ona natomiast nie dosypiała. Gdy pracował na trzecią zmianę, wstawała rano o wpół do piątej, by go przywitać, zrobić śniadanie. Gdy wychodził na ranną zmianę, wstawali razem, on szedł do łazienki, ona do kuchni przygotowywać mu ciepłą herbatę w plastikowym bidonie. Sama też pracowała. Codziennie od czternastej do dwudziestej drugiej, czasami do dwudziestej trzeciej. Potem autobusem wracała do domu. Niekiedy, gdy autobus się spóźniał, czekała na przystanku, rozmawiając z koleżankami z pracy. Tyle razy jej powtarzały, że ma się rozwieść. Ale co one wiedziały, jak patrzyły na życie? Piły gorzałkę, włóczyły się z pijakami po wiejskich zabawach, licząc, że na tym szarym płótnie komunistycznej rzeczywistości da się wymalować kolorowy obraz szczęścia w zapomnieniu. Zresztą – bądź wierna błogosławieństwom – powtarzała sobie i swoim dzieciom. A gdy przychodziły i zaczepiały o jakieś zauważone w kościele nonsensy, pytała tylko: „A czy chodzisz do kościoła dla Boga czy dla księdza?”. Wszystko, co mieli poza spółdzielczym mieszkaniem, to altanka i kwiaty na ogródkach działkowych, dużo, bardzo dużo kwiatów.

Jej myśli przerwał mąż, próbując przewrócić się na bok, przytrzymała go za ramię.
– Leż jeszcze chwilę na plecach – szepnęła. Wzięła do ręki gąbkę którą tak niedawno myła najmłodsze dziecko. Mądre jak wszystkie ich dzieci. Skończyła, ubrała Mirka w piżamę.
Dziś poniedziałek, ubierze się ładnie i pójdzie do kościoła, pomodli się
za swoją rodzinę, wróci i wyprawi dzieci do szkoły, potem posprząta i przygotuje obiad. „Wystarczy ugotować ziemniaki”, napisze na kartce wyrwanej z zeszytu wiadomość
i pojedzie do pracy. Jutro przyjeżdża Franek, kierowca z masarni. Ostatnio mówił, że będzie miał krakowską i schabowe bez kości. Postoją przy ciężarówce, on zapali papierosa, ona da mu reglamentowaną kawę, którą zaoszczędziła. Pogadają chwilę o życiu, o problemach. Sąsiadka Marysia kupiła zamrażarkę, więc można będzie teraz dłużej przechowywać. Dobrze jest w tych czasach pracować w restauracji. Przynajmniej rodzina była zawsze syta. Przykryła męża, otwarła bardzo delikatnie okno. Poszła do łazienki.

Krokus

Piętnastego dnia cyklu zmrożona krew, która od trzech dni zamarzała całkowicie straciła ruchliwość, zamieniając się w zimny sopel strachu przeszywający jej ciało. Świadomość,
że mogła zajść w ciążę z tą wielką kupą gnoju, z tym kutasem i skurwielem, który zrujnował jej życie; który tyle razy ją zlał; a w nocy posikał, który w alkoholicznej malignie przywiązywał ją do łóżka, rojąc sobie, że ma kochanków, że ona „nikt” może nie chcieć jemu „Komuś” obciągnąć, a obciąga jakiemuś frajerowi z sąsiedztwa. On pan i władca, który zabronił jej wychodzić do pracy, bo przecież tam na pewno są jej kochankowie, poza tym to On utrzymuje rodzinę, on ciężko haruje na budowie, to on codziennie rano wstaje o piątej by piętnaście minut później wsiąść do rozklekotanego żuka i pojechać do jakiegoś badylarza. „Dobrze, że majster to gość i pozwala pić piwo przy betoniarce”. A ona chciała pracować, chciała mieć własne pieniądze, które mogłaby wydać z tymi „popierdolonymi” jak mówił koleżankami, baraszkując po „tandetnych” butikach, chciałaby wybrać się z nim do „obsranego psim gównem” parku w niedzielę. Kiedyś liczyła na to, że będą mieć dzieci, że pojadą na wczasy nad „zimne i syfiaste” morze i że będzie się mogła wylegiwać na piasku, spacerować i szukać muszelek i pływać na dmuchanym materacu mimo że jak „chcesz mieć wrzody, to wejdź do wody”, że może na chrzciny zaprosi „prymitywną” Kasię i „wypierdalaj” Zosię i że w kościele będą tak pięknie wyglądać.

Po raz kolejny oglądała ślubne zdjęcia. Prześlicznie wyglądała w białej sukni, którą sama sobie wymyśliła i uszyła.

Ktoś z hukiem wszedł do domu. Szybko schowała zdjęcia do skrzyneczki i ukryła
w szufladzie z bielizną. Pobiegła do kuchni wstawić olej na frytki. Wyjęła ukrytą butelkę wódki. Jak go upije, pójdzie szybko spać i da jej spokój. Jutro mu wmówi, że był wspaniały w łóżku…


Wstałem. Wyjąłem z metalowego kosza pierwszą tego dnia obudowę. Spojrzałem na odcisk, który niczym wypalone piętno znaczył ślad przeliczanych dni: „784221-21600 Człowiek z Crô-Magnon”. Obróciłem ją w dłoni, przyjrzałem się, by po chwili spokojnie włożyć do stojącej na warsztatowym stole aparatury. Zamknąłem szybkę, ukląkłem by oddać jego dziedzictwu i wysiłkom cześć, cicho zanuciłem moją dziękczynną pieśń. Uniesiony ruchem powietrza kurz srebrzył się, tworząc wokół opartych o stół dłoni świetliste kręgi, wirował wraz z melodią mej pieśni, wywołując świadomość istnienia. On, ja, grawitacja planet i gwiazd, przestrzeń chłodnącego wszechświata. Tańczył, opadając, by w końcu zastygnąć i pokryć stół spokojem kosmicznego ładu. Przez długi moment obserwowałem jednoczesność tych wszystkich zdarzeń, czułem ciężar mego ciała, zadania, gwiazd. Wstałem i wytrenowanym ruchem podstawiłem szklaneczkę pod lejek ze skraplacza.
– Zobaczymy – powiedziałem do siebie po krótkiej odbitej słońcem refleksji. Wyjąłem z torby spray i na ścianie warsztatu napisałem wielkimi literami:

W tym całym niepoliczalnym świecie należy próbować wycisnąć z życia człowieka napój, esencję zawodów, ekstrakt szczęścia, szczepionkę na myślą wywołane niepowodzenia, ambrozję do oczu i dusz, która pomoże uświadomić sobie samemu, braciom i siostrom w czasie drogę prowadzącą…"

Skończyłem pisać, podszedłem do stołu. Jakie ono jest? Zadałem sobie pytanie, by zaraz otrzymać odpowiedź. Nie wiem. Każdy powinien znaleźć odpowiedź sam. Pamiętam jednak, tak wiele już kiedyś było. A my ciągle tracimy tu czas, powtarzając te same od wieków błędy. Wcisnąłem zielony guzik aparatury. Szybka drzwiczek zaparowała, zabuczało, zadudniło, zasyczało i włączył się alarm. Klepnąłem w czerwony guzik i z niedowierzaniem spojrzałem na suche dno szklanki. A ten to co? – pomyślałem. Otwarłem zeszyt i przy numerku 784221-21600 dawno temu zanotowałem: Wolna wola – człowiek z Crô-Magnon; (łac. Homo sapiens fossilis); Człowiek Rozumny z górnego paleolitu żyjący i tworzący w Europie między 43 tys. lat p.n.e. – 10 tys. lat. p.n.e.

 

– znalazłem protoplastę.

 

 

 

Komentarze

  1. ahasver

    Dzięki.

    To jest po prostu filozofia bez definicji, w artystyczną, literacką stronę. Bardzo mi się podoba. Ma to do siebie, że nie próbując wyjaśniać, tylko opisując – język jest tutaj plastyczny jak muzyka – wyjaśnia wiele… Tak, to bardzo istotne dla ludzkiej kultury, aby podnosić każdy moment i wciąż opisywać człowieka w jego TU i TERAZ. Przeskoki pomiędzy postaciami, jak gdyby tyle egzystencjalnych historyjek – a tak naprawdę odciskających piętno na całym życiu zdarzeń – rozgrywało się w tej samej chwili, na codzień zupełnie niepostrzeżenie tworząc splot historii człowieka… To ważne, bardzo ważne, Adam, że tak piszesz – i o tym właśnie piszesz. 

    Dzięki.

    P.S. Myślisz, że w całym okrucieństwie bądź bezradności albo pośród rutyny, szarości, w każdym bądź razie w tym niesamowitym oporze, jaki daje człowiekowi codzienność (a jej szlachetność jest niepodważalna – wystarczy ją podnieść do rangi wyzwania, oporu, przyjaciela), jednak lecimy ku gwiazdom?

    P.S. Bis. – Te numerki przypominają mi troszkę Huellebecq’a "Możliwość Wyspy".

    Pozdrowionka!

     

     
    Odpowiedz
  2. awer

    Na drodze do gwiazd…

    Ze względu na charakter (bardziej prywatny niż publiczny) komentarzy – zostały one przeniesione do archiwum bloga.Pozdrawiam wszystkich.

    AVER. 

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code