Dzisiejsze białoruskie "Wiestki" publikują artykuł pod tytułem "Białoruska Joanna d’Arc (1806 – 1831), o Emilii Plater. Tymczasem, w rzeczywistości nie jest to białoruska Joanna Dark, ale litewska, w dawnym rozumieniu tego słowa. Zresztą, żeby się nie czepiać, to gdzieś dalej w tekście pojawia się informacja, że Emilia Plater była Litwinką. Nie wiem jedynie do końca jaki jest w tym kontekście sens tego określenia, istnieją bowiem na Białorusi środowiska, które spuściznę dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, chciałyby utożsamić jedynie z białoruskością, a tak się nie da, tak jak też nie sposób utożsamić jej ze polskością czy współczesną litewskością. Jest to też poza tym niezbyt rozsądne i zupełnie niepotrzbne. A co tak naprawdę miałaby oznaczac owa "litewskość" Emilii Plater? Otóż ród Platerów wywodził swoje korzenie ze szlachty niemieckiej, która osiedliła się w Inflantach jeszcze za czasów, gdy władał nimi Zakon Kawalerów Mieczowych, z czasem rody owe polonizowały się, ale utożsamiały się z Litwą, tak jak z Litwą utożsamiał się Adam Mickiewicz. I te wszystkie wzajemne próby wydarcia sobie Mickiewicza przez Polaków, Litwinów i Białorusinów są tyleż zabawne, co niemądre. Rozpatrywanie dawnych określeń Litwin, Polak, Białorusin, z dzisiejszej etnicznej perspektywy ma się do ówczesnego kontekstu kulturowego nijak, i sprawia wrażenie uzurpacji rozhisteryzowanych środowisk czy to po polskiej, czy po litewskiej, czy białoruskiej stronie. Te etniczne kryteria nie mogą mieć żadnego zastosowania do ówczesnej sytuacji. No bo w jaki sposób można Emilię Plater nazwać Białorusinką, Litwinką czy Polką, skoro ta miała niemieckie korzenie? Pozostaje jeszcze kwestia wyboru, ale czy ona sama określiłaby siebie, jako Białorusinkę, Polkę czy Litwinkę w dzisiejszym rozumieniu tych słów? Z pewnością nazwałaby siebie Litiwnką, ale w takim właśnie znaczeniu, jakie słowu Litwa nadawał Mickiewicz choćby w Inwokacji.
Zabawne są te wszystkie próby zawłaszczania, wyrywania sobie dziedzictwa Wielkiego Księstwa Litewskiego, szalenie infantylne i do niczego dobrego prowadzić nie mogą. Trudno tu na obecnych wschodnich terneach RP, czy na dawnych kresach RP, które tworzą współczesną Białoruś czy Litwę mówić o jakiejś jedności, jednorodoności etnicznej, skoro niemal każda rodzina może poszczycić się polskimi, litewskimi, białoruskimi, a niekiedy niemieckimi, karaimskimi, rosyjskimi czy tatarskimi korzeniami. Sam wśród swoich przodków bez trudu znajduję Białorusinów, Litwinów, i prawdopodobnie Tatarów, którzy przyjęli katolicyzm. I te wszystkie brednie o tolerancji nie są mi do niczego potrzebne, tolerancja oznacza znoszenie tego, co nam przyjemności nie sprawia, co nas inrytuje, drażni, boli, a ta litewska różnorodnosć była i jest stanem naturalnym, w którym nikt nikogo znosić, tolerować nie musi, skoro ma się w jednej rodzinie tyle nacji, tyle wyznań, to traktujemy to, jako coś organicznego, integralnego, a nie coś co należałoby ledwie tolerować. Tolerancję zostawmy tym, którzy plotą androny o jednorodności etnicznej, narodowej czy religijnej.