Dziennik podróży duchowych

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

MicrosoftInternetExplorer4

st1:*{behavior:url(#ieooui) }

 W podróżach apostolskich nie raz jest miejsce na zaskoczenie wielką wiarą ludzi, którzy są dalekimi bardzo dalekimi krewnymi chrześcijan. We mgle wątpliwości i pytań o los niechrześcijan nie tylko w Kościele, ale i w harcerstwie, spotkałam na mojej drodze kogoś, kto zawstydził mnie. Kogoś, kto sprawił, że jeszcze bardziej zaufałam Bogu w tzw. kwestii „wierzących inaczej niż ja”.

Dama ta jest wyznawczynią jednej z najstarszych religii świata – judaizmu. To starsza pani u progu emerytury, pełna obaw o przyszłość, niewysłowionej wrażliwości, pedantyczna i profesjonalna. Siła jej wiary powalała mnie za każdym razem, kiedy udało nam się spotkać. Starsza Siostra w wierze, jak określiliby ją teologowie, podczas naszej wspólnej podróży codziennie rezygnowała z potraw, które według jej wiary są nieczyste. Poza swoim domem nie mogła gotować mięsa, jeść przetworzonych potraw. W zasadzie jej dieta przez 7 dni opierała się tylko na owocach, soku, mleku i jogurcie. To oznaczało czasami głód, zmęczenie i wyrzeczenia np. skromne posiłki w odosobnieniu, kiedy my siedzieliśmy razem przy stole zastawionym obficie daniami obiadowymi albo oddalanie się na czas samotnej cichej modlitwy od miejsc katolickich tętniących wesołym śpiewem i głośnymi dyskusjami teologicznymi. Nie mogła ze względów rytualnych mieszkać z nami w namiotach, więc codziennie pokonywała długą drogę z drugiego końca miasta, aby dotrzeć na czas na nasze wspólne poranne prace. Uśmiechnięta, życzliwa, ciepła, mimo że w jej sercu mieszkał obezwładniający strach, poczucie osamotnienia i troska o to, jak zostaną odebrane warsztaty, które prowadziła z nami. Wszystko potrafiła polecać Bogu, zapierać się siebie. Mężnie znosiła trudy i niewygody podróżowania i bycia świadkiem swej wiary w bardzo trudnych warunkach. Najbardziej wzruszającym momentem naszego spotkania było wieczorne spotkanie kończące wieczór żydowski wypełniony tańcami i muzyką, gdy zebrani stanęli w ciemności w kręgu wokół ułożonej z zapalonych świec Gwiazdy Dawida (tak na marginesie: na świecach Caritasu, z których z uwagi na szacunek dla niej zdjęliśmy naklejki) i w skupieniu wysłuchali modlitwy wieczornej czytanej przez Damę.

Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że to były jedne z najważniejszych chwil w jej i w moim życiu.

Kiedy rozstawałyśmy się, płakała, mówiąc że to były jej najszczęśliwsze dni jej życia. Mówiła o życzliwości i otwartości ludzi wierzących różnych wyznań, jakich zaprosiłam do miejsca, w którym razem pracowaliśmy przez kilka dni. Obiecała, że nigdy nie zapomni ile darów przyjaźni od nas otrzymała. To, co dla mnie było ogromną próbą wiary w ludzi, w siebie, straszliwą duchową pustynią i drogą oczyszczenia przez mękę – dla niej było najszczęśliwszym czasem na ziemi. To, co dla mnie stało się drogą krzyżową, dla niej drogą ku radości i odnalezieniu nowych przyjaciół. Do dziś na pulpicie jej osobistego komputera widnieje zdjęcie z naszych letnich zajęć. Potem jeszcze nie raz spotykałyśmy się w atmosferze ogromnej życzliwości. Jej słowa zawsze są pełne cierpliwości, wdzięczności za wszystko, nawet, jeśli trudy życia przytłaczają i skłaniają do łez.

Kiedy udało mi się odwiedzić jej dom i wspólnotę, w której żyje, uderzyła mnie ogromna radość tych ludzi. I poczucie wspólnoty, braterstwa, nawet, jeśli są między nimi spory. Dlaczego nie znajduję tego w mojej wspólnocie? Może nie potrafię patrzeć? Dama nauczyła mnie umiejętności doceniania tego, co mam, uświadomiła mi, że wspaniale jest mieć przyjaciół, że cudownie jest cieszyć się zdrowiem, rodziną, wiarą, obecnością Boga w każdej chwili i w każdym zdarzeniu naszego życia.

Trudy, jakie razem wtedy przeżywałyśmy znosiłyśmy różnie, każda na swój sposób. Wspierałyśmy się nawzajem, podnosiłyśmy się na duchu. Wiedziałyśmy, że to, co robimy, robimy w imię najwyższych wartości, pod sztandarem tego samego Boga. Dzięki niej zrozumiałam, że droga przez trudy zawsze prowadzi ku radości, że po błądzeniu w ciemnościach zawsze jest wschód słońca – tylko trzeba go zauważyć. Podnieść głowę, przestać płakać i iść dalej. We mgle naszych smutków, zwątpień i złości spotkałyśmy blask wzajemnego zrozumienia, ślad Boga, który poprowadził nas do prawdy o tym, że bez względu na to, jaka jest nasza życiowa przysięga wierności Bogu czy też Najwyższym Wartościom – jesteśmy połączeni węzłami braterstwa.

 

 

Komentarze

  1. jadwiga

    piękny tekst

    Naprawdę piękny tekst, swiadczacy o głebi przeżyc. Ale pragnę tutaj zwrócic uwage na pewien fragment.

    Starsza Siostra w wierze, jak określiliby ją teologowie, podczas naszej wspólnej podróży codziennie rezygnowała z potraw, które według jej wiary są nieczyste. Poza swoim domem nie mogła gotować mięsa, jeść przetworzonych potraw. W zasadzie jej dieta przez 7 dni opierała się tylko na owocach, soku, mleku i jogurcie. To oznaczało czasami głód, zmęczenie i wyrzeczenia np. skromne posiłki w odosobnieniu, kiedy my siedzieliśmy razem przy stole zastawionym obficie daniami obiadowymi albo oddalanie się na czas samotnej cichej modlitwy od miejsc katolickich tętniących wesołym śpiewem i głośnymi dyskusjami teologicznymi. Nie mogła ze względów rytualnych mieszkać z nami w namiotach, więc codziennie pokonywała długą drogę z drugiego końca miasta, aby dotrzeć na czas na nasze wspólne poranne prace.

     

    Juz kiedys o tym pisałam. Taki tryb życia może prowadzic tylko osoba całkowicie zdrowa. Nie bez przyczyny  kandydatki na zakonnice oraz księzy muszą cieszyć się dobrym zdrowiem. Chora osoba w tym wypadku "wypada z obiegu". Jezus takze na swoich Apostołow – jak już pisałam kiedys – wybrał osoby zdrowe, aby mogły znosic trudy takiego zycia.

     

    Gdzie w takim życiu jest miejsce dla chorych, słabszych mniej wytrzymałych? Nie istnieją? Strraca się ich ze skały jak w Sparcie?

     

    Dama nauczyła mnie umiejętności doceniania tego, co mam, uświadomiła mi, że wspaniale jest mieć przyjaciół, że cudownie jest cieszyć się zdrowiem, rodziną, wiarą, obecnością Boga w każdej chwili i w każdym zdarzeniu naszego życia.

     

    Owszem, należy doceniać to co się ma. Ale jezeli nie ma sie prawie nic, ani zdrowia, ani rodziny  albo tragiczne warunki bytowe czy patologiczna rodzine ( a takich osób u nas w kraju są miliony ), nalezy trzeźwo spojrzec na to co nas otacza i nie cieszyc się –  ale starac się za wszelka cenę to zmienić.

     
    Odpowiedz
  2. jorlanda

    racjonalnie ale z duchem 😉

    Ma Pani rację, do maksymalnej ascezy czy radykalizmu rytualnego potrzebne jest zdrowie. Aby Panią uspokoić dodam, że spotkałam się niedawno z Damą w sanatorium. Dba o siebie 🙂 i nie robi niczego ponad swoje możliwości.

    Nie raz, czytając żywoty świętych, zastanawiałam się nad sensem poświęcania zdrowia i własnej wygody dla wiary, w imię Chrystusa. Z jednej strony wydawało mi się to wręcz głupie, nielogiczne. Też myślałam, że aby być dobrym apostołem, trzeba mieć silne i zdrowe ciało. A żeby być mistykiem, pustelnikiem, stygmatykiem – to już chyba zakrawa na bycie superherosem 🙂

    Ale z drugiej strony – gdy czytam lub słyszę o ludziach chorych, ubogich, nieszczęściem doświadczonych, którzy mimo to potrafią świadczyć o Bogu, cierpiwie znosić niedole, patrzeć na świat z nadzieją – to myślę: czy Bóg wybiera tylko zdrowych do służby? Jezus otoczony był grzesznikami, ludźmi chorymi. Uzdrawiał ich duchowo, a efektem "ubocznym" czy też widzialnym, jak kto woli, było uzdrowienie ciała. Ważna była wola chorego – "Twoja wiara cię uzdrowiła". Zdrowi są też po to, aby pomóc chorym, a nie strącać ich na margines (z tej symbolicznej spartańskiej skały). Można też symbolicznie powiedzieć, że zdrowymi są właśnie chrześcijanie, oni mają podnosić chorych, pomagać słabym – tym, którzy jeszcze nie doznali siły lekarstwa jakie oferuje Chrystus. "Moc w słabości się doskonali".

    Tyle jest historii ludzi umierających, skrzywdzonych, którzy dzięki silnej woli i wierze, pomimo swej choroby lub w akcie wyrwania się z patologicznego trybu życia robili coś dla innych, spełniali swe marzenia, organizowali wspaniałe przedsięwzięcia. To jest cud uzdrowienia – ma Pani rację – trzeba zmieniać świat wokół siebie. Ale zaczyna się od "ucieszenia się" tym, od czego można zacząć tę zmianę. Przynajmniej tak wynika z mojego doświadczenia.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code