Dziękuję, że nie jestem jak ten faryzeusz

53. Wieczór Biblijny w Kasince Małej

Dzisiaj czytaliśmy i rozważaliśmy fragment Ewangelii o faryzeuszu i celniku:

Jezus powiedział do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam. Natomiast celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika. Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony. (Łk 18,9-14)

Małgorzata: Dla mnie ten fragment Ewangelii i pamięć o nim jest zawsze dość przerażającą przestrogą. Nie chciałabym oczywiście przypominać faryzeusza, który został tutaj przedstawiony ostrą kreską jako wybitnie niesympatyczna postać, antywzór. Gdy jednak przypomina mi się ten faryzeusz, od razu myślę sobie, że przecież ze mną nie jest tak źle. W przeciwieństwie do niego mam poczucie własnej grzeszności i niedoskonałości, jestem gotowa przyznać się do różnych błędów, nie okłamuję sama siebie i zdaję sobie sprawę, że niekiedy wywyższam się nad innych, moja relacja z Bogiem nie opiera się tylko na zewnętrznych rytuałach itp. Moje myślenie idzie w takim kierunku, aby ostatecznie wyrazić się w słowach: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak ten faryzeusz”.

Tutaj pojawia się subtelna pokusa faryzeizmu drugiego stopnia czy faryzeizmu nie wprost. Z jednej strony człowiek wie, że należy wystrzegać się takiej postawy, a z drugiej strony myśli, że jeszcze nie jest tak źle, że nie osiągnęło się jeszcze takiego katastrofalnego poziomu, że wszystko jest w porządku, nie ma powodu do alarmu i niczego nie trzeba się obawiać. Satysfakcję przynosi fakt, że inni są gorsi. Do tego może dojść przekonanie, że wielu uznaje mnie raczej za celnika, jakiegoś zmarginalizowanego wyrzutka, niż za dobrze ustawionego w życiu faryzeusza – i wtedy poczucie fałszywego samozadowolenia staje się prawie zupełne.

Oczywiście, miałam takie wieloletnie nawet doświadczenie, że niemal odruchowo utożsamiałam się z celnikiem, wydawało mi się, że cokolwiek zrobię w tym życiu, to nie zdołam uniknąć słusznie zasłużonej piekielnej kary. Wtedy pozostawało mi tylko prosić Boga z nieśmiałą nadzieją, aby mimo wszystko zlitował się nade mną, co chyba łaskawie uczynił, ale to inna opowieść. Tutaj natomiast chciałam podkreślić, że nawet w sytuacji, gdy człowiek czuje się bezradnym celnikiem, mogącym jedynie ufać w Boże miłosierdzie, również pojawia się pokusa faryzeizmu. Ja przynajmniej dobrze znam to ze swojego życia. Z jednej strony byłam przekonana, że mam już pewne miejsce w piekle, ale z drugiej strony dziękowałam Bogu, że nie jestem na przykład jak ta sąsiadka, która codziennie chodzi do kościoła i dwa razy w tygodniu nosi proboszczowi placki, a swoim ostrym językiem, plotkami i docinkami terroryzuje całą wieś.

Nawet jeżeli człowiek uważa siebie za bardzo złego i grzesznego, to zawsze pojawia się pokusa, aby dziękować Panu Bogu, że są jeszcze gorsi, przynajmniej pod pewnymi względami. Kiedyś usłyszałam, że grzech pychy jest mocno związany z relacją z Bogiem: im ta relacja jest silniejsza i żywsza, tym łatwiej o grzech pychy. Myślę, że to było bardzo mądre stwierdzenie.

Chciałabym też powiedzieć o drugiej pokusie, przed którą przestrzega ta przypowieść. Faryzeusz był bardzo sprytnym człowiekiem. On już sobie wszystko odpowiednio poustawiał, wiedział, ile ma dać dziesięciny, kiedy ma pościć, wszystko pozałatwiał sobie z Panem Bogiem, sam siebie ocenił i w ten sposób zapewnił sobie – a przynajmniej tak mu się wydawało – życie wieczne. Faryzeusz jest człowiekiem samowystarczalnym, samo kreującym się. Natomiast piękno postawy celnika polega na tym, że on jest zupełnie bezradny, bezsilny, wie, że sam nie wydobędzie się z grzechu i liczy jedynie na ratunek ze strony Boga. Właśnie wtedy, gdy człowiekowi jest bardzo źle, gdy czuje, że nic od niego już nie zależy, następuje trudny, ale też niewypowiedzianie piękny moment całkowitego oddania się Bogu. Coś takiego nie pojawia się może w sytuacji, gdy jest trochę lepiej, gdy bardziej można liczyć na własne siły. Myślę, że wcale nie trzeba być zwolennikiem herezji pelagianizmu czy jego pochodnych, bo człowiek ma naturalną skłonność, aby pozałatwiać sobie wszystko sam, bez udziału Pana Boga, a potem być z tego zadowolonym jak faryzeusz. Tej związanej z pychą pokusy, aby nadmiernie ufać we własne siły, powinniśmy się również wystrzegać.

Andrzej:  To ciekawe, jak często w przypowieściach i naukach Jezus próbuje rozbić pewien religijny monolit ówczesnego judaizmu, rytualizm. Przeciwnikiem Jezusa jest Żyd religijny, człowiek religijny. Najbardziej głuchym na orędzie Ewangelii, najbardziej ślepym na Mesjasza jest Żyd jako człowiek religijny. Faryzeusz jest metaforą człowieka religijnego, który nie jest zły, jest nawet cnotliwy i pobożny. Tkwi on jednak w pewnej rutynie życia religijnego i ostatecznie czyni z religii formę samowystarczalności zamykającej na łaskę i Boga. To jest ostrzeżenie dochodzące do nas od Jezusa przez dwa tysiące lat.

Faryzeusz jest postacią duchową czy mentalną, ale spróbowałbym też usytuować faryzeusza i celnika w pewnej charakterystyce społecznej. Faryzeusz to ktoś, kto posiada materialne zasoby, kto ze względu na wykształcenie, rodzinę, status społeczny czy materialny może sobie pozwolić na komfort bardzo wielu praktyk religijnych, na studiowanie Tory. Daje dziesięcinę z tego, co nabywa, a więc jest posiadaczem, konsumentem. Faryzeusz odpowiada zwykle klasie kapłańskiej, duchowieństwu. To duchowni, zakonnicy, zakonnice, kapłani, przełożeni kościelni, funkcjonariusze Kościoła są najbardziej narażeni na faryzeizm, na poczucie samowystarczalności i instrumentalizacji religii, a nawet Boga. Tutaj pokusa jest największa, ponieważ ta klasa religijna może sobie pozwolić na komfort przestrzegania wszelkich reguł, celebracji itd., a w większości nie musi dbać o swoje życie materialne, które jest zabezpieczone. Paradoksalnie, to zabezpieczenie materialne, nawet na minimalnym czy średnim poziomie, może się stawać dla osób duchownych przyczyną zamknięcia na łaskę Bożą.

Kim jest natomiast celnik? To jest nie tylko wyrzutek ze społeczeństwa. To ktoś, kto z przyczyn społecznych czy moralnych nie mógł zrobić normalnej kariery w tradycyjnym społeczeństwie religijnym. Owszem, to może być człowiek zamożny, jak celnicy znani nam z Ewangelii. Najczęściej ten człowiek zaczął współpracować z rzymskim okupantem, zarabia ć na łapówkach, na zdzieraniu ze swoich współrodaków, ponieważ nie miał innej życiowej szansy. Odpowiednikiem celnika jest w dużym stopniu człowiek świecki, który musi zarabiać. Pracuje na czarnym rynku, oszukuje Urząd Skarbowy, a jeżeli ma firmę, to boryka się z jej problemami, żyjąc w pewnej sferze niekoniecznie czarnej, przestępczej, ale na pewno szarej. Ten człowiek, aby utrzymać rodzinę czy jakieś przedsięwzięcie, niejako „musi” grzeszyć i nie stać go na luksus uczciwego, bogobojnego życia, a jednocześnie moralnie i charakterologicznie ma on świadomość własnej niewystarczalności.

Dobrze jest uświadomić sobie, że nasze współczesne bycie w roli faryzeusza czy celnika wiąże się nie tylko z usytuowaniem moralno-charakterologicznym, ale z usytuowaniem społecznym, ekonomicznym, edukacyjnym. Mogą być faryzeusze pyszni i celnicy pyszni, którzy grzeszą i wcale nie potrzebują Boga. Tak samo mogą być faryzeusze religijni, również wśród duchowieństwa, którzy są święci, bogobojni i modlą się tak jak celnik. Na pewno znamy takich ludzi. Natomiast pokusa samowystarczalnej pychy pojawia się w obydwu kategoriach osób.

Co nam pomaga? Współcześnie znamy tę przypowieść, funkcjonujemy na wielu poziomach maskowania, a jednocześnie znamy naukę współczesnych „mistrzów podejrzeń”. Jesteśmy ludźmi późnej nowoczesności, którzy nie wierzą w słowa tak naiwnie. Potrafimy maskować się jako pokorni celnicy, a zarazem być na głębszym poziomie faryzeuszami. Częścią roli Wielkiego Postu jako czasu skupienia i modlitwy jest to, aby zrywać z siebie te maski, aby pytać, ile jest w nas faryzeusza, a ile celnika. Chociaż uważam, że modlę się jak celnik, to jestem faryzeuszem, któremu wydaje się, że inni są jeszcze gorsi moralnie albo cieszę się, że faryzeusz jest fałszywy i pyszny, a ja przynajmniej mam świadomość swojej grzeszności. Wewnętrzna gra celnika z faryzeuszem może się toczyć w nas na wielu poziomach. Tym, co najbardziej oczyszcza nas z samowystarczalności i pychy, jest pokora.

Czy grzech jest konieczny dla naszej pokory? Czy pewien ostracyzm społeczny, bycie zmarginalizowanym sprzyja pokorze? Simone Weil twierdzi, że tak, że bez poczucia poniżenia społecznego można nigdy nie poczuć się grzesznikiem i kimś zależnym od Boga. Jakiś rodzaj marginalizacji, bycia outsiderem może być dla nas pożyteczny i służyć większej pokorze, większej uległości wobec Boga. Ale najbardziej czyni nas pokornymi, najbardziej pozwala nam modlić się jak celnik samo dotknięcie Bożego miłosierdzia, gdy w doświadczeniu bezwarunkowej miłości dostrzegamy własną grzeszność, własną nędzę. Miłość Boża w nas pozwala nam zobaczyć w sobie grzeszników i prosić o miłosierdzie Boga.

Módlmy się, abyśmy zdzierali z siebie maski fałszywych celników czy faryzeuszy, abyśmy nie ulegali pokusie samowystarczalności, lecz powierzali siebie i swoją grzeszność Bożemu miłosierdziu.

Wieczory Biblijne w Kasince Małej

 

 

Komentarze

  1. Anonim

    świeccy

    Chciałem z cała mocą podkreslić, że faryzeusza i uczeńczy byli ze wej natury świeccy. Duchownymi byli kapłani, jak  np. Zachariasz, czyli zupełnie kto inny.

     
    Odpowiedz
  2. elik

    Poznanie i pożądany stan ducha.

     

    Niezbyt często w obecnych czasach można spotkać ludzi nie tylko dobrej woli, lecz również innych, niż faryzeusze, obłudnicy i celnicy tj. prawdziwie prawych, szlachetnych, światłych i mądrych, którzy w sferze publicznej, a nawet w życiu codziennym są innym bardzo potrzebni. A to dlaczego?

    Ponieważ w życiu człowieka oprócz łaski wiary i darów Boga takich, jak cnoty i uzdolnienia. Istotne wg. nauki Kościoła jest również poznanie, które zapewnić może tylko rozważane Słowo Boże – Pismo Święte, także żarliwa modlitwa, adoracja, kontemplacja i uczestnictwo we Mszy Świętej w Jego Kościele. Oczywiście to nie chodzi o takie poznanie, które prowadzi, do tytułów i zaszczytów akademickich, lecz zupełnie inne, które jest zdominowane, przez doświadczanie miłości w prawdzie, oraz przyjaźni, serdeczności i dobroci, a nawet wielu i codziennej ludzkiej życzliwości.

    A zatem chodzi nie o to , z czym spotykamy się ostatnio nazbyt często, lecz  szczególne usposobienie (przeczucie, natchnienie, wzruszenie), jakie dostarcza stworzeniom uduchowionym, rozumnym, wolnym, wiernym i oddanym Miłość, czy Miłosierdzie Boga.

    Pożądany stan ducha istoty ludzkiej, a konieczny do zbawienia duszy – utrwala i umacnia nie tylko bezwarunkowa, bezgraniczna wiara – ufność Panu Bogu Trójjedynemu, lecz wg. mnie również katolicka, bądź chrześcijańska postawa i praktyka religijna.

    To szczególne poznanie i stan ducha przede wszystkim zapewniają nam nie tylko wewnętrzny spokój i właściwy ogląd rzeczy, lecz również pożądaną świadomość, a nawet mentalność i znajomość życia w wymiarze całościowym.

    Inaczej zdolność pojmowania, także świadomej i dobrowolnej akceptacji tego, co jest boskie, święte, absolutne, doskonałe, metafizyczne, transcendentne, czy uniwersalne, ponadczasowe i wieczne, a bardzo często wydaje się niewyrażalne, nieogarnione, ani niepojęte ludzkim rozumem.

    Szczęść Boże!

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code