“Dzieci gorszego Boga”

 

Redystrybucja śmierci, biedny wschód, Polska B, ktoś mówi o Polsce F, kolejna debata o tej gorszej części Polski, skazanej na wegetację, gdzieś wyczytany fragment: "ci ludzie nie powinni wychodzić z puszcz, tylko siedzieć w nich i pędzić tam bimber", pomysł zalesienia wschodniej Polski – i już nie wiem czy to fantazja, żart, czy element jakiejś nowej strategii. Taki kolaż ułożył mi się w głowie ze słów zasłyszanych i wyczytanych. To niewątpliwie Polska spisana na straty, tkwiąca w niemożności własnej, skrajnym, tępym upartyjnieniu miejscowych kacyków, dużo gorszych niż cynicy z wielkich miast; pogardzana, zamieszkiwana przez prymitywny elektorat PiS (takie słowa usłyszałem nie tak dawno w jednej z wileńskich knajp, miałem to nieszczęście, że usiedli obok nas już nie tacy młodzi, ale z pewnością świetnie wykształceni ludzie z dużego miasta, zostały one oczywiście rzucone jako żart, doskonały zresztą, bo panie rechotały wniebogłosy). Filozofią publiczną uczyniliśmy sobie cynizm i darwinizm społeczny. Wyżyny refleksji, namysłu nad stanem społeczeństwa i państwa to skrajny cynizm i brutalna walka o byt, przypudrowane piarowskim zatroskaniem i obłudnym pochylaniem się nad wykluczonymi i zepchniętymi na margines, podczas gdy wewnątrz kotłuje się jad pogardy wobec frajerów i nieudaczników, stojących kością w gardle pożal się Boże polskiej nowoczesności. Zakały społeczne, piach i kije w szprychy rozpędzonej do granic możliwości wirtualnej modernizacji. A jak się gnojom nie podoba, to przecież mogą czmychnąć do Warszawy, Krakowa, Wrocławia, Poznania! Mogą spadać do Dublina, Londynu, na zmywak, do burdelu, do obozów pracy gdzieś we Włoszech. Pewnej znajomej, osobie niepełnosprawnej, jakaś business woman zasugerowała, że miejsca pracy są jeszcze w agencjach towarzyskich w samej Polsce.

Kiedyś Bartłomiej Radziejewski bodaj na łamach "Frondy" pisał, że państwo ocenia się m.in. po tym, jakiemu typowi człowieka pozwala dominować. W Poslce jest to bez wątpienia cynik, postrzegający świat, jako miejsce walki, w którym na szacunek zasługuje ten, kto błyskawicznie odczytuje reguł gry, wchodzi w tę grę i ją wygrywa. Przy czym owe reguły gry traktowane są jako fatum, naruzcone odgórnie przez ślepy los, ale nigdy przez ludzi. Zestaw reguł jest prosty, jak konstrukcja cepa, to prawo silniejszego, a gra jest fair tylko wtedy, gdy uświadomimy sobie konieczność, która rządzi rzeczywistością społeczną. Ten kto uświadamia sobie konieczność grania bez jakichkolwiek reguł, wygrywa, i zasługuje na szacunek. Nawet jeśli będzie to Ryszard S., to i tak może liczyć na usłużnych polityków i dziennikarzy, którzy wyjaśnią, usprawiedliwią, zracjonalizują każdą podłość. A to przecież tylko symbol, bo jemu podobnych są pewnie setki, jeśli nie tysiące.

W telewizyjnej debacie ekspert tłumaczy, że drenaż mózgów przez metropolie, to rzecz naturalna na całym świecie, w tym w ugruntowanych demokracjach, że ci, którzy wyjeżdżają za granicę, też jadą do metropolii, a nie na prowincję. Znowu to fatum! Zdolniejsi jadą się kształcić do dużych miast, a później w nich zostają. Jesteśmy skazani na wegetację, nie można zrobić nic. I tak, jak Polska dla zachodniej Europy, jest dzikimi Polami, tak my mamy jeszcze swoje wewnętrzne dzikie pola, podpola, niezbędny haust świeżego powietrza dla tych, którzy mieszkajac w dużych miastach, nie mogą i nie chcą się pogodzić ze statusem owych dzikich pól Europy. To kojące poczucie, że jest jeszcze dzicz, na tle której wypadamy, jak Zachód. Ta świadomość jest jak łyk świeżej wody, po długiej wędrówce w słońcu i spiekocie. Zawsze można tu wysłać przecież kogoś z kamerą, wykonać interwencyjny reportaż, albo dostarczyć wielkiemu światu łatwych i tandetnych wzruszeń historią dziewczynki, która przez sześć dni błądziła i odmroziła nóżki, której przez sześć dni nie mogło znaleźć kilkuset funkcjnoariuszy policji, nie mógł jej namierzyć śmigłowiec Straży Granicznej, ani samolot bezzałogowy. Sześć dni w okolicy, w której nie ma puszczy – jedynego miejsca gdzie można przepaść, ale przecież też nie na amen.

To Polska genetycznie upośledzona, zamieszkała przez dzieci gorszego Boga, nie naszego, pozwólmy jej istnieć, godząc się na to, że tu zawsze będzie inaczej, wszak ci ludzie są chronicznie niezdolni do rozwoju. Polska drewnianych, zmurszałych krzyży, piaszczystych polnych i leśnych dróg, kufajek, walonek, bimbru, pijaństwa, wiejskich dyskotek, krzyży przy drogach co sto metrów, hipermarketów i galerii będących jedynymi wyznacznikami nowoczesności i modernizacji.

I niech tak zostanie. Amen!

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code