Doświadczenia duchowe poza Kościołem?

Rozważanie na Piątek II tygodnia Adwentu, rok B2
 
 
 

Po przeczytaniu dzisiejszej Ewangelii (Mt 11,16-19) rodzi się we mnie pytanie: dlaczego dzieci, o których mówi Jezus, nie chcą się razem bawić? Pamiętam z mojego dzieciństwa, że wspólna zabawa dawała najwięcej satysfakcji (choć czasami dochodziło do kłótni, a nawet rękoczynów…). Pamiętam też, że gdy zamieszkałem w Anglii, widziałem często puste ulice i tylko gdzieniegdzie pojawiały się dzieci, przeważnie imigrantów, którzy dopiero przyjechali do Zjednoczonego Królestwa. Co robiły pozostałe dzieci…? Świat doszedł do takiego momentu, że coraz częściej miejsce wspólnej, dziecięcej zabawy, zajmuje zabawa w pojedynkę, zabawa przy komputerze czy PlayStation. Coraz trudniej nam wchodzić w relacje z innymi, a samotnie bawiącym się dzieciom coraz trudniej znaleźć przyjaciół.

Ewangelia dnia nie jest jednak o dzieciach, które nie umieją czy nie chcą się ze sobą bawić, ale o Jezusie, którego ludzie – podobnie zresztą jak Jana Chrzciciela – nie umieją albo nie chcą rozpoznać, szukając wymówek i usprawiedliwień. Ile w tym jest „winy” nas, chrześcijan, a na ile „wina” leży po stronie osób szukających wymówek? Myślę, że jak zawsze, wina leży gdzieś pośrodku.

Od jakiegoś czasu nastąpiło w świecie rozmycie czy rozdrobnienie autorytetów. Z jednej strony mamy takie postacie, jak Jezus, Jan Chrzciciel, inni święci i reformatorzy Kościoła. Z drugiej, dzięki rozwojowi mediów elektronicznych autorytetami stają się gwiazdy show biznesu. Wydaje mi się jednak, że stosunek do tych autorytetów ma charakter „wybiórczy”. Fani nie przyjmują w całości postawy swoich idoli, a wybierają jedynie to, co jest dla nich odpowiednie czy wręcz po prostu wygodne. Dobrym przykładem może być piosenkarka Madonna. Wielu jej fanów zaczęło się interesować kabałą, nosić czerwone nitki na nadgarstkach, jednak niewielu decyduje się na adopcje czy wspieranie dzieci w krajach rozwijających się. Innym przykładem może być pewnego rodzaju fascynacja Buddą czy innymi nauczycielami medytacji i filozofii życia spoza chrześcijaństwa.

Jako chrześcijanie w dużej części ortodoksyjni możemy się od tych ruchów odcinać i wyklinać je, ale czy to przyniesie oczekiwane przez nas efekty?

Myślę, że możemy potraktować sprawę podobnie, jak to się dzieje od wieków w Kościele. Obok osoby Trójjedynego Boga funkcjonuje wielu świętych i liderów, którzy w jakiś sposób stają się autorytetami i „idolami”. Jak Kościół długi i szeroki, można ich wyliczać: Jan Paweł II, Marcin Luter, Jan Kalwin, Ignaz von Döllinger, Tomasz Merton itd. Z reguły nie zastępują oni samego Boga – choć czasami dochodziło i dochodzi tutaj do pewnych nadużyć – ale ich życie, ich słowa stają się błogosławionym drogowskazem dla „usprawnienia” naszego życia oraz naszych relacji z Bogiem i innymi ludźmi.

Może kontrowersyjne będzie porównanie wielkich postaci chrześcijaństwa do Madonny czy do innych gwiazd popkultury – chyba wszyscy się zgodzimy, że nie dorastają im do pięt – ale fakt jest faktem, że ludzi pociągają i fascynują często bardziej niż nasi chrześcijańscy bohaterowie. I tutaj pojawia się zadanie dla naszych wspólnot. To tutaj jest miejsce na pytania – nie tylko pod adresem teologów – czy i na ile możemy te postaci wykorzystać?

Moim zdaniem możemy, a nawet powinniśmy. Ważne jest jednak, jak to będziemy robić. Warto przypomnieć w tym momencie, że Jan Chrzciciel nie nauczał w Jerozolimie czy innych, większych skupiskach ludzi, ale na pustyni nawoływał do nawrócenia. Nie musimy „z urzędu” usuwać wszystkiego, co jest poza granicami Kościoła, ale możemy to jako chrześcijanie wykorzystać. Przypomina mi się stwierdzenie z dialogu „Przyjaźń duchowa” św. Elreda z Rievaulx, gdzie Elred rozmawia z Iwo i zastanawia się, dlaczego ten właśnie jego pyta o przyjaźń, skoro czytał i zna dzieło „O przyjaźni” samego Cycerona. Iwo odpowiada, że odkąd słodycz Pisma Świętego zaczęła mnie przenikać, a miodopłynne imię Chrystusa zawładnęło moim sercem, cokolwiek słyszałem lub czytałem, choćby nawet wnikliwie przedstawione, pozbawione jednak soli pism niebiańskich i smaku owego najsłodszego imienia, nie mogło być dla mnie ani mądre ani jasne. Dlatego chciałbym, aby autorytet Pisma Świętego potwierdził to, co kiedyś zostało powiedziane. Wydaje mi się, że naszym problemem jest właśnie brak znajomości Pisma Świętego i tego, co ogólnie możemy nazwać doświadczeniem Kościoła. Brak tej wiedzy i tego doświadczenia powoduje, że wielu chrześcijan panicznie boi się wszystkiego co „poza Kościołem”, widząc tam tylko szatana i siły przeciwne Bogu. Czy jednak zbyt łatwo nie zapominamy o Duchu Świętym, który działa również poza Kościołem, a nawet poza ludźmi wierzącymi w Jednego Boga?

Chciałbym, by to rozważanie nas uspokoiło i choć trochę zaprosiło do 1) zgłębiania doświadczenia chrześcijańskiego i 2) otwarcia się również na doświadczenie, które jest poza Kościołem. I nie chodzi mi tu o synkretyzm religijny czy tworzenie pan-duchowości czy pan-religijności, ale poszukiwania intuicji i doświadczeń, które pomogą nam – w chrześcijaństwie często „umoczonym” w swoim racjonalnym i zeświecczonym myśleniu – wrócić do doświadczenia duchowego. Przykładem może być np. buddyzm, który – nie da się zaprzeczyć – wpłynął na wielu współczesnych „mistrzów duchowości” i pozwolił im w odkryciu medytacji chrześcijańskiej, wcześniej „zamkniętej” przed nimi w pismach ojców pustyni i chrześcijańskiego monastycyzmu.

Jestem przekonany, że takie otwarcie się nas, chrześcijan otworzy Kościół nie tylko na zewnątrz, ale i do wewnątrz. Wielu poszukujących duchowości w Dalekim Wschodzie będzie mogło ją znaleźć w kościele za rogiem albo jakiejś wspólnocie w swoim mieście. Na tym powinno chyba polegać rozpoznawanie przez nas znaków czasu, byśmy potrafili budować wspólnoty bardziej zwrócone do Boga i otwarte na potrzeby ludzi, a nie popadli w błąd współczesnych Janowi i Jezusowi, polegający na oskarżaniu innych o współdziałanie z demonem albo o pijaństwo czy zadawanie się ze współczesnymi celnikami i grzesznikami.

drogowskaz__1_.jpg

Rozważania Rekolekcyjne

 

Komentarz

  1. elik

    Gdzie znajduje się zło i “leży wina”?……

    @ ks. Tomasz Puchalski

    Rzeczywiście bardzo trafne spostrzeżenie wielu osobom coraz trudniej w RP normalnie egzystować, a tym bardziej znaleźć bratnie dusze tj. prawdziwych przyjaciół. Ale to jest powszechnie dostrzegany skutek, lecz głównych sprawców owego stanu rzeczy nie chce ks.Tomasz  wyjawić i publicznie napiętnować, a przyczyn i powodów istniejącego i panoszącego się zła jest chyba znacznie więcej.

    Natomiast absolutnie nie jest prawdą, lecz celowo rozpowszechnianym kłamstwem, że "wina zawsze leży, gdzieś pośrodku".
    Ponadto proszę jednak zdecydować się, gdzie przede wszystkim ludzie nie tylko prawi, sprawiedliwi i dobrej woli mają szukać i znajdywać to, co jest jednoznaczne, prawdziwe, wiarygodne, pożądane, wartościowe i dobre?….

    Czy " w pismach ojców pustyni i chrześcijańskim monastycyźmie" , oraz nauczaniu Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła Świętego, także katolicyźmie, czy raczej w buddyźmie, bądź innych religiach świata albo w nachalnie lansowanych nie leżących w środku, lecz zawsze na lewo tj. lewackich mniemaniach, nurtach, ideologiach itp.?……

    Szczęść Boże!

    Pozdrawiam – Zbigniew

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code