Dom

Ostatnie trzy tygodnie przeszyte były takimi emocjami, że przedwczoraj zorientowałem się, że boli mnie żuchwa. Wszystko od nerwowego jej zaciskania. Całkowicie przypadkowo dostałem się do rozgrywki o dom i rozgrywkę tą całkowicie nie przypadkowo wygrałem. W mojej podróży po świecie potrzebne jest mi poczucie zakotwiczenia. Jest pewnym, że muszę posiadać miejsce, które nie będzie tylko wykonywać funkcji domu, ale po prostu takim domem będzie. Trochę też czuję, że ta cała moja migracyjna podróż z jej różnymi doświadczeniami doprowadziła mnie do tego, który będę miał teraz. Domu otoczonego dodatkowo całą gromadą znających się nawzajem sąsiadów.

Słyszałem kilka razy, że przeprowadzanie się jest dla mnie pewnie czymś naturalnym i że mogę mieszkać właściwie wszędzie. To prawda, że w Montrealu mieszkałem w trzech miejscach z czego jednym z nich był domowy hotel. Ważne jest też, że z całych 5 lat które przeżyłem w Montrealu 4 i pół spędziłem w mojej chatce na Verdun. To prawda, moje życie jest dosłowną podróżą, ale mimo wszystko musi jej towarzyszyć zakorzenianie, nawet ze świadomością, że trzeba będzie wyrywać i to pewnie troszkę zaboli.

Po przeprowadzce do Edmonton wszystko układało się rewelacyjnie. Udało się nawet znaleźć ładne i wyremontowane mieszkanie z pralką i suszarką (mieszkania wynajmowane w blokach mają tzw. pralnie na żetony). Wmawiałem sobie, że to dobrze, że małe, że w sumie nowe, po remoncie, że wszystko jest właściwie idealne. Zrobiłem wszystko co w moje mocy, aby moje mieszkanie nie przypominało hotelu. Zainstalowałem kilka dekoracyjnych rzeczy z Montrealu i upajałem się wieczną ciepłota serwowaną w cenie mieszkania. Do tego nie musiałem sprzątać po imprezach, bo mieszkanie mieści maksymalnie 4 osoby.

Przymykałem oczy na to, że w nocy przez szpary w drzwiach wejściowych prześwitywała jasność korytarza. Kwiaty doniczkowe, które wyschły z braku wilgoci w powietrzu wymieniłem na nowe. Powtarzałem sobie, że to cudowne, że mogę je wysprzątać w 35 minut, że drzwi nie skrzypią i że skończyło się zbieranie staroci i rzeczy „niepotrzebnych”.

Kiedy zobaczyłem dom, do którego w wyścigu (na szczęście krótkim) wystartowałem, zrozumiałem jak bardzo sobie wmawiam szczęście wynajmowania mojego idealnego blokowego gniazdka. Doszło do mnie, że 5 lat spędzonych w chatce na Verdun było swego rodzaju pułapką. Że podstawą, za którą tęsknię po Montrealu jest mój zimą za zimny, latem za gorący, skrzypiący drzwiami i prawdziwą drewnianą podłogą dom nad rzeką, który wszyscy moi znajomi lubili i znali.

Kooperatyw, do którego przeprowadzamy się po świętach udostępnia nam jeden ze swoich domów po cenie kosztów potrzebnych na jego utrzymanie. Tym samym ja i Sergio stajemy się częścią kooperatywu i jesteśmy odpowiedzialni wspólnie z całą społecznością za jego rozwój, bezpieczeństwo finansowe i współpracę całej społeczności. Sama społeczność jest bardzo ciekawa. Stanowią ją w dużej mierze ukraińska migracja, która wywodzi się głównie z kręgów akademickich i artystycznych. Ciekawe jest też to, że cała społeczność mocno identyfikuje się z ruchem feministycznym.

Aby zostać częścią kooperatywu trzeba najpierw o nim wiedzieć. Tu pomogły nam kontakty budowane na bazie Montrealskich kontaktów ze Lwowa. Jak widać znajomych z europejskich ulic, którzy przyjaźnią się z naszymi przyjaciółmi można spotkać wszędzie. Zostaliśmy przedstawieni naszym przyszłym sąsiadom i zdaje się zaklikało między nami. Zostaliśmy włączeni na listę i jakimś cudem tydzień później zwolnił się jeden z domów. Przeszliśmy krótkie szkolenie o tym czym są i jak działają kooperatywy, wypełniliśmy długi formularz o naszym mieszkaniowym doświadczeniu, zaangażowaniu feministycznym i społecznym ogólnie, naszych umiejętnościach, oczekiwaniach. Zostaliśmy zaproszeni na godzinną rozmowę, na której bardziej szczegółowo opowiedzieliśmy o sobie i naszych doświadczeniach, które interesowały kooperatyw. Tydzień później odbyło się głosowanie całej społeczności. Oprócz nas o dom starały się 4 inne rodziny. W ostatecznej rundzie głosowało na nas 13 osób i na drugą rodzinę 9. Udało się!

Zdjęcia i nowinki na facebookowej stronie bloga – Koszula na lewę stronę

 

 

Komentarze

  1. zk-atolik

    Nowe miejsce, czy gniazdo?…..

    Oliver Wendel Holmes – doświadczony, roztropny, a więc i dostatecznie spostrzegawczy obserwator zauważył, że:

    Dla człowieka podobnie jak, dla ptaka – świat ma wiele miejsc, gdzie można odpocząć, ale gniazdo tylko jedno.

    Panie Tomaszu – czy ten kooperatyw to jest coś podobnego – jak u nas odrębna wspólnota mieszkaniowa?….. 

    Jeśli zdecydowanie nie – to proszę ewentualnie nieco więcej napisać – co to dokładnie jest?….. jak funkcjonuje?… itp.

    Pozdrawiam i życzę samopoczucia, nie jak w podróży, gościnie, lecz w owym "gniazdku" tj. jedynym miejscu – u siebie w własnym domu.

     
    Odpowiedz
  2. rzusto

    wspolnota mieszkaniowa

     Kooperatyw dziala podobnie jak wspolnota mieszkaniowa. Jest tutaj jedna powazna roznica. Osoby w nim mieszkajace nie sa wlascicielami mieszkan. Mieszkania naleza do kooperatywu jako organizacji i kazda mieszkajaca w nim osoba ma prawo dozywotniego zamieszkania w nim ale nie ma prawa wlasnosci.

    dziekuje za dobre slowa i pozdrawiam rowniez T 

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code