Dlaczego nie chcę kochać bliźniego?

Gdy mówią do mnie przy różnych okazjach: „Bądź dobra!”, „Kochaj bliźniego!”, „Postępuj zgodnie z przykazaniami, bo Bóg oczekuje tego od Ciebie!”, gdy w dodatku podpierają się cytatami z Biblii albo z życia rozmaitych świątobliwych ludzi, mam ochotę tupać i wrzeszczeć jak małe dziecko: NIEEE…! Wszystko we mnie buntuje się przeciwko takiemu stawianiu sprawy. Po co mam być jakoś abstrakcyjnie dobra? Dlaczego w imię religijnych zasad czy podsuwanego mi przez katechizm obrazu Boga mam cokolwiek robić? Przecież te wszystkie wzniosłe słowa zaciemniają tylko rzeczywistość i nie pozwalają mi dostrzec prawdziwego problemu innego człowieka.

„Oto dlaczego takie wyrażenia, jak kochać bliźniego w Bogu, dla Boga, są wyrażeniami dwuznacznymi, które mogą wprowadzać w błąd. Człowiek musi skupić całą swoją uwagę, aby być w stanie przyjrzeć się tej bezładnej i gołej odrobinie ciała leżącego obok drogi. To nie jest chwila, aby zwracać myśl ku Bogu. Tak, jak są chwile, gdy trzeba myśleć o Bogu, zapomniawszy o wszystkich stworzeniach bez wyjątku, tak samo czasem, patrząc na stworzenia, nie należy wyraźnie myśleć o Stwórcy. (…) Są chwile, kiedy myślenie o Bogu oddziela nas od Niego” – pisała Simone Weil w „Formach nieuświadomionej miłości Boga”.

Trzeba skupić całą swoją uwagę, aby jak Samarytanin dostrzec w napotkanym po drodze nieszczęśniku człowieczeństwo albo po prostu bezradne, rozpaczliwe wołanie o pomoc. Słowa mogą w tym jedynie przeszkodzić. Zwłaszcza piękne słowa, których sprawne używanie ogranicza się głównie do estetycznej funkcji. Przeszkadzają również najróżniejsze ideologie, które podsuwają dla danej sytuacji gotowy schemat.

W kontakcie z ludzkim nieszczęściem należy zobaczyć coś więcej niż zewnętrzne symptomy. Zobaczyć nieistniejące. Dla człowieka jest to na pierwszy rzut oka wyzwanie całkowicie przekraczające jego możliwości. Trzymamy się przecież kurczowo tego, co istnieje. Wszelkie próby wyjścia poza to, co nazywamy oczywistym, jesteśmy skłonni uznawać za dziwactwo lub szaleństwo. Zresztą nie potrafimy nawet dosięgnąć nieistniejącego. Według Weil: „Tylko Bóg ma moc myślenia realnie tego, co nie istnieje. Tylko Bóg obecny w nas może realnie myśleć o piętnie ludzkim w nieszczęśliwych, patrzeć na nich w inny sposób niż patrzy się na przedmioty…”

Człowiek nie kocha bliźniego dla Boga, ale nie może tego uczynić bez Boga. Jest jedynie przekaźnikiem na drodze Bożej miłości, płynącej z góry ku stworzeniu. Siła owej miłości sprawia, że dostrzegamy czasami nieistniejące i potrafimy odpowiednio przeciwdziałać nieszczęściu. Miłość zstępująca od Boga ku człowiekowi poprzedza miłość wstępującą od człowieka ku Bogu – według Weil właśnie w takiej kolejności, a nie odwrotnie.

Bóg pragnie za pośrednictwem człowieka dotrzeć do innego nieszczęśliwego człowieka. Skupieni na sobie, przywiązani do swoich codziennych przyzwyczajeń, nie zawsze jednak potrafimy przyjąć tę Bożą obecność. Śmiem twierdzić, że często przeszkadza nam w tym także zgiełk nawołujących do miłości bliźniego głosów. A tymczasem według Weil potrzeba naprawdę niewiele: „Gdy tylko jakaś dusza jest gotowa dać przyzwolenie, to gdyby nawet była ostatnia, najbardziej nędzna, najbardziej ułomna, Bóg do niej zstępuje, by poprzez nią patrzeć na nieszczęśliwych i wysłuchiwać ich”.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code