Czy robota na próżno ma sens?

Dzisiaj ciąg dalszy moich zmagań o kształt pracy magisterskiej. Zaczynam od planu, co jest zwykle niezmiernie mozolne i żmudne. Trzeba jakoś objąć całość problemu, tego co chce się przekazać. I wcale nie jest to takie łatwe. Siedzi się i siedzi i nic do głowy nie przychodzi. Okazuje się, że w pisaniu prac naukowych talent pisarski nie jest wcale rozstrzygający. W zwykłym pisaniu liczy się natchnienie, wena, spontaniczność. A praca naukowa to już pewna metoda, systematyzacja, reguły, do których jakoś trzeba się dostosować. A wydaje mi się, że paradoksalnie dobre pióro wcale nie sprzyja wierności metodzie pracy naukowej. Ale jak mawiał prof. Legutko najważniejszy jest plan, a potem zaczynają się męki twórcze. To raczej proces nieodzowny. Zastanawiające jest, że kiedy dochodzi do pierwszych objawów tych mąk, jest jakaś pustka, wszystko zdaje się wylatywać z głowy, trudno się skupić czy znaleźć właściwe słowo, zwykle człowiek próbuje różnych uników. Mogą one przybierać różną formę. Czy to bezpośredniej ucieczki, zajmowania się wszystkim, byle tylko nie musieć zasiąść do studium i pisania. Opór i swoista bezradność stwarza też pokusę do ucieczki w rozmaite "pociechy": używki, podnoszenie poziomu adrenaliny, czy seks, które mają zrównoważyć przykry stan, albo wyładować agresję na samego siebie,czy przynieść nieco ulgi i przyjemności w tym, co trudne do zniesienia. Ale istnieją też bardzo pozytywne uniki. Otóż, nagle inne dobre rzeczy przychodzą nam z niebywałą łatwością,polotem, z poczuciem satysfakcji. Można wówczas zająć się czymś, co w naszych oczach jest bardzo dobre i pożądane, co przynosi także korzyść innym. A jednak jest także ucieczką przed realizacją właściwego dobra, którym w danym momencie jest np. praca naukowa. Te ostatnie uniki są najtrudniejsze do przyjęcia i wykrycia, bo dają dużo gratyfikacji, bo same w sobie nie są złe. Przypomina mi się w tym momencie zdarzenie z życia św. Ignacego z Loyoli. Kiedy zaczął studiować już w starszym wieku w Paryżu, nagle miał tyle różnych wizji, poruszeń, pocieszeń, że te wprost uniemożliwiały mu studiowanie. Rozpalał sie w miłości do Boga, pałał gorliwością, ale efektem tego było to, że nie wysypiał się dobrze lub po prostu zaniedbywał się w studiach. Po czasie dopiero zrozumiał, że to nie pochodziło od Boga. Okazuje się, że taka pozorna bezowocność ludzkich wysiłków to jedna z najcięższych prób. I można się jeszcze zapytać: dlaczego wobec tego trwać przy czymś, dlaczego się mozolić, jeśli nie widzimy żadnych owoców naszego wysiłku, czy nie lepiej zaangażować się w coś, co przyniesie jakiś wymierny owoc? Czy wartość intelektualnego wysiłku czy jakiejkolwiek innej pracy poznaje się tylko po zewnętrznych owocach, po naszym zadowoleniu, po satysfakcji? Ten sam św. Ignacy mawiał, że tam, gdzie spotykamy się z dużymi trudnościami, tam zwykle można się spodziewać dużego owocu. Wytrwałość i stałość w podejmowaniu pewnych aktów duchowych jest chyba w sumie najważniejsza. Dotyczy to pracy, modlitwy, dialogu z drugim człowiekiem. Decydujące jest jednak zaangażowanie woli i cierpliwość pomimo przeciwności. Wysiłek intelektualny czy w głębszym sensie duchowym zapoczątkowuje bowiem pewien proces dojrzewania i zarazem obumierania. Bo on nas kształtuje. Wierzę, że w zwykłej ludzkiej pracy czy to intelektualnej czy fizycznej działa łaska Boga. Człowiek dojrzewa z jednej strony przez otwarcie się na różnorodność, a z drugiej strony przez pewną stałość aktów woli i umysłu. Jeśli położy akcent tylko na różnorodność, to tak naprawdę nigdy nie wejdzie w proces duchowego dojrzewania. Po prostu dojrzewanie kosztuje, boli, rozczarowuje, stawia w obliczu własnej małości, ograniczoności, niepojętności, nieporadności. A właśnie zmierzenie się z tym, wyzwala. Ucieczka jeszcze bardziej zniewala, bo ciągle szuka się jakiejś nowej formy ucieczki, związuje się z czymś, co odciąga od rzeczywistego wysiłku dojrzewania. Warto więc trwać i ślęczeć nad pracą magisterską, nawet jeśli wydaje się, że nic nie posunęło się do przodu. Praca być może nie. Ale człowiek tak. Bo wytrzymał napięcie związane z własną bezradnością. Stał się przez to pokorniejszy i mężniejszy. Oczekiwanie owoców za wszelką cenę jest bardzo złudne. Jest taki rodzaj naiwności duchowej, często nieświadomej, że istotne rzeczy w naszym życiu osiągamy jakby mimochodem, jakby w przelocie, bez ofiary i cierpienia. Dlatego jeśli ktoś tak naiwny napotyka na jakiekolwiek przeszkody szybko się zniechęca. Dzisiaj święto apostoła Andrzeja. W dobie takiego powodzenia religii jako sprawy prywatnej, jest on szokującym i intrygującym przykładem. Przyprowadził Piotra do Jezusa, bo najpierw Go spotkał. Wiarą i wypływającą zeń radością chciał się dzielić, nie zatrzymywać jej dla siebie. I właściwie to jest znakiem jej autentyczności. Jeśli ktoś twierdzi, że wiara to tylko ja i Bóg, tak naprawdę jeszcze Boga nie spotkał.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code