Czy pozwalamy Ojcu począć w nas Syna?

Dzisiejsze czytanie

Czy pozwalamy Ojcu począć w nas Syna?

W dzisiejszej Ewangelii Zwiastowania Maryja wypowiada swoje pokorne i zdecydowane Tak”: Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa! i Jej zgoda jest momentem poczęcia Jezusa. Wiemy, że w każdy i każdej z nas Ojciec rodzi swojego Syna, bo to w istocie oznacza bycie stworzonym „na obraz i podobieństwo Boże”. Narodzenie w nas Boga rozpoczyna się chrztem świętym, a później w toku życia jesteśmy zapraszani, by stawać się coraz bardziej podobnym Jezusowi. Boże Narodzenie jest dniem, w którym aktualizujemy i świętujemy nie tylko narodzenie Jezusa, ale też swoje własne w Nim narodzenie.

 

Największy dramat ludzkiego życia polega na odrzuceniu zaproszenia Boga do poczęcia w sobie Jezusa. Dramat duchowej bezpłodności i impotencji. Niestety dla wielu z nas ten dramat jest codziennością. Życie Ewangelią wydaje się nam niemożliwe i tak naprawdę nie wiemy, co to znaczy iść za Jezusem, stawać się Jemu podobnym. Wierzymy i żyjemy wiarą połowicznie. Nie jesteśmy w stanie uwierzyć Bogu, że możliwa jest trwała przemiana serca, tak abyśmy z ufnością szli drogą coraz dojrzalszej świętości. Myślimy, że ta oferta Boga jest szlachetna, ale nie dziś i nie dla nas. Tak, chcielibyśmy, ale w końcu zrezygnowani myślimy sobie: „Tak, Jezus jest moim Bogiem i chce mojej bliskości, ale życie jest za ciężkie, ja jestem zbyt słaby, nie dam rady, już tak wiele razy próbowałem”. Gdy rozglądamy się po świecie, i tym bliskim i tym dalekim, niewiele znajdujemy śladów życia Ewangelią.

 

I dlatego przeżywamy święta Bożego Narodzenia z poczuciem ambiwalencji. Z jednej strony wiemy, że wigilia i pasterka to momenty podniosłe, ciepłe, rodzinne, a nawet Boże, kiedy staramy się dać z siebie to, co najlepsze, a z drugiej strony w wielu z nas święta rodzą głęboki smutek z powodu samotności, niezgody w rodzinie, bólu życiowych porażek. Wchodzimy w święta zwykle z marszu, zmęczeni i zestresowani – zwłaszcza kobiety – przygotowaniami: sprzątaniem, gotowaniem, zakupami, lękamy się spotkań z niektórymi członkami rodziny, nie wiemy, jak wypadniemy, czy nie dojdzie na napięć i kłótni. Boże Narodzenie to jakaś emocjonalna kulminacja: wielkie oczekiwania i tęsknoty, a jednocześnie proporcjonalne do nich: ból, napięcie, niekiedy smutek.

 

Te silne i sprzeczne emocje oraz stany psychiczne i duchowe wiele mówią o nas i tajemnicy Wcielenia. Wielkie i piękne pragnienia są w nas znamieniem rodzącego się Boga, a te świąteczne dyskomforty to jakby bóle Jego rodzenia. Jezus przyciąga nas do siebie, a my kulimy się trochę w sobie, widząc swój grzech, słabość, niezdolność do nawrócenia.

 

Osobiście – i piszę to z pewnym smutkiem – przypuszczam, że Adwent i święta Bożego Narodzenia dla niewielu z nas stają się źródłem głębokiego nawrócenia i zbliżenia do Jezusa. Owszem, Adwent i święta są świetną okazją do nawrócenia i oczyszczenia swego serca na przyjście Pana, i w różnym stopniu staramy się z tej okazji skorzystać, choćby poprzez udział w Rekolekcjach Adwentowych, spowiedź przedświąteczną, udział w pasterce, itp. Ale też głębia przeżycia Bożego Narodzenia jest owocem całego naszego życia, a zwłaszcza ostatniego czasu. Jeśli żyjemy Bogiem tylko od święta, to tak naprawdę niewiele On dla nas znaczy.

 

Podczas świąt nierzadko boleśnie doświadczamy też hipokryzji swojej i innych: czujemy, że świąteczny klimat jest nieco sztuczny, przesłodzony, a wymiar religijny sprowadza się do rytualnych gestów, śpiewów kolęd. Hiperzakupy, wyszukane prezenty, i w ogóle wymiar materialny świąt, energii na to poświęcanej daleko przekracza nasze zaangażowanie w duchowe przygotowanie do Bożego Narodzenia. Potem przychodzi świąteczne obżarstwo, picie, siedzenie godzinami przed telewizorem, odreagowywanie przedświątecznego stresu i przemęczenia. Stajemy się ociężali, znudzeni, cieleśni, wewnętrznie puści. A przecież Pawłowy człowiek duchowy, czyli odrodzony w Jezusie Chrystusie i Duchu Świętym, to ktoś zupełnie inny: wstrzemięźliwy, czysty, trzeźwy, jakoś lekki, wrażliwy, otwarty na subtelne inspiracje Ducha, radosny, z pasją.

 

Święta Bożego Narodzenia realnie są więc raczej aktem Bożej absolucji i miłosierdzia dla nas grzesznych, słabych i nienawróconych. Bóg zna nas doskonale i nie zraża się naszą obojętnością i przeciętnością. Przychodzi do nas jako bezbronne Niemowlę, które zdaje się mówić: „Przytul mnie, ochroń, nakarm”. Jak pisze Simone Weil: „Bóg jest żebrakiem, który błaga o naszą miłość”. Bóg jakby chciał skruszyć nasze serca widokiem Niemowlęcia. Kogóż z nas nie cieszy i nie roztkliwia widok małego dziecka? Któż z nas chciałby je skrzywdzić albo odmówiłby mu ochrony i opieki?

 

To Boże Niemowlę przychodzi, by nas zbawić. Co to tak naprawdę znaczy „zbawić”? Najprościej: sprawić, że dzięki łasce odkryjemy w sobie Boże życie i będziemy zdolni do życia Ewangelią Jezusa, a śmierć stanie się przepustką do wieczności z Bogiem. Jeśli chcemy przeżyć tajemnicę świąt Bożego Narodzenia w pełni to musimy zradykalizować drogę swojego nawrócenia. Jak Maryja powiedzieć Bogu mocne „Tak”. W każdym z nas tkwią – nieraz wielkie – rezerwy życia ewangelicznego. Trzeba tylko pozwolić, by Bóg w nas rodził swego Syna i wyjść Mu naprzeciw, wyrzekając się grzechu i egoizmu oraz przyjmując drogę wyrzeczenia i miłości.

 

Znakiem dobrze przeżytego Adwentu i Bożego Narodzenia nie jest worek prezentów i brzuch pełen smakołyków, czy nawet mieszkanie posprzątane na błysk i pyszna wigilijna kolacja z 12 potraw. Bóg w tym świątecznym czasie objawia się nam w głębszym pragnieniu bliskości Jezusa i przynagleniem do szczerego życia Ewangelią. Warto zadać sobie pytanie czy wchodzę w święta Bożego Narodzenia z pragnieniem przylgnięcia do Jezusa? Otwarcia na wewnętrzną przemianę tak, abym był pokorniejszy, bardziej miłosierny, czystego serca, bezinteresowny, rozmodlony, skupiony, gotowy do wyrzeczeń i ofiary wobec potrzebujących? Jacy ludzie i jakie sprawy w pierwszej kolejności wymagają mojego nawrócenia? Czy te święta są dla mnie okazją do stania się bardziej Jezusowym? I to w najbardziej konkretnych przejawach swojego życia, czyli codzienności?

 

Życie z Jezusem i w Nim staje się rzeczywiście sensowne, piękne i energetyzujące, jeśli wchodzimy w relację z Nim z całym radykalizmem Ewangelii urzeczywistnianym w zgodzie z osobistym powołaniu. Módlmy się za wstawiennictwem Maryi, byśmy podczas nadchodzących Świąt, ale też w każdej chwili naszego życia byli gotowi powiedzieć Bogu: Oto ja, cały Twój, niech mi się stanie według Twego słowa!

 

7 Comments

  1. krok-w-chmurach

    Zacznę od końca…….

    "Życie z Jezusem i w Nim staje się rzeczywiście sensowne, piękne i energetyzujące, jeśli wchodzimy w relację z Nim z całym radykalizmem Ewangelii urzeczywistnianym w zgodzie z osobistym powołaniu. "

    Ideał, który próbujemy urzeczywistnić…Komu się to udało? Kilku świętym? A może nikomu? Nie sugeruję wcale, że nie ma ludzi bliskich temu ideałowi. Wydaje mi się jednak, że wystarczy chcieć żyć Ewangelią, walczyć z sobą, z własnymi słabościami. Wystarczy wstawać po upadku, a właściwie po upadkach. Liczy się przecież droga i pragnienie osiagnięcia celu, reszta jest łaską…

    "Osobiście – i piszę to z pewnym smutkiem – przypuszczam, że Adwent i święta Bożego Narodzenia dla niewielu z nas stają się źródłem głębokiego nawrócenia i zbliżenia do Jezusa. "

    Myslę, że łatwiej było dawnym chrześcijanom przeżyć  te Święta w taki sposób, by stały się momentem przełomowym w życiu duchowym. Poddawani byli mniejszej ilości bodźców, w ich życiu było więcej powtarzalności; do tego bliższy kontakt z naturą i zależność od praw przyrody. Święta w swoim blasku i oprawie liturgicznej trafialy na grunt przygotowany przez Adwent, który był istotnie czasem oczekiwania. Refleksji.

    A my? Pracujemy intensywnie przez caly rok, jesienią jedziemy opalać się do Egiptu, a w listopadzie zaczynamy oglądać filmy z historyjkami bożonarodzeniowymi. Hasłem do rozpoczęcia przygotowań do świąt jest pierwsza reklama Coca coli z renferem w tle śpiewającym Jingel bells. Jak w takiej sytuacji znaleźć czas na Adwent?

    Świat naprawdę zwariował wtedy, gdy wigilijny opłatek pojawił się w supermarkecie. A nam trudno pozostać normalnymi, gdy ogłuszeni kocia muzyką,usiłujemy utrzymać się na tej karuzeli. Na tych, którzy z niej wysiedli, reszta patrzy trochę z politowaniem, a po części z zazdrością.

     
    Odpowiedz
  2. Halina

    Czas miłości

    A ja tak zwyczajnie, przyziemnie-pomogę innym odkryć ten najcenniejszy Dar od Boga-Jezusa.Jest szansa na przyjęcie przez niektórych  ludzi, którzy nie myśleli cały rok o tym najcenniejszym darze, jaki mógł być kiedykolwiek darowany-daru największej miłości-Bożej miłości. To każdego z nas Bóg chce obdarować. Postaram się przypomnieć innym-czy pamiętają po co są te święta, kto jest w nich najważniejszy i czy pamiętają o jaki Dar chodzi. Jest jeden dzień w roku, w którym zgodnie z polską tradycją chcemy być szczególnie dobrzy i kochający w stosunku do innych ludzi. Dodatkowe miejsce przy stole itd.itp. Szkoda tylko, że to trwa tak krótko-może ten czas przedłużyć chociaz do Nowego Roku? a może jeszcze dłużej-Bóg jest przecież Miłością i udowodnił Swoją Miłość do nas, posyłając na świat Jezusa Chrystusa, może nam w tym pomóc. W Jego Słowie znajdziemy wiele wskazówek, jak okazywać innym miłośc. np. List do Hbr.-" A nie zapominajcie dobroczynności i pomocy wzajemnej, takie bowiem ofiary podobają się Bogu ( nie pisze tu, że to ma być tylko w jakimś szczególnym czasie). . A więc Wesołego Czasu Miłości życzę.

     
    Odpowiedz
  3. zofia

    odkryć ogień

     

     
    powiedziano nam wszak by szukać wpierw Królestwa Bożego… a tu tyle innych, ziemskich, wielkich wyzwań…
     
    może więc rację ma Teilhard de Chardin gdy mówi:
     
    Kiedyś, po opanowaniu wiatrów, fal, przypływów i przyciągania ziemskiego, spożytkujemy dla Boga energie miłości i wtedy, po raz drugi w historii świata, człowiek odkryje ogień.
     
    kiedyś, gdy zapanujemy nad światem… ?
     
    spożytkować dla Boga energię miłości, odkryć ogień (piękno, sens, radykalizm, energetyzm) już dziś … tak, to wyzwanie godne adwentu (i) naszego życia!
     

     


     
    Odpowiedz
  4. krok-w-chmurach

    “Szkoda tylko, że to trwa

    "Szkoda tylko, że to trwa tak krótko-może ten czas przedłużyć chociaz do Nowego Roku? a może jeszcze dłużej-"

    Jeśli to przedłużanie się uda, to być może wejdzie nam w nawyk? Być dobrym, wyrozumiałym, współczującym przez cały rok, aż do następnego Adwentu? A potem następne Boże Narodzenie i znowu nie będzie wypadało nie obdarzyc bliźniego miłością……. No,  przynajmniej warto spróbować.

     
    Odpowiedz
  5. jadwiga

    Inka no własnie…

    A potem następne Boże Narodzenie i znowu nie będzie wypadało nie obdarzyc bliźniego miłością…….

     

    Ano własnie. Dlaczego tylko wtedy? Mnie własnie Swieta Bozego Narodzenia a zwłaszcza Wigilia kojarzy sie z nieszczeroscia, z nakładaniem "maski miłosci blizniego", układna grzecznoscia, aktorstwem. Potem wszystko wraca do poprzedniego stanu. Przynajmniej wracało, bo ja jako dorosła staram sie aby tychze masek nie było, tyle ze nie tylko to ode mnie zalezy. Jako dziecko, własnie dlatego bardzo nie lubiłam Swiat.

     
    Odpowiedz
  6. krok-w-chmurach

    Tak, Jadwigo, ale….

    W te Święta, bardziej niż kiedykolwiek czujemy potrzebę bycia dobrym dla innych i potrzebę bycia przez nich kochanym. Dlatego staramy się tą miłoscią obdarowywać ludzi. Tak, jak porządkujemy i dekorujemy nasze domy, tak też chcemy "przystroić" nasze serca . Dla mnie to nie jest równoznaczne z zakładaniem masek, raczej próbą zmiany siebie i swojego życia. A może również życia ludzi, których spotykamy. Wolę wierzyć, że te próby nie są maskowaniem swojego ciemnego wnętrza, lecz rzeczywistym, czystym w intencjach pragnieniem. Cóż, że zwykle  nie udaje ię tego  dłużej utzrymać? Św. Paweł Apostoł pisał, że łatwo chcieć tego, co dobre, czynić natomiast – nie.

    Pozdrawiam Świątecznie

     
    Odpowiedz
  7. zibik

    Abyśmy byli dobrzy i kochający !

    Pani Halina pięknie napisała : "Jest jeden dzień w roku, w którym zgodnie z poską tradycją chcemy być szczególnie dobrzy i kochający w stosunku do innych ludzi."

    A no właśnie, czy owo "dodatkowe miejsce przy stole (wigilijnym)" – powinno być puste, nie zajęte ?……

    Ileś lat temu w wyjątkowych okolicznościach, poznaliśmy razem z małżonką dotychczas obcą nam osobę, którą po biższym poznaniu ostatecznie zaprosiliśmy, do siebie na Święta Bożego Narodzenia.

    Wzniosłe uczucia m.in. wzruszenie i radość  były obopólne, a miejsce przy stole wigilijnym nie było puste. Naszym gościem była wspaniała kobieta, mieszkająca na poddaszu własnego domu, przez osoby bliskie niezbyt dobrze, a nawet źle traktowana.

    Święta Bożego Narodzenia, w tym Wigilia w towarzystwie osoby spragnionej uczucia miłości, przyjaźni, bodaj odrobiny ludzkiej dobroci, wyrozumiałości i życzliwości – staje się ucztą, prawdziwym świętem.

    Zachęcam wszystkich czytelników "Tezeusza", aby przekonali się osobiście, jaki sens i urok ma zapraszanie wybranej osoby (osób) i nie zostawianie pustym miejsca przy stole wigilijnym.

    Abyśmy możliwie często byli dobrzy i kochający naszych bliźnich.

    Szczęść Boże !

    Z poważaniem Z.R.Kamiński

     
    Odpowiedz

Skomentuj zofia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code