Cuda naszych umysłów

Problem cudów i naturalizmu

Czym jest cud ? Zacznijmy od kontastacji w gruncie rzeczy banalnej – jest to pewne wyróżnione (dla nas) wydarzenie, które dzieje się w otaczającej nas rzeczywistości. Możemy doświadczyć tego wydarzenia za pomocą zmysłów, możemy naocznie przekonać się o jego istnieniu, zazwyczaj wbrew temu, co nazywamy "zdrowym rozsądkiem", czy naszą ogólną wiedzą o świecie. Skoro jednak doświadczamy cudów fizycznie – muszą one istnieć jako element rzeczywistości materialnej, nie tylko zaś duchowej. Zamiana wody w wino, aby być "prawdziwym" cudem, nie powinna polegać na żadnym rodzaju złudzenia – tylko na empirycznie doświadczalnej przemianie cząsteczek jednej cieczy w drugą. Tak więc cuda są wydarzeniami zachodzącymi w otaczającym nas świecie – czymś, co formalnie rzecz biorąc podlega nauce jako metodzie odkrywania i opisywania tego świata.

Jaka jest zatem relacja pomiędzy nauką a cudami ? Często spotyka się tutaj postawy skrajne: z jednej strony uparty fideizm odmawiający ludzkiemu rozumowi możliwości penetracji nadprzyrodzonych zdarzeń (a nawet ich materialnych manifestacji), a z drugiej strony fałszywie rozumiany scjentyzm, który – w sposób sprzeczny z podstawowymi regułami obowiązującymi w nauce – z góry odrzuca nowe zjawiska klasyfikując je jako "szulerkę" czy też "ludowe baśnie". Z historii wiemy, że obie strony nieraz się już myliły. Wbrew szumnym zapowiedziom Bóg nie ukarał Sowietów za zakłócanie mu spokoju w niebie sztucznymi satelitami, a zjawiska w poprzednich epokach uważane przez ogół za święte (np. pioruny czy wybuchy wulkanów) są dziś lepiej lub gorzej wyjaśnione na gruncie teorii naukowych. Ale i sama nauka często szła zbyt daleko w swoich scjentystycznych zapędach, na przykład wtedy, gdy XIX-wieczni biolodzy nie chcieli uwierzyć w istnienie egzotycznych zwierząt w rodzaju dziobaka, którego skóra była powszechnie uważana za sprytnie spreparowane oszustwo.

Zasady formalnie przynajmniej obowiązujące w naukach przyrodniczych są tymczasem dosyć proste, przynajmniej tak jak ja je rozumiem: badamy i klasyfikujemy właśnie te zjawiska, które wokół nas zachodzą. Ich podział na "realne" i "niemożliwe", "zwyczajne" i "nadprzyrodzone" jest rzeczą wtórną, etykietką dolepianą we wnętrzu ludzkiego umysłu. Takie postawienie sprawy przynosi zaskakujący efekt, gdy spojrzy się w tym kontekście na problem współczesnego naturalizmu i wiary/niewiary dzisiejszego człowieka w cuda. Według tego ujęcia, cuda sensu stricto nie istnieją. Zachodzą one co prawda (mogą zachodzić) jako zjawiska fizyczne w otaczającym nas świecie, ale zaklasyfikowanie ich jako nadprzyrodzonych prowadzi do sprzeczności logicznej. Bowiem prawa przyrody odkrywamy właśnie na podstawie tych zjawisk, które zaszły… albo więc "cud" był – i wtedy nie jest klasycznie rozumianym cudem, tylko nowym wyzwaniem dla nauki, albo też nie było go wcale – i wtedy nie ma rzecz jasna o czym rozmawiać. Cała więc rozbudowana dychotomia pomiędzy religią i nauką, pomiędzy wiarą w cuda i naturalizmem staje się wówczas wirtualna, bowiem okazuje się być – jeśli ktoś zaakceptuje tego typu nominalistyczne podejście do problemu – kłótnią tylko o nazwy, nie zaś o rzeczywistość.


Bóg i człowiek

No, ale gdzie jest w tym wszystkim Bóg ? I co On (Ona ? Zuwagi na przejrzystość tekstu będę pisał od teraz tylko w rodzaju męskim) ma w takim razie wspólnego z cudami ? Sądzę, że nadal bardzo wiele. Wola Stwórcy przejawia się bowiem w całym dziele stworzenia, również w tych jego elementach, które niedoświadczony rodzaj ludzki nazwał sobie "cudami". Jeśli wierzymy w Boga nieskończenie mądrego – ja w takiego wierzę – to z pewnością przewidział On taką sytuację. Opisane w Biblii i doświadczane przez ludzi w innych sytuacjach "cuda" nadal pozostają więc narzędziami szczególnej Bożej opieki – nie dlatego, żeby Bóg faktycznie potrzebował działać za pomocą jakichś "cudów", ale dlatego, że to człowiek potrzebuje przeważnie zawartej w swoim umyśle etykietki "cudowności", żeby usłyszeć głos swojego Stwórcy. Epatowanie nadprzyrodzonym nie jest więc oznaką wielkiej, ale – jakkolwiek paradoksalnie to zabrzmi – małej wiary, takiej, która potrzebuje jeszcze huku piorunów i wirujących słońc na swojej drodze. Wyraźnie widać to w Starym Testamencie, gdzie Jahwe rozpoczyna swoją karierę jako Bóg niezwykle hałaśliwy i skory do "interwencjonizmu" za pomocą plag egipskich czy manny z nieba. W miarę rozwoju dziejów "globalne" cuda stają się coraz rzadsze, a ich miejsce zajmuje coraz powszechniejsze dostrzeganie przejawów Jego woli w "zwyczajnych" procesach historycznych – takich, które Izraelici mogliby wyjaśnić również tylko za pomocą własnego rozumu. Jest to według mnie niesłychanie istotny krok do przodu na ścieżce ewolucji wiary, otworzenie oczu na obecność Pana w każdym elemencie otaczającej nas rzeczywistości, o czym poetycko napisano w Pierwszej Księdze Królewskiej:


A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały [szła] przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze – trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu – szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty.
(1Krl 19,11-13)

Nowy Testament wydaje się kontynuować tę tradycję Starego. Jezus wykorzystuje cudowność towarzyszącą swoim naukom, aby potwierdzić swoje mesjańskie posłanie – czyni to jednak w sposób raczej dyskretny, unikając robienia z siebie wielkiego widowiska. Najważniejszy i najbardziej spektakularny cud, jaki stanowiło zmartwychwstanie, w ogóle nie został w żaden sposób objawiony ówczesnym "niewierzącym", takim jak faryzeusze czy saduceusze. Jezus ukazał się tylko tym, którzy już wcześniej zdecydowali się podążać za nim – tak jakby prawdziwe cuda miały być widoczne tylko dla tych, którzy już wcześniej poznali Bożą optykę.


Zalety i wady nominalizmu

Przedstawione powyżej ujęcie problemu cudów posiada wiele zalet – unieważnia niemal całkowicie typowe dla naszych czasów napięcie pomiędzy religią a nauką oraz zachęca do dostrzegania Boga w każdym elemencie otaczającej nas rzeczywistości. Ma również wiele wad – sprawia bowiem wrażenie nielichej sofistyki, która próbuje odebrać religii jej nadprzyrodzony wymiar i bijącą od niej aurę emocjonalnej niezwykłości. Co więcej, trudno jest dzisiejszemu naukowcowi poważnie potraktować doniesienia o przemianie wody w wino (chociaż współczesnej nauce udało się już na przykład przemienić atomy ołowiu w atomy złota, min. w CERN-ie), a także, co ważniejsze, nawet szczery zamiar zbadania jakiegoś "cudu" nie dojdzie do skutku, jeśli nie uda się takiego zjawiska kilkakrotnie powtórzyć. Z drugiej strony, również przeciętny teolog w zetknięciu z tego typu teorią zareagowałby zapewne głębokim niedowierzaniem, może nawet poczułby się urażony tego typu brakiem szacunku i "rozbieraniem na części" rzeczywistości nadprzyrodzonej.

Z drugiej strony, wypadałoby zaznaczyć, że otworzenie furtki dla rozumowego wyjaśniania cudów dobrze wpisuje się w Boże poszanowanie ludzkiej wolności. Nie ma bowiem już więcej "intelektualnej przemocy" ze strony Stwórcy, nie ma już rzucania niewiernych na kolana za pomocą, jak to zręcznie ujmuje Koran, "oczywistych dowodów" na istnienie Kogoś Więcej. Zostaje natomiast cierpiący Syn na krzyżu, który uszanował naszą wolę aż do końca i nie uległ pokusie objawiania się światu za pomocą latania w objęciach aniołów nad Jerozolimą. Wykonał swoje zadanie tak dyskretnie, że nikt go nawet nie zrozumiał – aż było już po wszystkim. I tak właśnie wyglądają prawdziwe cuda Nowego Przymierza, chciałoby się rzec.

No więc jak jest naprawdę ? Tego nie wiem, i obawiam się, że nieprędko się tego dowiemy. Mimo wszystko, czuję się osobiście pokrzepiony na duchu świadomością, że nie muszę uczestniczyć w żadnym manichejskim boju naturalizmu z fideizmem, że mogę stanąć poza obszarem ich walki. Być może, po przyjęciu takiej postawy powinienem zostać oskarżony (z obu stron) o intelektualne tchórzostwo i desperackie próby asekurowania się. Nie tracę jednak nadziei, że Bóg przygotował nam również na tym świecie coś więcej niż tylko nieustanną walkę światła z ciemnością.

 

Komentarz

  1. Kazimierz

    cuda

    Ciekawy tekst, myślę sobie, że brak wiary w cuda i relatywizowanie wszelkich ich objawów bierze się z tego, że człowiek stara się zobaczyć siebie jako boga. Nie zauważa, ze jest jedynie na scenie życia, któa szybko przemija i że miliony oczu Wieczności wpatrzonych  na ten teatr, czasami może obserwować przenikanie wieczności w doczesność. Interwencje Boga, czy Jego Aniołów są subtelne i ukierunkowane na człowieka, bo to właśnie człowiek jest w centrum zainteresowania wieczności.

    Dla mnie zawsze największym cudem jest nawrócony człowiek do Boga, nawrócony ze swych pokręconych dróg. Inne tzw. cuda może spokojnie podrabiać szatan , ale swiadectwa człowkieka doświaczającego miłości Jezusa, która odmieniła jego życia nikt nie podrobi, ani nie podważy, choćby ze względu na subiektywizm takiego doświadczenia, natomiast owoce nawrócenia są nie do podrobienia i jak to Pan Jezus powiedział "po owocach ich poznacie…"   np. – http://video.google.com/videoplay?docid=5284812963162699030#

    pozdrawiam –    Póki co KJ

      

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code