Bóg (nie)istnieje

Wszystko to jest Bogiem czyli niczym. W procesie tłumaczenia, interpretacji boskich zdań, sam staje się Bogiem jak świadek wykładam prawidłowe znaczenia dla pojęcia pragnień jakie żywi Absolut wobec śmiertelnika. Przez własne widzimisię tłumaczę czym jest Bóg i czym właściwie się wobec nas kieruje – ale co ważniejsze, traktuje Boga czysto instrumentalnie, skoro wkładam własne znaczenia w ten poza czasoprzestrzenny kontekst nieopisanej Transcendencji. Więc Bóg jest zaledwie skorupą, pustą w środku co umożliwia (nie)wierzącemu na umieszczanie w niej znaczeń zależnych od podłoża z którego interpretator wyrasta – utożsamiając się tym co nie ma nazwy. Wtedy Bogiem okazuje się mój stronniczo ukazany cel, będący skutkiem aktualnych uwarunkowań, historycznego tła, które podpowiada mi idee służące do wypełniania pustego pojęcia jakim jest "Bóg". Niewiele ono znaczy – dla każdej kultury coś innego, każda religia przynosi własne znaczenia. Na początku odczuwamy boskość przez jej grozę obecną w pierwiastku samowolnej natury, magiczną maszynerię o niezrozumiałych zamierzeniach przez co sama przypadkowość bycia nabiera mistycznych znaczeń, celów na które nie mamy wpływu acz nadających życiu wartość poprzez wskazanie wyższego porządku w tym pozornym chaosie zdarzeń. Gdzie indziej jest Bóg strażnikiem wszelkiej moralności, nieświadomie petryfikuje obyczaj tak go uświęcając że jego przekroczenie ma równać się z katastrofalnymi skutkami tutaj jak i w życiu przyszłym (na początku domaga się tylko płodności, jest więc tym ciśnieniem pod skorupą świadomości). To odczucie boskiej obecności nigdy już nie zanika, w głowie późniejszego człowieka domaga się usprawiedliwienia – nawet jeśli pierwotny sens zanikł, wciąż wymyślane są powody dla których boskość ma być czymś zasadnym i obecnym w życiu człowieka. Tedy Bóg nie istnieje, bo sam jestem Jego twórcą na nowo układając znaczenia; wszystkie wyobrażenia Boga przekładają się na fetyszyzację obiektu, który Boga aktualnie wyraża, absolutyzując sam nośnik – jest nim słowo lub człowiek i czczone przez niego idee, przez kontakt z sacrum czyni z nich przedmiot boskiego uwielbienia. Więc to co człowiek czci w Bogu najbardziej, jest tylko zdaniem o nim, pustą przestrzenią w miejscu której, człowiek zamiast Boga  podstawił swój obraz przez kontakt z wyobrażonym sacrum podniesionym do rangi najwyższej formy bytu, nadał sobie takie też znaczenia: co nie dziwi, władza zawsze usprawiedliwiała się przez kontakt z nad-światem absolutnych zasad, władcy byli namaszczonymi synami bożymi a to uzasadniało każdą dewiację, przede wszystkim nadawano sobie boski status jak w opowieści o stworzeniu na obraz i podobieństwo Boga, w której to człowiek widzi siebie postrzeganego do czynów wyższych zawsze ustanawiających go ponad resztą świata. Człowiek w Bogu najbardziej wielbi siebie.

 

Komentarze

  1. fizyta29

    Spetryfikowany obraz Boga

     Tak to już jest że Bóg staje się projekcją naszych wyobrażeń. Twój tekst jest tego przykładem. Bóg jednak wciąż siebie zaskakuje gdyż jego miłość – miłość Ojca do Syna, Syna do Ojca wciąż na nowo "staje się". Bóg jest w stanie ciągłego narodzenia, czyli in statu nescendi. Jeśli człowiek tego nie dostrzega, to powinien się zastanowić nad tym, dlaczego taki "spetryfikowany" obraz Boga pielęgnuje w swojej świadomości. 

    Miłość zawsze nas zaskakuje.

     

    http://www.youtube.com/watch?v=3x4DZRZKoNc

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code