Bóg, który ocala

Rozważanie na Poniedziałek II tygodnia Adwentu, rok C1
 

tezeusz_adwent_2012.jpg

 
 
Żydzi byli bardzo czuli na bluźnierstwo. W Starym Testamencie istniało rygorystyczne prawo dotyczące tego grzechu (przestępstwa): „Ktokolwiek przeklina Boga swego, będzie za to odpowiadał. Ktokolwiek bluźni imieniu Pana, będzie ukarany śmiercią. Cała społeczność ukamienuje go. Zarówno tubylec, jak i przybysz będzie ukarany śmiercią za bluźnierstwo przeciwko Imieniu” (Kpł 24, 15-16). Przepis ten rozróżniał faktycznie dwa przestępstwa: przekleństwo skierowane wobec Boga lub bogów oraz bluźnierstwo przeciwko Imieniu Pana. Pierwsze przestępstwo nie było usankcjonowane żadną konkretną karą, za drugie przewidziano karę śmierci. Różnica między tymi przestępstwami pojawia się na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze, używa się innego słowa na określenie Boga. W przypadku przekleństwa użyto słowa „Elohim”, które najczęściej – jak to jest w Biblii Tysiąclecia – tłumaczone bywa jako „swego Boga”. Przypomnijmy, iż słowo to – w zależności od kontekstu użycia – może oznaczać Boga Izraela, to znaczy stwórcę nieba i ziemi, ale także „swych bogów” w liczbie mnogiej, czyli bóstwa innych narodów, a nawet złe duchy. Drugie przestępstwo – bluźnierstwo skierowane jest przeciw Jahwe, a więc własnemu imieniu Boga, który pod takim imieniem objawił się Izraelowi. Właśnie to przestępstwo sankcjonowane było karą ukamienowania.
 
W Ewangelii oskarżenie o bluźnierstwo pojawia się wobec Jezusa wtedy, gdy uczeni w Piśmie zarzucają Mu, że uzurpuje sobie władzę odpuszczenia grzechów, będącą w wyłącznej kompetencji Boga. Po uzdrowieniu paralityka w Kafarnaum obecni tam uczeni w Piśmie „myśleli w sercach swoich”: „Czemu On tak mówi? On bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, prócz jednego Boga?” (Mk 2, 7; por. Mt 9, 3; Łk 5, 21). Takich oskarżeń o bluźnierstwo jest więcej. Św. Jan opisuje sytuację, gdy Żydzi chcą ukamienować Jezusa w Jerozolimie podczas uroczystości poświęcenia świątyni. Ich wzburzenie wywołały słowa Jezusa o Jego związku z Ojcem, a zwłaszcza deklaracja „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”. Żydzi oświadczyli wówczas, że chcą Go ukamienować – jak to sformułowali – „za bluźnierstwo, za to, że Ty będąc człowiekiem uważasz siebie za Boga” (por. J 10, 33). Sam Jezus przyznaje rozmowie z Żydami, że powodem oskarżenia Go o bluźnierstwo jest Jego deklaracja, iż jest Synem Bożym (por. J 10, 36). To samo oskarżenie przeciwko Jezusowi zostało sformułowane podczas procesu Jezusa, gdy na pytanie najwyższego kapłana „Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży?” Jezus odpowiedział „Tak, ja Nim jestem”. Najwyższy kapłan, rozdarłszy swoje szaty, zwrócił się wtedy do obecnych: „Zbluźnił. […] Oto teraz słyszeliście bluźnierstwo”. W odpowiedzi Żydzi stwierdzili jednoznacznie i kategorycznie: „Winien jest śmierci” (zob. Mt 26, 63-66; por. Mk 14, 61-64).
 
Tak więc bluźnierstwo w znaczeniu nowotestamentalnym to wystąpienie przeciwko boskim prerogatywom poprzez ich negację lub przypisanie ich komuś innemu niż Bogu. Bluźni więc ten, kto odmawia Bogu właściwych Jemu cech, ale także i ten, kto sobie przypisuje cechy właściwe jedynie Bogu. Taki właśnie zarzut został sformułowany przez Żydów. Jezus oczywiście nie bluźni, przeklinając Boga czy też wzywając imię Jahwe do czczych rzeczy. Jezus reinterpretuje imię Jahwe.
 
W Ewangelii według św. Jana znajdujemy wiele odniesień, gdy Jezus mówi o sobie „Ja jestem”. Grecką formę czasownika „być” w pierwszej osobie, a więc „ego eimi” Septuaginta wykorzystała do przetłumaczenia starotestamentalnego imienia Boga Jahwe (JHWH). Ci, którzy słyszeli Jezusa mówiącego o sobie „Ja Jestem”, nie mogli nie skojarzyć tych słów z Imieniem objawionym przez Boga Mojżeszowi (Wj 3, 14). Odbierali to jako uzurpowanie sobie prawa do wymawiania formuły objawiającej Boga. Czy inaczej można było odebrać słowa Jezusa „Zanim Abraham stał się, Ja jestem”? (J 8, 58). Zrozumiała jest także reakcja Żydów w Ogrodzie Oliwnym, gdy rzekł do nich „Ja jestem”: „cofnęli się i upadli na ziemię” (J 18, 6). Wszystkie te (i inne jeszcze) wypowiedzi Jezusa musiały zostać odebrane jako bluźniercze. To, co zrobił Jezus, było gorsze od wymówienia imienia Jahwe do rzeczy czczej. Jezus – w rozumieniu Żydów – bezprawnie uzurpował sobie to święte Imię.
 
Papież Benedykt XVI w książce „Jezus z Nazaretu. Dzieciństwo” pisze: „Tetragram, tajemnicze imię z Horebu, w imieniu Jezusa tajemniczo zawiera się i zostaje poszerzone do twierdzenia »Bóg zbawia«. Imię z Synaju, które – można by powiedzieć – pozostawało niekompletne, zostaje dokończone. Bóg, który jest, jest Bogiem obecnym i zbawiającym. Objawienie imienia Boga, zainicjowane w płonącym krzewie, zostaje dopełnione w Jezusie (zob. J, 17, 26)” (s. 46-47).
 
Gdyby w tej perspektywie pytać, co dzisiaj może być bluźnierstwem wobec Syna Człowieczego, to zapewne byłaby tym niewiara w Jezusa jako Boga, który jest obecny i zbawia. Wiara w Boga jako takiego nie jest chyba rzeczą tak bardzo trudną. Wielu ludzi przyznaje się, że uznają „Siłę Wyższą”, że musi „Coś” być. Bóg albo ktoś do Boga podobny jest im potrzebny, by wyjaśnić świat. I właśnie dlatego – jak Leszek Kołakowski – mówią: „Dobrze by było, gdybyś był”. Ale to jeszcze nie jest wiara. Ta bowiem zaczyna się dopiero tam, gdzie Bóg jest nie tyle potrzebny, co konieczny. Jezus znaczy przecież tyle, co „Bóg zbawia”. Tak naprawdę wierzą tylko ci, którzy wiedzą, że potrzebują ocalenia. Jak paralityk, którzy przyszedł z chorobą ciała, a otrzymał uzdrowienie duszy.
 
 
Ja_Jestem.jpg

Rozważania Niedzielne

Rozważania Rekolekcyjne

 

Komentarze

  1. ahasver

    Co znaczy “zbawić”?

     Od czego zbawia Jezus? A jeśli nie wierzę w Jezusa i nie czuję się potępiony – to czy wówczas bluźnię? A może nie potrzebuję zbawienia? W jaki sposób człowiek wierzący zacznie argumentować mi, że potrzebuję tego całego "zbawienia"? Od czego zbawia Jezus – od piekła? A jeśli nie wierzę w piekło? Tzn. jeśli nie uwierzę – to czy pójdę do piekła? Argumentowanie, że Jezus zbawia od potępienia kojarzy mi się mniej więcej z taką alternatywą: "Albo we mnie uwierzysz albo kulka w łeb" …albo wręcz coś gorszego: Wieczna męka… Taką wolność daje człowiekowi Bóg? Taki wybór? Wybór motywowany strachem? Czy nie jest straszenie piekłem i potępieniem jakąś ciemną, zabobonną taktyką rodem z czasów ciemności? Nie jest imputowanie niewierzącym braku pełni prawdziego życia jakąś formą metafizycznego wywyższania się przez osoby wierzące, jakoby miały rzekomo szerszy dostęp do jakiejś "istoty życia", "ukrytego źródła", czy nie jest to nieetyczna deprecjacja pełni życia osób niewierzących?

    Czym jest zbawienie? Dostaniem się do raju? Aż tak źle jest tutaj na Ziemi, że ludzie pod postacią różnych kultów wyrażają swoje myślenie życzeniowe, które poprzez ustawiczne powtarzanie kłamstwa rzekomo ma stać się prawdą? Po co nam raj? Jak to jest? Dlaczego miałbym uwierzyć i chcieć dostać się do jakiejś wymyślonej przez zlęknionych nagości i żywiołowości życia krainy? Czy nie przypomina nikomu ów "stan zbawienia" wikińskich wizji nieba, w którego rzekach płynie piwo? 

    Może któryśdziesiąty raz zapytam o coś, na co odpowiedzi nie uzyskałem od wielu lat pytania ludzi wierzących:

    Co znaczy wierzyć? Czym różni się wiara od wierzenia-w-coś? Czym różni się Chrześcijaństwo od Pogaństwa? 

    Czy Bóg i wiara w Niego nie stanowią autosugestii osób wierzących? Czy to nie jest tak, że to Wy, wierzący, wymyślacie sobie Boga przez jakiś błąd w myśleniu, nawet o tym nie wiedząc?

    Skąd czerpiecie pewność co do sensowności pojęcia "Bóg"? Czy nie jest to pewność równie arbitralna co pewność nazisty co do wyższości rasy aryjskiej nad pozostałymi? 

    Czy skoro modliłem się wiele razy, przyznając Bogu wprost, że nie potrafię się modlić ani że nie wierzę w niego, więc modlę się tylko o łaskę wiary, a ona przez wiele lat nie pojawiała się, to czy nie może to stanowić wystarczającego dowodu na NIEISTNIENIE BOGA? Przez lata wmawiano mi, że wystarczy, iż pomodlę się o łaskę wiary, a ona nadejdzie. Okazało się to zwyczajnym kłamstwem – takim jak istnienie Świętego Mikołaja. Zrezygnowałem pozbawiony sił. Odrzuciłem coś, co po prostu nie nadeszło, nie ukazało się… 

    Czy nie jest tak, że zlęknieni przypadkowości egzystencji, ciężaru i absurdalności życia, uciekacie do urojonego Boga, uciekacie, ponieważ nie możecie znieść widoku życia takiego, jakim jest? 

    Czy nie popełniacie błędu, życiem nazywając coś, co nim nie jest – jakąś platońską Ideę Fixe?

    Co zrobicie ze mną – zwierzęciem, zwykłym żyjącym zbiorem tkanek, chrząstek i tłuszczu, który to stanowię dowód przeciwko Bogu? Zlinczujecie mnie, ponieważ przeczę Jego Imieniu i zarazem jako dowód na nieistnienie Boga odebrałbym Waszym egzystencjom jakikolwiek sens?

    Moje życie jest dowodem na nieistnienie Boga. I co teraz? Zaprzeczycie mojego istnienia? Odbierzecie mojemu życiu wartość albo co najgorsze – zaczniecie współczuć? Jakże obrzydliwe jest współczucie z powodu, z którego współczuć jest rzeczą jak najbardziej bezsensowną…

    Czy potrzebujecie jakiejkolwiek wysysającej życie jak wampir transcendencji po to, aby to życie miało sens? Czy nie potraficie sami nadać swojemu życiu sensu?

    Jak to jest? 

     

     
    Odpowiedz
  2. wykeljol

    Żywioł wątpliwości

    Drogi Panie Bartoszu!

    Pana wypowiedzi pod tym i innymi tekstami ukazują człowieka miotanego żywiołem.  Raz jest pan dumny ze swojej niewiary, ulgę sprawiło Panu wydobycie się z TRUDU poszukiwania Boga, z bezpłodnych modlitw o łaskę.POdobnie swoje doświadczenie niwiary wyraża Maria Peszek. Umordowani poszukiwaniami iwołaniem w postkę, nie słyszacy głosu…z czego wnikają chaotyczne i czasem sprzeczne nawet nie tyle sądy, co okrzyki: Jak on moze być tyle czasu głuchy na moje wołanie. Jeśli jest tak niedobry,że trzyma mnie w niepewności, to znaczy że Go nie ma. A po co mi On, skoro sam potrafię budowac swoje zycie. Pozostaję materialny i tylko materalny i dobrze mi z tym; długo prosiłem, żeby udzielił mi łaski wiary ale co to ta łaska własciwie? Litość- to bez łaski..itd itd-aż do ataków na wierzących włącznie(że to opium, że nie potrafią spojrzec prawdzie w oczy, że muszą się pod coś podłączyć, bo sami nie umieją itd.) I jeszcze te pytania o ewentualne piekło, jako jedyny argument za wiarą…

    Można oczywiście być wierzącym ze strachu przed piekłem i pewnie wielu z nas tak wierzy. Można też być wierzącym z dziedziczenia(wiara ojców)- to taki kuturowy sposób-chodznie do koscioła, odpowiednie stroje, wiedza oa tym, jakim rytuałem jakie swięta wita- bardzo popularna.  Z tej pozycji nic nie będzie mozna panu odpowiedzieć. Rzeczywiście nie ma argumentu.

    Bezradnośc argumentacjna chrześcijanina płynie także stąd, że nie argumenty są tu ważne(choć pewnie mądry teolog popróbowałby dyskusji). Ważne jest doświadczenie i zaangażowanie. Ważny jest kontakt jaki ma się(lub nie ma) z Osobą. Ważne jest zaufanie-bez utraty zdolności myślenia. Wiara zawsze ma wsobie element absurdu, tak jak i cała Biblia a w szczególności Ewangelia. NO, może nie tyle absurdu, co ponadracjonalności. (bo ne pozaracjonalnosci). Najważniesze bowiem nie tyle uargumentowane przekonanie, że Bóg jest, lub go nie ma(tak, jak rzeczy fizyczne, bo do tego Pan się odwołuje); to wówczas nie byłaby wiara, tylko teza nieomal naukowa oparta na doświadczeniu fozycznym i logicznym myśleniu. Najważniesze jest, czy miłośc Boża pociąga mnie czy nie; czy ja z Nim(takim, jakiego widzimy w PIśmie) współdziałam, czy nie. Czy jestem odbiciem, przekaźnikiem choć w niewielkim stopniu Jego Miłośc- czy nie. Wiara to nie sprawnośc umysłu, ale żar serca.  Nikt z nas nie może mieć absolutnej pewności, niektórzy z nas którzy ja mieli, przestają ja mieć, takie doswiadczenia mieli najwieksi mistycy- i przeszli przez nie jakioś bez utraty wiary. Czy może raczej bez utraty wierności. Poszukujemy wszyscy i zawsze, każdy wierzący ma swoje przepasci, gdy nie słyszy, anie nie czuje, ani nie doświadcza Boga – i takie, gdy nieoczekiwana radośc kontaktu spływa na niego. To jest wpisane w ludzką kondycję. Wazne jest CO ROBIMY.

    Pana niepokój, a nawet to, że uporczywie Pan czyta i komentuje teksty na tym portalu świadczy o tym,że Pan ciągle poszukuje. Całe zycie przed nami…

     

     
    Odpowiedz
  3. elik

    Prawda jest tylko jedna, a pytań, wątpliwości zbyt wiele.

    Pytań i wątpliwości, a nawet skojarzeń i rozterek bardzo wiele, a deficyt dobrej woli, także koniecznego skupienia, roztropności, czy wymaganej odpowiedzialności za słowa i pogłębionej refleksji, oraz pożądanej, czy oczekiwanej odpowiedzi. 

    Bartoszu – jeśli pytasz – co znaczy "zbawić"?… to pożądanej odpowiedzi raczej nie otrzymasz, bo wypada doprecyzować – kogo lub co pragniesz zbawić?…..

    Kiedy własną duszę to możesz prawdziwą i wiarygodną odpowiedź uzyskać samodzielnie np: podczas spotkania z księdzem katolickim, czy poznać ją nawet mając dostęp, do internetu. Podobnie jest z wieloma innymi Twoimi pytaniami, czy wątpliwościami i …..

    Proponuję zamiast pytać, czy prowokować innych, raczej zadać sobie kilka pytań np: – kim naprawdę pragniesz być?….., – jaki w życiu warto obrać kierunek i wyznaczyć ostateczny cel?…..- co zapewnia człowiekowi wyzwolenie i podobieństwo, do Stwórcy?…..- jakie wychowanie, także bytowanie jest właściwe i najlepsze?….., – co jest syntezą prawdy?…., – kogo/co warto, wręcz należy poznać i uznać, aby stawać się lepszym, oraz być coraz bardziej radosnym i trwale szczęśliwym?….., – jaka jest prawda o człowieku?….., – czy rzeczywistości istota jest prawdziwa, czy fałszywa?……i szereg innych pytań, których właściwe odpowiedzi mogą uwolnić Ciebie z matni nadmiaru wiedzy i braku odczuwania Jego Miłości.

    Może warto m.in. to wszystko bardzo spokojnie i głęboko przemyśleć, oraz przestać wreszcie bawić się w bezbożnictwo?……

    Ps. Nie polecam żadnych linków, bo wiem, że potrafisz być samodzielnym w poszukiwaniu dobrej muzyki i wiarygodnych źródeł prawdy.

    Szczęść Boże!

    Pozdrawiam Ciebie serdecznie – Zbigniew

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code