“9 rota”. Rzecz o Afganistanie dawniej i dziś

Kilka dni temu publiczna TVP wyemitowała – o dziwo o całkiem, jak na jej standardy, przyzwoitej porze – „9 rotę” Fiodora Bondarczuka. Dobre, mocne, do bólu prawdziwe kino. Najwyraźniej Rosjanie nie żałują środków na politykę historyczną. Film jest może nieco mitotwórczy, choć w sposób nieco przewrotny. Nie przedstawia bowiem zwycięskiej wojny, ani zwycięskich potyczek, lecz klęskę armii sowieckiej w Afganistanie. Nie idealizuje także zwykłch żołnierzy, choć stosunki w armii mogłyby być ukazane jeszcze brutalniej, by były bardziej prawdziwe. „Fala” w armii sowieckiej, a obecnie rosyjskiej, wciąż zbiera krwawe żniwo. O samobójstwach młodych żołnierzy poddawanych przez „starszych” najwymyślniejszym formom znęcania się wspominał w swoim „Imperium” już Ryszard Kapuściński – we wzruszający sposób pisał o lecącej z nim samolotem matce żołnierza, który nie wytrzymawszy upokorzeń, popełnił samobójstwo. Tu w filmie, pomimo pokazania wszelkich nieporuzmień i konfliktów między żołnierzami wywodzącymi się  z różnych grup społecznych, mających różne wykształcenie, różną wrażliwość, dominuje swego rodzaju braterstwo broni. Nie sposób przecież wykluczyć, że wspólna walka, ramię w ramię, wytwarza silnie więzi wbrew wszystkim zewnętrznym i wewnętrznym uwarunkowaniom. Z drugiej jednak strony możemy też mieć do czynienia z idealizacją relacji między żołnierzami. Nie wiemy czy owa „diedowszczyna” istniejąca do dziś, nie stała się jednym z czynników niskiej skuteczności armii sowieckiej w Afganistanie.

Film nie stroni od brutalnych scen walki, od pokazania także okrucieństwa dowództwa, choć i tu mamy do czynienia z dowódcą, który znęca się nad żołnierzami, ale tylko na pozór. W rzeczywistości jego prawdziwą motywacją ma być przygotowanie w obozie szkoleniowym młodych ludzi do twardej wojny bez reguł, pełnej zdrad, bezwzględności, w nieznanym otoczeniu fizycznym i kulturowym. Reżyser nie uciekł także od problemu handlu bronią. Wojna to także sposób na nielegalne i cyniczne bogacenie się. Ukazana zostaj postać oficera handlującego bronią, a w zamian wydającego nowo przybyłym żołnierzom zniszczoną, mało użyteczną broń tych, któzy zginęli w walkach przed ich przybyciem. To zjawisko było dosyć powszechne w czasie niedawnych wojen rosyjsko – czeczeńskich. Część oficerów handlowała bronią z czeczeńskimi bojownikami. Bronią, która następnie uśmiercała badź ich samych, bądź ich kolegów.

Różnice kulturowe, swoisty kod etyczny nie pozwalający miejscowym strzelać do gości, przybyszów w wioskach, ale nie wykluczający sposobności strzelenia w plecy, gdy ci oddalą się poza granice osady.

Niezwykła jest scena, w której rosyjski żołnierz spotyka Afgańczyka przy strumieniu. Przerażenie odmalowane na rozedrganej twarzy młodego człowieka, który jeszcze kilka tygodni wcześniej wiódł normalne życie w jednym z rosyjskich miast, a teraz musi podjąć decyzję czy ma strzelić i zabić swego wroga, czy pozwolić mu odejść. Wróg go zwodzi, nawiązuje rozmowę, pyta o rodzinę, o zwykłe, codzienne sprawy, uśmiecha się, chce jedynie zaczerpnąć wody ze źródła. Czy jest to jeszcze wróg, którego bezwzględnie należy zastrzelić, czy człowiek taki jak ja, któremu należy pozwolić odejść? Afgańczyk ostrożnie, niepewnie sięga po leżący tuż obok niego potężny karabin maszynowy, unosi go, odwraca się plecami i powoli odchodzi. Rosyjski żołnierz mierząc do wroga/człowieka, nie odważając się strzelić do spotkanego ”bezbronnego”, a następnie w plecy odchodzącego, pozwala mu oddalić się. Jednak poślizgnięcie się na kamieniu i wywołany przez to dezorientujacy trzask, powodują, iż strzał padnie, jakby bezwiednie. W plecy. To pierwsza ofiara młodego żołnierza, śmiertelna.

W pamieć zapda także scena poszukiwania mudżahedinów w wiosce. Jeden z rosyjskich żołnierzy zapuszcza się sam do pewnej zagrody. W drzwiach domostwa dostrzega łagodną, miłą, szlachetną twarz może 12-letniego chłopca. Z jego twarzy znika napięcie, opuszcza wycelowaną lufę karabinu, uśmiecha się przyjaźnie do malca, odwraca, chce odejść do swoich, i w tym momencie pada seria z karainu maszynowego, wymierzona prosto w plecy oddalającego się żołnierza. Kamera gwałtownie wraca znów w stronę domostwa – chłopiec o urodzie cherubinka trzyma ciężki karabin, z tym samym łagodnym, spokojnym wyrazem twarzy, co przed kilkoma sekundami.

Wydaje się jednak, że w filmie nie ma podziału na złych mudżahedinów i dobrych Rosjan, choć film pełni bez wątpienia rolę mitotwórczą, wychodząc poza ramy dobra i zła. Jest natomiast brutalna wojna bez reguł, są piękne krajobrazy i walka, w której nie biorą udziału szlachetni rycerze i zdradzieccy Saraceni. Film nie uniknął też podobno nieścisłości w odniesieniu do faktów. Tę ocenę jednak należałoby pozostawić historykom. Jedno nie ulega natomiast wątpliwości, wojna została ukazana w sposób prawdziwy w całej swej brutalności. Do nas obecnie docierają tylko strzępiki wiadomości, informacji, z reguły te najtragiczniejsze, bo dotyczące śmierci polskich żołnierzy. Ale przecież każdego dnia giną nie tylko polscy żołnierze, każdego dnia toczą się walki, o których nie jesteśmy informowani. W 2008 r. z dużą dozą niefrasobliwości, niezrozumienia i niewiedzy potraktowano w Polsce tragiczne wydarzenia z Nangar Khel. Wielką tragedią jest, gdy giną z rąk żołnierzy cywile. Warto jednak mieć na uwadze, że cywile często są wykorzystywani, jako żywe tarcze, wśród ludności cywilnej ukrywają się talibowie, którzy z osad, wiosek, prowadzą ostrzał, prowokując w ten sposób ofiary wśród ludności cywilnej i niechęć wobec sił koalicji. Nie chcę oceniać wojny w Afganistanie, jednak film „9 rota” uczy unikania łatwych, powierzchownych ocen. Prawda to banalna – giną nie ci, którzy podejmują decyzję o wojnie, ale ci, których obowiązkiem, jest walka, w zakres której wchodzi realne ryzyko śmierci; ci, którzy nie mają możliwości oceny celowości prowadzonych działań wojennych. „9 rota” stroni także od polityki, dzięki Bogu nie ma w niej gloryfikacji ZSRR czy armii radzieckiej, nie przedstawia racji stron, pokazuje jedynie rodzenie się więzi między żołnierzami, kiedyś to się bodaj nazywało braterstwem broni, i to jest to właśnie miejsce, w którym mamy do czynienia z tworzeniem mitu, bo nie wiemy czy żołnierze walczą w słusznej sprawie, ale na naszych oczach rodzi się między nimi więź, uczą się odpowiedzialności za siebie i za innych. Nie zmagają się za ojczyznę światowego proletariatu, ani za „matuszkę Rasiję”, ale walczą o życie swoje, a bardziej nawet o życie swoich kolegów.

Film wreszcie skłania także do stawiania pytań o los polskich żołnierzy wracających z Afganistanu, z Iraku, o ich wywieziona stamtąd traumy, o zdolność do powrotu do normlanego życia, o umiejętność i możność przejścia z warunków skrajnych do zwykłego, codziennego funkcjonowania. To tematy zupełnie nie trendy, nie na topie, media unikają ich jak ognia, a i chyba większość z nas na co dzień stara się unikać myśli o wojnie. Wojna jest daleko, w Afganistanie, my pracujemy w firmach, urzędach, organizacjach pozarządowych, solidnie wykonujemy swoje obowiązki, a żołnierze wykonują swoją, gdzieś w egzotycznej Ghazni. Kontrakt, wynagrodzenie, powrót po 6 miesiącach, rosomaki, pustynne mundury. Pełna profesjonalizacja wojny, udział, w której postrzegany jest, jako czynność taka sama, jak np. trudne negocjacje z partnerem biznesowym. By wyrwać się z tego otępienia warto obejrzeć „9 rotę”. Podobieństw między tamtą wojną, a obecną, jest dużo więcej niż przypuszczamy.

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code