{}

Normal
0
21

false
false
false

MicrosoftInternetExplorer4

Przebywając blisko siebie nie jestem sobą, wokół mnie znajduje się pustka, wdziera się powoli do mojego wnętrza z siłą napierając na nigdy nie zaspokojone uśpione organy, budzi je przypominając o rozdarciu, metafizycznej zasadzie tkwiącej u podstaw ludzkiego bytu. Pozornie u siebie, wciąż nieobecny, spoglądam w odległy obszar poza horyzont Pustki – rozwartej przestrzeni ciągnącej się nieskończenie w dół, wiecznie głodnej jaskini która żąda wypełnienia swoich rozpadlin. Drugi brzeg nęci i kusi, obiecuje spełnienie, szukając zjednoczenia zatracam się wędrując w ramiona drugiej osoby, ciało uniesione grawitacją pożądania wije się w spazmach boskiej siły napędzającej odwieczne cykle natury. Wzajemna penetracja jest uwolnieniem, zerwaniem, przekroczeniem niewymawialnych granic, w pełni manifestując się w nagości. Mimo to jest zawsze ruchem wstecz od przyciągającego środka manifestującego się w wykańczającej Pustce, zaniku redukującego do punktu nieistnienia, wszystko prędzej czy później zwraca się ku negacji; miłość jest zapomnieniem, trzymaniem się z dala od grawitacji śmierci, przezwyciężanie to wymuszone orbitowanie na horyzoncie zdarzeń, za którym czai się wieczny mrok, pochłaniająca degradacja Tanatosa.

Poprzez pragnienia dokonuje się bycie, ruch zapętlony w nieskończoność, skupia na sobie uwagę umożliwiając trwanie; brak, pustka jest fundamentalną zasadą napędzającą wszechświat – rodzi poszukiwanie zrywające z stanem izolacji. Centrum egzystencji stanowi śmierć, lęk jest jednak wszystkim co ją otacza. Życie rodzi się w napięciu wywołanym zakryciem, wejściem w zakazaną strefę brudu, mającego swoje korzenie w instynktownych reakcjach, nieopanowanych żądzach dominujących świat zwierzęcy gdzie krew i sperma mieszają się ze sobą w obrzydliwych aktach rozpusty dokonujących się zawsze w obliczu wiszącej w powietrzu śmierci; rytmiczne ruchy wykonywane przez złodziei nocy w niejawnym uniwersum jednoczącej ekstazy, przestrzeni zapomnianego Boga. Wyjście poza trywialność codzienności w drżącej masie ludzkich ciał. Już nie otwarcie się na drugą osobę, lecz zgłębienie, zanurzenie się w drugim "ja", pochłonięcie w mistycznej eksplozji rozkoszy. Ciała wzajemnie się spożywają w niekontrolowanych zderzeniach buntując się przeciwko alienacji. Obcość jest skutkiem braku ciągłości, wieczne niezaspokojenie, zanikanie treści domagające się nieustannego napełniania (spełnienie jest iluzją odsuniętą w przestrzeń niewidzialnego Boga). Osamotnienie przekształca się mechanikę rozpusty.

Przemijający byt, przejęty trwogą wynikającą ze swojej kruchości, uwikłany w egzystencję bez fundamentów, spogląda poza siebie, motywowany kończącym się czasem przechodzi w stan zamrożenia bycia, absolutyzując tak mało znaczące fragmenty swojego życia. Wartości w których człowiek przekracza siebie samego, poszukiwanie sensu, spełnienie w ramionach drugiej osoby, są aktami sprzeciwu wobec fundamentalnego dla ludzkiego bytu, stanu wyobcowania, w którym jedynie mówi: nie jest tym kim być powinienem; dręczone zadrą, by odsunąć niepokój, ciała krążą w poszukiwaniu kolejnej dawki ogłuszającego narkotyku, wszystkiego co można nazwać treścią codzienności de facto wznoszenie się w zapętlającym trwaniu, ciągle szukając tego samego zawsze w drodze, nigdy u celu. Ból jest jedyną realnością, treścią istnienia, wszystkie te chwile szczęścia można już tylko postrzegać w odniesieniu do bólu, krótkiego wytchnienia w trakcie morderczego biegu ku końcowi, cierpienie przerywane uniesieniem regenerującym siły podczas absurdalnych zawodów o przetrzymanie tortur. Wzmaga się fikcja zwana życiem, przekonanie że nie jest się martwym odsuwając od siebie wciąż myśl o śmierci jako fakcie dokonanym kontynuuje trwanie w przymuszonym śnie zombie.

Życie (strasznie absurdalne już określenie) wygasza się w stanie okrutnej agonii; przypomina o sobie że jest niczym więcej niż porażką rozciągnięta na nieskończoną ilość westchnień i okrzyków, każde bycie "nad" w końcu musi spotkać się z brutalną pacyfikacją ze strony kosmicznego sędziego, który faktycznie nie ma względu na osoby: zagłada przynoszona w Tańcu Śiwy jest jedynym prawem, jaki przysługuje człowiekowi i naturze. Ta natomiast tkwi w stanie permanentnej sprzeczności ciągle domagając się transcendencji, przekraczania, będąc jednocześnie zanikiem, hamując nieustanne rozrastanie się układu. Podstawową zasadą okazuje się wtedy, nie życie zgodne z naturą, lecz walka o zmianę, rozwój podmiotu przez nieustanne zaprzeczanie; wzrost odbywa się poprzez walkę. Wszystkie ograniczenia zostają podważone, byt wkracza w okres "grzechów przeciwko naturze" (czyli śmierci): walczy przeciwko sobie próbując zwolnić pęd ku ostatecznej barierze. Każde istnienie określa swoją zawartość wobec nieuchronności losu ucieczką, choć zewsząd słychać już wyrok Sądu Ostatecznego: dla zwierzęcia i człowieka, natury, wszystkich jej cząstek w niemym przyzwoleniu na rozpad. Na końcu każdej ścieżki jest przepaść, ścieżki nie mają swojego końca, finału zwieńczonego spełnieniem – koniec oznacza urwanie.

Jedyna wolność jaką człowiek wtedy posiada (co zwierzę intuicyjnie rozumie), nie zawiera się w przezwyciężaniu uwarunkowań biologicznych, ani zresztą społecznych więzów gdyż te zawsze tkwią u podstaw. Przyjąć że wolność nie utożsamia się z wyborem, wbudowane ograniczenia na to nie pozwalają; dalszy opór staje się walką z pozycji przegranego, jedyna droga to zaakceptować te ograniczenia jako zgodę na nieudane życie – odzyskać wolność w rozsypujących się ideałach, zaprzeczeniu wymogom pożądanego modelu życia. Uzyskana wolność  w odrzuceniu wstecznego pędu na rzecz przyjęcia tego co już zakończone: nie stawiać oporu, gdyż już jest się (nie)spełnionym w ukojeniu niesionym przez śmierć. Własne istnienie jako fakt nigdy nie dokonany, bycie nieudanym jako szyderczy śmiech wobec powszechnych oczekiwań, wyobcowanych zasad gry w końcu także własnych ambicji: dogłębna akceptacja gdy nie ma już przeciwieństw. Uniesienie. Zdobywa się inny wymiar niezależności w przyjęciu nonsensu, zarazem jako sytuacji dekonstruującej powszechne zasady. Dopiero człowiek z świadomością znajdującą się z dala od dominujących układów, może wreszcie cieszyć się sobą.

 

 Wszystko to brednie i trochę wosku na cmentarzu.

 

 

Komentarz

  1. ahasver

    Eros i Tanatos.

     Niekoniecznie brednie. Jesteś na dobrej drodze ku Amor Fati. Trochę przypomina mi to Georges’a Bataille’a agoniczny erotyzm, gdzie Eros i Tanatos stają się tylko odmiennymi projekcjami Tego-Samego. Bloom czy de’Man? Zamiast przekuwać charakter w fatum – przekuj fatum w charakter – postuluje Nietzsche. Oto jest Amor Fati.

    Bardzo wrażliwy tekst!

     
    Odpowiedz

Skomentuj ahasver Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code