24 miesiące

W połowie stycznia licznik życia w Montrealu minął dwa lata. To chyba jedne z najciekawszych i najbardziej niespokojnych lat w moim życiu zarazem. Pierwszy rok to wciąż dreptanie we wspomnieniach. Ogromna ciekawość nowego miejsca i masa braku zaufania. Doszukiwanie się podobieństw i próba powtarzania starych schematów, które zazwyczaj nie działają. Drugi rok wymagał odwagi. Należało się zastanowić czy akceptuję nowe miejsce czy nie? Czy jest mi tu wystarczająco dobrze, czy raczej nie? A jeśli jest mi tu dobrze to co dalej? Czy moje plany zostały zrealizowane, jaka przyszłość mnie tu czeka? O ile pierwszy rok był rokiem konstruowania tych pytań to już rok drugi żądał odpowiedzi. I jak to często w życiu bywa  – trudno o dobrą odpowiedź.

Najtrudniej było z pracą. Chyba dlatego, że byłem troszkę rozpieszczony życiem zawodowym w Warszawie (na które długo i ciężko pracowałem). Mojej pracy warszawskiej nijak nie mogłem kontynuować tutaj. Była ona związana ze słowem – dobrej jakości słowem. Mój komunikacyjny angielski nic nie znaczył, referencje z Polski nikogo nie obchodziły, a po za tym pierwszym językiem jest tutaj francuski. Polem do popisu była tylko moja fantazja. Coś z tego wyszło ostatecznie. Mam własne przedszkole – które w końcu zaczyna raczkować. To wspaniała praca. W tym roku chcą również abym wrócił do ogrodu z dziećmi. Dzięki wigilijnemu spotkaniu okazało się, że mogę pracować tutaj jako redaktor polskich tekstów i w zanadrzu mam jeszcze jeden pomysł na mały biznes. Wszystko to trudno poukładać teraz i wciąż wiele jest znaków zapytania. Mimo wszystko – wygląda dość konkretnie i interesująco. 

Językowo jest mi bardzo swobodnie. Mam jeszcze masę braków, ale coraz częściej spotykam ludzi, których język angielski jest słabszy od mojego. Przeważnie za to ich francuski jest melodyjny. Ten skomplikowany tonicznie język ja sam zaczynam rozumieć. Czasami nawet staram się coś w nim powiedzieć i ogólnie mam z nim frajdę – więc zdaje się, że w końcu jestem na dobrej drodze.

Te dwa lata były wyzwaniem pod względem związkowym. Trudno mi było zaakceptować moją pozycję w domu. Zaciskałem zęby i wierzyłem, że to był dobry wybór. Że tak musi być czasami w życiu i że poleganie na sobie może dotyczyć czasami niemal wszystkich dziedzin życia. Co jakieś trzy miesiące wylewała się ze mnie gorycz migracji i życia w cieniu mojego doktora. Na szczęście doktor jest cierpliwy i oddany naszej sprawie. Sam się zastanawiam skąd ten człowiek ma tyle cierpliwości do mnie. Do wszystkich moich szalonych pomysłów, uwag, skarg. Przetrwałem tylko dzięki przestrzeni jaką mi daje. Mimo wszystko mam spore poczucie niezależności, ale też pomocy. Bo jak można być niezależnym bez grosza przy duszy. Z nim można. Po za tym ja daję mu tą domową stabilność. Układ dnia i wszystko co się dzieje wokół domu – naszego domu.

Wciąż nie znamy odpowiedzi na pytanie co będzie za rok. Nikt tak naprawdę go nie zna –więc uznaliśmy, że nie będziemy się, aż tak bardzo nim przejmować. Minimalne teoretyczne plany snujemy i podobają się nam one. Nawet jeśli łączą się one z opuszczeniem naszej chatki na Verdun. To co tworzy naszą rzeczywistość zamknięte jest w naszej wspólnej relacji. Póki jesteśmy razem przyszłość nie jest tak straszna. Te trudne dwa lata w Montrealu przekonały nas, że możemy na sobie polegać. Uznaliśmy też, że nasza relacja zasługuje na coś więcej. Że zależy nam na jej sformalizowaniu i że to odpowiedni czas i miejsce. Datę ślubu wyznaczyliśmy na wakacje, a przygotowania ruszają w lutym.

Z ważnych dwuletnich rzeczy oprócz pracy i związku do rozstrzygnięcia pozostał mi tylko Tezeusz. Tak jak nad każdą poważną decyzją zastanawiałem się nad tym bardzo długo. Ostatecznie postanowiłem zrezygnować z pisania bloga tutaj z wiosną tego roku. O tym jak i dlaczego pewnie jeszcze napiszę.

I na marginesie – porządna zima przyszła w końcu dopiero w połowie stycznia. Temperatura zazwyczaj poniżej -10 ale bywa i poniżej -20. Śniegu na razie jakieś 30cm. Z entuzjazmem czekamy następnej zamieci śnieżnej. I kto by pomyślał, że w zimie też się zakocham.
 

 

 

Komentarze

  1. bziku

    ble!

    eee… bez sensu- szkoda tego bloga będzie mi brakowało czytania o całkiem innym zyciu, w całkiem innym miejscu tego świata w PL w sumie tez zima dopiero przyszła, a już mi ja deszcze zupełnie niepotrzebnie topi… bleee! Chyba tez uciekne do Kanady

     
    Odpowiedz
  2. mal

    ***

    Szkoda … bardzo … Twój język jest bardzo ciekawy, wrażliwy, niejednokrotnie dostarczający dużo radości:))
    Wspaniałe, piękne zdjęcia! :-)) Spontaniczne i radosne, szczęśliwe 🙂
    Wszystkiego dobrego dla Ciebie!

     
    Odpowiedz
  3. rzusto

    🙂

    Bzik i Małgorzato. Dziękuję, to bardzo miłe. W życiu staram się próbować różnych rzeczy i zjawisk. Tezeusz smakuje wyśmienicie ale człowiek musi być też sam ze sobą szczery. Wam pewnie o wiele bliżej do Tezeusza niż mi.

    Dobrego dnia.

     

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code