20 lat nowego życia – czas Wrocławia

 

20 lat nowego życia – czas Wrocławia

  

Wrocław, to piękne miasto, pełne zabytków, historia na każdym kroku wybija się i prezentuje. Ale to też nowoczesność, szybkość, bieganina, pęd. To 750 tysięczne miasto jak wówczas w 1995 roku zadziwiało mnie również czymś innym. Jak wiele różnych wspólnot odrodzonych chrześcijan tu można było spotkać. Katolickich i protestanckich. Ludzie odrodzeni mieli w czym wybierać, pamiętam jeszcze niektóre – katolicka Alleluja, znana w tamtym czasie z tego, że Bóg niezwykłe rzeczy tam czynił, były uzdrowienia, uwolnienia, języki i wszystko co sobie dusza wierząca życzyła. Mnóstwo ludzi waliło na spotkania, nie ważne czy kto protestant, czy katolik J

 Adonai, Kanaan, Chrystusowi, Baptyści, Zielonoświątkowcy, Ewangeliczni, Wolni i wiele innych wyznań, wspólnot i ruchów. Radio chrześcijańskie, rodząca się TV – internetowa, praca z dziećmi ulicy w „Trójkącie Bermudzkim „ nie pamiętam już ulic, ale były one nie daleko dworca. Wspólne marsze dla Jezusa – katolicko – protestanckie, koncerty, ewangelizacje, to było coś, czego do dziś nie doświadczyłem w innych miastach. Tak pamiętam Wrocław, ekumenicznie i bardzo żywo duchowo. Rodzące się uczelnie np. BST (Biblijne Seminarium Teologiczne) dziś Ewangelikalna Wyższa Szkoła Teologiczna – http://www.ewst.pl/ ; konferencje, wykłady i wiele innych, jak kto chciał wzrastać to miał wybór ogromny.

 Zdecydowałem, że zacznę studia w BST , no i stało się. Teologia, Nowy testament i inne, to był bardzo dobry czas, to było mi bardzo potrzebne aby usystematyzować swoją wiedzę w przyjaznej atmosferze tak studentów , jak i wykładowców, dla których najważniejsze było aby kochać Boga i tą miłość rozwijać, poprzez głębokie poznawanie Jego dróg, myśli itp. Pierwszy raz zobaczyłem też, że wyższa uczelnia może tak uczyć, że to nie szkoła do których wcześniej chodziłem, ale coś wyjątkowego, niesamowitego, pięknego. Była to pierwsza wyższa uczelnia na której studiowałem, potem było ich jeszcze kilka J

 Praca – przyjeżdżając do Wrocławia, miałem taką nadzieję, że uda mi się zarobić na kolejny wyjazd na Syberię, niestety po kilku miesiącach doszedłem do wniosku, że Bogu nie o to chodzi. Poinformowałem zatem szefa, że jednak będę pracował dłużej, nie wiem jak długo i przydzielił mnie z brygady, która zakładała gniazdka telefoniczne w domach i mieszkaniach, do brygady liniowej, czyli takiej, która zakładała całe magistrale telefoniczne – wykopy, kładzenie kanalizacji telefonicznej, studzienek, do szaf telefonicznych włącznie. No albo zakładanie słupów, jak nie można było ziemią. To była ciężka praca, na nowo zaznajomiłem się ze szpadlem i kilofem, kopaliśmy ostro na Maślicach, Brochów, Psie Pole itp. Firma jest na Sołtysowicach http://www.fonbud.com.pl/, a ja dojeżdżałem już wówczas z wynajętego mieszkania w Siechnicach. To było duże wyzwanie, pamiętam, jak pracowaliśmy na rynku we Wrocławiu, w dzień w kombinezonach kopaliśmy rowy, a po pracy szedłem do ratusza umyć się i pod pręgierzem, razem z moją grupą ewangelizacyjną głosiłem Ewangelię, to było wspaniałe. We Wrocławiu mieszkałem do kwietnia 1997, a więc dwa lata, w tym czasie w pracy szybko awansowałem z brygady robotniczej na stanowisko kierownicze – zajmowałem się magazynami i zaopatrzeniem.

  

Kościół, chodziłem do KZ i z ta wspólnotą się utożsamiałem, podobało mi się bardzo. Budowałem się na nabożeństwach, kazaniach, nabożeństwach modlitewnych , nauczających itp. Przyjeżdżało wielu gości z różnych stron świata, którzy usługiwali nam, modlili się o nas, prorokowali nam, wspaniały czas. Zaangażowany byłem w służbę ewangelizacyjną. W zborze istniała grupa ewangelizacyjna Hosanna i do niej dołączyłem. Jeździłem na różne ewangelizacje do okolicznych miast, służyliśmy narkomanom na dworcu, to co tak bardzo chciałem robić. Oj, podziwiam naszego pastora, jak ich przywoziliśmy, a oni na haju, śmierdzący, oj to było. Potem spotykaliśmy się w piwnicy kościoła na grupie modlitewnej z nimi właśnie. Dawaliśmy im jeść i pić i modliliśmy się o nich. Jednym z owoców tej służby jest – Jarek Wasilewski – obecnie z-ca dyrektora ośrodka terapii uzależnień – http://www.nowanadzieja.pl/onas/pracownicy/  i wielu innych.

 Zajmowaliśmy się też służbą w trzech więzieniach – Wołów i dwóch na terenie Wrocławia, z sercem na ramieniu szedłem pierwszy raz do więzienia, oh to było. We Wołowie siedzieli przeważnie mordercy, a tu na nabożeństwie 100 takich osiłków, więcej nie mogło być na spotkaniu. Grali, śpiewali na chwałę Bogu, to niesamowite, co Bóg uczynił z nimi. Jeździliśmy też do domu samotnej matki, na odwyk i wiele innych miejsc, grupa liczyła ponad 30 osób. Posmakowałem każdej służby, aby ostatecznie na kilka miesięcy stanąć na czele tej grupy, dziękuję Bogu, że dał mi poznać tak wiele w tym czasie.

 Życie osobiste, prawie nie istniało, służba, praca, Kościół byłem ciągle w ruchu. To był dobry czas, ale miałem w sercu pragnienie rodziny i czekałem, kiedy Pan zacznie ten temat ze mną. Jakoś tak od początku mojego nawrócenia żywiłem gorącą platoniczną sympatię do jednej z kobiet ze Śląska, wierzę, że Bóg dał mi tę miłość, abym nie szukał żadnej innej. Jednak we Wrocławiu to uczucie zaczęło zanikać i poczułem, że już czas chyba, abym mógł pomyśleć o przyszłości. Przez te trzy lata od nawrócenia Bóg pokazywał mi, że dla niego nie ma problemu abym założył rodzinę. Rozmawiałem z wieloma autorytetami na mój temat, byłem przecież rozwodnikiem. Rozmawiałem z teologami, pastorami, nawet biskupem katolickim (tak się złożyło, że pracowałem z liderem jednej ze wspólnot katolickich i on mi załatwił tą wizytę, bez kolejki J.) Zdania były różne, jednak po dłuższych rozmowach dochodziliśmy do jednego, jak się ożenisz nie zgrzeszysz. Biorąc pod uwagę okoliczności ślubu i obecną sytuację również biskup katolicki, mówił – po co ci unieważnienie małżeństwa, jesteś w innej wspólnocie, znasz Biblię, a więc to sprawa między tobą a Bogiem. Przełomową zdaje się była rozmowa z Dawidem Dewittem, amerykańskim kaznodzieją, który już miał wiele lat i był wielkim autorytetem dla osób z mojego kręgu znajomych – baptystów, po długiej rozmowie doszliśmy do wniosku, że małżeństwo będzie dla mnie lepsze niż samotność. Wówczas, nie wiem dlaczego, ale ta rozmowa zdjęła jakby mi kamień z serca, nie chciałem robić czegoś, co nie podobałoby się Bogu, a opinia człowieka z takim autorytetem miała dla mnie ogromne znaczenie.

 Zacząłem zatem nieśmiało wypatrywać tej, którą Pan mi chciał dać, wiedziałem już że zapewne bycie we Wrocławiu miało też taki cel. Że Bóg ma dla mnie kobietę, skoro o tym mówił i skoro mam pokój u współbraci w tej kwestii. Nie wiedziałem jak się za to zabrać. Co Bóg złączył… tak rozumiałem to słowo, że to On mi da żonę, nie ja według moich zamysłów , ale On według swoich. Nigdzie mi się nie spieszyło, a więc żyłem , służyłem i oczekiwałem. Wiele panien było interesujących, to duża wspólnota i dużo wspólnot wokół, aby była odrodzona, to był warunek mój. Spotykałem się z różnymi dziewczętami, ale po przyjacielsku i badałem serce i oczywiście pytałem Pana, ta nie, ta nie, ta nie. Hm, przeczytałem książkę Jong Ho – pastora z Korei, który prowadzi ponad milionową wspólnotę, jak to jego Bóg prowadził i podobało mi się. Wpierw szukałem w sercu tego, jaka ona ma być, wysoka, niska, blondyna, czarna itp. Obraz już miałem, prosiłem aby miała wyższe wykształcenie i znała dobrze angielski, nie wiem czemu. I pewnego razu siedzę na nabo i słucham kazania jakiegoś gościa anglojęzycznego, i przyglądam się tłumaczce, to taki mój obraz kobiety jaką bym chciał i ten angielski i po studiach. Panie, jeśli to ta, serce mi zaczęło mocno kołatać.

 

 W marcu 1996 miałem imieniny, Miłka przyszła do mnie i zapytała, czy miałem gości na imieninach, no nie, to choć pójdziemy do Pizza Hut – wow, tak szybko się wszystko dzieje. Siedzimy naprzeciw, a serce chce mi wyskoczyć, to ona. Ona chyba też to rozumiała, poszliśmy na spacer, potem na Sołtysowice (wówczas tam mieszkałem), pokazałem jej gdzie mieszkam i koniec, kiedy ją odprowadzałem wiedzieliśmy już, oto Pan nas sobie daje . Zakochaliśmy się jak szczeniaczki, jakoś tak spotkania grupy stały się mniej ważne, te ewangelizacje. Spacery, rozmowy, wiosna, Panie naprawdę, to ona. Jedynaczka, rodzice nauczyciele, tata akademicki. Nigdy nie chodziła z żadnym chłopakiem, nigdy nie piła, nie paliła,  kończy 1 rok magisterki na filologii angielskiej. A ja, z moją przeszłością? Ale ona wiedziała, że ja dla niej od Boga jestem i to się jedynie liczyło. Pastorze, ja i Miłka chcemy wziąć ślub, czy w Kościele? Daj nam się zastanowić, decyzja, jedź do byłej żony i zapytaj, czy ona z tobą nie chce. Ok, pojechaliśmy , zatrzymaliśmy się u mojej siostry, Miłka poznała mojego syna Michała i moją rodzinę. A ja pojechałem ,była żona w ciąży , ślub za kilka dni, nie, nie chcę ciebie, mam narzeczonego. No i dobrze, niech cię Bóg błogosławi i powrót. Decyzja, tak, jaki termin, kto ma udzielać ślubu, kto głosić kazanie itp. Teściowie podobnie jak i ja oszołomieni tempem, no ale na co było czekać, ona 26 lat, ja 35. Początek lipca (5,6) ślub cywilny, potem kościelny i zostaliśmy małżeństwem. Zamieszkaliśmy na Inżynierskiej, Miłka pracowała w szkole w LO i studiowała, ja w Fonbudzie nadal.

 

 Na gwiazdkę dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli dziecko, to było wspaniałe, dziadkowie byli szczęśliwi a my aż nam dech odbierało. Kupiliśmy dużego fiata 125, powoli też się  uczyliśmy razem żyć. Służyliśmy razem w Kościele, biedna moja zona wchodziła w klimaty, których nigdy nie znała nie rozumiała – jak można być alkoholikiem, narkomanem, jak można łamać prawo, tak aby iść do więzienia? Ona nie bardzo to rozumiała, taka uczciwa i czysta J Ale dzielnie się uczyła. Nawet zorganizowaliśmy nie pamiętam ile razy dni skupienia dla alkoholików, jednak widziałem, że ona faktycznie jest z „innego świata” i muszę bardzo uważać, aby uszanować jej dotychczasowy świat i jej doświadczenia życiowe. Kochałem ją i kocham bezgranicznie, ale jedno było dla nas najważniejsze, że i ona i ja jeszcze bardziej kochamy Jezusa.

 Nadchodził nowy 1997 rok, odczuwałem, że zbliża się czas zmian w naszym życiu, i to wielkich. Moja zona również to odczuwała, nie wiedzieliśmy jak, ale wiedzieliśmy, że powoli czas na Pomorze. Podzieliłem się przed ślubem moją wizją od Boga, co do mojego życia i Miłka  zgodziła się na nią. To było niezwykle ważne, choć później nie raz musiałem jej to przypominać J O zmianach w 1997 roku, następnym razem. A teraz dziękuję za wytrwałość w czytaniu i zachęcam do dalszej obserwacji mojego życia z Panem i żonką i niedługo naszą Palinką.

 Wasz Kazik

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code