Tygodnik "Echo Katolickie"

Postchrześcijaństwo

Spread the love


Przeciwieństwem wiary – wbrew obiegowym opiniom – nie jest ateizm. Przeciwieństwem, antytezą i głównym wrogiem wiary jest bałwochwalstwo. Nasza epoka coraz bardziej przypomina czasy, w jakich żyli pierwsi chrześcijanie. Różnica polega jedynie na tym, że wtedy chrześcijanie dopiero wchodzili w strukturę starożytnego świata, dziś zaś można mówić o postchrześcijaństwie.

Ks. Paweł Siedlanowski

Bałwochwalstwu ulega człowiek, który na pierwszym miejscu stawia siebie, konsumpcję, pieniądze, politykę, seks, karierę, władzę itp., nadając im wartość ostateczną i najwyższą, tj. czyniąc z nich boga. Gdy stajemy się niewolnikami rzeczy bądź spraw, nie ma miejsca dla prawdziwego Boga. Cywilizacyjne skomplikowanie, w jakim żyjemy, sprawia, że wielu ludzi jest święcie przekonanych, iż są chrześcijanami (ba! oczy wydrapią komuś, kto ośmieli się owo przekonanie zakwestionować! będą o tym mówić w różnego rodzaju sondażach! deklarować przywiązanie do obyczaju, tradycji!), gdy w rzeczywistości nie mają z nim wiele albo zgoła nic wspólnego.

Nie widzą potrzeby nawrócenia, mentalnej zmiany, ponieważ ich sumienia uległy tak dramatycznemu „spraniu”, iż nie są już świadomi trwania w błędzie. Więcej: dobrze im z tym – łatwo znajdują wytłumaczenie dla swoich toksycznych relacji, relatywizmu. Ignorancja staje się wygodną przykrywką dla rozbuchanego egoizmu, każe patrzeć z dystansem na każdą próbę uporządkowania świata, przywrócenia blasku prawdzie, traktując je jako zamach na ich wolność i prawo do szczęścia. Zachowały się pojęcia, terminy, ale ktoś podstawił pod nie zupełnie inne znaczenia. Pozostało słowo miłość, ale w miejsce ofiary, wyrzeczenia, bliskości, nakierowania na rozwój (które do tej pory je konstytuowały), pojawiły się zupełnie inne desygnaty: nastawienie na branie, seks, przyjemność.

Prawdę, w rozumieniu klasycznym pojmowaną jako „zgodność oglądu z rzeczywistością”, rozmieniono na subiektywne odczucia, przyjemność, akceptację dla szeregu wygodnych opinii. Dobro zostało oderwane od prawdy, w wyniku czego człowieka zaczęto traktować jak przedmiot, materię, którą dowolnie można kształtować. Pozostała też wolność, ale zniknęły z niej odpowiedzialność, świadomość granic – w ich miejscu pojawiło się przekonanie, iż człowiek ma prawo w pełni decydować o początku i końcu życia, jest jego panem.

Bóg niby pozostał ten sam. Ale z Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba, Bogiem objawionym w Jezusie Chrystusie – ukrzyżowanym i zmartwychwstałym nie ma on już nic wspólnego. Stał się atrapą – w środku pustą, bezkształtną, w której poza stelażem podtrzymującym kształt, nic już nie ma…

Nowocześni poganie

Prawda jest taka, że znajdujemy się w epoce coraz bardziej podobnej do czasów, w jakich żyli pierwsi chrześcijanie. Różnica polega jedynie na tym, że wtedy było to przedchrześcijaństwo (moment historii, gdy wchodziło ono w starożytny świat, wypełniony kamiennymi bóstwami, kultem cezara itd.), dziś zaś można mówić o postchrześcijaństwie. Jesteśmy otoczeni poganami (często są to ochrzczeni poganie). Spotykamy ich w pracy, na ulicy, w rodzinach, w mediach. Może poganami stały się – w domu, w najbliższym otoczeniu! – dzieci, synowa, zięć, mąż, żona? Wielu nie ma odwagi, aby się do tego jawnie przyznać – są niesieni chrześcijańską tradycją, karmią się kościelną ornamentyką. Ale innym bogom się kłaniają…

Trudno zestawiać skalę męczeństwa w pierwszych trzech wiekach chrześcijaństwa i dziś, przeciwności w głoszeniu Ewangelii i wprowadzaniu jej zasad w życie, choć przecież tylko w XX i XXI w. ilość wyznawców Chrystusa prześladowanych i zamordowanych za wiarę w Niego wielokrotnie przekroczyła liczbę męczenników z jego początków. Teoretycznie w Polsce możemy swobodnie praktykować wiarę, nikt nie zabrania demonstrowania jej na ulicach, nie zamyka kościołów, nie podkłada bomb w katedrach.

W praktyce coraz częściej jednak chrześcijaństwo jest eliminowane z antropologii, główny nurt kultury (mainstream) nie przewiduje dlań miejsca, zaś w wielu środowiskach identyfikacja z Chrystusem traktowana jest jako cofnięcie się w intelektualnym rozwoju i ostro stygmatyzowana. Krwawe męczeństwo zastępowane jest białym męczeństwem, podczas którego nie odbiera się życia, ale dobre imię, godność, prawo do równorzędnej opinii.

Zabójcza obojętność

Kiedy poddaje się analizie zjawisko sekularyzacji w takich krajach, jak Niemcy, Francja, Holandia, Belgia, Hiszpania itd., Polska na tym tle wydaje się wypadać całkiem przyzwoicie. Owszem, tak jest. Jak długo jednak uda się tę tendencję utrzymać? Pogaństwo nad Wisłą szerzy się z zatrważającym impetem. Na nic zdaje się zaklinanie rzeczywistości, żonglowanie statystykami, tłumaczenie, że „u nas jeszcze nie jest tak źle”, „nawracanie nawróconych”, gdy jednocześnie dokonuje się wewnętrzne wychłodzenie młodego (i nie tylko) pokolenia.

Trudno nawet mówić, że ludzie zaczynają przyjmować postawy ateistyczne czy antyteistyczne. Po prostu osoba Jezusa z Nazaretu staje się im obojętna. Przestają się liczyć z Bogiem, który im towarzyszył od dzieciństwa, zaś w miejsce Jego świątyń zaczynają wznosić inne stele i ołtarze, sadzając na nich nowych bożków. Dlaczego? Odpowiedzi zapewne jest wiele.

Jak pisze ks. Tomasz Halik, „zazwyczaj wyrośli w domach dobrych ludzi, wyznających i praktykujących (na pewno w większości szczerze, bez hipokryzji) religię chrześcijańską, ceniących spokój tej religii, na który złożyły się system sprawdzonych zasad, rytuały i zwyczaje. Nigdy nie został on naruszony zrodzeniem się wiary jako wolnej, osobistej odpowiedzi na osobiście dostrzeżone Boże powołanie” (T. Halik, Dotknij ran, s. 77) I to jest chyba sedno problemu.

Czas świadectwa

Kiedy przyjeżdżają do nas chrześcijanie z syryjskiego Aleppo, opowiadają o prześladowaniach, okrucieństwie ISIS, wskazują na coś, co jest nam – mieszkającym w wygodnym, bezpiecznym świecie ludziom zakochanym w konformizmie i w swoich lustrzanych odbiciach, traktujących Boga co najwyżej jako ornament – obce. Tymczasem wobec perspektywy śmierci za wiarę nie można uniknąć odpowiedzi na pytania: kim jesteś dla mnie Boże? Czy jesteś Panem mojego życia? Czy jestem w stanie oddać Ci wszystko, nawet swoje istnienie?…

Analogia do czasów pierwszych chrześcijan jest oczywista. Samo słowo już dziś nie wystarczy – w semantycznym nadmiarze się zdewaluowało. Konieczne jest świadectwo życia. Ono uwiarygodnia, nadaje sens Ewangelii, otwiera oczy. Św. Augustyn przypominał, że Bóg jest samą bliskością – jest nam bliższy niż nasze własne serce. Bóg nie jest żadnym „z naprzeciwka”, jak Go nieraz bylibyśmy skłonni postrzegać. I dlatego, że jest tak blisko, często nie jesteśmy Go w stanie dostrzec…

Zabrzmi to może paradoksalnie, ale nadchodzący czas próby wiary jest dobry – wręcz konieczny! – dla wspólnoty wierzących. Chrześcijanie muszą się wybudzić. Wyrzucić na śmietnik świecidełka i szklane paciorki. Zdetronizować opasłych bożków, usadowionych w korporacjach, domach, rodzinach i „związkach partnerskich”. Gwarantujących pełne michy jedzenia, łatwe życie na kredyt, nieświęty „święty spokój”, szybki internet i wszelkie możliwe wygody – w zamian za „tolerancję”, niemotę, cynizm i pogardę dla „moherów”, posłuszeństwo inkwizytorom politycznej poprawności. Wiara, aby stała się świadectwem, musi być osobistą odpowiedzią. Wtedy dopiero przestanie być atrapą.

W drodze

„Wiara pozostaje drogą – mówił kard. Joseph Ratzinger w słynnej rozmowie z Peterem Seewaldem. Dopóki żyjemy, jesteśmy w drodze, dlatego zawsze także nad wiarą wisi groźba i udręka […] może dojrzewać tylko wtedy, gdy na wszelkich szczeblach życia wytrzymuje, przyjmuje, a w końcu także przekracza udrękę i moc niewiary, by w nowych czasach znów można było kroczyć drogą wiary” („Bóg i świat. Wiara i życie w dzisiejszych czasach”, s. 31).

Nie można się poddawać – wszak piekło jest brakiem nadziei. Boże Narodzenie, które już za kilka dni będziemy świętowali, to piękny, ale też „ryzykowny” dzień. Iluzją – podzielaną zarówno przez wierzących, jak i niewierzących – jest przeświadczenie, że mówienie o Bogu, który porzucił nieskończoność, by stać się człowiekiem, może być czymś absolutnie łatwym.

To jest paradoks, którego żaden ludzki umysł nie jest w stanie zgłębić. Może zatem lepiej w tym czasie zamilknąć, wyciszyć się, spróbować przebić się przez tradycję i ornament, pozwolić otulić się Bożą Obecnością. Jeszcze mamy czas. Jeszcze jest Adwent – czas oczekiwania na Wydarzenie Betlejemskie, adwent historii świata i historii każdego z nas… Pan jest blisko.

Ks. Paweł Siedlanowski

Źródło: Tygodnika „Echo Katolickie”(Nr. 50. 2016)

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code