Tygodnik "Echo Katolickie"

Kiedy duchowe dobro przestaje pociągać

Spread the love

Zły duch nie próżnuje. Za wszelką cenę stara się przeszkodzić człowiekowi w staraniach o lepsze duchowe jutro. Broń, jaką się posługuje, z pozoru jest niegroźna, a jednak przeszkadza skutecznie… Mowa o zniechęceniu! Jak je pokonać i wytrwać na drodze ku Bogu?

Agnieszka Warecka

Nie zdajemy sobie sprawy, jak wielka walka między dobrem a złem toczy się każdego dnia. W czasie wzmożonej aktywności życia religijnego, np. podczas Wielkiego Postu czy Adwentu, zmagania jeszcze przybierają na sile. – Zresztą wystarczy wejść w niedzielę, czyli dzień Boży, na niektóre portale internetowe, by zauważyć, ile pojawia się tekstów uderzających w Kościół i wierzących. To nie jest przypadek – ocenia Justyna. 38-letnia oazowiczka z doświadczeniem, jak siebie określa, absolwentka przyparafialnego kursu katechez dla młodzieży studiującej i pracującej przyznaje, iż dłuższy czas nie zdawała sobie sprawy z liczby pokus, o jakie się ociera, dopóki nie odkryła pewnej prawidłowości. – Ile razy postanawiałam sobie, że będę regularnie się modlić i nie ograniczać udziału w Mszy św. do niedziel, zawsze działo się „coś”, co odwracało moją uwagę, zastępując spokój emocjami. Po spowiedzi byłam szczęśliwa, że mam wyzerowany licznik, a zaraz wpadałam w stare grzechy. Zupełnie jakby zło atakowało wówczas ze zdwojoną siłą – wyjaśnia.

W poczuciu własnej niemocy

Justyna przyznaje, iż w pewnym momencie dopadło ją zniechęcenie. – Bo i ile razy można babrać się w tym samym? – zapytuje, wspominając jednocześnie słowa księdza usłyszane podczas kazania, że narażenie na różnej maści pokusy to zarazem potwierdzenie słuszności obranej drogi. – Mówił, że szatan nie musi niepokoić tych, których już ma w swoich sidłach lub bardzo letnich w kwestiach wiary. Celem złego ducha zawsze będzie psucie szyków ludziom zainteresowanych autentycznym przylgnięciem do Boga. W ramach pociechy ksiądz wskazał na trzeci upadek Jezusa podczas Drogi Krzyżowej. Odkryłam wówczas, jak cenna to wskazówka – sygnalizuje i tłumaczy: – Upadamy, by powstać mocniejszymi. Kiedy jesteśmy pewni, że kolejna skucha nas nie dotyczy, bo w końcu – jak głosi powiedzenie – „człowiek uczy się błędach”, padamy po raz drugi… i trzeci. To piękna lekcja pokory i miłosierdzia Boga, który nigdy, przenigdy, nie odwróci się od człowieka! W poczuciu własnej niemocy wyciągamy rękę do Jezusa, a On tylko na to czeka… I tak ze zła rodzi się dobro, czyli odkrycie w sobie Bożego dziecięctwa – podpowiada.

Wspaniała nowina, czyż nie?

Jako receptę w walce z duchowym zniechęceniem Justyna wskazuje słowa ojca syna marnotrawnego wypowiedziane do jego brata: „Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy”. – Odkryłam, że skoro wszystko, czego mi brakuje, ma Bóg, mogę do woli prosić Go o zdrowie, cierpliwość, radość, pokój, miłość… Wspaniała nowina, czyż nie? – zapytuje z uwagą, iż pragnienie życia w beztrosce jest ułudą. – Tak nigdy nie było i nie będzie. Jednak Bóg, jeśli tylko Go o to poprosimy, stanie u naszego boku, jak trwał przy Mojżeszu, Gedeonie czy Abrahamie. A nasz Bóg jest Bogiem zwycięstwa! – przypomina.

Zdaniem Justyny winowajcą duchowej pustki, jaka cechuje dzisiejszy świat, jest przekonanie o samowystarczalności, a co się z tym łączy: brak modlitwy. – Ludzie często nie wierzą w jej skuteczność, zwłaszcza, jak szturm nieba nie od razu skutkuje rozwiązaniem trudnych spraw. Tymczasem, jak uczy przykład wielu świętych, już sama cierpliwość w proszeniu ma kształt modlitwy. Innym razem ktoś niby dużo się modli, a nie zmienia się ani na jotę. Dlaczego?

Może modli się, nie szukając woli Bożej? A nie poddaje się jej w lęku, że zostanie obarczony wszystkimi krzyżami tego świata? I tak koło się zamyka… – potwierdza, zauważając, iż chcemy poprawy swojego losu, ale bez konieczności podjęcia jakiejkolwiek aktywności. Lepiej, by samo się dokonało. – Z drugiej strony patrząc, Jezus przez s. Faustynę wielokrotnie przypominał nam, jak wielkie znaczenie ma jeden – prosty z pozoru – gest szczerej ufności w Boże miłosierdzie. Grunt, by nigdy się nie załamywać, tylko z wiarą kołatać i kołatać… – podsumowuje.

Gdy zmiana nie jest możliwa

Wspomniane zjawisko „pustyni serca”, zniechęcenia na drodze prowadzącej ku Bogu, rodzaju ospałości w zdążaniu do odkrycia Bożych prawd, innymi słowy: niechęci do podjęcia duchowego wysiłku, Elżbieta Trawkowska-Bryłka, psycholog, opisuje mianem acedii, zwanej też duchową depresją bądź chorobą duszy. Definiuje ją jako dolegliwość objawiającą się niemożnością zaznania spokoju, wyczerpaniem, dekoncentracją, apatią, wreszcie wrażeniem duchowej pustki.

Zauważa, iż w przypadku acedii – podobnie jak depresji – człowiek doświadcza przygnębienia, niekiedy wręcz dojmującego smutku pozbawiającego go motywacji do podjęcia aktywności. Z jednej strony odczuwa niechęć na myśl o codziennych zajęciach, kształcie własnej egzystencji itp., z drugiej zaś nie ma w nim woli zmiany swojego życia. Ludzi dotkniętych duchową depresją cechuje obojętność w kwestiach podejścia do siebie, własnego losu.

Psycholog uwrażliwia, iż obojętność czy niechęć może z czasem przybrać kształt nienawiści zarówno do samego siebie, codziennych zajęć, jak też środowiska, w jakim człowiek żyje. – Chorobliwej potrzebie zmiany w życiu, jaką odczuwa, towarzyszy jednocześnie brak nadziei, że jakakolwiek odmiana na lepsze jest możliwa. Ludzie pogrążeni w acedii tkwią w przekonaniu bycia nienawistnymi sobie i innym – tłumaczy.

Określana „chorobą mnichów”

E. Trawkowska-Bryłka przypomina, iż w tradycji chrześcijańskiej acedia znana jest już co najmniej od czasów ojców pustyni. Temat ten podejmowali m.in. Jan Kasjan i Ewagriusz z Pontu. Nieprzypadkowo więc duchową depresję określa się terminami: „choroba mnichów” czy „wypalenie religijne”. – Analizując w jednym ze swoich dzieł mechanizmy tej pokusy, Ewagriusz z Pontu przybliża postać mnicha owładniętego demonem acedii. Mieszkając w celi, pustelnik bardzo się męczy.

Wciąż spogląda w okno w nadziei na odwiedziny. Nie może doczekać się pory na posiłek, jest rozgoryczony, że czas płynie tak wolno. Mnicha nuży też lektura Biblii. Z kolei podkładając świętą księgę pod głowę, złości się, że jest ona zbyt twarda, by móc na niej zasnąć. Koniec końców staje się płaczliwy, ponieważ nie otrzymuje tego, czego pragnie. Z drugiej strony już sam nie wie, czego oczekuje ani co mu jest czy jak temu zaradzić – sygnalizuje.

Jan Kasjan, mnich, teolog i asceta, na którego psycholog także się powołuje, utrzymuje dodatkowo, iż charakterystyczną cechą acedii jest „horror loci”, czyli niechęć do miejsca, w którym człowiek obecnie się znajduje, i czynności, jaką wykonuje. – W ujęciu tym „miejsce” rozumiane jest nie tylko w sensie fizycznym, tj. jako mieszkanie, ale także jako pełniony zawód, powołanie, życiowa sytuacja – wyjaśnia, zaznaczając jednocześnie, iż teologowie zastanawiali się, czy acedia jest grzechem. W „Sumie teologicznej” św. Tomasz z Akwinu podawał argumenty „za” i świadczące przeciw, ostatecznie szeregując acedię pośród grzechów głównych jako lenistwo.

Może stanowić Bożą próbę

Na nieopanowaną acedię, która prowadzi do stałego wzrostu grzeszności i może być podstawowym powodem oziębłości, zwracał uwagę również św. Jan od Krzyża. Opisując duchowe lenistwo, kiedy to nowicjusze przyzwyczajeni do czerpania satysfakcji z duchowych ćwiczeń wpadali w znużenie, gdy ich nie doświadczali, tłumaczył, iż człowiek staje wówczas przed wyborem: ulec pokusie acedii bądź wytrwać w praktykach religijnych. Mistyk wyjaśniał, że kiedy zaczynały się trudności, niektórzy porzucali modlitwę lub podchodzili do niej z opieszałością. Tymczasem znużenie – na co uwrażliwiał – może stanowić Bożą próbę.
Jako lekarstwo na acedię mnisi w dawnych czasach wskazywali dbałość i uwagę w wykonywaniu powierzonych im obowiązków osiągane poprzez wytrwałą modlitwę i medytację.

Temat acedii powraca także w rozważaniach współczesnych mistyków. O. Anselm Grün utrzymuje, iż można utożsamiać ją ze stresem, niepokojem, zabieganiem towarzyszącym dzisiejszym czasom. Zdaniem mnicha benedyktyńskiego acedia jest nie tyle chorobą, np. w odróżnieniu od depresji, co kryzysem egzystencjalnym wywołanym przez duchowe dobro, które z jakichś powodów przestaje pociągać… Skutki są opłakane: człowiek traci motywację do starań o szczęśliwą wieczność i miłość – tak do siebie, jak i bliźniego.

W podobnym tonie wypowiada się Dariusz Zalewski w książce „Sztuka samowychowania”. Stawiając tezę, że zniechęcenie w służbie Bożej jest chorobą naszych czasów – pandemią wyjaławiającą duszę ludzi Zachodu, mówi o zagrożeniach wynikających z poddania się duchowemu marazmowi, m.in. lękach i uzależnieniach.

Jaka jest recepta na pokonanie duchowej depresji i wytrwanie na drodze ku Bogu? Sposobem odczarowania bezsensu i egzystencjalnej pustki wywołanej zniechęceniem we wzrastaniu w chrześcijańskiej doskonałości jest – zdaniem E. Trawkowskiej-Bryłki – zwrócenie się ku Bogu: wytrwała i szczera modlitwa, w tym modlitwa uwielbienia – np. poprzez śpiew psalmów.

Agnieszka Warecka

Źródło: Tygodnika „Echo Katolickie”(Nr. 48. 2016)

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code