Tygodnik "Echo Katolickie"

Syn, który stał się ojcem

Spread the love

Syn, który stał się ojcem

Agnieszka Warecka

Idealny ojciec przypomina skałę, o którą można się oprzeć, by nie upaść w starciu z wyzwaniami tego świata. Mądry syn wie, że probierzem dorosłości jest odpowiedzialność oraz gotowość do poświęceń.

Dobry dziadek zna swoje miejsce. Zamiast pouczać wnuka z pozycji człowieka, który wszystko potrafi najlepiej, inwestuje w jego przyszłość. W jaki sposób? Najskuteczniej, czyli… modlitwą.

Dziadek, ojciec i syn – przedstawiciele trzech pokoleń mężczyzn – dzielą się świadectwem swojego życia i wierności wyznawanym wartościom. Los nie oszczędzał żadnego z nich. Siłę i odwagę do powstawania czerpali jednak z miłości oraz przekonania, że sami mogą zapracować na swoją lepszą przyszłość.

Dobry przykład i konsekwencja

Marian jest 54-letnim kierowcą i ojcem trzech synów. Jak wyznaje, po 30 latach spędzonych za kółkiem żadna droga – zwłaszcza że wyprawia się w każdą z tras wraz ze św. Krzysztofem! – nie jest mu obca. – Z wychowaniem dzieci jest inaczej – to jazda bez trzymanki. Niby nimi kierujesz, niby wiesz, do jakiego celu chcesz je doprowadzić, ale ostatecznej mety nie jesteś w stanie przewidzieć – stwierdza. Zanim jednak zdradzi patent na bycie fajnym tatą, opowiada, jak… to wstydził się być synem własnego ojca.

– Mój ojciec był alkoholikiem, klasycznym menelem, który przez picie stracił pracę i zdrowie, a rodzinę miał tylko dzięki swojej świętej żonie, mojej mamie – kwituje. Wspomina liczne awantury, podczas których dochodziło do rękoczynów, szukanie ojca po knajpach, wciąganie go po schodach do mieszkania, bo „co ludzie powiedzą…”.

Dziś wiem, że zawsze powiedzą to, co zechcą, jednak wtedy ulegałem mamie czy raczej jej łzom – wyjaśnia z sugestią, że pomoc sąsiedzka zazwyczaj ograniczała się do „litowania się” nad ich dolą, jednak kiedy podczas kolejnych awantur stukali do kolejnych drzwi z nadzieją na ratunek, nikt nie kwapił się im z pomocą. – Tłumaczyli, że mieszanie się do małżeństwa to grzech!
Wyobraża pani sobie?! Świątobliwi ludzie, którzy co niedzielę chodzili do kościoła, woleli pozostać głusi na wołanie przerażonej kobiety i kilkuletniego dziecka –

Marian nie ukrywa, że mimo upływu lat wspomnienia nadal bolą. – Jednak kiedy ojciec zmarł, tzn. zginął pijany pod kołami samochodu, na pogrzeb stawiła się cała kamienica. Może chcieli ocenić skalę naszej rozpaczy – ironizuje. Po chwili jednak kaja się, przyznając, że jego słowa stoją na bakier z chrześcijańskim wezwaniem do miłości bliźniego.

– Joasię, moją żonę, poznałem w pracy. Była księgową w firmie, w której jeździłem. Przypadliśmy sobie do gustu, choć dziś żartuję, że to ona zagięła na mnie parol. Początki naszego bycia razem nie okazały się jednak pomyślne – sygnalizuje, wskazując na wybuchową mieszankę, jaka zdominowała ich związek: męską porywczość i zazdrość. – Dziś wiem, że miłość jest darem! Wtedy wydawało mi się, że na uwagę i życzliwość Joasi muszę zasłużyć…

Brakowało mi wiary w siebie i wszędzie dostrzegałem zagrożenie dla naszej miłości. Na szczęście mam mądrą żonę – uśmiecha się. Joanna, świadoma traumatycznych przeżyć narzeczonego, namówiła go na zapisanie się do DDA [Dorosłe Dzieci Alkoholików]. Marian przyznaje, że czas poświęcony spotkaniom grupy zaowocował wzmożoną pracą nad sobą: przepracowaniem traum i wyznaczeniem konkretnego celu życia. – Stopniowo porządkowałem przeszłość i odbudowywałem poczucie własnej wartości. W samą porę, zważywszy, że wkrótce żona oznajmiła mi, że… zostanę ojcem – wspomina.

Narodzinom Karola – jak wyjaśnia Marian – towarzyszyło wiele lęków. – Obawiałem się, czy nie mając dobrego wzoru ojca, potrafię być fajnym tatą. Na szczęście ta miłość po prostu na mnie spadła. Pamiętam, że wstawałem do niego nocą, całowałem małe piąstki i, płacząc, obiecywałem synkowi, że zrobię wszystko, by miał szczęśliwe dzieciństwo. Żona chwaliła, że spisuję się na medal, a ja po prostu działałem intuicyjnie – wyznaje. Po Karolu był jeszcze Paweł i Krzysiek. –

Często powtarzaliśmy z żoną, że dzieci wychowuje się przez przykład. Joasia upominała, że dla mnie to ona ma być najważniejsza, a dopiero potem chłopcy. Tak też było… Nad każdą sprawą radziliśmy wspólnie, a później ogłaszaliśmy „wyrok” dzieciom. W weekendy nadrabialiśmy zaległości z całego tygodnia. Były wspólne wycieczki i mecze w piłkę nożną. Najwięcej oporów miałem przed wspólną modlitwą. Joasia tłumaczyła mi, że uklęknięcie razem do pacierza to najlepsza polisa ochronna dla rodziny. Mówiłem już, że mam mądrą żonę? – chwali się.

Dziś dwaj starsi synowie Joanny i Mariana są już na studiach. Najmłodszy za rok będzie zdawał maturę. Chłopcy mają sprecyzowane plany na przyszłość, a rodzice obiecują wspierać ich w wyborach. – W wychowaniu najważniejsza jest konsekwencja i dobry przykład. Naszym synom wpoiliśmy też przekonanie, że bez względy na to, jak potoczą się ich losy, zawsze mają nas; żeby nie szukali ratunku u obcych, tylko wracali do domu. Moim zdaniem idealny ojciec jest jak skała, o którą można się oprzeć w zderzeniu z wyzwaniami świata. Liczę, że nasi chłopcy to rozumieją – podsumowuje.

Wierność i gotowość do poświęceń

Ojciec kolejnego bohatera tekstu zmarł na zawał, kiedy jego syn był na pierwszym roku studiów. – Wziąłem dziekankę, by być przy mamie. Miała tylko nas, a tata był nie tylko jej miłością, ale i najbliższym przyjacielem. Poza tym trzeba było uporządkować sprawy spadkowe. Mama nie pracowała, a tata prowadził firmę. Z czasem, zmuszony łączyć naukę z pracą, przeniosłem się na studia zaoczne – wyjaśnia Maciek. Syn nie ukrywa, że tata zawsze był jego bohaterem. – Miał dla mnie czas i okazywał mi wielką cierpliwość, nawet wtedy, gdy zdarzało mi się zaszaleć – wspomina.

W tym roku mija 11 lat od śmierci ojca Maćka. – Nieraz zastanawiam się, czy byłby ze mnie dumny – nie ukrywa. Pytany o duchowy testament swojego taty, wskazuje na kilka ważnych punktów, którym stara się być wierny. – Kiedy jako mały chłopak wdałem się w bójkę albo ryczałem z powodu rozbitego kolana, tata brał mnie na tzw. męską rozmowę i tłumaczył, że porażki mają nas wzmacniać, a nie osłabiać.

Uczył, że czasami warto przegrać, bo gra nie zawsze warta jest świeczki; że najważniejsze jest, by pozostać wiernym zasadom. Tłumaczył, czym dla mężczyzny jest honor! Mówił, że to odwaga do stawania w obronie słabszych i nieprzekreślania nikogo. Powtarzał, że o nieobecnych można mówić tylko dobrze albo wcale, ponieważ każdy człowiek zasługuje na szacunek – przyznaje.

W opinii Maćka egzamin z bycia porządnym człowiekiem zdaje się każdego dnia. – Żyjemy w świecie, który wydaje się kpić z wartości. Jedynym ratunkiem, żeby się w nim nie pogubić, jest odpowiedzialność: wierność obietnicom i gotowość do poświęceń. Nikt z nas nie może przewidzieć przyszłości. Jednak dobry kręgosłup moralny to najlepszy strażak na pożary, jakie przyjdzie nam gasić – nie ma wątpliwości.

Wiara ocaliła mi życie

Historia życia Zenona – jak sam zauważa – jest wiernym odzwierciedleniem przypowieści o synu marnotrawnym. Mężczyzna ma 70 lat, a doświadczeń tyle, że starczyłoby na kilka żyć. Swojego o włos nie zmarnował. – Ocaliła mnie miłość dwóch ojców: ziemskiego, ale przede wszystkim niebieskiego – podkreśla.
Po osiągnięciu dorosłości Zenek postanowił szukać szczęścia w mieście. –

Rodzice niby protestowali, ale czy sprzeciw ojca i matki może powstrzymać pustą głowę przed rzuceniem się w nieznane – krytycznie mówi o sobie. Po wyprowadzce ze wsi odciął się od rodzinnego domu na dobre. Przez prawie 20 lat praktycznie nie dawał rodzicom znaku życia, nie przyjeżdżał ani na święta, ani… na pogrzeb. – O śmierci matki dowiedziałem się po czasie – przyznaje ze wstydem. – Kiedy po wypadku na motorze przez pół roku leżałem w mieszkaniu i – jak to się mówi – nawet pies z kulawą nogą do mnie zajrzał, postanowiłem wracać.

Strachu miałem, że ho, ho… – wspomina. I ociera łzę na wspomnienie ojca, który na jego widok zapłakał. „Synu, ja myślałem, że ty nie żyjesz” – szlochał, tuląc go jak małe dziecko. Zenon podkreśla, że to właśnie ojcowskie łzy skruszyły jego serce. – Obiecałem mu wtedy, że dopóki życia, będę przy nim; że wynagrodzę mu te wszystkie zmarnowane lata – wyjawia. – Niestety, mleko się rozlało i trzeba było ponieść konsekwencje złych czynów. Ojciec przyjął mnie z otwartymi ramionami, ale nie brat, który przejął po nim gospodarstwo.

Zenon opowiada, jak jego brat buntował ojca, zarzucając mu brak honoru i miękkie serce. Czując, iż staje się przyczyną rodzinnej niezgody, Zenek zamieszkał kątem u dalekiego kuzyna, jednak dzień w dzień odwiedzał ojca. – Dużo rozmawialiśmy, codziennie też woziłem go do kościoła. „A ty, Zenuś, czemu się wstydzisz Boga?” – zapytał mnie raz. „Myślisz, że jak ja tobie wybaczyłem, to dobry Ojciec ci nie daruje?” – mężczyzna podkreśla, że dobroci i trosce ojca zawdzięcza też powrót na łono Kościoła. – Wiara ocaliła mi życie – stwierdza bez ogródek.

Wkrótce Zenek ożenił się w młodą wdową, stając się ojcem dla jej dzieci. Z czasem doczekali się również własnych pociech. Kiedy miał już dom, zaproponował ojcu, by to właśnie z nimi spędził ostatnie lata swojego życia. – Byłem z nim aż do samego końca – przyznaje, nie kryjąc wdzięczności Panu Bogu za łaskę dobrej i spokojnej śmierci taty. Nad trumną ojca ostatecznie też pogodził się ze swoim bratem.

Dziś Zenon jest już dziadkiem. Bardzo wyrozumiałym – co akcentuje – dla postępków młodych. – Wnuki znają moją historię, opowiadam ją im ku przestrodze, ale też uczę, że człowiek musi być dobry dla innych ludzi, bo jak sam nie wybaczy sobie czy drugiemu, nie ma co liczyć na przebaczenie ofiarowane darmo przez Boga. I tak sobie myślę, że czasem lepiej jest upaść i wstać mądrzejszym, niż uważać się za dobrego, ale mieć w poniewierce bliźniego. A pani jak myśli?

Agnieszka Warecka

Źródło: Tygodnika „Echo Katolickie”(Nr. 38. 2016)

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code