Miesięcznik " W drodze"

Obżarty nie jest

Spread the love

https://portal.tezeusz.pl/wp-content/uploads/2015/10/W-drodze_logo_cb-5.jpg 
Tekst pochodzi z miesięcznika “W drodze” nr.03.2015

Obżarty nie jest w stanie dobrze myśleć

Z Tessą Capponi-Borawską rozmawiała Anna Sosnowska

Wybieram post nie po to, żeby szukać cierpienia, tylko żeby panować nad pewnymi moimi skłonnościami.

Anna Sosnowska: Okres przygotowania do świąt paschalnych nazywamy wielkim postem, a przecież bywa, że ten wątek postu jakoś nam umyka.

Tessa Capponi-Borawska: Wielki post to nazwa stosowana w Polsce. We Włoszech używamy określenia Quaresima, które odnosi się do czterdziestu dni trwania postu. Polska nazwa wskazuje na dwa aspekty: że jest to najdłużej trwający postny czas w roku oraz że wiąże się on z tym najważniejszym wydarzeniem dla naszej wiary, mianowicie ze śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa. Odnosi się również do bardzo konkretnego wydarzenia biblijnego – postu, który Jezus zafundował sobie na pustyni przed rozpoczęciem działalności publicznej. My co roku symbolicznie uczestniczymy w tym poście Jezusa, żeby się przygotować do przeżycia tajemnicy świąt wielkanocnych.

Ale Jezus funkcjonował w zupełnie innych warunkach niż współcześni ludzie. My jesteśmy zanurzeni w hałasie i chaosie. Jak w takiej rzeczywistości stworzyć sobie pustynię?

To już jest sprawa indywidualna. Chociaż, szczerze mówiąc, nie bardzo wierzę w różne mniej lub bardziej wyrafinowane postanowienia wielkopostne.

Dlatego że często nie udaje nam się ich dotrzymać?

Raczej dlatego, że – widzę to po sobie – bardziej się wtedy koncentrujemy na formalnej stronie postu niż na prawdziwym nawróceniu. Kiedy byłam dzieckiem, w Środę Popielcową ksiądz mówił: Memento homo, quia pulvis es et in pulverem reverteris­ – „Pamiętaj, człowieku, prochem jesteś i w proch się obrócisz”. A teraz słyszymy: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Nawracajcie się, czyli wracajcie na tę drogę, z której się oddaliliście, i uwierzcie w Dobrą Nowinę, czyli w to, że na końcu tej drogi czeka was szczęście. Jeżeli będziemy się gubić w szczegółach naszego umartwienia, to na pewno nie uda nam się zobaczyć Dobrej Nowiny. Zresztą Jezus daje nam bardzo konkretne wskazówki na temat postu.

„Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę, powiadam wam: już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie” (Mt 6, 16–18).

Absolutnie tak. Bo post to moja sprawa. Nie muszę wszystkim dookoła pokazywać, jaka to jestem dobra i święta. Byłam pod wielkim wrażeniem, kiedy rok temu moja serdeczna przyjaciółka, która nie żałuje sobie ani jedzenia, ani picia, przyszła na kolację – właśnie w wielkim poście – i powiedziała, że dziękuje za wino, tym razem się nie napije. Ani ja nie dopytywałam o powody, ani ona się nie tłumaczyła. Dopiero później się okazało, że miała takie wielkopostne postanowienie. Ale nie robiła z tego jakiegoś wielkiego halo.

Jaki sens ma dzisiaj piątkowa wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, skoro tylu wśród nas jest wegetarian czy wegan, a bezmięsne potrawy – nawet te znajdujące się na zakonnych stołach – często raczej pobudzają ślinianki, niż skłaniają do ascezy?

Według mnie niejedzenie mięsa w piątek jest kompletnie passé, chociaż bardzo szanuję ludzi, którzy tego przestrzegają. Uważam, że znacznie większym umartwieniem ciała będzie dokończenie w piątek resztek z czwartku, np. ohydnego zimnego mięsa, niż przygotowanie pysznej ryby. Tu mamy jeszcze jeden aspekt. Dlaczego to robimy? Żeby nie wyrzucić. Żeby nie marnować. Przyzwyczailiśmy się do dostatku i ten wymiar kulinarny coraz bardziej dominuje w naszej codzienności. Zdobywanie pokarmu przestało być kwestią życia i śmierci, a stało się kwestią czystej przyjemności. I w tej czystej przyjemności tracimy z oczu sens i wartość jedzenia.

I mówi to Włoszka. Przecież Włosi kochają smaczne jedzenie!

Owszem, ono ma być smaczne, ale nie żyjemy przecież dla jedzenia. To jedzenie ma służyć człowiekowi, a nie odwrotnie. Odnoszę niestety wrażenie, że w tej chwili wszystko się wokół niego kręci. Proszę zobaczyć, ilu ludzi pisze książki kucharskie, ile powstaje poradników zachęcających do stosowania różnych diet. Mój mąż miał takie trafne spostrzeżenie, że dzisiejszymi biczownikami, tymi flagellanti, są ci, którzy się głodzą czy w inny sposób katują swoje ciało.

Widać w tym jakiś paradoks: z jednej strony potrafimy się zdobyć na stosowanie drakońskich diet, a z drugiej strony mamy kłopot z poszczeniem. Bo przecież trzydniowa głodówka dla oczyszczenia organizmu to jeszcze nie jest post.

Post w dziedzinie jedzenia musi się odnosić do wymiaru duchowego, a nie tylko fizycznego. Pewna bardzo mądra zakonnica powiedziała, że u niej w klasztorze pości się przez czterdzieści dni, ale nie w taki sposób, że się nie je. Można nawet jeść do syta, bo siostry muszą mieć siłę do modlitwy i pracy.

Na czym w takim razie polega ich post?

Na jedzeniu codziennie tego samego. Monotonia to jedno z najważniejszych kryteriów postu. Moja cioteczna babka Greczynka – prawosławni podchodzą do postu dość surowo – przez cały wielki post nie tknęła ani mięsa, ani żadnych produktów zwierzęcych, jak mleko czy masło, ani ryby, która miałaby krew, a w Wielkim Tygodniu jadła tylko gotowane ziemniaki i gotowane karczochy polane kropelką oliwy. I nic więcej.

To zawstydzające, jeśli porównamy taki właśnie post z naszymi piątkowymi makaronami z owocami morza.

Myślę, że to, co czasem jemy w postne dni, może być przeciwieństwem postu.

Czym zatem charakteryzuje się według pani prawdziwie postne danie?

Wspominałam już o monotonii. Dodałabym jeszcze, że powinny to być potrawy proste i ubogie. Na przykład chciałabym spróbować przez czterdzieści dni wielkiego postu – wyłączając oczywiście niedziele – jeść same kasze, na przykład gryczaną czy jaglaną.

Tak na marginesie – bardzo zdrowe.

Absolutnie. Ale na pewno przyjdzie taki moment, kiedy nie będę już w stanie na tę kaszę patrzeć. Jeśli jednak uda mi się to zniechęcenie pokonać, to jedzenie nadal będzie ważne, ale już nie najważniejsze w moim życiu.

Tu dochodzimy do pytania o sens postów i wstrzemięźliwości.

Wybieram post nie po to, żeby szukać cierpienia, tylko żeby panować nad pewnymi moimi skłonnościami. Jeden z ojców pustyni, Ewagriusz z Pontu, którego pisma teraz czytam, mówi na przykład, że człowiek obżarty nie jest w stanie dobrze myśleć.

To czysta biologia – organizm koncentruje się na trawieniu.

Właśnie. Sama widzę, że jeśli wypiję kieliszek wina do kolacji i potem chcę popracować, to mi nie idzie. Kiedyś mi to nie przeszkadzało, a teraz dopada mnie senność.

To pokazuje, że w poście jest zawarta również jakaś mądrość natury.

Oczywiście. W czasach średniowiecznych było w ciągu roku więcej dni postnych niż niepostnych. Pościło się w środy, piątki, soboty i w każdy dzień poprzedzający ważne święto, plus jeszcze te wielkie okresy adwentowy i wielkopostny. To szalenie interesujące, bo pokazuje, że między ciałem i duszą powinno się utrzymywać pewną równowagę.

A gdybyśmy spojrzały na post z czysto duchowej perspektywy?

Post pomaga mi się oczyścić z pewnych moich zachcianek, uwolnić się od rzeczy, których się kurczowo trzymam. Post skłania do zadania sobie takich pytań: Czy ja jestem tylko zwierzęciem, czy jestem jednak czymś więcej? Bo jeśli jestem czymś więcej, to mój rozum i moja wola są w stanie zapanować nad zmysłami. Czy ja jestem tylko ssakiem, czy jednak zostałem stworzony na obraz i podobieństwo Boga? Czy to ja kontroluję moje zachcianki, czy raczej one kontrolują mnie? Czy naprawdę muszę je spełnić? Nie muszę.

Ale w tym, o czym pani mówi, może się kryć pokusa samodoskonalenia czy pokusa udowodnienia sobie i światu, że mam supersilną wolę i żadne wyrzeczenia mi niestraszne. A to ma niewiele wspólnego z Bogiem.

Jeśli chcemy praktykować post chrześcijański, to powinniśmy mieć przed oczyma Jezusa przebywającego na pustyni – wracam do tego obrazu. Jezus był tam kuszony przez Szatana, a Szatan to nie idiota, więc zaczyna od najbardziej podstawowej potrzeby.

Czyli od chleba.

Każdy, kto zaznał prawdziwego głodu, wie, jak trudno oprzeć się takiej pokusie. Szatan uderza następnie w bardzo czuły punkt, czyli osobowość. Zrezygnujesz z chleba i już myślisz, że jesteś takim supermenem. A Szatan mówi: Możesz być kimś jeszcze bardziej wyjątkowym. Opierasz się, więc on przenosi cię na narożnik świątyni. Skoro nie poddałeś się dwóm pierwszym pokusom, a nie każdy tak potrafi, jesteś naprawdę wielki. Dlatego skacz, przecież cię złapią. Wtedy człowiek czuje się tak szczęśliwy i ma tak napompowane ego, że jest gotów uwierzyć we własną wyjątkowość i skoczyć. Tym większy czeka go upadek.

Do którego doprowadziła go pycha.

W języku włoskim mamy dwa określenia: pycha, czyli superbia i próżność – vanagloria. Pycha jest gorsza, bo w niej zawiera się przekonanie o byciu bardzo podobnym do Boga albo nawet na równi z Bogiem. Jednak próżność od pychy dzieli tylko jeden mały krok. Więc dochodzimy do momentu, kiedy jesteśmy z siebie bardzo zadowoleni, bo dotrwaliśmy w naszych postanowieniach do Wielkiego Piątku. Rozpływamy się w zachwycie nad sobą, że tak porządnie wykonaliśmy nasz plan. Jeszcze w Niedzielę Zmartwychwstania czujemy się bardzo dobrze, bo przecież uczestniczyliśmy w nocnej liturgii Wigilii Paschalnej. A potem przychodzi drugi dzień świąt i całe to zadowolenie ulatuje. Wtedy dopiero następuje weryfikacja, czy nasz post był owocny, czy nie.

Może gdybyśmy raz czy drugi przegrali walkę ze zmysłami, mielibyśmy i bardziej realny obraz samych siebie, i piękniejsze święta, które przecież mówią o tym, że zbawia nas Jezus, a nie my samych siebie?

Kiedy ulegniemy od czasu do czasu pokusie, zdajemy sobie lepiej sprawę z własnej słabości. Uważam, że jedną z najbardziej niebezpiecznych rzeczy związanych z postem jest chęć bycia superczłowiekiem i uleganie potem satysfakcji z tego powodu. To, jak już mówiłam, prosta droga do pychy i do gardzenia bliźnim, bo ja potrafię, a on nie. Ja nie jem mięsa w piątek, a on je. No tak, je, ale to nie znaczy, że on jest ode mnie gorszy.

Czy post może być dobrem dla naszego ciała?

Dzisiaj każdy objaw jedzenia mniej, ustrzeżenia się przed obżarstwem, ma pozytywne działanie. Podczas pogrzebów mówi się o zmarłym: Twoje ciało było świątynią Ducha Świętego. Tylko że moja świątynia może być bardzo uduchowiona, a jednocześnie mieć obdrapane kolumny czy popękane ściany.

Taka świątynia z, powiedzmy, za wysokim cholesterolem?

Na przykład. A przecież to Bóg dał mi ciało, więc ja mam obowiązek utrzymywać je w jak najlepszej kondycji.

Rozmawiałyśmy do tej pory o poście w dziedzinie jedzenia, a przecież post może obejmować także inne obszary życia. Wielu młodych ludzi próbuje rezygnować na czas wielkiego postu np. z korzystania z mediów społecznościowych czy słuchania muzyki. Co pani sądzi o takich pomysłach?

Myślę, że to jest bardzo interesujące i ważne. Nie wiem, czy zrezygnowałabym z muzyki, bo pomaga mi ona w modlitwie i rozważaniu, ale ja słucham przede wszystkim muzyki klasycznej, barokowej. Natomiast odcięcie się np. od Facebooka uważam za bardzo wskazane, bo kiedy patrzę na moje dzieci, to widzę, że one mają telefony wrośnięte w ręce. To daje złudne poczucie, że nigdy nie jest się samemu, a przecież warto czasem być sam na sam ze sobą.

A jaki post pani stosuje?

Post, który praktykuję i chcę praktykować, to – proszę się nie śmiać – dążenie do afazji. Ja mam tendencję do mówienia za dużo, do mówienia, zanim pomyślę, oraz do okrutnego plotkowania. Ta słabość mnie najbardziej męczy. Więc mój post polega na tym, że staram się jak najmniej mówić, a jak najwięcej słuchać. I tu nie chodzi tylko o mówienie do kogoś, ale też o mówienie do siebie. Nikt mnie tak nie słucha, jak ja słucham samej siebie! A czasami trzeba po prostu spróbować wyłączyć tę gadaninę, w której oczywiście pierwsze skrzypce gra moje „ja”.

Pani przykład pokazuje, że nasze posty powinny być skrojone na miarę.

Absolutnie tak. Jednak z drugiej strony taki post kreatywny nie zawsze jest dobrym pomysłem.

Jak znaleźć w takim razie złoty środek?

Na pewno trzymać się tych prostych wskazań kościelnych, dbać o umiar, ale też spojrzeć na siebie z zewnątrz i zastanowić się, na ile mnie stać? Co realnie mogę, a czego nie mogę podjąć? I czy przypadkiem nie wyznaczam sobie granic, które są zbyt trudne? Jeśli tak, to dlaczego to robię? Ze szczerej chęci oczyszczenia się czy ze szczerej chęci udowodnienia, że ja też potrafię? Te podstawowe pytania trzeba sobie zadać na początku wielkiego postu.

Post wiąże się dla mnie z doświadczeniem braku, dlatego chcę panią zapytać o jeszcze jedną rzecz. Czy przeprowadzka do Polski w 1983 roku to nie było także w pewnym sensie doświadczenie postu? Przecież nasz kraj diametralnie różnił się od pani rodzinnej Florencji albo Stanów Zjednoczonych, w których także pani mieszkała?

Nie, proszę pani. To była dzika miłość. I nawet jeśli zdarzały się dni postne, to tych dni świątecznych przeżyłam tutaj znacznie więcej. Właśnie o tym myślałam parę dni temu. Moje życie zostało nieprawdopodobnie wzbogacone przez to doświadczenie. Dlatego nie traktuję Polski jako krainy postu. |

TESSA CAPPONI-BORAWSKA – pochodzi z Florencji, od ponad 30 lat mieszka w Warszawie.

Z Tessą Capponi-Borawską rozmawiała Anna Sosnowska

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code