Tygodnik "Echo Katolickie"

Miłość na zakręcie

Spread the love

Miłość na zakręcie

Agnieszka Warecka

Przedślubny pośpiech okraszany radością wynikającą z pewności, że będą żyli długo i szczęśliwie… Słowa przysięgi i wymiana obrączek – symbolu łączącej młodą parę miłości…

Pewnego dnia poezję zastępuje proza. Opadają emocje związane z nowością życia we dwoje i przyszłość przestaje mienić się w różowych barwach. Co dalej?

Kwestia odpowiedzialności

Pierwszy krytycznym momentem w małżeńskim pożyciu Anny było urodzenie dziecka. Choć świadomość zakrętu, na jaki natrafili wraz ze Sławkiem, zyskała dopiero po roku od zajścia. Łapali pion, kiedy terapeutka uświadomiła jej, że zachwyt nad nowym członkiem rodziny położył się cieniem na relacji łączącej ją z mężem.

– Dziś mam wiedzę. Wtedy był żal i pretensje – wyjaśnia. Anna jest mamą trzyletniego Piotrusia. Synek przyszedł na świat dwa lata po ślubie. – Mieliśmy czas, by móc nacieszyć się sobą. Bardzo dobrze wspominam też okres ciąży.

Zawsze mogłam liczyć na Sławka – podkreśla mężatka. Nie ukrywa, że narodziny dziecka zmieniły nie tylko rozkład jej dnia. – Jego potrzeby były najważniejsze, co z uwagi na czas niemowlęctwa jest zrozumiałe. Mąż tego nie akceptował. Spędzał całe dnie poza domem, podczas gdy ja nie miałam chwili dla siebie.

Kiedy Piotrek skończył rok, Sławek oznajmił, że poznał kogoś i chce odejść. Kobieta wspomina, że miejsce pierwszego szoku zajęły awantury i płacz. – Wyrzucałam mu, że podporządkowałam życie i jemu, i dziecku, a on mnie zdradza. Spakowałam się, zabrałam syna i uciekłam do matki. Potem przyszło otrzeźwienie. Mama uświadomiła mi, ile mam do stracenia. Oboje mamy!

„Kto jest bez winy, niech rzuci kamień” – mówiła. Pomogła mi zrozumieć, że winę za zaistniałą sytuację ponoszę w równym stopniu, co mąż. Ja byłam matką. On utrzymywał nas, a zamiast podziękowań słyszał tylko pretensje i narzekania. Przestałam o niego dbać, pytać, jak minął mu dzień, zaniechałam dbania o swój wygląd, by móc się Sławkowi przypodobać. Zrozumiałam wreszcie, że jego odejście skazuje mnie i syna na poniewierkę – wyznaje.

Anna nie ukrywa przy tym, że świadomość własnych zaniedbań zyskała dzięki terapii, na jaką trafili wspólnie z mężem. Spokojne wypowiedzenie żalu, powrót do przedślubnych planów uświadomiły im, że mają do przebycia długą drogę. Było o tyle łatwiej, iż oboje mieli sobie coś do wybaczenia. – Po dwóch latach codziennej walki o szczęśliwą przyszłość dziś wiem, że miłość nie jest dana raz na zawsze.

W dniu ślubu byliśmy w sobie ledwie zakochani. Nasza miłość musiała narodzić się w bólu i dlatego teraz ją doceniamy – podkreśla z uwagą, że zamiast szukania motylków w żołądku jak mantrę powtarza sobie: „miłość, wierność i uczciwość, dopóki śmierć nas nie rozłączy”. – Wspólne życie to też kwestia odpowiedzialności – kończy.

Nie zakochanie, lecz miłość

Zdaniem ks. dr. Marka Dziewieckiego, psychologa, dyrektora telefonu zaufania „Linia Braterskich Serc”, najlepszym sposobem zapobiegania kryzysom małżeńskim jest solidne przygotowanie do ślubu. – Zaczyna się ono już w dzieciństwie, gdy dzieci obserwują postawę rodziców. Dom rodzinny to dla nich pierwszy kurs przedmałżeński – akcentuje.

Duszpasterz potwierdza, że początkiem bezpośredniego przygotowania do zawarcia małżeństwa jest zwykle zakochanie, które oznacza intensywne, emocjonalne zauroczenie drugą osobą. – Jeśli okazuje się ono obustronne, chłopak i dziewczyna pragną być odtąd ze sobą na zawsze. Jednak samo zakochanie nie jest jeszcze podstawą do zawarcia związku sakramentalnego – uwrażliwia z dygresją, że zakochać potrafią się już dzieci w przedszkolu. – Narzeczeni nie ślubują sobie zakochania, lecz miłość!

Nieokazywanie jej – co podkreśla ks. M. Dziewiecki – staje się początkiem łamania małżeńskiej przysięgi. Rolą współmałżonka jest wówczas mówienie prawdy i mobilizowanie męża czy żony do wiernego trwania w złożonej przed Bogiem obietnicy. – Zdrada małżeńska to radykalny przykład zranienia wzajemnej miłości. Jedyną dojrzałą reakcją na własny błąd jest wówczas powrót do małżonka z jeszcze większą miłością.

Skąd czerpać jej wzór? Ksiądz wskazuje na istotę wiary chrześcijańskiej – ufność w nieodwołaną miłość Boga do człowieka i próbę naśladowania jej. – Miłość, której uczy Jezus, nie jest popędem, uczuciem, tolerancją ani naiwnością. Jego miłość to jednocześnie szczyt dobroci i mądrości, najlepszy z możliwych sposobów odnoszenia się człowieka do człowieka, siła i pokarm, bez którego trudno żyć. Najbardziej upewniają nas o miłości ci, którzy potrafią cierpieć z nami i dla nas – podsumowuje, podając przykład Boga, który z miłości do człowieka zawisł na krzyżu.
_______________________________________________________________

ROZMOWA

Miłość jest trudna

Elżbieta Trawkowska-Bryłka, psycholog

Wspólna podróż przez życie bez większych wstrząsów jest marzeniem wszystkich małżonków. Niestety, na kryzysy nie ma rady. Co jest ich przyczyną? I wreszcie, czy można przewidzieć pojawienie się pierwszego zakrętu?

Pierwszy poważny kryzys pojawia się najczęściej po około dwóch latach trwania małżeństwa. Nierzadko ma on dramatyczny przebieg i wielu osobom wydaje się, że oznacza koniec ich związku. Dzieje się tak dlatego, ponieważ pary zwykle idealizują siebie i swoje małżeństwo, przez co odrzucają myśl o tym, że także je może dotknąć kryzys.

Nowożeńcy żyją w przekonaniu, że dbając o łączącą ich relację i podsycając wzajemną miłość, nie dopuszczą do sytuacji zwiastującej – w ich myśleniu – koniec uczucia. Gdy dochodzi do kryzysu, który jest nieunikniony w każdym, nawet najlepszym, małżeństwie, czują, że zawiedli. Wpadają w panikę i – zamiast szukać konstruktywnych rozwiązań – rozpaczają nad stratą miłości. Zazwyczaj, kiedy minie pierwszy szok i opadną emocje, małżonkowie próbują radzić sobie sami z kryzysem, a gdy to nie pomaga, zaczynają szukać pomocy u najbliższych.

I na tym etapie popełniają najwięcej błędów… Nie bez przyczyny mówi się przecież, że przez dobre rady rodziców czy przyjaciół rozpadło się niejedno małżeństwo.

Pamiętajmy, że małżonek w kryzysie jest słaby psychicznie i otwarty na pomoc innych. Dlatego tak dużo zależy wówczas od zachowania osób trzecich, które stają się pośrednio, a czasem nawet wprost uczestnikami konfliktu. I rzeczywiście zdarza się, że ludzie zaufani, zamiast starać się namawiać do walki o małżeństwo, swoimi „dobrymi” radami wbijają klin między małżonków. „Jeśli on wychodzi sam na imprezy, to i ty tak rób! Jeżeli ona flirtuje z mężczyznami, ty także umów się na randkę – niech druga strona zobaczy, jak to boli!

Jeśli on wszczyna awantury, ty krzycz jeszcze głośniej – niech wie, że z tobą nie wygra” itd. Jak przypuszczam, większość małżeństw rozpada się właśnie przez tego typu niemądre rady osób trzecich. Jeśli bowiem małżonkowie zastosują się do nich, zaczynają coraz bardziej siebie ranić. Narastają wzajemne pretensje i żale, pojawia się nienawiść podsycana często przez osoby postronne. To z kolei doprowadza do decyzji o rozwodzie, a koronnym argumentem staje się przekonanie, że „druga strona nie chce się zmienić, a ja już nie mam siły, więc lepiej to zakończmy i poszukajmy szczęścia z inną – lepszą osobą”.

I wpadamy w błędne kolo. Zapominamy tym samym, że ślubowana przed ołtarzem miłość winna być cierpliwą, łaskawą, niepamiętającą złego…

Owszem, a myślenie, że z inną osobą się ułoży, jest pułapką, w którą wpada, niestety, coraz więcej młodych małżeństw. Zakładają oni, że kochać jest łatwo, ale trzeba znaleźć idealnego partnera. Tymczasem prawda okazuje się zupełnie inna: to miłość jest trudna, ponieważ wymaga od nas rezygnacji z własnego „ja”, zgody na cierpienie i poświęcenie dla drugiej osoby, wierności i uczciwości mimo wszystko, a nie pod warunkiem, że i ta druga strona będzie wobec nas zawsze w porządku.

Pierwszy kryzys pokazuje, że zobaczyliśmy prawdę o sobie i współmałżonku, zostaliśmy zranieni, ale i sami nie jesteśmy bez winy. Warto wtedy wiedzieć, że trudna sytuacja, w obliczu której stajemy, nie oznacza końca miłości, tylko jest jej naturalnym etapem. Staje się zaproszeniem na przejście „poziom wyżej”, gdzie dostrzegamy własne wady, uczymy się przebaczać i kochać współmałżonka dla niego samego, a nie przez wzgląd na jego zalety.

Wiedza to jedno. W jaki sposób wprowadzić ją w czyn, nie zniechęcając się pierwszymi niepowodzeniami?

Ważną rzeczą, o której warto pamiętać w kryzysie, jest wspólne szukanie pomocy, a nie każdy na własną rękę, i – co najważniejsze – u odpowiednich osób. Może to być szczera rozmowa z kapłanem albo konsultacja psychologiczna angażująca obie strony konfliktu. Jeśli zaś zamierzamy zwierzyć się ze swoich problemów bliskim, miejmy na uwadze, iż powinny być to osoby dojrzałe, które miały już doświadczenie kryzysu, poradziły sobie z nim i są szczęśliwe w małżeństwie.

Inaczej lepiej tego nie robić, ponieważ zaangażują się one w spór, broniąc „słusznych racji” swojej córki, przyjaciółki, syna czy kolegi. Wtedy kryzys na pewno się zaostrzy, górę nad rozsądkiem łatwo mogą wziąć emocje i zamiast pojednania finałem będzie rozwód.

Rozpad małżeństwa sakramentalnego – niezależnie od tego, jak bardzo wmawialibyśmy sobie, że nic wielkiego się nie stało – jest niewątpliwie największą życiową porażką. To złamanie przymierza z Bogiem, a nie tylko – jak w związku cywilnym – obietnicy danej drugiemu człowiekowi. Warto pamiętać o duchowym wymiarze małżeństwa i – zwłaszcza w kryzysie – zwracać się o pomoc do Boga. Życie pokazuje, że małżeństwa, które potrafią codziennie wspólnie się modlić, przetrwają najgorsze życiowe burze.

Dziękuję za rozmowę.

Agnieszka Warecka

Źródło: Tygodnika „Echo Katolickie”(Nr. 30. 2013)

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code