"Tygodnik Powszechny"

Czy mamy tę moc?

Spread the love

Czy mamy tę moc?

Piotr Sikora

Najważniejszy u Franciszka jest ruch – i to ruch na zewnątrz, ku drugiemu, z własnej przestrzeni ku peryferiom.

Patrząc na pierwsze sto dni Franciszka można wpaść w lekką konfuzję. Po pierwszych dniach pontyfikatu wołano: Ale się dzieje! Sposób zachowania papieża, to, co zrobił i czego nie robił, u jednych wzbudzały nadzieję na jakieś rewolucyjne zmiany w Kościele, u innych obawy przed nimi.

Poprosił ludzi o błogosławieństwo, sam zapłacił za hotel, zamieszkał nie w apartamentach, lecz skromnie i razem z innymi, Mszę Wieczerzy Pańskiej celebrował w poprawczaku, umywając nogi młodocianym przestępcom, w tym także dziewczynom. Może rozwiąże kurię rzymską? Sprzeda Watykan, a pieniądze rozda ubogim?

A tu minęło sto dni i – według niektórych – dzieje się niewiele. Owszem, Franciszek mieszka w Domu św. Marty, je posiłki na wspólnej stołówce, na odprawianych rano mszach wygłasza zaimprowizowane homilie… Nie jest to jednak jakaś wielka rewolucja. Nie poleciały głowy. Nie zawaliły się struktury. Prosty styl bycia Franciszka na początku szokował, ale powoli zaczynamy się do niego przyzwyczajać.

Warto jednak wsłuchać się uważniej w to, co niedawno wybrany biskup Rzymu mówi Kościołowi. Bo mówi rzeczy – paradoksalnie – oczywiste i rewolucyjne jednocześnie.

Centralizm i autonomia

Na samym początku, w pierwszych publicznych słowach, powiedział wyraźnie, że jest biskupem Rzymu. Niby to jasne, a jednak wymagało wyraźnego podkreślenia. Rozpowszechniła się bowiem, przesłaniając nieco ową oczywistość, interpretacja, zgodnie z którą konklawe wybiera przede wszystkim papieża, głowę Kościoła Powszechnego, światowego przywódcę miliarda katolików, który biskupem Rzymu jest tylko przygodnie. Za takim poglądem stoi wizja Kościoła jako centralnie zarządzanej organizacji. Po przeciwnej stronie sytuuje się zaś wizja Kościoła jako wspólnoty wspólnot. Jeśli Franciszek określa się jako biskup konkretnej wspólnoty – można się domyślić, którą opcję popiera.

Jeśli jednak Kościół ma być wspólnotą wspólnot, których członkowie zachowują własną podmiotowość i autonomię, nie możemy oczekiwać od biskupa Rzymu, że wszystko za nas załatwi serią organizacyjnych dekretów albo autorytatywnych doktrynalnych rozstrzygnięć. Co może on w takim razie robić? Jak powiedział Jezus do Piotra: „Ty ze swej strony umacniaj w wierze swoich braci” (Łk 22, 32).

W takiej perspektywie warto patrzeć na biskupa Rzymu jako na świadka wiary i inspirować się jego przesłaniem. Trzeba jednak podjąć wysiłek samodzielnego kształtowania własnej lokalnej wspólnoty wraz z otoczeniem, w którym ona żyje. Innymi słowy – musimy w Polsce przestać liczyć, że kolejny papież przybędzie do nas „z pielgrzymką”, rozbudzi wiarę nad Wisłą i rozwiąże nasze problemy. Zainspirowani jego sposobem bycia i tym, co mówi, musimy sami zdobyć się na wysiłek interpretacji Ewangelii – wyrażającej się także w naszym działaniu.

Że traktuje nas jak siostry i braci, pokazał na samym początku – prosząc Kościół zgromadzony w Rzymie na placu św. Piotra o błogosławieństwo przed tym, jak sam błogosławieństwa udzielił. Był to gest symboliczny, nie precyzyjna definicja dogmatyczna – jego znaczenie różnie można interpretować, a i znaczenie pomniejszać. Tym niemniej z punktu widzenia dość rozpowszechnionej (także w Polsce) teologii, postrzegającej Kościół przede wszystkim przez pryzmat sakralizowanej i wywyższanej nad „wierny lud” hierarchii, był to gest rewolucyjny, o którym najlepiej byłoby zapomnieć.

I rewolucyjne w stosunku do tego, co słyszy się z ust biskupów nad Wisłą, jest także to, co Franciszek przy różnych okazjach powtarza.

Boży ruch

Przede wszystkim: zaczyna od Centrum. Od Jezusa, który „niósł miłosierdzie i przebaczenie Boga. Uzdrawiał, pocieszał, okazywał zrozumienie.

Dawał nadzieję. Wszystkim niósł obecność Boga, interesując się każdym mężczyzną i każdą kobietą”. Od Boga, który „nie czekał na nas, abyśmy do Niego przyszli, ale to On wyruszył ku nam, bez kalkulacji, bez granic”. Przesłanie Franciszka zauważa człowieka, świat, ogólne tendencje kulturowe – ale skupione jest przede wszystkim na dobrej nowinie o Bogu nade wszystko cierpliwym, miłosiernym i wychodzącym ku człowiekowi. Podkreśla delikatnie, lecz zdecydowanie, że fundamentem wszelkiej aktywności chrześcijanina jest jego otwarcie na Boga, postawa adoracji i kontemplacji – wyjście z siebie ku Niemu.

Właśnie ruch, i to ruch „na zewnątrz”, ku drugiemu, z własnej przestrzeni ku peryferiom, jest dominującym motywem Franciszkowego nauczania. O ile w pierwszych dniach pontyfikatu najmocniej wybrzmiały słowa o marzeniu o Kościele ubogim i dla ubogich, to z czasem coraz bardziej wyjaśnia się, że ubóstwo w rozumieniu Franciszka wiąże się ściśle z otwarciem i ruchem.

Kościół ubogi to Kościół otwarty. W ostatniej katechezie środowej Franciszek posunął się wręcz do wezwania, że „Kościół ma być otwartymi drzwiami, aby wszyscy mogli [do niego] przyjść i my winniśmy wyjść przez te drzwi, aby głosić Ewangelię”. W innym miejscu krytykuje obronę wiary „przy pomocy murów”, gdy tymczasem „Pan budował mosty”.

Prostą konsekwencją takiej wizji są słowa papieża, iż tysiąckroć woli Kościół, który wychodząc do ludzi, „na peryferie”, ulega wypadkowi, od Kościoła, który z lęku i/lub wygody zamknąwszy się w sobie – choruje.
Jak daleko jesteśmy tu od często słyszanych w Polsce ostrzeżeń, że zbytnie otwarcie przyczyni się nie do tego, iż ludzie poszukujący do Kościoła wejdą, lecz że wierzący go opuszczą! Jak daleko jesteśmy od nawoływania do określania swojej tożsamości poprzez podkreślanie różnic, nawet różnicy wiary i niewiary: „czynisz dobro – i to nas łączy”, mówi ateiście papież.

W perspektywie kreślonej przez Franciszka idealnie mieści się ksiądz, który próbuje spotykać się z ludźmi dalekimi od Kościoła, być tam, gdzie są oni (choćby na blogowym portalu zdominowanym przez ludzi z Kościołem na bakier), słuchać ich i mówić językiem, który mogą przyjąć i zrozumieć, nawet jeśli w tej swojej działalności popełnia błędy („ulega wypadkom”). Znacznie dalej od wizji papieża znajduje się ksiądz bezpiecznie zadomowiony w utartych schematach duszpasterskich, obracający się wyłącznie w kręgu ludzi pobożnych i – ewentualnie – piszący w mediach katolickich.

Bardzo Franciszkowa (z ducha) jest wspólnota, która czerpie z chrześcijańskiej tradycji modlitwy, choć przekształca ją w sposób przyciągający ludzi, którym duchowość kojarzy się nie z chrześcijaństwem, lecz raczej > z Dalekim Wschodem, która uczy medytacji więźniów i chce uczyć dzieci i młodzież – nawet jeśli w swoich próbach popełnia błędy i używa niezręcznych sformułowań, heretycko brzmiących w pobożnych uszach. Nie wydaje mi się natomiast, by Franciszek przyłączył się do tych, którzy na sam dźwięk słowa „mantra” nieco histerycznie ostrzegają przed manowcami nowinkarstwa i synkretyzmu.

Ubóstwo

Trzeba jednak pamiętać, że wiążąc ubóstwo Kościoła z jego otwartością Franciszek traktuje to pierwsze jak najbardziej dosłownie. Kościół ubogi i dla ubogich to wspólnota ludzi, którzy rzeczywiście nie zajmują się gromadzeniem bogactw materialnych (nawet pod pretekstem zdobywania środków na ewangelizację), żyją prosto (jak choćby sam Bergoglio w Buenos Aires) i blisko ludzi materialnie ubogich, pozostających na marginesie społeczeństwa. Jeśli chcemy zobaczyć kogoś, kto realizuje marzenie papieża w polskim Kościele, zwróćmy uwagę np. na zakonnicę żyjącą z ubogimi, która łamiąc zastane schematy adoptowała niepełnosprawnego chłopca, stwarzając mu tym samym autentyczną rodzinę.

Franciszek krytykuje nie tylko karierowiczostwo i usiłowania wygodnego urządzenia się w strukturach Kościoła. Wyraźnie oponuje przeciw rozwijaniu środków bogatych, próbom zdobywania wielu członków za pomocą rozbudowanej i sprawnej instytucji. Kościół jest nie strukturą, lecz „historią miłości” i jako taki „rozwija się jak ziarnko gorczycy, jak zaczyn w cieście, bez rozgłosu. Kościół rośnie »od dołu, powoli«”.

W miłości siła

Nie można pominąć spojrzenia Franciszka na świat i jego relacje z Kościołem. Papież świadomy jest ciemnych stron współczesnej kultury. Co jednak ciekawe, jego „kontrkulturowe”, krytyczne uwagi dotyczą tego, co niszczy człowieka jako takiego, zwłaszcza najsłabszych, niezależnie od wyznawanej wiary. Nie znajdziemy w wypowiedziach Franciszka utyskiwań, że Kościół jest atakowany, i nawoływań do jego obrony. Stawia nam tu za przykład Boga, który „nie szuka mocnych środków”, lecz „krzyżem zwyciężył zło”.

Jest świadom, że chrześcijanie, chcąc pozostać sobą, spotkają się z agresją i atakami. Uważa to jednak za sytuację „normalną” – zapowiedziany przez Jezusa krzyż, bez którego można być „biskupem, kardynałem, papieżem – ale nie uczniem Pana”. Zło się zwycięża dobrem i łagodną miłością – droga siły, unikająca krzyża, to paktowanie z księciem tego świata.

Papież wzywa więc Kościół nie tylko do odwiązania się od dóbr materialnych, ale także od „środków mocnych”, wymuszających coś na innych ludziach. Prowadzenie batalii prawno-dyplomatycznych, mających na celu zabezpieczenie interesów instytucji kościelnych, a nawet administracyjne wsparcie głoszenia Ewangelii (choćby matura z religii!) jest we Franciszkowej wizji Kościoła marnotrawstwem czasu i sił na zupełnie nieewangeliczne działania, zeświecczaniem Kościoła, który kiedy „ma pokój doczesny, jest Kościołem słabym”.

Uczniowie Pana idą do ludzi, nawet dalekich, bez zabezpieczeń, ich głoszenie jest przede wszystkim świadectwem, obejmującym słuchanie innych, podnoszącym na duchu, dającym nadzieję, niemającym nic wspólnego z „wygraniem bitwy i oczyszczeniem pobojowiska z nieprzyjaciela”.

Autentyczna ewangelizacja to nie przekaz posiadanej encyklopedycznej prawdy – „gdyż nikt nie jest właścicielem prawdy” – lecz pomocą w spotkaniu z Osobą i zaproszeniem do wspólnoty, która jest „miejscem miłosierdzia i nadziei Boga, gdzie każdy będzie mógł się czuć przyjętym, kochanym, doświadczającym przebaczenia i zachęcanym do życia według Ewangelii”; wspólnoty, która dzięki działaniu Ducha stara się zintegrować jedność i różnorodność, bez „kontrolerów wiary”, ideologizujących Ewangelię i czyniących z jej wyzwalającego przesłania miłości „»drogę obowiązku«, która tylko dokłada brzemion wierzącym”.

Jeśli rozglądamy się wokół i nie widzimy, nie doświadczamy takiego Kościoła – jeśli natykamy się na biurokratyczną strukturę, która nakłada ciężary i chce kontrolować naszą wiarę, Franciszek ma dla nas słowo: wymagające i podnoszące zarazem na duchu. Wymagające, gdyż uświadamia, że to nie „oni” są powołani do otwarcia na Ducha, wyjścia ze swego wygodnego życia na peryferie, do niesienia krzyża: „Myślę o nas, ochrzczonych: czy mamy tę moc, i myślę: czy my w to wierzymy? Że wystarcza chrzest, że nie trzeba więcej, by ewangelizować? Albo ufamy, że ksiądz powie, że biskup powie… A my? (…) Gdzie jest ta moc Ducha Świętego, która popycha cię naprzód?”.

Piotr Sikora

Tekst pochodzi z „Tygodnika Powszechnego”

W najnowszym “Tygodniku Powszechnym” :

Rymkiewicz: krwawy wieszcz prawicy
Aleksandra Klich: Manifest katolickiego feminizmu
Wołyń: ukraiński głos za pojednaniem
Episkopat: jest pełnomocnik ds. pedofilii
Platforma przegrywa miasta
Magazyn Literacki “Książki w Tygodniku”

WRAZ Z NUMEREM NIEZWYKŁA PŁYTA, na której swoje wiersze czyta Ryszard Krynicki

Zaprenumeruj e-tygodnik!

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code