Wiadomości KAI

Mistrzowie papieży

Spread the love

ROZMOWA KAI

Mistrzowie papieży

Z ks. prof. Janem Machniakiem, dyrektorem Instytutu Teologii Duchowości 
Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie rozmawiała Alina Petrowa-Wasilewicz

Wybierając imię Franciszek, nowy papież przypomniał postać Biedaczyny z Asyżu. W swoich wypowiedziach często odwołuje się do duchowości franciszkańskiej. Co ją charakteryzuje?

– Pod tym pojęciem kryje się wiele nurtów i zjawisk w dziedzinie duchowości chrześcijańskiej, ale wszystko zaczęło się od św. Franciszka. Jest to niezwykła postać, żył na przełomie XII i XIII wieku w trudnych dla Kościoła czasach, bo Kościół był wówczas bardzo zmaterializowany i uwikłany w politykę. Papieże koronowali cesarzy, ale też się od nich uzależniali. Świat chrześcijański toczył walkę z islamem, który mu zagrażał, równocześnie w Europie zachodziły ważne przemiany społeczne i kulturowe, wyłaniały się nowe warstwy społeczne – rzemieślnicy, którzy łączyli się we wspólnoty, miasta gwałtownie się rozwijały, były coraz bardziej świadome swoich potrzeb i domagały się praw dla siebie.

W takim świecie pojawił się Franciszek i powiedział, że on chce kochać Chrystusa ubogiego. On otrzymał inspiracje wewnętrzne, miał wizje, Chrystus przemówił do niego z krzyża: „Franciszku, odbuduj Mój Kościół”. I ten Chrystus, którego widział na krzyżu, pokazał mu drogę – trzeba ewangelizować nie mieczem, nie bronią, nie bogactwem, ale prostym świadectwem życia. Nie zrozumiemy postawy Franciszka, jego ubóstwa i radykalizmu, postulowanych w pierwotnej regule, której Kościół nie przyjął, bo była skrajnie radykalna, jeśli nie będziemy pamiętali o jego miłości do Chrystusa. Jego postawa wyraża postulat, aby powrócić do Chrystusa takiego, jakim był, i oczyścić Go z warstwy, jaką nałożyła na Niego ludzka słabość.

Święty Franciszek chciał, żeby świadectwo Kościoła stało się przejrzyste, odrzucił doczesne uwikłania, wrócił do źródeł…

– Do jedynego źródła, jakim jest ukrzyżowany Jezus Chrystus. Franciszek pokazał, że można do Niego powrócić, co więcej, jego postawa zafascynowała całe pokolenia. Gdy objął krzyż, co było gestem przyjęcia go, miłości do Chrystusa, wówczas Pan Jezus sam pokazał mu drogę. Franciszek przełamał swój lęk wobec biednych, ubogich, nawet trędowatych, ludzi z marginesu. Nie czuł do nich wstrętu, ale też nie bał się choroby. Zajął się najbiedniejszymi, tymi, którzy byli pomijani przez Kościół. Bo bogatymi zawsze się Kościół zajmował, ale zapominał o prostych i niewykształconych. W owym czasie rozwijała się bardzo wybitna, wielka teologia, np. św. Bernarda z Clairveux, ale Franciszek mówił, że krzyż jest bardzo prosty. Ubóstwo i prostotę przeniósł także do dziedziny teologii, twierdził, że nie chodzi o wielkie dywagacje teologiczne, ale o to, żeby zrozumieć krzyż, pokochać krzyż i żyć krzyżem.

Franciszkanizm nie jest tylko postawą ubóstwa, tego, że Franciszek nie nosił butów, lecz sandały. Jego istota nie polega na stylu ubierania się, płaszcza łatanego niezliczoną ilość razy. Te elementy zewnętrzne były ważne, ale jeśli spojrzymy głębiej, odkryjemy, że poprzez te radykalne postawy człowiek ma dotrzeć do Chrystusa. Ponad tysiąc lat minęło od śmierci i zmartwychwstania Pana Jezusa, od zesłania Ducha Świętego, a w czasach Biedaczyny okazało się, że można wrócić do tego źródła, że ten Chrystus jest atrakcyjny, jest pociągający, porywa człowieka. U boku Franciszka stanęli młodzi, zdolni, wybitni, którzy odrzucili wszystko. Między innymi broń i konie, będące symbolami statusu społecznego rycerstwa średniowiecznego, które miało swój wielki ideał obrony Chrystusa. Ale Franciszek powiedział im: nie w ten sposób. I co ciekawe, to on dotarł do sułtana, bo przestał się bać, i otrzymał ten szczególny przywilej, który po dziś dzień franciszkanie przechowują, że mogą się opiekować Ziemią Świętą i przebywać w niej. Franciszkanizm to bardzo konkretna postawa, styl życia bardzo bliski natury, dla którego przyroda nie jest zagrożeniem.

Z ruchu zapoczątkowanego przez Biedaczynę z Asyżu wywodzi się pewien typ kultury, malarstwa. Duchowy syn Franciszka – Giotto, malował wspaniałe, proste, sugestywne freski. To także styl uprawiania polityki, gdyż po Franciszku i Klarze wielu ludzi zrezygnowało ze swojego życia, rozdało majątki. Tu, w Polsce ich śladem poszły św. Kinga i bł. Salomea, a także ich mężowie Piastowicze, którzy zgodzili się na białe małżeństwa, podejmując odważne decyzje.

Franciszkanizm odżywał co jakiś czas, po kryzysach następowały powroty do źródeł. W XIX wieku papież Leon XIII ogromnie doceniał Trzeci Zakon św. Franciszka. Na nowo wydrukowano „Regułę pierwotną” św. Franciszka. Rozwinął się ruch tercjarski, czyli świeckich należących do rodziny zakonnej. Właśnie w tym okresie święty Brat Albert w Krakowie złożył śluby w Trzecim Zakonie św. Franciszka.

Ten nurt duchowości, któremu początek dał św. Franciszek, obejmuje cały zespół postaw i jest bardzo mocny w Kościele, a papież Franciszek ufa, że dzięki niemu możliwy jest powrót do źródeł, czyli do Chrystusa Ukrzyżowanego, bez ozdób i naleciałości. I to już widać w liturgii watykańskiej, bo bizantynizm zawsze był obecny w Kościele i św. Franciszek nie zmiótł go całkowicie. Na pewno stał się znakiem i dla papieży, i dla władców świeckich. Dziś to wyzwanie dla nas i pytanie, jak daleko odważymy się pójść za papieżem Franciszkiem.

Ale papież został ukształtowany przez inną wielką szkołę duchowości…

– On wyrósł dzięki doświadczeniu Towarzystwa Jezusowego. To wielka szkoła, zwana ignacjańską albo jezuicką. Gdy mówimy „ignacjańska”, mamy na myśli św. Ignacego Loyolę i jego „Ćwiczenia duchowe”. Jest to sposób prowadzenia człowieka ku Bogu, który bardzo stawia na jego samodzielność. Naturalnie, jeszcze od czasów Ojców Pustyni w Kościele znana była praktyka kierownictwa duchowego. W zakonach był to obowiązek magistra, mistrza nowicjatu, czyli kierownika duchowego. Na Zachodzie ta tradycja szła od św. Benedykta, a na Wschodzie od św. Bazylego Wielkiego. W najstarszych regułach zakonnych ten wymóg jest wyraźnie postawiony – wspólnoty są zobowiązane do formacji. Nowicjusze nie mogą wejść do wspólnoty inaczej niż po odbyciu formacji, która potem trwa całe życie.

Jednak Ignacy Loyola do przewodnictwa duchowego wprowadził metodę ćwiczeń, nazywanych ignacjańskimi. To są w istocie exercitia spiritualia, czyli ćwiczenia duchowe. Była to prawdziwa rewolucja, bo okazało się, że człowiek może dokładnie siebie poznać i zreformować swoje życie. Ćwiczenia ignacjańskie, rekolekcje, rozpisane są na cztery tygodnie, każdy tydzień ma określoną regułę działania, wewnętrznej pracy wykonywanej zawsze pod okiem kierownika. Pierwotnie były one indywidualne i Ignacy sam kierował ćwiczeniami. W trzecim tygodniu trzeba było dokonać wyboru, co symbolizowały dwie flagi – Chrystusa i Lucyfera. Metafora ta została zaczerpnięta ze sztuki wojskowej, gdyż św. Ignacy był z zawodu wojskowym. Czwarty tydzień to określenie środków, dzięki którym osiągniemy cel – czyli Chrystus na krzyżu, asceza, ale też Chrystus Zmartwychwstały, Chrystus chwalebny, modlitwa, otwieranie się na działanie Ducha Świętego. Odkrycie siebie, otwieranie się na wielkie duchowe możliwości tkwiące w człowieku i potem regularne ćwiczenie, praca nad sobą po to, żeby służyć Kościołowi, rodzinie, wspólnocie narodowej. Wszak rekolekcje ignacjańskie są nie tylko dla zakonników, lecz dla wszystkich, także dla świeckich.

Mówi się, że „Ćwiczenia duchowe” to przewrót kopernikański, bo zwrócił uwagę na uczucia i emocje. Ignacy uczył rozpoznawania uczuć i emocji, w przewodnictwie duchowym pojawił się rys psychologiczny. Metodę tę autor „Ćwiczeń” odkrył w czasie choroby. Został ranny w nogę pod Pampeluną i długo przechodził rekonwalescencję. Długo leżał w łóżku i wtedy przeczytał książkę Garcii de Cisnerosa „Ćwiczenia duchowe”. Dzięki nim odkrył wyobraźnię i zaczął wykorzystywać ją do celów duchowych. Czytał Pismo Święte, ale też opowiadania biblijne, co Pan Jezus robił, dokładnie sobie to wyobrażał i tracił poczucie realności, jakby stał przy Chrystusie. To jest metoda psychologiczna, którą po dziś dzień wykorzystujemy w duchowości.

Duchowość ignacjańska, a szerzej jezuicka, to coś więcej niż kierownictwo duchowe, to przygotowanie człowieka do samodzielnego życia. W XVII, XVIII wieku jezuici zdominowali kierownictwo duchowe i stali się świetnymi przewodnikami duchowymi. Przygotowywali świetnych polityków, królów. Ta metoda okazała się bardzo efektywna i skuteczna – medytacja, ćwiczenia ignacjańskie, rekolekcje rozumiane jako narzędzie – jako metoda poznania siebie samego, odkrycia w sobie duchowych możliwości, otwarcie się na Boga, dojrzałego chrześcijaństwa.

Ideałem św. Ignacego była świętość w działaniu…

– Dlatego sądzę, że w działaniu nowy papież Franciszek jest jezuitą, bo jest bardzo konkretny, bardzo praktyczny. Ignacy Loyola uczył rozeznania sytuacji, a potem podejmowania konkretnej decyzji. I tak jest u papieża Franciszka, bo on rozeznawał jeszcze przed wyborem, w czasie kongregacji z kardynałami, którzy szczerze mówili, co boli dziś Kościół, co trzeba zmienić. Jego radykalna, Franciszkowa decyzja polega na powiedzeniu, że konieczne są zmiany. Nie możemy zapomnieć o tym, że były w Kościele nadużycia seksualne, że były nieporozumienia i gry między kardynałami wokół Ojca Świętego, choć nie wiemy do końca, na czym polegały. Papieski kamerdyner, który wykradł dokumenty, wskazywał na powiązania nie tylko z osobami z zewnątrz, lecz także z wysoko postawionymi pracownikami Kurii Rzymskiej.

Jak na te fakty zareagował papież? Po jezuicku – ocenił sytuację i zaczął działać. Ignacego Loyolę nazywa się mistykiem w działaniu. Nie znamy opisów jego przeżyć wewnętrznych, tak jak św. Jana od Krzyża, ale niewątpliwie był on mistykiem, który jednak przekładał przeżycia wewnętrzne na konkretne działanie. Możemy się domyślać, że on, tak jak inni mistycy, przeżył głębokie zjednoczenie z Bogiem, które było trwałe, ale on nie opisywał tego stanu. To było widać po konkretnych owocach jego życia.

Sądzę, że papież Franciszek też jest mistykiem i przekłada to na konkretne postawy. I jego postawa – krytykowana, chwalona – jest znakiem. Może doszedł do wniosku, że tak jak św. Franciszek, któremu ojciec wyrzucał, że go ubiera, powinien po prostu zdjąć ubranie, odciąć się od przeszłości. Widzimy nie tylko gesty nowego papieża, lecz także konkretne działania odcięcia się od pewnego stylu. Gesty i znaki są ważne. I dzięki nim nowy papież osiągnął efekt, nie zamieszkał w Pałacu Apostolskim i na każdym kroku wskazuje na ubóstwo.

Na Zachodzie powstała jeszcze jedna wielka szkoła – karmelitańska, która z kolei ukształtowała Jana Pawła II.

– Karol Wojtyła był pod mocnym wpływem św. Jana od Krzyża i św. Brata Alberta. Karmelici i karmelitanki szukają swoich początków jeszcze w czasach Starego Testamentu, u proroka Eliasza i na Górze Karmel, gdzie znajdowali schronienie pierwsi eremici. Ich życie jest samotne, ale to samotność przeżywana we wspólnocie. Karmel daje poczucie samotności, wyprowadza na pustynię, gdzie człowiek odkrywa Boga. Wydaje się, że to było bardzo ważne dla Karola Wojtyły. On wyrastał w cieniu wadowickiego Karmelu założonego przez św. Rafała Kalinowskiego. Chciał wstąpić do karmelitów, ale podobno odwiódł go od tego kard. Adam Sapieha. Nie wstąpił, ale nigdy nie zrezygnował z tej fascynacji Karmelem. W czasie wojny, kiedy w 1943 r. wstąpił do seminarium, przygotowywał pracę magisterską pod kierunkiem ks. Ignacego Różyckiego i kontaktował się z karmelitą o. Bernardem od Matki Bożej, który tłumaczył dzieła św. Jana od Krzyża na język polski. Uczył się hiszpańskiego. Wolności na zewnątrz nie było, bo wszędzie panoszyli się Niemcy, on jeszcze pracował w Solvayu, bo musiał zarobić na życie, ale odkrywał wewnętrzną przestrzeń wolności, autonomiczną wobec zewnętrznych okoliczności. Duchowość karmelitańska to mocne pójście na głębię, która może nas przerazić, bo nasze wnętrze może nas przerazić, ale jeśli człowiek idzie z kierownikiem duchowym, daje mu to poczucie bezpieczeństwa. Ślizgając się po powierzchni zewnętrznych wydarzeń, zapominamy o tej możliwości, Jan od Krzyża zaś pokazał, że można wejść w siebie, by odkryć Boga. Podobnie jak Teresa Wielka, która używała innego języka i metafor – ona bardziej opisowo, Jan od Krzyża językiem teologicznym mówił o zjednoczeniu duszy z Bogiem, że wtedy nie ma już nic. Jan pisał, że działanie Boga jest jak promień światła, który pada na szybę – im czystsza szyba, tym głębiej ją przenika, ale nie tylko przenika, lecz także rozgrzewa. Tak samo Bóg, przenikając człowieka, rozpala go miłością i sprawia, że człowiek odkrywa zupełnie nowe możliwości.

Zjednoczenie człowieka z Bogiem to był ulubiony temat ks. Karola Wojtyły w młodości, kiedy pisał magisterium, a potem doktorat. W latach 50. XX wieku opublikował w krakowskim „Znaku” artykuł o humanizmie św. Jana od Krzyża. Pokazywał w nim, że mistyk nie jest oddalony od człowieka, ale zajmuje się jego najistotniejszymi sprawami, dnem duszy, miejscem najgłębszych poruszeń człowieka, w którym odkrywa Boga.

Charyzmat karmelitański jest bardzo mistyczny, ale jest też w nim element wspólnotowy. Duch Karmelu jest bardzo ważny dla zrozumienia Karola Wojtyły. On potrafił w czasie masowych spotkań, w których uczestniczyły miliony ludzi, klęknąć po komunii św. i zupełnie oderwać się od świata. Ale był zjednoczony z tym światem, bo kiedy mówił do ludzi, oni czuli, że papież jest z nimi, a on czuł, że ludzie są z nim i z tego czerpał siłę. Mistyka nie odrywa człowieka od ludzi, ale w inny, nowy Boży sposób przywraca człowieka światu. Jan Paweł II pozostał wierny tej duchowości przez całe życie i wyznał, że szkaplerz karmelitański nosił przez całe życie do samej śmierci.

Czy zdaniem Księdza Profesora Karol Wojtyła osiągnął najwyższe zjednoczenie z Bogiem?

– Problem zjednoczenia mistycznego człowieka z Bogiem jest sprawą bardzo osobistą, intymną, zakrytą przed światem. Możemy tylko domyślać się po zewnętrznych znakach, co dzieje się w sercu człowieka w jego wnętrzu. Patrząc na Ojca Świętego Jana Pawła II, możemy powiedzieć, że osiągnął on szczyty życia mistycznego. Niewątpliwie bł. Jan Paweł II miał dar wewnętrznego skupienia i oderwania od świata. Pozostawił po sobie osobiste notatki, których ks. kard. Dziwisz nie spalił ze względu na szacunek dla Ojca Świętego. One zapewne kryją wiele tajemnic z życia duchowego Jana Pawła II.

Ale znany jest powszechnie z całkowitego oddania Matce Bożej.

– Duchowość maryjna jest znakiem rozpoznawczym Jana Pawła II. Mocny rys maryjny odnajdujemy w Karmelu, Maryja jest też bardzo czczona przez św. Franciszka i św. Dominika. Ale duchowość maryjna Karola Wojtyły została ukształtowana przez św. Ludwika Marię Grignon de Monfort i jego traktat „O doskonałym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny”, czyli „Traktat o niewolnictwie maryjnym”. Św. Ludwik Grignon de Montfort jest klasykiem w dziedzinie duchowości maryjnej. Jego dziełem inspirował się też Prymas Tysiąclecia kard. Stefan Wyszyński.

Nabożeństwo do Matki Bożej to ważny element duchowości Jana Pawła II – jego zaufanie, odwaga w prowadzeniu Kościoła w Trzecie Tysiąclecie, trwanie pod krzyżem do końca jak Maryja i umiłowany uczeń Jezusa. Maryjność Jana Pawła II miała charakter chrystocentryczny, ponieważ Matka Boża zawsze prowadzi do Jezusa. Cztery dogmaty maryjne są chrystocentryczne. Pobożność maryjna wiąże się z tajemnicą Wcielenia, to znaczy z zasadniczą prawdą naszej wiary mówiącą o tym, że Bóg stał się człowiekiem, a Maryja jest najbliższym świadkiem tej tajemnicy. Dlatego dogmaty maryjne są tak istotne.

Naśladowanie Maryi według św. Ludwika to zjednoczenie z Chrystusem przez Maryję.

– U papieża pojawia się tekst obecny w niepublikowanych jeszcze notatkach: „Totus Tuus ego sum, o Maria, et omnia mea Tua sunt” (Cały jestem Twój, o Maryjo, i wszystko, co moje, Twoje jest). Tym wezwaniem Karol Wojtyła – Jan Paweł II rozpoczynał niemal każdą kartkę osobistych notatek. Później z czasem je upraszczał i to wezwanie zostało użyte w jego herbie papieskim. Dziwiono się, że jest to odejście od pewnej tradycji – brania cytatów z Pisma Świętego. Jan Paweł II użył do tego poezji św. Ludwika Marii Grignon de Montfort.

U papieża można też było zaobserwować wielkie otwarcie się na Ducha Świętego. Członkowie ruchów charyzmatycznych mogliby wziąć go za swojego patrona. Zdarzało mu się wpadać w ekstazy, nie tracąc kontaktu z rzeczywistością. Nie była to utrata przytomności, a stan zawieszenia. To przeżywała także św. Faustyna. Pracując na polu, przeżywała zjednoczenia z Chrystusem, w czasie których poznawała tajemnice Boże.

To dowód na to, że Jan Paweł II to wielki mistyk. Przed laty czytałem wyznanie ks. Ursa von Balthasara, wybitnego teologa szwajcarskiego. Uczestniczył on we Mszy św. z Janem Pawłem II w kaplicy prywatnej Pałacu Apostolskiego. Notabene wielu ludzi było na takiej Mszy św. porannej z papieżem. W czasie tej Mszy, a właściwie po komunii św. w czasie dziękczynienia ks. Urs von Balthasar wpatrywał się w Ojca Świętego i zauważył, że on jakby odpływał w nieznaną przestrzeń. Zapewniał, że słyszał jakieś głosy, tak jakby papież komunikował się z niewidzialną rzeczywistością. Dla tego teologa było to przeżycie określane jako „dotknięcie tajemnicy Boga”. Muszę wyznać, że przeżyłem coś podobnego na prywatnej Mszy św. z Janem Pawłem II. Nie wiem, co papież mówił, ale odczuwałem, że jakaś niezwykła moc przenika całą kaplicę. Wielu ludzi potwierdza, że było świadkami tych przeżyć mistycznych Jana Pawła II. Pewno ks. kard. Stanisław Dziwisz i siostry sercanki, które służyły Ojcu Świętemu, mogliby wiele powiedzieć, ale w takich sprawach lepiej zachować dyskrecję. U Jana Pawła II widać było wyraźnie łatwość wchodzenia w kontakt z rzeczywistością nadprzyrodzoną.

Janowi Pawłowi II była też bliska duchowość św. Brata Alberta, szczególnie ubóstwo. Papież Franciszek otworzył Pałac Apostolski dla rzesz wiernych. Włosi trochę się na to krzywili, a on nie dał się zamknąć w tym pięknym renesansowym pałacu. Spotykał się ze zwykłymi ludźmi: interesował się ludźmi pracującymi w ochronie osobistej, ich rodzinami, pracownikami stacji benzynowej, śmieciarzami. Nawiedził także więzienie.

Jaka duchowość przeważa wśród katolików w Polsce?

– Oczywiste, że maryjna, ale też pasyjna. Drogi krzyżowe, kalwarie, odprawiane w Wielkim Poście Gorzkie Żale, które są specyficznie polskim nabożeństwem. Mamy też duchowość paschalną – Boże Groby, nawiedzanie ich, co też jest polską specyfiką. Te obrazy ułatwiają kontakt z rzeczywistością nadprzyrodzoną Boga, tak jak ikona, która jest punktem wyjścia do przeżywania prawd wiary.

W Polsce mamy też duże nabożeństwo do świętych i widać, że nie jesteśmy wyznaniowymi nacjonalistami czy rasistami, bo wielką czcią cieszą się Włosi – św. Franciszek, św. Antoni, który wprawdzie był Portugalczykiem, ale Włosi go zaanektowali, św. o. Pio. Jest Francuzka – św. Teresa od Dzieciątka Jezus.

Jan Paweł II wzywał, żeby wypłynąć na głębię. Co ma zrobić świecki poszukujący duchowości, który czuje, że pielęgnowanie wiary wymaga wysiłku?

– Możliwości ewangelizacji są dziś ogromne. Dotyczy to literatury duchowej, dostępne są podręczniki duchowości autorów polskich czy klasyków teologii życia wewnętrznego. Są świetne opracowania na temat polskiej duchowości ks. prof. Jerzego Musiurka.

Istnieje jednak niebezpieczeństwo, i pewnie to już występuje, bardzo nikłej wiedzy, wręcz analfabetyzmu dotyczącego wiary, występowania wtórnego pogaństwa, o czym mówią szkolni katecheci. Dzieci nie znają „Ojcze nasz” czy „Wierzę w Boga”.

Nie wolno jednak zaniedbywać katechezy, tylko skorygować, bo ona poszła w złym kierunku. My weszliśmy z katechezą do szkoły i dobrze, ale podporządkowaliśmy się tym wszystkim normom, ocenianiu, metodyce lekcji itd. Koncentrujemy się na metodach dydaktycznych, a zaniedbujemy sprawę przekazu wiary i świadectwa. Dochodzimy więc do takiego absurdu, że uczeń ateista może mieć bardzo dobry stopień z religii. Księdzu nie wolno pytać o wiarę i praktyki religijne ucznia, nie ma do tego prawa, ponieważ to są prywatne sprawy ucznia. Poddaliśmy się więc modnym trendom, że uczniowi nie wolno narzucać przekonań, i doszliśmy do tego, że uczniowie po bierzmowaniu nie chodzą do kościoła na Mszę św. Niby osiągnęliśmy wielki sukces, ponieważ niemal wszystkie dzieci w podstawówce uczęszczają na lekcje religii (w liceach jest trochę gorzej), ale z tego nie wynika, że mamy świadków wiary.

Jednak wielką szansą znalezienia duchowości dla ludzi świeckich są ruchy. One pojawiły się w czasach PRL, gdy Kościół był prześladowany. Na oazę w archidiecezji krakowskiej jeździło wówczas 15 tys. młodzieży. Dziś – 1,5 tys.

Co się stało?

– Wzrosła cena za rekolekcje, ponieważ wymagania wobec domów rekolekcyjnych poszły w górę. Wiele domów zlikwidowano, bo nie były w stanie sprostać wymaganiom sanepidu. Pojawiły się też nowe ośrodki, które oferują lepsze warunki. Ruchy jednak muszą wrócić do pierwotnej zasady – pracy w ciągu roku i wyjazdów wakacyjnych ze specjalnym programem formacyjnym. W latach 80. w każdym dekanacie był ksiądz odpowiedzialny za Ruch Światło-Życie. Powinniśmy do tego wrócić, ponieważ ten ruch wyrósł z polskiej gleby i przyniósł dobre efekty. Wielu polityków przyznaje, że właśnie w oazach otrzymało formację duchową i religijną. Tam nauczyli się kontaktu z rzeczywistością nadprzyrodzoną, gdyż oaza to daje. Uczy modlitwy, spędzania czasu przed Bogiem, uczestniczenia we Mszy św., brania udziału w życiu wspólnoty. Z drugiej strony oaza uczy wspólnotowego działania. Ruch Światło-Życie ma najgłębszy program formacyjny. Tam jest formacja do Pisma Świętego, formacja liturgiczna do wspólnotowego przeżywania Eucharystii. Oazy rodzin formują małżeństwa, można tam dzielić się doświadczeniami życia duchowego.

Solidną formację daje neokatechumenat. Wielka rzesza ludzi należy do Kół Żywego Różańca, które inspirują się św. Ludwikiem Grignion de Montfortem. Duchowo pociągający jest ruch franciszkański, także świecki Karmel przyciąga wielką liczbę wiernych. Może te formy trzeba dziś trochę ożywić, bo czasem wydają się skostniałe.

Nadzieja na przyszłość, na duchowość, jest w ruchach.

W motu proprio „Porta Fidei” ogłaszającego Rok Wiary Benedykt XVI przypomina jednak, że pierwszym miejscem przekazywania wiary jest parafia. Parafia ma własne struktury, ale musi wziąć pod swój dach ruchy, wówczas będzie docierać do ludzi w o wiele większym stopniu, niż gdy poprzestanie na podstawowej ewangelizacji.

Trzeba popracować też nad duchowością kapłanów, bo wielu z nich staje się urzędnikami „pana B”. Gdy śpiewał te słowa kabaret Olgi Lipińskiej, oburzaliśmy się, że nas, księży, tak nazywają. Dziś widzimy, że była w tym racja. Kancelaria czynna jest do 16, a jeśli ktoś przyjdzie kwadrans później, to nie zostanie przyjęty. Ale czas ludzi tradycyjnie pobożnych, niosących ofiarę do Kościoła, się kończy. Księża, którzy wchodzą do ruchów, dotrą do ludzi i sami też na tym skorzystają, bo zetkną się z głęboką duchowością.

Jeżeli ktoś szuka duchowości, powinien przyłączyć się do jakiejś wspólnoty, do ruchu.

Z ks. prof. Janem Machniakiem rozmawiała Alina Petrowa-Wasilewicz

Tekst pochodzi z Wiadomości KAI

Zaprenumeruj ekai-tygodnik!

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code