"Tygodnik Powszechny"

Papież wśród nas

Spread the love

PAPIEŻ WŚRÓD NAS

Marek Zając z Rzymu

Dlaczego wynik głosowania zgromadzonych w Sykstynie elektorów tak trudno przewidzieć?Konklawe jak w soczewce skupia naturę i historię Kościoła, który Boskie łączy z ludzkim. Wierzący powie, że ludzkie kalkulacje są pozbawione sensu tam, gdzie działa Duch.

Mrużymy oczy w oślepiającym słońcu i wpatrujemy się w Sykstynę – wciśniętą między Bazylikę św. Piotra i Pałac Apostolski. Trudno uwierzyć, że tak nijaka architektura kryje we wnętrzu dzieło tak monumentalne i genialne. Ale na Sykstynę patrzymy nie po to, aby dumać nad banalną prawdą, że nie wolno sądzić po pozorach. W sobotnie południe na dach wspięło się dwóch strażaków, by zamontować komin. Najwyższa pora. Od samego rana w kolejnych wejściach na żywo kanadyjski dziennikarz musiał w akcie desperacji opowiadać, że w Rzymie świeci słońce, a turyści spacerują po placu św. Piotra. Teraz ma wreszcie świeży temat.

– Tu się nic nie dzieje – kiwa głową technik z jego ekipy. – Nic nie wiadomo. Milczą. Na szczęście we wtorek jest Msza o wybór papieża, a po południu zaczyna się kon-klawe. Ale potem zamkną się w Sykstynie i znowu nic.
Rzeczywiście – właściwie nic się nie dzieje. Ale jednocześnie czujemy, że dzieje się coś istotnego. W przeciwnym razie nie stalibyśmy jak kołki na tym placu. Czujemy, że dzieje się historia.

SZYKUJCIE SIĘ

NA ŚW. JÓZEFA

Początkowo rzymskie wróble ćwierkały, że konklawe rozpocznie się w poniedziałek, ale jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem terminu pojawiła się nowa data – 12 marca, wtorek. Tego dnia odbędzie się jedno głosowanie, w kolejnych – po cztery. Kiedy poznamy nowego papieża? Oczywiście nie wiadomo, ale biorąc pod uwagę najnowszą historię Kościoła, za dłuższe uchodzi już konklawe trzydniowe. Zarówno wśród dziennikarzy, jak duchownych panuje przekonanie, że biały dym zobaczymy jeszcze przed weekendem. A Msza inaugurująca pontyfikat? Początkowo mówiło się o niedzieli. Ale teraz znowu zaskakująco współbrzmią dziennikarze i kurialiści: uroczysty początek nowego pontyfikatu nastąpi w przyszły wtorek, 19 marca – w uroczystość św. Józefa, opiekuna Jezusa. Chodzi nie tylko o rangę owego dnia w liturgicznym kalendarzu, ale też o ukłon w stronę emerytowanego papieża – Józefa Ratzingera.

No dobrze, ale kto? Jeśli chodzi o profil, właściwie wszyscy kardynałowie, którzy publicznie zabrali głos, powiedzieli to samo: dobry pasterz i rzutki administrator. Pierwsze jest oczywiste, drugie potwierdza, że Kurię Rzymską czeka może nie remont generalny, ale gruntowny – na pewno.

A nazwiska? Oto dość reprezentatywna dla medialnego mainstreamu dziesiątka według BBC, kolejność – w odróżnieniu do poprzedniego numeru „TP” – absolutnie przypadkowa: Scola z Mediolanu, Dolan z Nowego Jorku, Tagle z Manilii, Turkson z Ghany. Następny Włoch – Ravasi, a także Argentyńczyk z włoską krwią w żyłach – Sandri, Schönborn z Wiednia, Ouellet z Kanady, Scherer z Brazylii. Oraz jeszcze jeden kandydat znad Amazonki: João Braz de Aviz.

Dopóki faktyczny wybór się nie zacznie, dziennikarze w najlepsze relacjonują wyścig kompletnie wirtualny. Niezwykle emocjonujący, chociaż zapewne oderwany od rzeczywistości. Na czele peletonu długo jechał wskazany ponoć przez ustępującego papieża Scola, lecz było jasne, że po kilku dniach musi nastąpić przykuwająca uwagę publiki nieoczekiwana zmiana. Zresztą historia konklawe pokazuje, że często najskuteczniejszą metodą na zatopienie papabile jest rozgłaszanie wszem i wobec, że wybór ma już w kieszeni. Chwilowo na czoło wysunął się więc kard. Scherer, ale to postać mało barwna i peleton szybko skasował ucieczkę. Teraz znowu prowadzi metropolita Mediolanu, na plecach jednak czuć musi – oczywiście wedle prasy – oddech konkurentów.

Andrea Tornielli, który za pontyfikatu Benedykta wybił się na jednego z czołowych watykanistów, twierdzi, że jest trzech najpoważniejszych kandydatów: Scola, Scherer, Ouellet. Ci kardynałowie dostaną najwięcej głosów w pierwszym głosowaniu. Jeżeli żaden nie osiągnie przewagi, Tornielli wskazuje na kilku innych purpuratów, m.in. Erdö z Budapesztu czy lubianego i cenionego przez vox populi kard. Seana Patricka O’Malleya z Bostonu.

Kłopot w tym, że medialne typowania są niezwykle rozproszone, a przede wszystkim – rzadko się sprawdzają. Ks. Przemysław Śliwiński, który przyjechał do Rzymu studiować na Uniwersytecie Świętego Krzyża, kończy właśnie pracę doktorską o obrazie sześciu ostatnich konklawe w prasie Włoch, USA i Polski. Sześciu ostatnich, w tym także obecnego. I okazuje się, że dziennikarskie spekulacje niemal nigdy nie są trafione.

Oczywiście w 2005 r. nazwisko Ratzingera pojawiało się na listach papabili najczęściej. – Kiedy jednak przeprowadziłem analizę jakościową, a nie ilościową – tłumaczy ks. Śliwiński – okazało się, że Bawarczyka owszem wymieniano, ale na ogół z zastrzeżeniem, że nie ma większych szans. Powszechnie stawiano na kard. Dionigiego Tettamanziego z Mediolanu. Tymczasem po konklawe dziennikarze ogłosili, że wybór był oczywisty. Przecież Ratzinger był ich murowanym faworytem!

STRUMYK I OCEANY

Na bezrybiu i rak ryba. Królestwo za informację. Chociażby niepotwierdzoną. Pół informacji. Nawet plotkę. Jakie frakcje? Czyje akcje idą w górę? Kurialiści kontra reszta świata? Włosi kontra Latynosi? Sodano kontra Bertone? A może wybór ustawią jak zwykle doskonale zorganizowani Amerykanie?

Dni poprzedzające konklawe to przepaść. Gigantyczna dysproporcja między mizernym strumykiem informacji cieknących z Watykanu a medialną potrzebą całych oceanów, którymi zalać trzeba szpalty i anteny. Tym razem przepaść między podażą i popytem jest nawet głębsza niż zwykle. Po aferze VatiLeaks Stolica Apostolska sugeruje purpuratom podwójną ostrożność.

Wywiad z kardynałem? To rzadkość. Z reguły ledwo można dostrzec twarz za przyciemnioną szybą samochodu. Początkowo amerykańscy purpuraci regularnie spotykali się z prasą, ale wkrótce z tych briefingów zrezygnowali. Jak to zwykle bywa, wersje są dwie. Sensacyjna, opowiadana z miną człowieka dobrze poinformowanego i nienaiwnego – wsteczna kuria obsadzona przez skłonnych do intryg Włochów naciskała na otwartych i nowocześnie myślących Amerykanów. Ci się ugięli, ale nie wybaczą upokorzenia. Odwet wezmą na konklawe. No i wersja uspokajająca: purpuraci zza Oceanu sami uznali, by nie wychodzić przed szereg, skoro kardynałowie z innych krajów nie spotykają się z dziennikarzami. Kto wie, może obie wersje się nie wykluczają?

Chwilową sensację wzbudził kard. Philippe Barbarin z Lyonu, który przez Tybr przyjeżdżał do Watykanu na rowerze. Gdy przed ośmioma laty pieszo chodził na poprzedzające konklawe kongregacje generalne, po drodze zdołał udzielić „Tygodnikowi” dłuższego wywiadu.

Oświadczył wtedy z rozbrającym uśmiechem: „Nie lubię mówić o Kościele: gdy Kościół przesadnie zajmuje się sobą samym, nigdy nie wychodzi mu to na dobre. Lubię natomiast mówić o Bogu, bo Kościół jest sługą Boga i sługą ludzi. Lubię mówić o ubogich, o dzieciach, o Trzecim Świecie”. Czy dziś powtórzyłby to samo? Cóż – wiadomo tylko tyle, że od czasu do czasu pojawia się na listach papabili. Ale jako kandydat raczej z trzeciego szeregu. Czarny koń, który ma szansę, gdy konklawe potoczy się wedle scenariusza à la Wojtyła. Czyli impas między dwoma faworytami, jak w 1978 r. między kardynałami Sirim i Benellim – i wtedy wysuwa się zaskakującego kandydata.

Wystąpienia purpuratów podczas kongregacji? Były tajne, choć prasa kipiała od przecieków. Przez kilka dni dominowało przekonanie, jakoby między kurialistami a kardynałami reprezentującymi pozawatykańskie universum wybuchła wojna. Pierwsi dążyć mieli do jak najszybszego startu konklawe i przeforsowania z góry ustalonego kandydata. Drudzy nie chcieli się podporządkować napisanemu pod dyktando kurii scenariuszowi. Żądali przedłużenia debaty nad stanem Kościoła, lepszego poznania ewentualnych kandydatów, ba – nawet ujawnienia raportu trzech kardynałów o aferze VatiLeaks, który decyzją Benedykta XVI poznać ma wyłącznie jego następca.

Bzdura – twierdzą moi rzymscy rozmówcy. Kurii również nie spieszyło się do wyboru nowego papieża, a linie podziału trudno określić. Dowodem jest fakt, że wbrew spekulacjom watykanistów konklawe nie zaczęło się jeszcze w miniony weekend, co świadczyłoby o rzekomym zwycięstwie kurialistów – ani nie rozpoczyna się z dużym poślizgiem, czego ponoć domagała się reszta świata. Nawet watykański rzecznik ks. Federico Lombardi poczuł się zobligowany do dementi, oczywiście wyrażonego nie wprost. Poinformował mianowicie, że za datą rozpoczęcia konklawe głosowała miażdżąca większość, a nawet podał szacunkowy stosunek głosów: dziesięć do jednego.

Miałkość większości spekulacji, budowanie piętrowych konstrukcji na lotnych piaskach obnaża też sprawa kard. Kazimierza Nycza, jednego z dwóch purpuratów przybyłych na kongregacje z kilkudniowym opóźnieniem. Ich zwłokę próbowano tłumaczyć jako sprytny ruch antykurialistów, mający opóźnić start konklawe. A wystarczyło sprawdzić, że w Warszawie odbywało się 361. zebranie plenarne Konferencji Episkopatu Polski, na którym metropolita warszawski musiał zreferować wynegocjowany z rządem kompromis na temat likwidacji Funduszu Kościelnego. Rzym Rzymem, ale Kościół w Polsce ma własne – i to naprawdę pilne – sprawy. Zresztą Episkopat dyskutował też nad ponownym, jeszcze ostrzejszym w tonie wyrażeniem poparcia dla walki Telewizji Trwam o miejsce na cyfrowym multipleksie. Nota bene dyskusja była ponoć gorąca, choć – jak wiemy – górę wzięli zwolennicy
o. Rydzyka.

„Tygodnikowi” w Rzymie udało się potwierdzić dwa fakty dotyczące przebiegu kongregacji. Otóż kurialiści za wszelką cenę nie chcieli stworzyć wrażenia, że krępują dyskusję. Do głosu mógł zgłosić się każdy. I zgłosili się… wszyscy albo prawie wszyscy kardynałowie. To zaś oznacza, że kolegium dostrzegło powagę położenia, w którym po rezygnacji Benedykta XVI znalazł się Kościół. Po drugie, niektórzy kardynałowie przemawiali nawet dwa razy. Czyli – była polemika.

LEON, PIOTR I PIUS

Dlaczego wynik głosowania zgromadzonych w Sykstynie elektorów tak trudno przewidzieć? Wierzący odpowie, że ludzkie kalkulacje są pozbawione sensu tam, gdzie działa Duch. Konklawe jak w soczewce skupia naturę i historię Kościoła, który Boskie łączy z ludzkim.

Za przykład niech posłuży wybór nowego imienia przez papieża. Skąd się to wzięło, co się kryje za tym zwyczajem? Wydaje się, że chodzi przede wszystkim o teologię. Nawiązanie do sceny, gdy Jezus zmienia imię Szymona, syna Jony i brata Andrzeja, rybaka znad Jeziora Galilejskiego, na Kefas, Piotr – skała, która posłuży za oparcie dla rodzącego się Kościoła.

To prawda, ale… Początki tradycji przyjmowania nowego imienia, która dopiero z czasem nabrała głębi i symboliki – są banalne. Jako pierwszy zmiany dokonał Jan II w 533 r. Przed wyborem nazywał się Merkury, ale stwierdził, że biskupowi Rzymu nie przystoi kojarzyć się z pogańskim bogiem. Imię zmienił także Jan XIV, dotychczasowy Piotr – ten z kolei uznał, że obejmując urząd, nie jest godzien zwać się tak jak pierwszy spośród równych Apostołów. Byli też papieże, którym już w średniowieczu nieobce były zasady PR. Zmieniali imię, bo ich chrzcielne okazywały się zbyt trudne do wymówienia w całym chrześcijańskim świecie. Z czasem wyjątki stały się regułą. Ale jeszcze w 1555 r. Marceli II pozostał przy starym imieniu.

Powtórzmy: tak często dzieje się w historii Kościoła – po wiekach, z prozaicznych, zdawałoby się, początków wypływa na powierzchnię głębszy sens. Bóg cierpliwie pisze prosto po liniach krzywych. Jednak dziś zmiana imienia to nie tylko tradycja przypominająca apostolską sukcesję, którą katolicyzm troskliwie pielęgnuje i mocno podkreśla. Nowe imię to także program rozpoczynającego się pontyfikatu w pigułce. Sygnał, w jakim kierunku żeglować chce nowy papież. Nomen est omen. W 1978 r. wszyscy zastanawiali się, czy na tronie Piotrowym zasiądzie Jan XXIV czy Paweł VII. Czyli: czy nowy papież złapie mocny wiatr w żagle i obierze odważny kurs inicjatora Soboru, czy wybierze ostrożniejszy szlak wzdłuż brzegu wzorem Giovanniego Battisty Montiniego? Wybrany w błyskawicznym konklawe Albino Luciani zdecydował się na krok bez precedensu i jako pierwszy w dziejach przyjął imię podwójne. Jan Paweł. I było już jasne, że ster uchwycił papież jedności.

Jakie imię przyjmie następca Benedykta XVI, który w nawiązaniu do poprzednika noszącego identyczne imię chciał być papieżem pokoju, a wzorem świętego mnicha z Nursji – wskrzesić w Europie unikalne przymierze wiary i rozumu, modlitwy i intelektu?

Skoro nie przenikniemy zamysłu Ducha – sprawdźmy, co u bukmacherów. Wprawdzie w 1591 r. Grzegorz XIV bullą „Cogit nos” zabronił pod karą ekskomuniki wszelkich interwencji zewnętrznych w przebieg konklawe, włączając w to również zakłady przyjmowane przez rzymskich bankierów – ale ludzka słabość wzięła górę nad literą prawa. Dziś można obstawiać nie tylko to, kto zostanie papieżem. Ostrożniejsi mogą typować jedynie np. jego narodowość. Albo długość konklawe. Bądź imię, które wybierze następca Benedykta.

By uniknąć oskarżeń o kryptoreklamę, opuśćmy zasłonę milczenia na nazwę chyba najpopularniejszego koncernu bukmacherskiego, który przyjmuje papieskie zakłady. Dość powiedzieć, że to profesjonaliści pełną gębą – wysyłają do Rzymu kilku agentów, których zadaniem jest gromadzić i analizować wszelkie informacje, plotki i przecieki, aby błyskawicznie modyfikować stawki. Na konlawe w kwietniu 2005 r. hazardziści postawili w sumie 200 tys. funtów. Początkowo za jednego wyłożonego na kard. Ratzingera można było otrzymać aż dwanaście. Na dzień przed początkiem konklawe wygraną obniżono do zaledwie trzech. Panowie – chapeau bas.

A zatem – jakie imię zdaniem bukmacherów usłyszymy z ust kardynała protodiakona Jean-Louis Taurana, gdy na głównym balkonie Bazyliki św. Piotra już za kilka godzin albo dni zapowie nowego papieża? Na szczycie listy: Leon XIV. Oraz – uwaga! – Piotr II. Pierwszy typ powtarza spekulacje watykanistów, którzy twierdzą, że kolejny sługa sług Bożych będzie inspirował się pontyfikatem Leona XIII i na nowo zdefiniuje relacje Kościoła ze światem. Ale Piotr? To byłby krok bezprecedensowy, szaleńczo odważny – może wręcz prowokacyjny? Czyżby trzeźwo kalkulujący bukmacherzy dali się uwieść słynnym proroctwom św. Malachiasza, czyli fałszywce z XVI w., która zapowiada nadejście Piotra II Rzymianina i upadek Wiecznego Miasta? Albo – jak interpretują pesymiści – koniec Kościoła. Bądź – zdaniem kompletnych czarnowidzów – wręcz koniec świata?

Trzecie miejsce zajmuje Pius, czwarte – Jan Paweł. Benedykt jest dopiero siódmy; przegrywa jeszcze z Grzegorzem i Janem. Ciekawe, że tak nisko ocenia się prawdopodobieństwo, by nowy papież wyraził wolę kontynuowania tak nietypowo przerwanego pontyfikatu. Może eksperci od zakładów nieco psychologizują i przypuszczają, że następca Benedykta wolałby uniknąć nawet cienia podejrzeń, że emerytowany papież kieruje Kościołem z tylnego siedzenia.

ŚCIGANI

Rozpoczynamy polowanie na polskich kardynałów. W sobotę watykański rzecznik informuje, że nazajutrz purpuraci będą odprawiać Msze w rozsianych po Rzymie kościołach tytularnych. Próbujemy się dowiedzieć, kiedy w bazylice św. Sylwestra i św. Marcina liturgię celebrować będzie kard. Nycz. Może w kazaniu padną ważne słowa? Może warszawski metropolita udzieli krótkiego wywiadu, wychodząc z zakrystii? Do północy telefon jednak milczy.

Rano – wiadomość. Kardynałowie Nycz i Dziwisz zrezygnowali z Mszy w swoich rzymskich kościołach. Podobno jadą do Mentorelli, jednego z najstarszych sanktuariów maryjnych we Włoszech. Położonego zaledwie 60 km na wschód od Rzymu, ale za to na kompletnym odludziu.

To tam w grocie miał wedle tradycji schronić się św. Benedykt, zanim udał się do Subiaco i zmienił oblicze Europy. Mentorella stała się jednym z ulubionych miejsc Jana Pawła II.

Przybył tam po raz pierwszy podczas Soboru Watykańskiego II, a potem odwiedzał przy każdym pobycie w Wiecznym Mieście. Przed dębową figurą Maryi z dzieciątkiem na kolanach, wyrzeźbioną pewną ręką w XII w., modlił się na kilka dni przed październikowym konklawe w 1978 r. Potem wracał wielokrotnie jako papież, czasem nawet wymykając się niepostrzeżenie z Watykanu – po raz pierwszy przyjechał jednak oficjalnie, w niecałe dwa tygodnie po wyborze. Hmm…

Można się było domyślać, że polscy kardynałowie pojadą tam właśnie w niedzielę. Dzień wolny od obrad kongregacji, tuż przed rozpoczęciem konklawe.
I my jedziemy samochodem po krętych drogach Gór Prenestyńskich, przez skupione wokół starych kościołów miasteczka zawieszone na stromych zboczach. Potem wjeżdżamy na dźwigające się ku górze serpentyny, które przecinają już tylko puste przestrzenie porosłe suchymi krzewami i poprzecinane bielejącymi skałami. Niby blisko, a jedzie się prawie dwie godziny. Raz po raz pojawia się krajobraz podobny do naszych Pienin. Karolowi Wojtyle musiało się tu podobać.

Kiedy docieramy do sanktuarium znajdującego się pod opieką polskich zmartwychwstańców – kardynałów już nie ma. A było ich nawet trzech: Stanisław Dziwisz, Kazimierz Nycz i Stanisław Ryłko. Pozostał wpis w księdze pamiątkowej: „Bardzo dziękujemy za życzliwe jak zawsze przyjęcie. Prosimy o modlitwę o dobry wybór następcy św. Piotra”.

Szykujemy się do odjazdu, ale na parking wjeżdżają kolejne samochody. To kardynałowie Miloslav Vlk (czytaj str. 6), Walter Brandmüller i Joachim Meisner. Ten ostatni to jedyny w tym gronie elektor. Dopiero w pierwszy dzień tegorocznego Bożego Narodzenia skończy 80 lat i straci prawo głosu na konklawe. Czekamy, aż wstanie z klęczek i pytamy, dlaczego przyjechał do Mentorelli.

Odpowiada krótko: – Pomodlić się do Matki Boskiej, byśmy na konklawe nie robili głupot.

Marek Zając z Rzymu

Tekst pochodzi z „Tygodnika Powszechnego”

W najnowszym “Tygodniku Powszechnym” :

Kim jest Piotr? – “Tygodnik” na konklawe
Broad Peak – niebo i piekło: rekonstrukcja tragedii, moralność gór, szkoła cierpienia, głosy himalaistów
Prymas Muszyński broni ojca Ludwika Wiśniewskiego

Zaprenumeruj e-tygodnik!

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code