"Tygodnik Powszechny"

Urok habitu

Spread the love

UROK HABITU

Dariusz Piórkowski SJ

Życie zakonne powinno być szkołą umiaru, którego zachodnia cywilizacja potrzebuje, aby przetrwać.

Według danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego w ubiegłym roku do zakonów męskich zgłosiło się w Polsce 164 mężczyzn (liczba ta nie uwzględnia świeckich instytutów życia konsekrowanego). W seminariach kształciło się 935 kleryków zakonnych i 145 braci zakonnych. Dla porównania: w 2006 r. liczba ta wynosiła 1803. Do zakonów żeńskich wstąpiło w zeszłym roku 209 kobiet – jeszcze siedem lat temu było ich ponad dwukrotnie więcej. Czy zmniejszenie liczby osób zakonnych oznacza, że życie konsekrowane odchodzi do lamusa?

CHARYZMATY PRZEMIJAJĄ

Liczb nie należy lekceważyć. Jednak nawet wysokie słupki w tabelkach nie świadczą o żywotności i jakości życia konsekrowanego. Spadek powołań to znak ambiwalentny; swoiste „miejsce teologiczne”, któremu trzeba się starannie przyjrzeć.

Myślę, że Bóg wzywa Kościół do gruntownej refleksji i redefinicji tych form życia zakonnego, które „były od zawsze”, ale z różnych powodów nie spełniają dziś swojego zadania. I to niekoniecznie wskutek lenistwa ich członków. Często zapominamy, że charyzmaty zakonne wzbudzane są przez Ducha św., by odpowiadać na wyzwania konkretnych czasów. Forma odpowiedzi jest więc uwarunkowana historycznie, a nie utwierdzona na wieki wieków.

Niektóre charyzmaty, choć szacowne i wiekowe, są zbyt „specjalistyczne”. Albo nawet przemijają, ponieważ nie przystają do złożonych problemów współczesności. Inne z kolei wymagają ożywienia i odpowiedniej adaptacji.

Przyczyny obecnego kryzysu są złożone. Niektóre wspólnoty, także w Polsce, stały się zbyt ociężałe i „ukościelnione”. Mam na myśli nie tyle konieczną aprobatę władzy kościelnej, co zbytnią klerykalizację, instytucjonalizację, a czasem wręcz infantylizację życia zakonnego. Ta ostatnia cecha przejawia się m.in. w osobliwej koncepcji posłuszeństwa, które rzekomo nakazuje osobie konsekrowanej zrzec się rozumu i wolności, a Boga uznać za „Wielkiego Sterowniczego”, regulującego każdy detal życia.

Te przypadłości skłaniają do tego, by podtrzymywanie struktur, domów i nieadekwatnych już dzieł stawiać wyżej niż wytyczanie nowych dróg i podejmowanie apostolskiego ryzyka. Nie dziwmy się, że właśnie z tego powodu więcej jest w zakonach obrońców status quo niż mistrzów duchowych, ludzi pełnych gorliwości i twórczego niepokoju. Znamienne, że św. Franciszek z Asyżu nie był prezbiterem, a św. Ignacy Loyola przez długi czas po swoim nawróceniu nie planował przyjmować święceń, by zachować apostolską „mobilność”.

WIECZNOŚĆ – „TU” CZY „TAM”?

Podstawową misją osób konsekrowanych pozostaje przypominanie słowem i czynem o istnieniu rzeczywistości nadprzyrodzonej. Zadanie to może nie wydawać się niczym szczególnym. Jednak w naszych czasach przeczucie wieczności – „tamtego świata”, który według Ewangelii otwiera swoje podwoje przed człowiekiem już na „tym świecie” – wcale nie jest oczywistością. Dziś wieczność kojarzy się często z przedłużaniem najlepszych chwil z obecnego życia, zamkniętego w obrębie tego, co można doświadczyć zmysłami.

Dzieje się tak, ponieważ wzrost możliwości i posiadania w społeczeństwach zamożnych mami ułudą spełnienia i coraz bardziej zawęża horyzont ludzkiego przeznaczenia do tego świata. Na co dzień niewielu ludzi postrzega życie jako drogę mającą cel, który przekracza to, co można osiągnąć na ziemi. Wyznaczamy sobie raczej krótkoterminowe cele, które motywują do działania. Jak wobec tego oczekiwać czegoś więcej i podejmować decyzje na całe życie?

Odnoszę wrażenie, że sporo ludzi Zachodu żyje „na zewnątrz” siebie i jest znacznie częściej stymulowanych do działania przez czynniki zewnętrzne (media, reklamę, potoczne opinie) niż przez świadomy, osobisty wybór. Generał jezuitów, o. Adolfo Nicolás, zauważył w jednym z wystąpień, że współczesnemu człowiekowi najbardziej zagraża powierzchowność oraz brak żywego kontaktu z jego wnętrzem, co skutkuje aktywizmem i nieumiejętnością rozeznania, jakie możliwości działania wybrać, a jakie odrzucić.

Nie ulega wątpliwości, że nikłe rozeznanie wpędza człowieka w sidła niekończącego porównywania się i czyni go zakładnikiem roszczeniowej zachłanności, by „mieć wszystko w jednym fragmencie” – jak pisał von Balthasar. I w jednym momencie. Im więcej możemy zdobyć wymiernych dóbr, tym bardziej ulegamy presji osiągnięć, funkcjonalności, pragmatyzmu. Edukacja służy dziś niemal wyłącznie zdobyciu pracy, a nie uformowaniu człowieka. Młodzi ludzie boją się ryzyka, gdyż sądzą, że najpierw muszą mieć w pełni wyposażone mieszkanie, samochód, a dopiero potem będą w stanie zbudować trwałe relacje i zdecydować się na dziecko.

WARTOŚĆ DAJE ŁASKA

Niestety, podobne wpływy przenikają również do wspólnot życia konsekrowanego. Potępiana nierzadko świeckość ma miejsce także w niejednym zakonie. Niełatwo oprzeć się pokusie funkcjonalizmu i aktywizmu.

Zamknięcie się w klasztornych murach nie chroni automatycznie przed jałowością życia duchowego, wydrążającą również osoby konsekrowane.
Szczególną misję zakonów widziałbym dzisiaj w przedkładaniu prostego, bezinteresownego bycia i kontemplacji nad aktywne działanie. Jest to zadanie prorockie i kontrkulturowe. Jeśli chcemy, aby życie konsekrowane promieniowało na innych, należy położyć większy nacisk na szukanie i doświadczenie Boga w formacji początkowej i stałej. Za dużo jest dziś koncentrowania się na działaniu na zewnątrz, za mało – dzielenia wiarą we wspólnotach i głębszej modlitwy.

Osiągnięcie równowagi między pracą a modlitwą nie jest proste. Wymaga wysiłku, prób i błędów, a nade wszystko „utraty” czasu. Kiedy osoba konsekrowana zaczyna wierzyć, że to nie łaska kształtuje i nadaje wartość człowiekowi, lecz to, co on sam zdziała, szala przechyla się w stronę nadmiernej pracy. Tymczasem to na poziomie „bezproduktywnego” bycia otwieramy się na to, co najistotniejsze i decydujące w życiu. Trafnie wyraża to francuski myśliciel Fabrice Hadjadj: „Łaska nie domaga się naszej aktywności, łaska domaga się, by pozwolić Bogu działać w nas”.

ODZYSKAĆ IMPET

Wśród Polaków rośnie głód doświadczenia duchowego. Może nie są to tłumy, ale Kościołowi nie powinno przecież w pierwszym rzędzie chodzić o podnoszenie statystyk, lecz o budowanie wspólnot głębokiej wiary. To właśnie one mają moc przyciągania innych do Boga i Kościoła. Zakony kontemplacyjne mogłyby częściej oferować świeckim i duchownym kursy modlitwy, rekolekcje, zapraszać do przystani ciszy i skupienia, uczyć prostego bycia i duchowego rozeznania. A także wskazywać na wartość modlitwy, która prowadzi do spotkania, a nie jest tylko żmudnym, religijnym obowiązkiem. W przeciwnym wypadku to pole zostanie zagospodarowane przez „duchowościowy bigos”.

Z kolei zakony czynne i instytuty świeckie winny stwarzać swoim członkom możliwości uważniejszego wsłuchiwania się w problemy i tęsknoty małżeństw, młodzieży, osób samotnych, starszych, singli… Jednym z adresatów działań mogą być też ci, którzy nie poradzili sobie w procesie transformacji, jaka dokonała się w Polsce po upadku komunizmu. Nie da się tego osiągnąć, oczekując na ludzi w kościele. Trzeba do nich wyjść.

Powrót do prostego bycia i głębi modlitwy oznacza rozluźnienie więzów z przesadną instytucjonalizacją i materialną stroną życia zakonnego. Tradycyjne zakony muszą przede wszystkim na nowo przemyśleć, jak dziś należy przeżywać ślub ubóstwa, aby było ono bardziej czytelnym znakiem dla świata i wiernych. Co z tego, że ślubuje się ubóstwo, skoro zakonnikom w bogatszych społeczeństwach często niczego nie brakuje? Niewykluczone, że inaczej być nie może, jednak wobec tego należy zastanowić się, na czym ma polegać ewangeliczny radykalizm.

Nie mam na to pytanie gotowej odpowiedzi. Matka Teresa z Kalkuty kazała swoim siostrom zachować tylko po jednym sari i miednicy do osobistej toalety. Oczywiście, czasem trudno wyzbyć się wszystkiego. Obawiam się jednak „uduchowionego” ubóstwa, gdzie ma chodzić głównie o wewnętrzną wolność, która de facto nie wymaga rezygnacji z posiadania rzeczy materialnych. A przecież autentyczne ubóstwo oznacza także odczuwalny brak, niepewność i konieczność zaufania.

Wierzę, że życie konsekrowane ma jeszcze w Kościele i w świecie istotną rolę do odegrania. Kto wie, może życie konsekrowane powinno dzisiaj stać się szkołą umiaru, którego zachodnia cywilizacja potrzebuje, aby przetrwać?

Dariusz Piórkowski SJ

Tekst pochodzi z „Tygodnika Powszechnego”

W najnowszym “Tygodniku Powszechnym” :

Taniec jest dobry na wszystko
Kardynał i pigułka
O. Maciej Zięba: Ewangelia bez fundamentalizmu
Ks. Michał Heller o abp. Życińskim
Jonathan Littell w Syrii
Kill Bin Laden

Zaprenumeruj e-tygodnik!

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code