Katedra kłamstwa
Kryzys katolicyzmu w Irlandii
Tekst pochodzi z Miesięcznika "Znak"
Ks. Henry Martin
Brytyjski pisarz Evelyn Waugh miał kiedyś stwierdzić, że przeciętny Irlandczyk wierzy tylko w dwie rzeczy ostateczne: piekło i Stany Zjednoczone. To właśnie do tej krainy możliwości masowo emigrowali Irlandczycy w następstwie wielkiego głodu w latach 40. XIX w. „Piekło” można natomiast uznać za symbol tego, jak Kościół katolicki sprawował rząd dusz i umysłów wśród swoich wiernych przez większą część ostatnich 200 lat.
W 2011 r., jak na ironię w Święto Zwiastowania Pańskiego, wydawany w Belfaście dziennik „The Irish News” opublikował artykuł przepowiadający nieuchronny koniec Kościoła katolickiego w Irlandii. Podstawą były wyniki badań przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych, które dotyczyły przyszłości religii w różnych krajach, w tym Irlandii. Opierając się na matematycznych modelach prawdopodobieństwa i analizie danych socjologicznych, grupa amerykańskich naukowców przewidywała stopniowe zanikanie religii w Australii, Austrii, Czechach, Finlandii, Holandii, Irlandii, Kanadzie, Nowej Zelandii i Szwajcarii (wymienione w porządku alfabetycznym).
Wyniki te mogły sugerować, że gdyby nadwerężone instytucje religijne ostatecznie upadły, sama wiara nie byłaby w stanie znaleźć nowych form ekspresji. Innymi słowy, kres zorganizowanych form religii oznaczałby, że pozostałoby jedynie świeckie miasto [określenie będące tytułem książki Harveya Coxa – przyp. red.], bez miejsca na tęsknotę za religijnym dziedzictwem ludzkości.
Nie wdając się w takie dywagacje, chciałbym jednak przyjrzeć się w niniejszym artykule dramatycznej sytuacji, w jakiej znajduje się obecnie Kościół katolicki w Irlandii i spróbować wyjaśnić znacznie bardziej pesymistyczny wniosek, do jakiego doszli inni, a mianowicie, że trudno mówić o schyłku instytucji, która duchowo jest już od dawna martwa.
Podstawą takiej interpretacji najnowszej historii Irlandii jest twierdzenie, że w ciągu XIX w. Irlandczycy poświęcili swój rodzimy język gaelicki na rzecz języka swoich imperialnych sąsiadów i panów, co miało zwiększyć ich szanse przetrwania i awansu społecznego w świecie, w którym nieznajomość angielskiego stawała się coraz większym obciążeniem – prawnym, społecznym, gospodarczym i w konsekwencji politycznym. Później, w drugiej połowie XX w., wciąż walcząc nie tyle już o przetrwanie, ile o dobrobyt, Irlandczycy zaczęli wyrzekać się swojej religii, której wartość w codziennym życiu wydawała się wątpliwa z pragmatycznego punktu widzenia.
W tym świetle upadek katolicyzmu w Irlandii rozpoczął się, paradoksalnie, wraz z emancypacją katolików, której zwieńczeniem było uchwalenie przez parlament brytyjski aktu równouprawnienia katolików w 1829 r., znoszącego większość istotnych ograniczeń nałożonych na nich w Zjednoczonym Królestwie we wcześniejszych stuleciach, kiedy to cała irlandzka wyspa była jego częścią. Można oczywiście uznać, że taka ocena jest przesadnie surowa w stosunku do dumnej tradycji. A jednak aż się prosi przywołać w tym kontekście rozróżnienie sformułowane przez nieodżałowanego historyka Kościoła Jaroslava Pelikana: „tradycja to żywa wiara tych, którzy odeszli, a tradycjonalizm to martwa wiara tych, którzy jeszcze żyją” .
Można bowiem dojść do wniosku, że w ostatnich stuleciach „tradycjonalizm” stał się znacznie potężniejszym czynnikiem w irlandzkim katolicyzmie niż „tradycja”. „Żywa wiara tych, którzy odeszli”, czy też „wiara naszych ojców”, wciąż jest w stanie dawać siłę i faktycznie czyni to w życiu Irlandczyków. Ale u zbyt wielu irlandzkich katolików publiczne oblicze ich wiary zaczęło przypominać pośmiertną maskę, której grymas nie jest już w stanie wyrazić ani zrozumienia dla nowych czasów, ani żywej więzi z Prawdą.
Choć nie wszyscy podzielają ten punkt widzenia, wielu się z nim zgadza, co rodzi następujące pytanie: co doprowadziło do tego kryzysu w stosunkowo krótkim czasie w tak tradycyjnie katolickim kraju jak Irlandia? Nie ulega wątpliwości, że częściowo odpowiedzialne jest nadejście modernizmu. Nagromadzone zmiany kulturowe uderzyły w Irlandię znienacka, podczas gdy Europa miała na ich przyswojenie kilka stuleci. Nie doświadczywszy w pełni intelektualnego zamętu, jaki na kontynencie spowodowały reformacja i oświecenie, Irlandia okazała się mniej lub bardziej bezbronna, gdy w drugiej połowie XX w. siły modernizmu rzuciły na kraj, a w szczególności na Kościół katolicki, swój sekularyzujący, pozbawiający złudzeń urok. Innymi słowy, niezależnie od ostatniej fali skandali, które wstrząsnęły katolicyzmem na całym świecie, Kościół w Irlandii u schyłku XX w. i tak znalazłby się w niemałych tarapatach.
Obecny kryzys w Irlandii może mieć po części również bardziej konkretne przyczyny. Trudno bowiem nie dostrzec związku między rozwojem katolicyzmu w Irlandii a jej stosunkiem do najbliższego sąsiada, Anglii. Teoretyczne panowanie Anglików w Irlandii, sięgające czasów normańskich (od początku XII w.), stało się znacznie bardziej odczuwalne w ciągu dwóch burzliwych stuleci po reformacji. Niewątpliwie dla większości mieszkańców wyspy angielska władza była z gruntu obca. O ile irlandzcy protestanci – od czasu do czasu z wyjątkiem prezbiterian – na ogół nie widzieli nic niestosownego w związkach z Anglią, o tyle katolicy nie podzielali takiego punktu widzenia.
Z zasady postrzegali oni protestancką Anglię jako najeźdźczą, „cudzoziemską” siłę sprawującą kontrolę nad życiem w Irlandii, co na co dzień znajdowało swoje potwierdzenie w ograniczeniach obywatelskich, bardziej i mniej istotnych, które monarchia nakładała na katolików. Taki stosunek wytworzył z kolei w umysłach irlandzkich wyznawców katolicyzmu emocjonalną czy też psychologiczną pustkę w miejscu obywatelskiej lojalności wobec ustanowionej władzy i utożsamiania się z autorytetem państwa.
I zdaje się, że właśnie w tę pustkę wkroczył w sposób naturalny i z prawdziwym zapałem Kościół katolicki, gdy tylko emancypacja katolików stała się faktem w 1829 r. Wprawdzie w jej efekcie duchowieństwo katolickie, w szczególności wyższe, zyskało władzę i prestiż, byłoby jednak zbytnim uproszczeniem twierdzić, że sytuacja została narzucona irlandzkim katolikom przez despotyczne duchowieństwo. Istniało bowiem ciche porozumienie między świeckimi a nowo zdobytą władzą Kościoła: ci pierwsi mogli w pewnym sensie pośrednio współuczestniczyć we władzy duchowieństwa w opozycji do władzy protestanckiej. W praktyce oznaczało to, że jeśli protestancki właściciel ziemski miał duży dom, biskup katolicki miał swój pałac, a katolicki proboszcz miał najlepszy dom w parafii. Stawiało go to na równi z miejscowym pastorem.
W XX w. irlandzcy katolicy mogli dodatkowo poszczycić się wywodzącymi się z ich kraju ruchami misjonarskimi, które przyczyniły się do zbudowania swego rodzaju „zamorskiego imperium duchowego”, co jeszcze bardziej wzmocniło irlandzkie poczucie wartości i siły na arenie międzynarodowej. W niczym nie przypominało to czasów, gdy rdzennym Irlandczykom groziła zagłada na ich własnej ziemi.
Karykaturalne byłoby oczywiście twierdzenie, że w XIX i XX w. w Irlandii biskupi katoliccy posiadali władzę absolutną. Jak się jednak wydaje, kolejne wydarzenia potwierdziły, że była to władza większa, niż było to korzystne czy to dla nich samych, czy dla Ewangelii, do której głoszenia zostali powołani. W tym miejscu nieuchronnie przychodzi na myśl uwaga lorda Actona, że o ile władza demoralizuje, o tyle władza absolutna demoralizuje absolutnie.
Nie byłoby jednak dalekie od prawdy stwierdzenie, że obawa przed wytępieniem była głęboko zakorzeniona w irlandzkim katolicyzmie od czasu kataklizmów w XVI i XVII w., kiedy to rdzenna ludność katolicka spotykała się z brutalnością, była wypędzana do najuboższych części kraju i aby powiązać koniec z końcem, musiała pracować – właściwie jako chłopstwo pańszczyźniane – na ziemi należącej do swoich „cudzoziemskich”, „obcych” panów. Z kolei ta obawa prawdopodobnie w dużym stopniu ukształtowała postawę cechującą w ostatnich stuleciach irlandzkich biskupów katolickich, dla których priorytetem, jak się wydaje, stało się przetrwanie i umocnienie.
Innymi słowy, nie wolno było nigdy więcej dopuścić, by groźba zagłady wróciła. Co więcej, podczas tzw. ucieczki hrabiów w roku 1607, najbardziej wpływowa część katolickiej arystokracji w Irlandii zbiegła na kontynent europejski, by już nigdy nie powrócić – szukała ona sprzymierzeńców w próbie odbicia swych ziem w przyszłości, co okazało się bezowocne. W efekcie Kościół katolicki stał się de facto jedyną reprezentującą rdzenną ludność instytucją, która starała się dopilnować, by koszmar z XVI i XVII w. nie powrócił. Dlatego stworzenie warstwy świeckiej mogącej przewodzić społeczeństwu stało się nadrzędnym celem stojących na czele Kościoła katolickiego biskupów, którzy od momentu emancypacji katolików usiłowali czuwać nad procesem przejścia od przetrwania do rozwoju i umocnienia.
W tej sytuacji istotną kwestią stała się edukacja i w równym stopniu nadzór nad nią. Nie chodziło tu jednak o edukację rozumianą jako poszukiwanie sensu życia czy punkt wyjścia do polepszenia jakości ludzkiej egzystencji – takie luksusy były instynktownie odrzucane, gdyż odwracały uwagę od bardziej pilnych zadań szkoły jako narzędzia w walce o przetrwanie. Wykształcenie rozumiano domyślnie jako środek do zdobycia pozycji i wpływów społecznych, gospodarczych i w końcu politycznych. Kolejne nieszczęście, które dotknęło rdzennych Irlandczyków w postaci wielkiego głodu w połowie XIX w., jedynie wzmocniło takie postawy.
Dobrze obrazuje je reakcja irlandzkich biskupów, gdy tuż po wielkim głodzie przybył na wyspę John Henry Newman, snując idealistyczne plany utworzenia katolickiego uniwersytetu, w którym kultywowano by życie umysłowe, niemalże wyłącznie dla niego samego. Choć przybył na zaproszenie biskupów, jego propozycję potraktowali oni w najlepszym razie pobłażliwie, a w najgorszym oschle. Uczelnia ufundowana przez Newmana wciąż istnieje i kwitnie jako University College Dublin (UCD), ale jego marzenie nigdy się nie spełniło. Istotnie wydaje się, iż niedawne próby dopatrzenia się przez władze uniwersyteckie jakiegoś rzeczywistego związku między fundacją Newmana a obecną instytucją wynikały jedynie z chęci przyciągnięcia amerykańskich sponsorów magią nazwiska fundatora i nie miały uzasadnienia w wyraźnej ciągłości historycznej.
Próba zrozumienia kontekstu, w którym katolicyzm stał się istotną siłą polityczną w dziewiętnastowiecznej Irlandii, nie oznacza w żadnym wypadku umniejszania wad katolickiego kierownictwa w ostatnich stuleciach. Nie chodzi bowiem o to, że „tout comprendre, c’est tout pardonner” (wszystko zrozumieć to wszystko przebaczyć). Równie nieuprawnione byłoby jednak stwierdzenie za Nietzschem , że „tout comprendre, c’est tout mépriser” (wszystko zrozumieć to wszystkim wzgardzić). Wątpliwą wartość ma mądrość post factum, jeśli sprowadza się do osądzania ludzi, którzy borykali się z niezmierzonymi siłami historii, zarówno w świecie zewnętrznym, jak i wewnątrz siebie samych.
* * *
Brytyjski pisarz Evelyn Waugh miał kiedyś stwierdzić, że przeciętny Irlandczyk wierzy tylko w dwie rzeczy ostateczne: piekło i Stany Zjednoczone. Te ostatnie odegrały istotną rolę w nowożytnej historii Irlandii. To właśnie do tej krainy możliwości masowo emigrowali Irlandczycy w następstwie wielkiego głodu w latach 40. XIX w. Ameryka miała również wpływ na brytyjską politykę wobec Irlandii przez większą część wieku XX. „Piekło” można natomiast uznać za symbol tego, jak Kościół katolicki sprawował rząd dusz i umysłów wśród swoich wiernych przez większą część ostatnich 200 lat. Zbyt często ci ostatni zmuszani byli do paraliżującego posłuszeństwa groźbą wiecznego potępienia, jeśli sprzeciwią się prawu ustanowionemu przez Kościół. W rezultacie na wyższych szczeblach hierarchii kościelnej – czy wręcz gdziekolwiek indziej w irlandzkim katolicyzmie – rzadko kiedy miało szansę zrodzić się krytyczne i przede wszystkim samokrytyczne nastawienie, co jest paradoksalne w kontekście całego nacisku, który Kościół kładzie na rachunek sumienia i wyznanie grzechów.
Dogmatyczne wprowadzanie wiary katolickiej, oparte na władzy i ocierające się o arogancję czy nawet despotyzm, przyniosło przykre skutki, które stały się boleśnie widoczne w ostatnich 20 latach, o czym świadczą litanie pytań i oficjalne raporty zlecane przez rząd. Rzuciły one światło na krzywdy wyrządzane dzieciom w kontrolowanych przez Kościół instytucjach, okrucieństwa seksualne popełniane przez niektórych katolickich księży i braci wobec osób słabych, którymi mieli obowiązek się opiekować, czy wreszcie poważne zaniechania obowiązków duszpasterskich przez urzędników kościelnych posiadających wiarygodne informacje o tych przestępstwach, nie robiących jednak nic albo w sposób czynny je ukrywających.
Te ponure szczegóły są obecnie nie do wykorzenienia ze współczesnej irlandzkiej świadomości. Z siłą tsunami zmiotły na bok prestiż Kościoła katolickiego w Irlandii i jednocześnie wszelkie nierozważne zaufanie do jego autorytetu moralnego. Onieśmielający gmach, jakim do niedawna był irlandzki Kościół katolicki, jawi się obecnie jako – cytując Unamuno – „katedra kłamstwa”, bądź zawalony domek z kart czy wreszcie budynek, którego imponująca fasada służyła za doskonałą zasłonę, ale który wewnątrz miał niewiele chrześcijańskiej treści.
W ciągu ostatnich 200 lat przez Irlandię przetoczyły się wielkie dyskusje dotyczące siły nurtów propapieskich w życiu irlandzkiego Kościoła w kontekście tendencji, powiedzmy, bardziej rodzimych, gallikańskich. Dysputy te – swego czasu, jak się wydaje, fundamentalne dla określenia prawdziwej tożsamości Kościoła – przyćmiło rozczarowanie katolicyzmem, rozprzestrzeniające się nieuchronnie wśród wszystkich warstw społecznych, czy to świeckich, czy duchownych. Oznaką niezadowolenia wśród duchowieństwa jest utworzenie irlandzkiego stowarzyszenia księży katolickich (The Association of Catholic Priests) liczącego setki członków głęboko zawiedzionych tym, jak prowadzą ich – ktoś mógłby rzec, że nie prowadzą wcale lub prowadzą na manowce – biskupi w Irlandii.
Gdy udostępnione publicznie dowody przestępstw stały się zbyt przytłaczające, by je ignorować, papież Benedykt XVI zarządził wizytację apostolską Kościoła w Irlandii (jej wyniki ogłoszono niedawno, przynajmniej w formie podsumowania). Wkrótce po jej przeprowadzeniu, na początku 2011 r., nadwerężona już instytucja otrzymała kolejny druzgocący cios. Według ujawnionych informacji kościelni urzędnicy nie mieli przygotowania, aby wdrożyć nowe ustalenia, sporządzone i zaakceptowane przez wszystkich irlandzkich biskupów i związane z rozpatrywaniem skarg dotyczących molestowania seksualnego w diecezji Cloyne, której wówczas przewodniczył bp John Magee, nawiasem mówiąc były sekretarz trzech papieży.
W ramach burzy, jaka rozpętała się po publikacji raportu, premier Irlandii wygłosił przemowę odebraną jako bezpardonowy atak na Kościół katolicki i jego prowadzenie się. Wkrótce potem rząd irlandzki ogłosił odwołanie swojego ambasadora ze Stolicy Apostolskiej i przeniesienie ambasady do Dublina, który odtąd miał stać się ośrodkiem działalności dyplomatycznej wobec Watykanu. Władze podkreśliły, że nie oznacza to zerwania stosunków dyplomatycznych ze Stolicą Apostolską, i decyzja ta rzeczywiście wydaje się odzwierciedlać wewnętrzne rozgrywki polityczne. Mimo to większość komentatorów uznała to posunięcie za umniejszenie znaczenia związków Irlandii z Watykanem.
Od tamtego czasu Watykan zdążył już mianować nowego nuncjusza w Irlandii, nowojorczyka o częściowo irlandzkich korzeniach, arcybiskupa Charlesa Browna. Niedawno przybył on do Irlandii, by rozpocząć – jak się uważa – dzieło odbudowy mostów łączących Irlandię i Stolicę Piotrową, które nawet jeśli jeszcze nie runęły, to chwieją się w posadach, oraz by zachęcać do prób odnowy Kościoła w Irlandii.
Pamiętajmy jednak, że Irlandia jest krajem, w którym wymyślono bojkot. W naturę Irlandczyka wpisany jest upór i na ziemi, której Rzymianie – być może rozważnie – nie odważyli się podbić choćby w części i którą Normanowie, a po nich również Anglicy kolonizowali jedynie z doskoku, nie jest wcale pewne, że Watykan zdoła uczynić postępy na drodze do zdobycia irlandzkich serc i umysłów, nawet dysponując najbardziej wyrafinowaną dyplomacją na świecie.
* * *
Jak dotąd w niniejszym artykule próbowaliśmy przyjrzeć się przeszłości Kościoła katolickiego w Irlandii. Równie ważne dla historycznej religii, za jaką zawsze uważało się chrześcijaństwo, jest jednak spojrzenie w przyszłość. W jakim kierunku może pójść irlandzki katolicyzm? W tym miejscu aż się prosi przywołać – bez cienia ironii – stare wiedeńskie powiedzenie, mówiące, że sytuacja jest beznadziejna, ale nie poważna. W istocie powiedzenie to samo w sobie można interpretować całkiem serio. Może bowiem wyrażać głęboką wiarę i nadzieję, jaką pokładamy w Łasce Bożej, że potrafi radzić sobie z pozornie najbardziej beznadziejnymi i nierozwiązywalnymi sytuacjami życia ludzkiego. Na poziomie ludzkim wiara i nadzieja to autentyczne echo samego Bożego aktu stworzenia – powołania świata „z niczego”. W tym sensie chrześcijaństwo wraz z wiarą w Boga jako Stwórcę odziedziczyło po swym religijnym poprzedniku, judaizmie, stanowczą odmowę porzucenia nadziei nawet w obliczu kataklizmów.
Jak bowiem wielokrotnie uczy nas Biblia, ludzka duma w stosunku do Boga potrafi sprowadzić nieszczęście, ale ze zgliszczy po każdej katastrofie rodzi się nowy początek – jak wierzymy, dzieje się tak z Bożej inspiracji. Dla samego chrześcijaństwa kluczowym przykładem tego następstwa są oczywiście śmierć i zmartwychwstanie Jezusa. Wiara w realność Boga w Jezusie to ostateczny czynnik wyróżniający chrześcijaństwo w większym stopniu niż jakiekolwiek rozważania o cnocie, którą potencjalnie odnaleźć można wśród kleru czy nawet – co chyba bardziej prawdopodobne – wśród ludzi świeckich. I również w większym stopniu niż sporządzanie rejestru grzechów popełnianych w ciągu stuleci przez Kościół lub w jego imieniu.
To właśnie to ponowne utwierdzenie w wierze i nadziei może nadać życiu cel, kiedy sam intelekt raz po raz znajduje się w martwym punkcie. Zrozumienie historii może uwolnić teraźniejszość z okowów przeszłości – i w tym sensie ma funkcję terapeutyczną – ale nie daje nam szczególnego wglądu w przyszłość. Nie jest to tak bardzo odległe od stwierdzenia Kierkegaarda, że życie pojmujemy, patrząc wstecz, ale przeżywamy je idąc naprzód. Obecna sytuacja Kościoła katolickiego w Irlandii może zatem jawić się jako szansa, by zatrzymać się i rozważyć, czy rzeczywiście nowym kierunkiem – jaki istotnie musimy znaleźć – ma znowu stać się katolicyzm, który będzie dumnie paradował jako licząca się siła na świecie.
Warto przypomnieć sobie, że chrześcijaństwo mówi: „nie mamy tutaj trwałego miasta” (Hbr 13, 14). Nawet jeśli miasta wybudowane przez chrześcijan niemal w całości znikną z powierzchni ziemi, nie unicestwi to ani nie zaneguje chrześcijaństwa. Miejsca najbliżej związane z narodzinami chrześcijaństwa, miejsca, w których zwoływano decydujące sobory, gdzie kształtowały się prawdy wiary i rozkwitały największe umysły chrześcijaństwa, nie należą już dziś do świata chrześcijańskiego – położone są w większości w Turcji i północnej Afryce. A jednak chrześcijańska prawda wciąż trwa.
Istnieje zatem możliwość, że kultura publiczna w Irlandii – czy wręcz w Europie – z czasem będzie tracić swoje dotychczas przeważająco chrześcijańskie oblicze. A jednak trwała Prawda, którą niesie orędzie naszej wiary, zawsze znajdzie sposób, by dotrzeć do ludzi. Religia bowiem to nie coś, co posiadamy, ale coś, czym jesteśmy. Podobnie według nauczania Kościoła chrześcijańska Prawda to nie coś, co posiada człowiek, ale to, czym jest Bóg. A po żywym Bogu zawsze możemy spodziewać się, że wzbudzi żywą wiarę w przenikliwym ludzkim sercu.
W obliczu obecnego kryzysu religijnego w Irlandii, i nie tylko, warto przywołać zasadę wyłuszczoną przez słynnego żydowskiego rabbiego Gamaliela (Dz 5, 34–39). Przekonując współbraci w wierze, iż nie należy walczyć z rodzącym się chrześcijaństwem, argumentował, że jeżeli pochodzi ono od ludzi, rozpadnie się samo, ale jeżeli pochodzi od Boga, nie ma sposobu, by je zniszczyć. Innymi słowy prawda Boża zawsze sama siebie utwierdzi na tle nieprawdy ludzkich pozorów.
To, jaki wyraz znajdzie dla siebie w przyszłości chrześcijańska prawda, można z powodzeniem zostawić w rękach Boga – zarówno w Irlandii, jak i gdziekolwiek indziej – albowiem jej wprowadzenie w życie i tak przypadnie w udziale omylnym – ale nie pozbawionym talentu – rękom ludzkim.
Tłumaczył Mateusz Urban
Tytuł oryginału: Between Traditionalism and Tradition. On the contemporary crisis in Irish Catholicism. Tekst jest nieznacznie zmodyfikowaną wersją artykułu, który pierwotnie ukazał się po angielsku w „Doctrine and Life”, maj–czerwiec, 2012, t. 62, nr. 5, s. 26–34. Informacje o tym czasopiśmie i innych publikacjach dominikanów w Irlandii są dostępne na stronie:
Autor pragnie podziękować Bernardowi Treacy OP, redaktorowi naczelnemu pisma za zgodę na przedruk artykułu
Ks. MARTIN HENRY – wykładowca teologii dogmatycznej St Patrick’s College w Maynooth w Irlandii. Autor książek i artykułów; w języku polskim ukazał się zbiór jego tekstów Czy chrześcijaństwo jest sprzeczne z naturą? (2012)
Tekst pochodzi z Miesięcznika "Znak"
Źródło: Miesięcznik „Znak”(Nr. 10. 2012)