"Tygodnik Powszechny"

Na ołtarzu świata

Spread the love

Na ołtarzu świata

Tomasz Ponikło

Miłosierdzie to droga chrześcijaństwa na trzecie tysiąclecie.

W Niedzielę Miłosierdzia Bożego przed sześciu laty w Watykanie odczytano rozważanie przygotowane według wskazówek zmarłego dzień wcześniej Jana Pawła II:
„Ludzkości, która zdaje się zagubiona i zdominowana przez siły zła i strachu, zmartwychwstały Pan ofiarowuje miłość, która przebacza, jedna i otwiera ducha na nadzieję (…). Panie, który objawiasz miłość Ojca, wierzymy w Ciebie i z ufnością powtarzamy: Jezu, ufam Tobie, miej miłosierdzie dla nas i świata całego”.

Wojtyła zmarł w wigilię święta, które sam pięć lat wcześniej ustanowił. W wigilię, czyli w czas nocnego czuwania, tradycyjnie czas przygotowania i oczekiwania na to, co już ma nadejść…

„Tajemnica miłosiernej miłości Boga – powie jego następca na tronie Piotrowym – była w centrum pontyfikatu mego czcigodnego poprzednika”. To decyzją Benedykta XVI datę beatyfikacji Jana Pawła II wyznaczono na to święto.

Encyklika

„Od samego początku mojej posługi Piotrowej w Rzymie uważałem, że głoszenie tego orędzia to moje szczególne zadanie – deklarował Wojtyła 22 listopada 1981 r. – Wyznaczyła mi je Opatrzność w dzisiejszej sytuacji człowieka, Kościoła i świata (…) jako moje zadanie przed Bogiem”.

Te słowa zamykają moment kolejnego już w życiu Wojtyły intensywnego doświadczenia splotu zła i okrucieństwa z przebaczeniem i miłosierdziem. Pół roku wcześniej cudem ocalał z zamachu na placu św. Piotra (13 maja przypadnie 30. rocznica). Rok wcześniej ogłosił swoją drugą encyklikę: „Dives in misericordia”. Zamachowcy wybaczył, nazwał go bratem; później odwiedził w więzieniu, by rozmawiać. Bo, jak pisał w encyklice, miłosierdzie to „drugie imię miłości” i „wydobywanie dobra spod wszelkich nawarstwień zła”.

Miłość miłosierna musi więc stanowić dziś centrum orędzia chrześcijańskiego, bo jest jego źródłem. Człowiek pierwszy został obdarzony miłosierdziem przez Boga, który „dał Syna Swojego”. „Chrystus, nowy Adam – jak mówi soborowa konstytucja „Gaudium et spes” – objawia w pełni człowieka samemu człowiekowi…”. A Jezus jest właśnie wcieleniem miłosierdzia. Dlatego miłosierdzie –Wojtyła pisze: nowe „największe” przykazanie (por. Mt 22, 38) – objawia miłość Boga do człowieka. Ale dotyka też relacji człowieka względem drugiej osoby.

Nie jest współczuciem, bo angażuje do działania, nie jest zamachem na sprawiedliwość, bo jej zasadę ogólną dopełnia wrażliwością na godność osoby, nie jest też litością, bo odrzuca wyższość: jestem miłosierny nie ze względu na siebie i swoją siłę, ale ze względu na ciebie – bo jesteś tego wart. Istotna jest też wzajemność: nie tylko „daję”, ale sam wiele „otrzymuję”, będąc miłosiernym.

Idee zawarte w „Dives in misericordia” Wojtyła przywiózł z Krakowa jako „efekt pracy duszpasterskiej”. W „Pamięci i tożsamości” wydanej niedługo przed śmiercią przypominał, że „objawienia siostry Faustyny, skoncentrowane na tajemnicy Bożego miłosierdzia, odnoszą się do czasu przed II wojną światową. To jest właśnie ten czas, w którym powstawały i rozwijały się owe ideologie zła, jakimi były nazizm i komunizm. Siostra Faustyna stała się rzeczniczką przesłania, iż jedyną prawdą zdolną zrównoważyć zło tych ideologii jest ta, że Bóg jest Miłosierdziem – prawda o Chrystusie miłosiernym. I dlatego, powołany na Stolicę Piotrową, czułem szczególną potrzebę przekazania tych rodzimych doświadczeń…”.

Miłosierdzie więc to odpowiedź na przytłaczające mysterium iniquitatis.
Ks. Józef Tischner komentował tę encyklikę: „Dlaczego mamy być miłosierni jutro? Jest tylko jeden powód: dlatego że potrzebujemy miłosierdzia dziś”. I zaznaczał: „Każdy człowiek potrzebuje miłosierdzia. Tym bardziej – każdy może być jego dawcą”. Dlaczego?

Ewangelia

Jeśli spojrzeć na kluczowe dla nadziei chrześcijanina Osiem Błogosławieństw, tylko miłosierdzie nie ma innej miary niż samo siebie (por. Mt 5, 7). Ci zaś, którzy nie okazują miłosierdzia, będą sądzeni bez litości (por. Jk 2, 13). Jezus do swoich uczniów mówi więc, by byli miłosierni, jak miłosierny jest ich Ojciec (por. Łk 6, 36). Najlepszym obrazem są przypowieści o miłosiernym ojcu (Łk 15, 11-32) i samarytaninie (Łk 10, 30-37).

Żeby urzeczywistniło się miłosierdzie – podkreślał Wojtyła – potrzeba dwóch warunków: otwarcia ojca i nawrócenia syna. Nikogo nie uszczęśliwisz na siłę. Miłosierdzie przekroczy każdy próg, ale możesz mu zamknąć drzwi: albo nie uznając dobra, które tkwi w człowieku, albo nie uznając własnej słabości. Człowieczeństwo zaś trzeba ocalić – podkreślał Papież – a ocalone przynosi zwielokrotnione dobro. Najpierw jednak jest dar, potem poczucie zobowiązania, wreszcie zawierzenie.

Dar i zobowiązanie

W tym, że przeżył zamach z 13 maja, widział rękę Opatrzności. Opatrzność – był przekonany – czuwała nad nim od początku. Jak w latach okupacji, kiedy potrącony nocą przez niemiecką ciężarówkę, przeżył dzięki temu, że żołnierz z następnego wozu zabrał go do szpitala.

Swoje życie postrzegał jako zobowiązanie zaciągnięte wobec tych, którzy nie przeżyli „wielkiego »wybuchu« zła”. Urodził się niedługo po zakończeniu I wojny światowej, a gdy miał zaledwie trzy miesiące, rozegrała się Bitwa Warszawska. W Radzyminiu, w 1999 r., na cmentarzu żołnierzy w niej poległych, mówił słabym już głosem: „Noszę w sobie od urodzenia wielki dług w stosunku do tych, którzy podjęli wówczas walkę z najeźdźcą (…). Przybywam tu z wielką wdzięcznością, jak gdyby spłacając dług za to, co od nich otrzymałem”. Mając 19 lat, stał się świadkiem kolejnego tragicznego konfliktu: II wojny światowej.

Okupacja zastała go w Krakowie, gdzie po śmierci matki i starszego brata przeprowadził się z ojcem. „Mogłem na co dzień obserwować jego życie, które było życiem surowym. Z zawodu był wojskowym, a kiedy owdowiał, stało się ono jeszcze bardziej życiem ciągłej modlitwy. Nieraz zdarzało mi się budzić w nocy i wtedy zastawałem mojego Ojca na kolanach…”. Ojciec umarł niedługo potem. I Wojtyła został sam, prowadząc życie pracownika kamieniołomu, by uniknąć wywózki na roboty przymusowe.

W noc hitlerowskiej okupacji – pisał – „dane mi było doświadczyć osobiście »ideologii zła«. To jest coś, czego nie da się zatrzeć w pamięci. (…) Każde ludzkie cierpienie, każdy ból, każda słabość kryje w sobie obietnicę wyzwolenia, obietnicę radości: »teraz raduję się w cierpieniach za was« – pisze św. Paweł (Kol 1, 24). Odnosi się to do każdego cierpienia wywołanego przez zło. Odnosi się także do ogromnego zła społecznego i politycznego, jakie wstrząsa współczesnym światem i rozdziera go – całe to cierpienie jest w świecie również po to, żeby wyzwolić w nas miłość, ów hojny i bezinteresowny dar z własnego »ja« na rzecz tych, których dotyka cierpienie”.

Zawierzenie

„Wobec szerzącego się zła i okropności wojny sens kapłaństwa i jego misja w świecie stawały się dla mnie nadzwyczaj przejrzyste i czytelne” – relacjonował po latach.

Miał świadomość bycia obdarowanym. Obdarowuje ten, który kocha. Dar przyjmuje ten, który ufa. Pisał z przejęciem o powołaniu: „»Nie wyście mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by wasz owoc trwał« (J 15, 16). Nie wy, lecz Ja! – mówi Chrystus”. W odpowiedzi więc w pełni zawierzył się miłosiernemu Bogu: Totus Tuus, cały Twój poprzez Maryję, czyli Tę, która w pełni zawierzyła.
„Maryja jest równocześnie Tą, która w sposób szczególny i wyjątkowy – jak nikt inny – doświadczyła miłosierdzia, a równocześnie też w sposób wyjątkowy okupiła swój udział w objawieniu się miłosierdzia Bożego ofiarą serca – pisał po latach. –

Nikt tak jak Matka Ukrzyżowanego nie doświadczył tajemnicy krzyża, owego wstrząsającego spotkania transcendentnej Bożej sprawiedliwości z miłością, owego »pocałunku«, jakiego miłosierdzie udzieliło sprawiedliwości (por. Ps 85 [84], 11).

Nikt też tak jak Ona – Maryja – nie przyjął sercem owej tajemnicy, Boskiego zaiste wymiaru Odkupienia, która dokonała się na Kalwarii poprzez śmierć Jej Syna wraz z ofiarą macierzyńskiego serca, wraz z Jej ostatecznym fiat”.

Więc sam wypowiedział Bogu fiat, po ludzku patrząc, w czasie zwycięstwa zła. W poemacie „Pieśń o Bogu ukrytym” pisał w 1944 r. tak:

Miłość mi wszystko wyjaśniła,
miłość wszystko rozwiązała –
dlatego uwielbiam tę Miłość,
gdziekolwiek by przebywała.

A że się stałem równiną dla cichego otwartą przepływu,
w którym nie ma nic z fali huczącej, nie opartej o tęczowe pnie,
ale wiele jest z fali kojącej, która światło w głębinach odkrywa
i tą świadomością po liściach nie osrebrzonych tchnie.

Więc w takiej ciszy ukryty ja-liść,
oswobodzony od wiatru,
już się nie troskam o żaden z upadających dni,
gdy wiem, że wszystkie upadną.

Postawa

Doświadczenia tragicznego czasu i niezwykła wrażliwość sprawiły, że miał wyczucie ludzkich dramatów. I że unikał naiwności: bo miłosierdzie to odpowiedź dana – stale obecnemu na scenie zdarzeń – złu. Miłosierny ojciec przyjmując marnotrawnego syna, bierze na siebie złość syna pierworodnego. A przyjmuje go po latach, wiedząc, jak w tym czasie jego dziecko się upodliło. Ale był otwarty i czekał.

Andrzej Kijowski, który wówczas unikał Kościoła, jak mógł, wspomniał pracę Wojtyły w parafii św. Floriana: „Któregoś dnia minęliśmy się przed domem. Było zimno, szliśmy obaj skuleni, z rękami w kieszeniach. Ja miałem 22 lata, on 30. Więcej niż chciałem, wiedział o mnie od mojej matki, która odbywała z nim długie rozmowy, oczywiście głównie na mój temat. Zobaczywszy mnie, zwolnił kroku, prawie przystanął i patrzył. Czekał. Minąłem go, ocierając się prawie o ramię bez słowa, bez gestu, albowiem na plecach moich siedział diabeł pychy. Wcisnąłem ręce głębiej w kieszenie i wytrzymałem jasny, pytający wzrok. Było mi gorąco, jakbym przez ogień przelazł”.

Wojtyła ostrożnie podchodził do problemu zła i cierpienia. Ludmiła Grygiel, jego krakowska przyjaciółka, opowiedziała ostatnio w KAI o spotkaniu, kiedy „przyszedł jak zwykle bardzo późno. Stół był już przygotowany, kanapki wysychały, ale nasz gość sprawiał wrażenie, jakby wcale nie miał zamiaru do niego zasiadać. Zaczął chodzić po mieszkaniu i opowiadać, że właśnie wraca od ks. Józefa Kurzei, proboszcza z Mistrzejowic. Odwiedził go w szpitalu, gdzie trafił po ciężkim zawale. »Nie wiadomo, czy przeżyje – mówił kardynał. – Kiedy go posyłałem na tę parafię, powiedział mi: nie mam pozwolenia od władz na budowę kościoła, ale nie mam też kamienia węgielnego; czy ksiądz kardynał mógłby mi przywieźć z Rzymu taki kamień? A ja mu wtedy powiedziałem: to ty będziesz tym kamieniem węgielnym. Teraz ciągle o tym myślę. Dlaczego ja mu to powiedziałem? Rzeczywiście, teraz jego grób będzie kamieniem węgielnym«. Widać było, jak był głęboko wstrząśnięty”.

Plus trzy

Ks. Tischner w refleksji po pielgrzymce Jana Pawła II pod hasłem „Bóg jest miłością” pisał dobitnie: „Cierpienie zawsze niszczy. Tym, co dźwiga, podnosi i wznosi ku górze, jest zawsze miłość”. Wojtyła wiedział, że jest takie cierpienie, które można przyjąć jako krzyż, że jest taka miłość miłosierna, którą można wyrazić przez pocałunek, i że jest ołtarz, na którym dokonuje się w solidarności Boga z człowiekiem i człowieka z człowiekiem przezwyciężenie cierpienia przez miłosierdzie. Wojtyłę jako papieża miłosierdzia można spotkać w tych co dzień powtarzających się gestach.

Ponoć już w Wadowicach jako dziecko zdarzało mu się leżeć podczas modlitwy krzyżem. Tak samo jak wtedy, gdy przyjmował święcenia kapłańskie. I jak wówczas, gdy dowiedział się, że w miesiąc po wyborze zmarł Jan Paweł I.
Ks. Jan Zieja zapamiętał, jak wieczorem 1958 r. do sióstr wizytek w Warszawie zapukał mężczyzna w sutannie. Poprosił o możliwość pomodlenia się na osobności w kaplicy. Gdy po czasie zajrzała tam zakonnica, mężczyzna leżał krzyżem. Zapytany, czy zje kolację, odpowiedział: „Mam pociąg do Krakowa dopiero po północy. Pozwólcie mi tu pobyć. Mam dużo do pomówienia z Panem Bogiem”. Ale to zawsze było skryte dla naszych oczu.
Widzieliśmy jednak inny jego gest. „Pamiętam, że w pewnym momencie, gdy przekraczałem granicę parafii w Niegowici, uklęknąłem i ucałowałem ziemię. Nauczyłem się tego gestu chyba od świętego Jana Marii Vianneya”.

Później jako papież zaskoczy wszystkich: wysiadając z samolotu najpierw klękał i całował ziemię. Całował też ludzi, co uwieczniły fotografie: zwłaszcza pocałunki składane na głowach małych dzieci czy ludzi cierpiących i chorych, także tych, których ciała toczył trąd. Zaskakiwał też, kiedy jako papież siadał w konfesjonale, by otwierać, jak mówił, przestrzeń dla miłosierdzia, które działa w sakramencie pokuty i pojednania.

I był jeszcze ołtarz. Jako kapłan co dzień składał na nim pocałunek, tak samo jak na Ewangelii, na której też kreślił znak krzyża. „Różnorodna sceneria moich Mszy św. sprawia, iż doświadczam bardzo mocno uniwersalnego – można wręcz powiedzieć kosmicznego – charakteru celebracji eucharystycznej. Tak, kosmicznego! – pisał w osobistym tonie w encyklice „Ecclesia de Eucharistia” z 2003 r.

– Nawet wtedy bowiem, gdy Eucharystia jest celebrowana na małym ołtarzu wiejskiego kościoła, jest ona wciąż poniekąd sprawowana na ołtarzu świata. Jednoczy niebo z ziemią. Zawiera w sobie i przenika całe stworzenie (…). Doprawdy jest to mysterium fidei dokonujące się w Eucharystii: świat, który wyszedł z rąk Boga Stwórcy, wraca do Niego odkupiony przez Chrystusa”.

Minus trzy

I chociaż we wszystkich tych gestach wydawał się silny, przyszedł czas, kiedy on sam nie miał już wdzięku ani blasku (por. Iz 53). Doświadczał (nieraz boleśnie) spełniania się słów Pisma: „Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz…” (J 21, 18). Sam już nie poniesie krzyża, nie złoży pocałunku na ziemi ani na ludzkiej głowie – nikt też nie odważy się na taki gest wobec niego – nie będzie tym, który przewodzi eucharystycznemu zgromadzeniu, bo to nad jego łóżkiem, nad jego ciałem, bliscy będą celebrować Mszę.

I stanie się w naszych oczach słaby. Zobaczymy, że krzyż stał się jego oparciem, bez którego nie ustoi. Zobaczymy tylko jego plecy i głowę – głowę wspartą o krzyż – kiedy w swój ostatni Wielki Piątek uczestniczy w drodze krzyżowej dzięki transmisji telewizyjnej. Nie uklęknie już, by całować ziemię, ale będzie mu podawana ona w misce. A ołtarz będzie podporą, jak na zdjęciu z ostatniej pielgrzymki do Polski: unosi Hostię, jedną ręką, bo brak mu sił. Głowę ma nisko opuszczoną, zamknięte oczy, nabrzmiałą twarz. I jeszcze to ostatnie Wielkanocne, nieme Urbi et Orbi…

A jednak wszystko zaczynał od ołtarza, przy którym w liturgii kapłan mówi: „Wspomóż nas w swoim miłosierdziu”.
„Prawdziwa cześć dla Eucharystii staje się szkołą czynnej miłości bliźniego” – wyjaśniał. Eucharystia bowiem ukazuje, jaką „wartość w oczach Bożych ma każdy człowiek, skoro każdemu w taki sam sposób Chrystus daje siebie samego pod postaciami chleba i wina. Jeżeli praktykujemy autentyczny kult eucharystyczny, w oczach naszych musi rosnąć godność każdego człowieka. A poczucie tej godności staje się najgłębszym motywem naszego odniesienia do innych. Musimy stawać się szczególnie wrażliwi na każde ludzkie cierpienie i niedolę, na każdą niesprawiedliwość i krzywdę, szukając, w jaki sposób praktycznie jej zaradzić”.

Program dla Polski

Chrześcijańskie miłosierdzie ma mieć bowiem swój wyraz praktyczny. Dlatego Wojtyła apelował o „nową wyobraźnię miłosierdzia”. Swoimi pielgrzymkami do Polski postawił mocne akcenty, począwszy od 1979 r., kiedy przypomniał podstawową prawdę wiary o Chrystusie jako Odkupicielu, aż po 2002 r., gdy mówił o miłosierdziu.

Miłosierdzie powinno rzucać światło na dekalog. Dekalog – na który wskazywał w czasie pielgrzymki z 1991 r. – mówi o godności każdej osoby. Miłosierdzie – które było sednem ostatniej wizyty – zapewnia, że człowiek, który przekroczył nakazy dekalogu, nie traci godności. Nikt nie jest stracony. Miłosierdzie jest jak światło, które wyprowadza z mroku.
Uderzające są słowa Jana Pawła II wypowiedziane podczas poświęcenia sanktuarium w Łagiewnikach w 2002 r.: „Nie ma dla człowieka innego źródła nadziei poza miłosierdziem Bożym”. „Jak można było sobie wyobrazić – wspominał wówczas swoją pracę w kamieniołomie – że ten człowiek w drewniakach będzie kiedyś konsekrował Bazylikę Miłosierdzia Bożego?”. Uderzający jest też fakt dokonania wówczas przez Wojtyłę aktu zawierzenia świata Bożemu miłosierdziu. Ten, który żadnej władzy nad światem nie miał, świat powierzał Bogu…

Bo ten, który poszedł za królem bez korony, stał się władcą bez władzy. A mimo to wokół własnej trumny ustawionej na ziemi – trumny prostej, drewnianej, która była złożona na ziemi jak dawniej jego pocałunki i ciało w krzyż układane – zgromadził najwięcej w historii ludzi mających realny wpływ na światową politykę.

Zmarł w wigilię święta Miłosierdzia Bożego, wskazując całym swoim życiem, na jaką drogę trzeba wejść na początku trzeciego tysiąclecia. W swoim testamencie zapisał tylko: „Wszystkim dziękuję. Wszystkich proszę o przebaczenie. Proszę także o modlitwę, aby Miłosierdzie Boże okazało się większe od mojej słabości i niegodności”.

Tomasz Ponikło

Tekst pochodzi z „Tygodnika Powszechnego”

Zaprenumeruj e-tygodnik!

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code