Miesięcznik "Znak"

Sekciarstwo i bałwochwalstwo

Spread the love

REFLEKSJE

Sekciarstwo i bałwochwalstwo

KAROL TARNOWSKI, filozof, prof. dr hab., członek redakcji „Znaku”.

Pod Pałacem Prezydenckim mamy do czynienia nie z walką o krzyż, lecz z walką krzyżem. Ta zaś jest wyrazem najgorszego bałwochwalstwa, jakie można popełnić, bowiem jest absolutnym przeciwieństwem jedynego sensu krzyża, jakim jest bycie znakiem miłości, a nie nienawiści. Trudno o bardziej diabelski grymas.

To, co stało się pod krzyżem przez Pałacem Prezydenckim 3 sierpnia 2010 roku,
jest największym skandalem w historii polskiego Kościoła od roku 1989, a może
i od czasów wojny. Fanatyczne zbiorowisko ludzi otwarcie zbuntowało się przeciwko decyzji kurii warszawskiej i – oczywiście – władz państwowych w sprawie dotyczącej przeniesienia krzyża do kościoła św. Anny.

W tym odrażającym spektaklu, przypominającym prawie bitwy na przedmieściach
Paryża lub, mutatis mutandis, na stadionach sportowych, mamy do czynienia
z owocem tego, co dojrzewa od dawna w polskim Kościele: z duchem sekty.
Jej prawzorem jest Radio Maryja, ale jej przejawy pojawiają się co rusz – choćby sławna obrona krzyża na żwirowisku w Oświęcimiu (i sprawa klasztoru Karmelitanek, którą musiał uregulować dopiero Jan Paweł II), tak żywo przypominająca obecną „obronę”.

Czym jest sekta? Nie sięgając do uczonych definicji, można powiedzieć, że sektę
tworzą ludzie zorganizowani wokół przywódcy lub symbolu, dla których przynależność do tej grupy i jej idolatryczne sacrum znaczy więcej niż przynależność do większych całości i autentycznego Sacrum. Inaczej mówiąc, sekta się wyłamuje i nie słucha poleceń instancji nadrzędnych, ponieważ „wie swoje” i gotowa jest bezcześcić prawdziwe Sacrum, preferując własne. Staje się jednostką schizmatycką, przejawem buntu i anarchii, bez względu na to, jak spoistą by miała wewnętrzną organizację.

Sekta jest przejawem dezintegracji większej całości, w tym wypadku Kościoła. Jej siłą jest wyczuwalna społeczna przynależność członków sekty, która daje im poczucie siły i stanowi klasyczny przejaw „woli mocy”. Siła przeobraża się – jak w wypadkach warszawskich – w siłę fanatycznego tłumu, z którym jakakolwiek rozmowa jest absolutnie niemożliwa: jest to siła dosłownie ślepa, jak kataklizm przyrodniczy. Rzecz w tym, że nie mamy tu do czynienia z kataklizmem przyrodniczym, lecz z jego ponurym socjologicznym grymasem.

Sedno sprawy tkwi tu jednak gdzie indziej: w idolatrii. Sekciarstwo umieszcza
swoje sacrum tam, gdzie go nie ma: w idolu. Idolem może być – fałszywy albo nawet prawdziwy – prorok lub też „bałwan, ludzkimi rękami uczyniony”, rzecz. Otóż bałwan spełnia tę rolę tylko dlatego, że jest
symbolem: coś ucieleśnia, na coś wskazuje, ale w ten sposób także to coś
zastępuje i może zastąpić całkowicie: być przedmiotem takiej „czci”, jaka należy się tylko, „w duchu i prawdzie”, temu, co symbolizowane. Idolatria jest z jednej strony wyrazem poczucia braku właściwego, ale koniecznie odczuwalnego Sacrum, z drugiej – chęci panowania przy pomocy tego symbolu nad rzeczywistością,żądzy władzy, która wkrada się do najbardziej duchowych spraw. Tak więc ksiądz Rydzyk uzurpuje sobie rolę mistrza, gdy tymczasem „jednego macie Mistrza”,
natomiast krzyż, który dla chrześcijan jest symbolem najświętszego, ale
również jednego jedynego Krzyża, stanowi wyjątkowo niebezpieczną pokusę idolatrii.

Ponieważ sekciarstwo jest wyrazem sprzeciwu wobec Kościoła, hierarchii
i autorytetów, łatwo daje się ogarnąć psychologii wroga, a więc walki. A krzyż?
Strach powiedzieć, ale krzyż bywał nieraz symbolem walki z „niewiernymi”, a nawet wiernymi, i symbolem nienawiści, a nie
miłości. Symbolem walki może być także flaga narodowa w czasie wojny; wojny
jednak mogą być agresywne, ale i obronne – wówczas obecność flagi i walka o nią bywa moralnie usprawiedliwiona. Krzyż natomiast nie powinien być
nigdy ani symbolem walki, ani jej narzędziem, nie powinien też w niej uczestniczyć. Tymczasem, tak jak bywało niestety w przeszłości, we współczesnej Polsce krzyż bywa elementem i narzędziem walki. Dlatego biskup Pieronek powiedział bardzo słusznie: pod Pałacem Prezydenckim mamy do czynienia nie z walką o krzyż, lecz z walką krzyżem.

Otóż walka krzyżem jest wyrazem najgorszego bałwochwalstwa, jakie można
popełnić, bowiem walka ta jest absolutnym przeciwieństwem jedynego sensu
krzyża, jakim jest bycie znakiem miłości, a nie nienawiści – i jaki miał Krzyż Chrystusa. Trudno o bardziej diabelski grymas. Krzyż jest symbolem, i to – ze względu na wielkość Tego, którego symbolizuje – symbolem wyjątkowym; ale właśnie dlatego może stać się także najgorszym i odpychającym
idolem. Kiedy Jan Paweł II mówił o obronie krzyża, pamiętał o tej obronie, jaka miała miejsce za komunizmu w Nowej Hucie: wówczas obrona krzyża była
wypełni uzasadniona, ponieważ stanowiła element i symbol walki o wolność wyznawania wiary w reżimie totalitarnym.

Ale sytuacja wygląda całkowicie inaczej w wolnej Polsce, gdzie wyznawanie wiary
nie jest zabronione, gdzie natomiast duch demokracji, ale także miłości chrześcijańskiej, zabrania narzucania się ze swoją wiarą i jej symbolami, ponieważ nie wszyscy ludzie czują się jednakowo dobrze w aurze symboliki religijnej. Tymczasem słynna obrona krzyża na „żwirowisku”, a także ta – pożal się, Boże – „obrona” pod Pałacem
jest nie tylko sekciarska, ale także kompletnie anachroniczna. Nie ma żadnego
powodu, żeby nie modlić się w intencji ofiar katastrofy w kościele św. Anny albo
jakimkolwiek innym – choćby dlatego, że ofiarami katastrofy nie byli przecież tylko prezydent i jego żona. Przy tej okazji można zauważyć, że nie tylko krzyż jest traktowany jako idol, ale także, zamieniony wyobraźniowo w mauzoleum, Pałac Prezydencki.

W sekciarstwie katolicyzmu polskiego spod znaku księdza Rydzyka oraz pełzającej mentalności nacjonalistycznej i endeckiej jest coś straszliwego. Jest to bastion fanatyzmu i najbardziej znieważającej chrześcijaństwo postawy. Jej główną sprężyną jest bazujące na resentymentach zaślepienie, zrastające się z poczuciem społecznej siły i „solidarności”, która nic sobie nie robi z nauczania Kościoła, wyrażanego wielokrotnie przez rożne dokumenty i osobiste nauczanie Jana Pawła II. Dlatego staje się on łatwo – a właściwie jest od początku – narzędziem brudnej polityki i żądzy władzy, zwłaszcza ze strony partii, która bezwstydnie traktuje ów sekciarski „Kościół” jako narzędzie swojej politycznej walki. Istotą sekciarskiego katolicyzmu jest niewierność w stosunku do Tradycji Kościoła i głównego nurtu jego nauki, a przede wszystkim niewierność względem Ewangelii. Dlatego niewybaczalnym błędem hierarchii polskiego Kościoła jest dopuszczenie do wzrostu tego sekciarstwa, które podstawia się fałszywie pod katolicyzm ludowy i które ów katolicyzm – w dzisiejszych trudnych czasach chrześcijaństwa misyjnego – kompromituje i do niego zniechęca.

W rzeczywistości nie jest on w ogóle ludowy, ale antyinteligencki i po prostu
obskurancki – jakakolwiek głębsza refleksja jest mu całkowicie obca.
Niestety, budzi się podejrzenie, że część episkopatu i duchowieństwa myśli – horribile dictu – w sposób podobny: w perspektywie Kościoła „narodowego”, Kościoła władzy, któremu obce są subtelności
dokumentów II Soboru Watykańskiego, skądinąd coraz częściej podawanego
w wątpliwość! A jeśli nawet tak nie jest, to w strachu przed schizmą – którą de facto ów sekciarski „Kościół” już od dawna spowodował – hierarchia woli udawać, że „nie ma sprawy”, tak jak stało się to podczas ostatniego wydarzenia przed Pałacem. Dlatego z tym większą ulgą czyta się i słyszy jasne wypowiedzi przytomnych hierarchów i przytomnych księży, którzy dają nimi świadectwo temu, że prawdziwe chrześcijaństwo jest gdzie indziej, i demaskują chrześcijaństwo fałszywe.

W obecnej sytuacji pozostaje jednak nie tylko pytanie, ale gwałtowna potrzeba
zdecydowanego i skutecznego działania, którego nie może zaniechać żaden z elementów prawowitej władzy w Polsce i w Kościele. Być może popełniono w tej
sprawie błędy, między innymi należało szybciej rozstrzygnąć kwestię stosownego
upamiętnienia ofiar katastrofy (Jarosław Kaczyński, składając pod krzyżem wieńce, w oczywisty sposób podgrzewał atmosferę, co oczywiście potęgowało tylko pozór świętości tego miejsca). Tak czy owak, każdy z przedstawicieli rożnych prawowitych instytucji kościelnych i państwowych powinien wziąć w swoim sumieniu odpowiedzialność za możliwie mądre, ale przede wszystkim skuteczne przerwanie całej tej żenującej i gorszącej sytuacji.

KAROL TARNOWSKI

Źródło:„ZNAKU” (wrześniowy 2010)

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code