Polska

Panteon czy nekropolia

Spread the love

Panteon czy nekropolia

Michał Kuźmiński i Maciej Muller rozmawiali z prof. Andrzejem Chwalbą

Prof. Andrzej Chwalba, historyk:

Próby partyjnej sakralizacji prezydenta mogą okazać się trudne do wykonania, bo miejsce, w którym został pochowany, jest dziedzictwem ogólnonarodowym.
Kto dziś pamięta, że Sikorski wywodził się ze Stronnictwa Pracy?

MICHAŁ KUŹMIŃSKI, MACIEJ MÜLLER: Czym jest Wawel?

Prof. ANDRZEJ CHWALBA: Funkcji ma kilka – jako jedna z najwartościowszych polskich kolekcji dzieł sztuki, najwspanialszy zamek, który konkuruje z Hradczanami, jako cel turystów i pielgrzymów. Do tego dochodzi najbardziej nas teraz interesująca funkcja nekropolii – od Łokietka do dzisiaj.

Ważne, by pamiętać o rozgraniczeniu przestrzeni sakralnej katedry, podlegającej Kościołowi, od pozostałych obiektów na wzgórzu. Decyzja o pochówku w katedrze zapada w pałacu biskupim na Franciszkańskiej. Tak było zawsze i nie ma się co temu dziwić. Wprawdzie w 1937 r., po awanturze wokół miejsca pochówku Piłsudskiego, pojawił się pomysł, by odebrać Kościołowi prawo dysponowania katedrą – powoływano się na kazusy: francuski, portugalski czy belgijski, gdzie w imię wyższej użyteczności publicznej Kościołowi odbierano ważne miejsca kultu – ale deliberacje te przerwała wojna, zaś komuniści nie kwestionowali praw Kościoła do użytkowania katedry.

Czy Wawel jest panteonem?

Nigdy się nim nie stał, choć były takie zamysły. Nie wypracowano jasnego klucza, według którego rozstrzygałoby się, kto miałby tam być pochowany, nie sprecyzowano idei panteonu narodowego.

W okresie I Rzeczypospolitej każdy monarcha i jego małżonka automatycznie mieli prawo do królewskiej nekropolii na Wawelu. Katedra była miejscem koronacji i namaszczenia królów; dla nich była miejscem świętym. Wawel był więc typową królewską nekropolią, jak opactwo w Westminster czy katedra St. Denis pod Paryżem.

Kiedy upadła I Rzeczpospolita, polskie elity stopniowo uczyły się myśleć o Polakach jako o narodzie, który może żyć bez państwa – to bardzo ważne, bo zaprzeczało oświeceniowemu rozumieniu narodu, którego istnienie było ściśle związane z istnieniem państwa. Inaczej zaczęto myśleć po wojnach napoleońskich i epoce Księstwa Warszawskiego: Polacy mogą żyć bez własnego państwa. Ale żeby uwiarygodnić prawo narodu do niepodległości, należało m.in. stworzyć miejsce, w którym bohaterowie narodowi znajdą godny spoczynek. Zaczęto o nich mówić, że równi są królom. Nie byli pomazańcami Bożymi, ale zostali pomazańcami narodu.

A kto występował tu w imieniu narodu?

W przypadku pochówku księcia Józefa Poniatowskiego w 1817 r. i późniejszego o rok Tadeusza Kościuszki – były to władze Rzeczypospolitej Krakowskiej, które wystąpiły do króla polskiego – cara Aleksandra I – o zgodę.
To bardzo ważny moment – nastąpiła narodowa kreacja herosów, którzy prowadzą do niepodległości. Mieli oni pokazywać, że drogą do niej są nie dysputy i negocjacje, tylko orężna walka. Jeśli zakończy się ona klęską, nie szkodzi – na krwi ofiar wyrosną kolejni bojownicy. Taki był narodowy testament.

Ale przecież pochowano tam i poetów – Mickiewicza, Słowackiego…

Bo lata pokazały, że nie tylko szablą można walczyć o niepodległość, ale też piórem – które sprawi, że świadomość narodowa dotrze pod strzechy. Jakie są szanse na zwycięstwo, jeśli bić się będzie sama szlachta? Zatem ci, którzy nieśli do ludu ideę narodową, również są równi wodzom i królom. Dzięki nim naród stanie w szeregu za Poniatowskim i Kościuszką.

Co ciekawe jednak, w dyskusji nad pochówkiem Mickiewicza bardzo podkreślano zasługi militarne poety. Decyzję o jego „intronizacji” na Wawelu miał podjąć ostatecznie cesarz Franciszek Józef. I tu pojawił się problem, bo Mickiewicz „walczył po złej stronie” – organizował w 1848 r. we Włoszech legion do walki z Austriakami. Dlatego dyskusja o pochówku wieszcza w katedrze wawelskiej trwała ponad 20 lat, od 1869 do 1890 r. Podkreślano też, że Mickiewicz zmarł szykując się do walki: w Turcji, podczas tworzenia polskich oddziałów mających wspierać armię Porty w walce z Rosją. Żeby uzyskać narodowe namaszczenie, należało ponieść heroiczną śmierć.

Jak zrodził się pomysł, żeby te narodowe pochówki odbywały się właśnie na Wawelu?

Wiąże się on z propagandą napoleońską. Bonapartyzm mocno podkreślał wagę jednostki: herosa, który jest kimś nadzwyczajnym, władnym zmienić dzieje. Gromadzili się ci herosi wokół cesarza Napoleona, wykonując jego polecenia – w tym marszałkowie Francji. Stąd idea szczególnego miejsca pochówku dla księcia i marszałka Józefa Poniatowskiego. Warszawa nie wchodziła w grę; po roku 1815 stosowniejszy wydawał się Kraków ze względu na nekropolię królewską w wawelskiej katedrze.

Ci Polacy, którzy decydowali o narodowych pochówkach, nawiązywali do tradycji I Rzeczypospolitej: nie przyjmujemy do wiadomości rozbioru kraju, walczymy o suwerenną Polskę, a najczytelniejszym tego znakiem jest wolny Kraków z królewską katedrą.

Czy przy decyzjach o pochówkach wawelskich Poniatowskiego i Kościuszki odbyła się dyskusja i podnosiły głosy sprzeciwu?

W wypadku Kościuszki właściwie nie, uzyskano konsensus. Oczywiście nie narodowy w rozumieniu współczesnym, ale na poziomie władz rządowych Rzeczypospolitej Krakowskiej. Zatem decyzję o istotnych konsekwencjach, trwających do dziś, podjęła elita niewielkiego państwa.

Spór w przypadku Poniatowskiego toczył się też w gronie tej wąskiej elity, ale dołączyły do niego władze kościelne. Biskup krakowski podnosił, że książę zmarł w opinii bezbożnika, antychrysta, masona. Nie jest przypadkiem, że kiedy Poniatowski stoczył bitwę pod Raszynem z arcyksięciem Ferdynandem, w kościele Mariackim zorganizowano nabożeństwo z „Te Deum” na cześć generała austriackiego.

Poniatowski był przedstawicielem masońskiej władzy Księstwa Warszawskiego, libertyńskiej elity wojskowej, która wadziła się z Kościołem, propagowała śluby wyłącznie cywilne, rozwody itp. Dla duchowieństwa było to nie do przyjęcia. Ostateczny argument brzmiał, że Poniatowski zmazał swoje winy piękną śmiercią.

W przypadku Mickiewicza była to decyzja prezydenta Krakowa Józefa Dietla, który powołał specjalny gabinet skupiający najwybitniejsze postacie Krakowa i Galicji. Podobnie będzie później: decyzję o pochówku podejmowali gospodarze katedry wawelskiej, biskupi, później arcybiskupi, oraz elity świeckie. Trudno było sobie wyobrazić referendum narodowe, tym bardziej że katedra wawelska, podkreślmy to jeszcze raz, nie była panteonem narodowym.

Zwykliśmy uważać, że to wola ludu wynosi bohaterów na panteon.

Narodu nie pytano. Kto zresztą ten naród stanowił? W czasach Poniatowskiego i Kościuszki narodu w dzisiejszym rozumieniu jeszcze nie było. Były elity, które rozumiały się za naród w określeniu politycznym, a chłop odpowiadał, że nie jest Polakiem – Polak mieszka w najbliższym dworze…

Ale pogrzeby Poniatowskiego i Kościuszki ściągnęły tłumy.

To rzeczywiście były, jak na owe czasy, wielkie manifestacje. Przyjechały poczty ze wszystkich ziem polskich, z Królestwa Polskiego, Ziem Zabranych, Wielkiego Księstwa Poznańskiego, z Pomorza. Przyjeżdżały reprezentacje parafii, organizacje ziemiaństwa, arystokracji i mieszczaństwa, a nawet ludu wiejskiego. Były to pierwsze manifestacje jedności. Pochówki wawelskie miały ten cel, żeby pokazać, że jesteśmy razem, nie damy się podzielić, wspólnie idziemy ku niepodległości.

W XIX w. funkcjonowała turystyka patriotyczna do Krakowa.

To rozpoczęło się po uwłaszczeniu, zniesieniu poddaństwa, kiedy ludzie stali się wolni i mogli podróżować, czyli od lat 70. XIX w. Wtedy też budziła się świadomość narodowa wśród chłopów. Olbrzymią rolę odegrał tu kapłan, który zresztą ostro wadził się z Kościołem galicyjskim, ks. Piotr Stojałowski, który organizował do Krakowa pielgrzymki ludu, emigrantów. Na pogrzeb Mickiewicza w 1890 r. przyjechały delegacje Ślązaków.

Ślad po sobie zostawiały na Wawelu kolejne pokolenia, ale współcześnie wydaje się on być całością domkniętą. Czy dzisiaj wolno nam umieszczać tam kolejne sarkofagi?

Pamiętamy debatę o pochówku Miłosza na Skałce… Ale tam też wchodził w grę teren sakralny. Może pomysł stworzenia rządowego, narodowego panteonu w Warszawie byłby zasadny. Posiadają taki Francuzi, chociaż trzeba wspomnieć, że zawsze, kiedy komitet kierujący Panteonem Narodowym zgłaszał kolejną kandydaturę, odbywały się manifestacje i kontrmanifestacje. Nigdy nie bywa tak, że naród jednogłośnie powie: to jest nasz wspólny kandydat. Co do kolejnych sarkofagów, to decyzja należy do gospodarza katedry – Kościoła.

Zatem na Wawelu pomieszaliśmy panteon z nekropolią i to może być też źródłem obecnych nieporozumień.

Właśnie tak. Nie została przemyślana spójna idea tego miejsca, pogrzeby odbywały się od przypadku do przypadku, choć jak wspomnieliśmy, poszukiwano klucza według szabli czy pióra.

Ale czy my w ogóle potrzebujemy dzisiaj panteonów dla współczesnych nam zmarłych? Może to coś anachronicznego, charakterystycznego raczej dla XIX-wiecznych dążeń do niepodległości?

Pielgrzymki patriotyczne utraciły swój poprzedni charakter, ale ludzie nadal ustawiają się w kolejce do wawelskich grobów. Ciekawość ludzka nie zna granic, a tu następuje spotkanie z osobami szczególnymi, zasłużonymi, podziwianymi. Dopóki istnieją państwa narodowe, potrzebujemy tego rodzaju instytucji jako busoli. Jest to również niezbędne w dobie panowania współczesnej cywilizacji obrazkowej.

Uważam, że panteon nie jest przeżytkiem, ale słuchając w zeszłym tygodniu głosów sprzeciwu wobec wawelskiego pochówku prezydenta Lecha Kaczyńskiego, można było zaobserwować istotne zmiany w naszej mentalności. Postępuje demokratyzacja społeczeństwa i wielu ludzi uznaje, że skoro prezydent jest wskazanym w powszechnych wyborach przywódcą narodu, nie ma powodu, by miał być szczególnie wyróżniany. Był jednym z nas, dlaczego ma być obdarzony specjalnym przywilejem, należnym królom?

Może jest tak, że uważamy panteony za zapełnione, bo jest w nas myśl, że wielka historia działa się dawno temu, wielcy Polacy żyli w dawnych wiekach: gdzie książę Poniatowski, a gdzie prezydent Kaczyński…

Poniatowski od momentu śmierci pod Lipskiem w 1813 r. ulegał trwałej i skutecznej mitologizacji. Stał się zupełnie kimś innym. Stał się tak nieskazitelny, że dziś nikomu by nie przyszło do głowy, iż faktyczny Poniatowski mógłby być przedstawiany zupełnie inaczej. Podobnie stało się z Kościuszką czy Piłsudskim. W przypadku pogrzebu tego ostatniego miała miejsce ostra debata między socjalistami, endekami, piłsudczykami i Kościołem. Owszem, w momencie, gdy trumna Marszałka wędrowała po kraju, ludzie wychodzili na ulice i dworce kolejowe, by oddać mu hołd – był rok 1935, wiadomo było, że Niemcy i Sowieci się zbroją, a odszedł ktoś, kto był gwarantem niepodległości, komu można było powierzyć narodowe troski.

Jak działa mitologizacja postaci? Użył Pan słowa „kreacja” bohatera.

Wszystko zależy od czasu i narodowych oczekiwań. Ale istnieją pewne wspólne reguły związane ze społecznym zapotrzebowaniem. Polskie było dość jednoznaczne – oczekiwaliśmy walorów militarnych, heroizmu, poświęcenia ojczyźnie. Następnie pojawia się propaganda – pieśni i opowiastki, apele szkolne, artykuły gazetowe, a dzisiaj dołączają media elektroniczne i internet. Na początku XX w. jest już kino, w którym pojawia się niezwykła postać Poniatowskiego czy Kościuszki zstępująca z chmur. Jawią się jako mitologiczni giganci. W przypadku Kościuszki funkcjonuje dodatkowo mit kosy i sukmany, u Poniatowskiego – mit rycerza. Na XIX-wiecznych pocztówkach widzimy go otoczonego przez rycerzy, którzy próbują ściąć głowę trójgłowemu smokowi.

Czesi szukali innych wzorców – wśród ludzi codziennej pracy, gospodarzy, dyplomatów. Węgrzy, podobnie jak Polacy, czcili powstańców, ludzi honoru. Francuzi – ludzi nauki i sukcesu, filozofów i wynalazców. Na Wawelu profesora się nie znajdzie, chyba że jest prezydentem i ofiarą katastrofy.

Nasz panteon ma być romantyczny, szukamy wzniosłych ofiar. W uzasadnieniach pochowania prezydenta Kaczyńskiego na Wawelu też pojawił się dyskurs bohaterski.

W Mickiewiczu też szukano dowodów siły, a w przypadku Słowackiego argumentem było, że zainspirował polski obóz niepodległościowy – bez niego nie byłoby Legionów. W przypadku Lecha Kaczyńskiego pojawiają się argumenty, że był na polu walki w Gruzji, patronował porozumieniu państw Organizacji na Rzecz Demokracji i Rozwoju przeciw Moskwie, był współpomysłodawcą krakowskiej deklaracji energetycznej – co jest rodzajem prowadzenia wojny, tylko innymi środkami, bliskie mu były takie inicjatywy jak Muzeum Powstania Warszawskiego. I ostatni akcent – zginął w służbie ojczyźnie.

Więc jak to ocenić nie mitologizując?

Rzeczywiście trudno. „Intronizacja” na Wawel ma miejsce świeżo po śmierci prezydenta Kaczyńskiego, brakuje tego, co konieczne – dystansu, który pozwoliłby na spokojną ocenę. Prezydent zginął w momencie rozpoczęcia kampanii wyborczej, a więc w okresie bardzo niedobrym dla intymności i zadumy. Pytając o mitologizację, nie można się zgodzić z pomysłem, by pochować parę prezydencką w miejscu tymczasowym, a potem się zastanawiać nad właściwym miejscem spoczynku. Byłaby to profanacja – nie tylko dlatego, że wiązałoby się to z ekshumacją, ale także dlatego, że gwarantowałoby powrót dyskusji i sporów. Bo nie ma takiego pochówku na Wawelu czy Skałce, który by jej nie wywołał. Zatem skoro zapadła decyzja o pochówku pary prezydenckiej w katedrze, należy ją uszanować.

„Miał fanatycznych wielbicieli, ale było wielu ludzi, którzy go nienawidzili, miał całe dzielnice Polski przeciwko sobie. I oto nie znać tego było w dniu pogrzebu”. Tak Stanisław Cat-Mackiewicz pisał o pochówku Piłsudskiego.

I trochę sprawę uprościł… Owszem, gdy trumna podróżowała po kraju, manifestacji nie było. Ale zanim decyzja zapadła, arcybiskup Sapieha nie był bynajmniej w swoim sprzeciwie wobec wawelskiego pochówku Marszałka osamotniony. Miał oparcie w środowiskach, które obawiały się, że nastąpi sakralizacja polityczna obozu piłsudczyków. Jako powód sprzeciwu podawano fakt, że ludzie sanacji często żyli na bakier z wiarą, wywodzili się z lewicy, przypominano perypetie rozwodowe i wyznaniowe Piłsudskiego.
W przypadku prezydenta Kaczyńskiego jest zupełnie inaczej, on był wręcz symbolem polskiego katolicyzmu. Ale podobnie jak wówczas, opisywanej przez Cata rzekomej jedności nie ma – decyzja zapada, wybuchają spory. Manifestacja sprzeciwu, za nią kontrmanifestacja… To bezsensowne dolewanie oliwy do ognia.

Dyskutując nad sprawą pochówku pary prezydenckiej warto jednak pamiętać, że na Wawelu zostanie pochowana kobieta, Maria Kaczyńska – to bez wątpienia znak czasu. Precedensu, za wyjątkiem małżonek królewskich, nie ma. Gdy w latach 80. XIX wieku projektowano Collegium Novum UJ i obliczano, ilu ludzi może przyjść do Auli na uniwersytecką inaugurację, brano pod uwagę wyłącznie mężczyzn. Dziś żyjemy w czasach, gdy kobiety są obecne w życiu publicznym i złożenie w katedrze trumny Marii Kaczyńskiej, której wielkiego serca nikt nie kwestionuje, jest oczywiste. Do czegoś dojrzeliśmy.

Przy pochówku Piłsudskiego obawiano się sakralizacji jego partii. Dziś pojawiają się podobne głosy.

To myślenie życzeniowe, które w przypadku Marszałka się nie sprawdziło. Pośmiertna sakralizacja postaci, która była głową partii wodzowskiej, spowodowała, że owa partia się rozsypała. Nastąpiła trwała dekompozycja obozu piłsudczyków i już w okresie okupacji istotnej roli nie odegrali.

Historia więc nie potwierdza, by sakralizacja postaci niosła korzyści jej stronnictwu. Działa ona w skali narodowej: pochowani na Wawelu zostają uznani nie za cząstkę jakiejś frakcji politycznej, lecz za sprawę całego narodu. Nie należą do partii, lecz do wszystkich. Próby partyjnej sakralizacji prezydenta Kaczyńskiego mogą okazać się trudne do wykonania – bo miejsce, w którym został pochowany, jest dziedzictwem ogólnonarodowym. Kto pamięta dziś, że Sikorski wywodził się ze Stronnictwa Pracy?

Warto też zauważyć, że w ostatnich miesiącach przed śmiercią prezydenta polityka szła w kierunku zamazania prostego związku między nim a Prawem i Sprawiedliwością: zwlekał z oficjalnym ogłoszeniem, że będzie kandydował na drugą kadencję, niejednokrotnie miał inne zdanie niż Jarosław Kaczyński. Prezydent był uformowany na konserwatywnej szkole Piłsudskiego, podkreślającej, że nasze państwo, Rzeczpospolita, skupiające różnych ludzi, jest najważniejsze. Lech Kaczyński był zdecydowanie politykiem propaństwowym.
Zatem, powtórzmy, miejsce wybrane na pochówek prezydenta utrudnia sakralizację typu partyjnego. Wawel – mit tego miejsca – jest za silny, by na to pozwolić.

I to odpowiedź na nasze pierwsze pytanie – czym jest Wawel.

To miejsce, które skupia ludzi, a nie pogłębia przepaście między nimi. Należy wierzyć, że tak będzie po pogrzebie.

ROZMAWIALI

MICHAŁ KUŹMIŃSKI I MACIEJ MÜLLER

Prof. ANDRZEJ CHWALBA (ur. 1949 r.) jest kierownikiem Zakładu Historii Społeczno-Religijnej Europy XIX i XX w. na Uniwersytecie Jagiellońskim, wiceprezesem Polskiego Towarzystwa Historycznego, badaczem dziejów Krakowa.

Tekst pochodzi z „Tygodnika Powszechnego”

Zaprenumeruj e-tygodnik!

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code