Wiadomości KAI

Dwa w jednym

Spread the love

ROZMOWA

Dwa w jednym

Rozmowa o diakonacie stałym z dk. Bogdanem Sadowskim

Niebawem minie rok od przyjęcia przez Pana święceń diakonatu. Dla mniej zorientowanych to dziwna rola – pół świecki, pół ksiądz. Skąd taki wybór?

– Od dziecka ciągnęło mnie do ołtarza. Byłem lektorem, zaliczałem wszystkie stopnie ministrantury. Diakonat jest konsekwencją tej pasji, obecności Boga w liturgii. Byłoby naturalne, gdybym został księdzem i był taki moment, gdy bardzo poważnie zastanawiałem się nad pójściem do seminarium, ale nie czułem powołania do bycia księdzem, wbrew opiniom cioci, mamy czy wujka, którzy uważali, że powinienem nim być. Z perspektywy czasu mam pewność, że dobrze rozeznałem moje świeckie powołanie – założyłem rodzinę, pracowałem w mediach.

Diakonat stały – choć prawo kanoniczne na to zezwalało, w Polsce było całkowitym novum. Czy trudno było przekonać przełożonych, że taka posługa ma sens?

– W Polsce nigdy nie było diakonatu stałego. W okresie, gdy za Mieszka I przyjmowaliśmy w X w. chrzest, diakonat stały w Kościele zachodnim już zaniknął, nie było więc takiej praktyki także w naszym lokalnym Kościele. Urząd ten przywrócił Sobór Watykański II i dość szybko ta zmiana została wprowadzona w życie, ale w innych Kościołach lokalnych. U nas, w czasach PRL biskupi rozeznali, że nie ma takiej potrzeby.

Jak się Pan dowiedział, że można zostać diakonem stałym?

– Na studiach, a z wykształcenia jestem magistrem teologii z zakresu sztuki kościelnej. Skończyłem Akademię Teologii Katolickiej. Na zajęciach przerabialiśmy dokumenty Soboru i gdy dowiedziałem się, że jest taka posługa w Kościele bardzo mnie to zafascynowało. To jakby idealnie odpowiadało moim pragnieniom – być w świecie, a jednocześnie blisko ołtarza. Po śmierci kard. Wyszyńskiego napisałem do kard. Józefa Glempa w tej sprawie. Napisałem w nim, że wierzę, że w Polsce kiedyś będzie diakonat, nie wiem jak i kiedy, ale jeżeli, to bardzo bym pragnął… Potem o tym zapomniałem, ale temat został podjęty na II Synodzie Plenarnym, w jego dokumentach był postulat o wprowadzenie diakonów stałych.

Jak i kiedy przekonał Pan swojego biskupa do takiej decyzji?

– Ksiądz prymas Glemp nie był na początku przekonany o potrzebie udzielenia mi święceń. Prawo kanoniczne stawia jednoznaczne wymagania, procedury są jasno określone – diakonów stałych wyświęca się w sytuacji, gdy jest ważna potrzeba. Prymas sugerował żebym został nadzwyczajnym szafarzem Komunii św. Przez parę lat byłem więc szafarzem, a gdy kard. Glemp przeszedł na emeryturę poszedłem do nowego biskupa. Abp Kazimierz Nycz udzielił mi formalnej zgody na rozpoczęcie formacji. Wówczas też powstał ośrodek w Osieku, w diecezji toruńskiej, gdzie kandydaci na diakonów jeździli na formację. Dołączyłem do ich grona.

Kiedy abp Nycz podjął taką decyzję, były też problemy natury kanonicznej – w diecezji nie było takiego stanu, jak diakoni stali. Biskup musi wziąć pod uwagę opinię Rady Kapłańskiej. Część księży wykazywała rezerwę, choć moim zdaniem nie można mówić o niechęci czy niezrozumieniu z ich strony, a raczej o trudnościach w przecieraniu nowych szlaków. Poparcie w archidiecezji nie było 100-procentowe, nie wszyscy księża byli o tym przekonani.

Po specjalnym przygotowaniu teologicznym nadszedł dzień święceń.

Jakie są Pańskie obowiązki w parafii?

– Nie mam w zasadzie stałych obowiązków. Mam obowiązek odprawiania liturgii godzin, czyli brewiarza, i to tylko jutrzni i nieszporów. Reszta zależy od decyzji proboszcza. Codziennie jestem na Mszy św., w trakcie której posługuję do Mszy. Mało kto wie, że historycznie to był obowiązek diakona właśnie i tylko wobec jego braku zastępowali go ministranci. Wiele razy zdarzało się, że głosiłem kazania, udzielam Komunii św. – diakon jest jej zwyczajnym szafarzem.

Jak na Pańską posługę reagują księża? Uważają, że Pana posługa jest potrzebna, czy traktują Pana jako osobę, która nie wiedzieć czemu uparła się, aby zostać diakonem?

– Pewnie są i księża nastawieni sceptycznie. Jednak większość okazuje mi wielką życzliwość, otwartość, serdeczność.

Na świecie jest ponad 30 tys. diakonów, w Polsce jest 4. Czy oznacza to, że nie mamy problemów z powołaniami?

– Tak, nie ma na razie nadzwyczajnej potrzeby „zatykania dziur”, jak na Zachodzie, czy w krajach misyjnych, gdzie brakuje powołań. W Polsce kapłanów jest pod dostatkiem. Diakon nie jest więc tym, który ma „zaklejać dziury”, czyli zastępować nieobecnych księży. Kilka lat temu Konferencja Episkopatu przyjęła Dyrektorium ustalające jak ma przebiegać przygotowanie diakonów stałych w Polsce. Zostało ono zatwierdzone przez Watykan ad experimentum, czyli na okres próbny 5 lat. Ten czas mija w tym roku, więc księża biskupi będą musieli jeszcze raz przemyśleć problem.

Jaką niepowtarzalną jakość wnosi ta posługa w Kościele?

– Kodeks Prawa Kanonicznego wyraźnie podkreśla, że nie można wyświęcić diakona, jeśli nie ma potrzeby duszpasterskiej. Gdyby więc mój proboszcz uznał, że nie ma takiej potrzeby w parafii, to mimo tego, że ja bym chciał, i chciałby tego arcybiskup, nie można byłoby tego przeprowadzić. Diakon jest duchownym, choć arcybiskup mówił w czasie święceń, że jest to stanie między dwoma światami – duchownych i świeckich – i łączenie świeckiego życia z życiem duchownym.

Jak podsumuje Pan ten rok?

– Jestem szczęśliwy. Trudno mi opisać to szczęście precyzyjnie. Przez wiele lat chodziłem do chorych z Komunią św. jako nadzwyczajny szafarz, ale nie mogłem błogosławić. Teraz mam do tego prawo. A to jest coś pięknego, wielki dar, którego doświadczam i z którym mogę się dzielić. To wielkie słowa, ale nie można inaczej o tym mówić.

A co na to Pańska żona i synowie?

– Zawsze mnie wspierali, także przez te lata, gdy starałem się te święcenia otrzymać. Rozmawialiśmy o tym, mam z ich strony wielką pomoc.

Z dk. Bogdanem Sadowskim rozmawiała Alina Petrowa-Wasilewicz

Tekst pochodzi z Wiadomości KAI

Zaprenumeruj ekai-tygodnik!

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code