Publicystyka

Czy Benedykt XVI rozbudzi w Europie religijnego ducha?

Spread the love

Czy Benedykt XVI rozbudzi w Europie religijnego ducha?

Ankieta DZIENNIKA

Przebieg francuskiej pielgrzymki Benedykta XVI skłaniał niektórych komentatorów – zwłaszcza w Polsce – do daleko idących wniosków. Czy mamy do czynienia z oznakami chrześcijańskiego przebudzenia na Zachodzie? Przecież Benedykt nie jest postacią tak charyzmatyczną jak Jan Paweł II – a mimo to na spotkania z nim przychodziły tłumy. I to w kraju tak mocno zdechrystianizowanym jak Francja, gdzie odsetek praktykujących katolików nie dochodzi nawet do 10 procent. Ale czy rzeczywiście owe tłumy składały się z ludzi otwartych na wiarę, czy jedynie z gapiów ciekawych, jak zachowa się nieco egzotyczny dla nich “pancerny kardynał”?

Na to pytanie odpowiadają dziś na naszych łamach wybitni intelektualiści zajmujący się problematyką religii we współczesnym świecie. To osobowości tak różne jak René Girard, znakomity antropolog nigdy niekryjący swojej sympatii dla katolicyzmu, i Michel Onfray, jeden z wpływowych przedstawicieli filozoficznego “nowego ateizmu”. Nic dziwnego, że ich opinie są skrajnie rozbieżne. Girard zwraca uwagę, że widoczny dziś na Zachodzie kryzys wiary w możliwości człowieka w sposób oczywisty skłania Europejczyków ku religijności. Przyciąga ich nie osoba wyciszonego intelektualisty Benedykta, lecz raczej powaga samej instytucji Kościoła będącej symbolem trwałości przesłania wiary. Onfray poniekąd zgadza się z Girardem, uznając, że przebieg wizyty papieża jest świadectwem głębokiego kryzysu Zachodu. Wyciąga z tego jednak radykalnie odmienne wnioski: to nie religia może uleczyć zachodnie społeczeństwa, bo jej autorytet już dawno legł w gruzach. Lekarstwem może być jedynie powrót do niereligijnych źródeł zachodniego myślenia.

José Casanova

Musimy akceptować religijne dziedzictwo

Wizyta we Francji była sukcesem Benedykta XVI. Wykreowała jego wizerunek jako wybitnego intelektualisty, zręcznego polityka, a także… miłego człowieka. Ponadto okazało się, że w pozornie laickim kraju obecność papieża nadal budzi zainteresowanie i prowokuje do dyskusji. Nie sądzę jednak, by było to preludium do powrotu tradycyjnie rozumianej religijności. Nic na to nie wskazuje i papież zdaje sobie z tego sprawę.

Tym co obserwujemy obecnie, jest indywidualizacja religijności. Polega ona na tworzeniu własnej wiary w oderwaniu od instytucji Kościoła. Jednostka sama wybiera określone elementy chrześcijańskiej tradycji, pozostając otwartą także na wpływy innych wyznań. Jan Paweł II kładł ogromny nacisk na nawracanie poszczególnych jednostek. Jego następca na tym i innych polach przyjmuje odmienne priorytety.

Karol Wojtyła głosił projekt rozumianej tradycyjnie rechrystianizacji Europy. Joseph Ratzinger ma skromniejsze ambicje. Stara się w pierwszym rzędzie doprowadzić do uznania chrześcijańskiej tożsamości Europy. Polityka papieża ma wymiar kulturowo-cywilizacyjny i nie koncentruje się już na indywidualnym nawróceniu w stopniu, w jakim czynił to Jan Paweł II. Bardziej niż na odzyskaniu dla Kościoła pojedynczych owieczek Benedyktowi XVI zależy na uświadomieniu Europejczykom ich chrześcijańskich korzeni. Nie oznacza to, że papież całkowicie porzucił swą misję ewangelizacyjną. Z Watykanu płynie obecnie dwojakie przesłanie. Jedna jego część ma charakter bardziej religijny i skierowana jest do ludzi poszukujących nawrócenia. Druga przeznaczona jest dla tych, którzy, choć niewierzący, zgadzają się uznać rolę religii i moralności w kształtowaniu się społeczeństwa. Pogląd ten jest pochodną walki z rozumieniem pojęcia “wolności” jedynie jako “wolności od”. Wolność nie może polegać jedynie na wyzbyciu się wszelkich ograniczeń – musi mieć w sobie element pozytywny. Jest to przekaz, który wpisuje się w dyskurs moralny i filozoficzny współczesnej Europy.

Dwoistość polityki Stolicy Apostolskiej wiąże się ściśle z drugim filarem programu Benedykta XVI, czyli dialogiem z innymi religiami, zwłaszcza z islamem. Co ciekawe, początek pontyfikatu nie wskazywał, by dialog ekumeniczny był jednym z głównych celów nowego papieża. Jednak negatywne przyjęcie, z jakim spotkały się słowa Benedykta XVI wypowiedziane pod adresem islamu podczas wystąpienia na uniwersytecie w Regensburgu, skłoniły go do zmiany priorytetów. W tym miejscu cele papieża i wielu polityków, w tym prezydenta Sarkozy’ego, okazują się zbieżne. Wezwania prezydenta do zaakceptowania “pozytywnego sekularyzmu” nie należy w żadnym wypadku łączyć z religijnością samego Sarkozy’ego czy próbą odbudowania pozycji Kościoła katolickiego we Francji. Wielu ludzi zdaje się zapominać, że termin “pozytywny sekularyzm” nie odnosi się wyłącznie do chrześcijaństwa. Głównym celem Sarkozy’ego jest poprawa wizerunku islamu we Francji. Wyznanie to stało się dla wielu Europejczyków tożsame z religią per se oraz wszelkimi negatywnymi skojarzeniami takimi jak przemoc, zacofanie, nietolerancja, które to pojęcie wywołuje. Droga do zmiany tego podejścia wiedzie przez uznanie konstruktywnej roli, jaką w historii Europy odegrała tradycja chrześcijańska. Prezydent Francji stara się pokazać, że laickość nie musi oznaczać wrogości wobec wiary religijnej. Utrzymując rozdzielenie religii i państwa, wzywa do uznania pozytywnej roli, jaką chrześcijaństwo spełniło w rozwoju francuskiej kultury. Droga do zaakceptowania innych wyznań wiedzie bowiem przez pogodzenie się z własną religijną przeszłością.

Od czasów oświecenia uważano, że religia jest wyłącznie jednym z etapów rozwoju, który wkrótce zostanie, lub już został, przekroczony. Zapowiadano nadejście społeczeństwa postreligijnego. Tymczasem okazuje się, że oto kończy się epoka społeczeństwa postlaickiego. Mam na myśli laickość rozumianą jako chęć “przezwyciężenia” religii. Proponowana przez Sarkozy’ego “laickość pozytywna” ma prowadzić do uznania, że współczesne wartości świeckie wywodzą się z tradycji religijnej i są odbiciem wartości chrześcijańskich. Przypomnienie ich religijnej proweniencji ma nie tylko tchnąć w nie nowego ducha, ale także ułatwić zrozumienie znaczenia religii w innych kulturach.

Współcześnie przekonujemy się dobitnie, że świat nie stanie się szybko jedną wielką Europą. Coraz powszechniej zauważa się, że to, co przez lata uznawaliśmy za ścieżkę rozwojową wspólną wszystkim kulturom, jest ograniczone jedynie do kręgu cywilizacji europejskiej ściśle związanej z rozwojem myśli chrześcijańskiej. Porażki w upowszechnieniu dorobku zachodniej cywilizacji na całym świecie pozwoliły Europejczykom na nowo odkryć jej wyjątkowość i ścisły związek z chrześcijaństwem. Równocześnie klęska kulturowej kolonizacji wymusza na nas uznanie światowego pluralizmu kulturowego i religijnego. Wzorem mogą tu być Stany Zjednoczone, gdzie religijność jednostki nie przekreśla możliwości przyznania innym wyznaniom takiego samego prawa do istnienia.

Otwarta akceptacja własnych tradycji religijnych może być w tym procesie niezwykle pomocna. Tożsamość jednostki jest zawsze związana z tożsamością drugiej osoby – nie może powstać w próżni. “Ja” kształtuje się zawsze w kontakcie z “Innym”. Pytanie tylko, czy dostrzeżenie wzajemnej odrębności doprowadzi do wykluczenia, separacji i w konsekwencji konfliktu, czy też możliwe będzie stworzenie pluralistycznej struktury, w której wszystkie grupy mogą żyć wspólnie.

Uznanie bliskiego sąsiedztwa islamu i muzułmanów będzie dużo łatwiejsze, jeśli zaakceptujemy chrześcijańskie podstawy tożsamości europejskiej. Łatwiej jest odnieść się pozytywnie do innego wyznania, jeśli zgodzimy się, że religia miała wielkie znaczenie także dla naszej historii. Wizyta papieża we Francji i zachowanie prezydenta Sarkozy’ego z pewnością nie zapełnią kościołów rzeszami “odzyskanych” wiernych. Stwarzają jednak po raz kolejny przestrzeń do dyskusji na temat chrześcijańskiego dziedzictwa Europy.

oprac. Łukasz Pawłowski

José Casanova, socjolog, jeden z najważniejszych badaczy zajmujących się sytuacją religii we współczesnym społeczeństwie. Obecnie jest wykładowcą Georgetown University w Waszyngtonie. Wcześniej pracował m.in. w prestiżowej nowojorskiej New School for Social Research. Jego najważniejsza książka to “Religie publiczne w nowoczesnym świecie” (1994, wyd. pol. 2005). Publikuje także prace dotyczące problemów migracji i globalizacji.

Michel Onfray

Religia nie może już być dla nas oparciem

Tłumy witające Benedykta XVI we Francji nie są sygnałem odrodzenia Kościoła katolickiego pod jego rządami, ale jedynie kolejnym symptomem kryzysu moralnego we Francji. Dominująca od kilku dekad liberalna formuła kapitalizmu nabiera coraz większego rozpędu, sprawiając, że ludzie znaleźli się w ślepej uliczce trywialnego materializmu opartego na posiadaniu, własności, sukcesie, królowaniu pieniądza i jednodniowych gwiazdach. Duchowość nie znajduje pożywienia, potrzeba sensu życia pozostaje niezaspokojona. Stąd rodzi się chęć obcowania ze słowem, które nadaje egzystencjalnym pytaniom metafizyczny sens: raz jest to Dalajlama, innym razem Rael, jeszcze innym Benedykt XVI. Nieważne, jaka to butelka, byle się upić…

Francuzi nie są jakoś szczególnie zainteresowani papieżem: gdyby Madonna zdecydowała się na przejażdżkę po Polach Elizejskich, też wylegliby na ulice. Przeciętny Francuz uwielbia bezpośrednio obcować z medialnymi ikonami, które – póki się je ogląda w telewizji i się z nimi nie spotyka – wydają się wirtualne. A w wypadku bezpośredniego obcowania można się przekonać, że spektakl nie rozgrywa się wyłącznie na małym ekranie, ale może również odbyć się na ulicy. Kiedy człowiek znajdzie się na trasie przejazdu gwiazdy, staje się częścią pejzażu – a to schlebia narcyzmowi. Ludziom wydaje się, że są elementem widowiska.

Z tego nie wynika wcale, że religia jako taka zniknęła z Europy. Przecież jest ona wciąż obecna, stanowi metafizyczne podwaliny Europy: jest nią przesiąknięty nasz sposób bycia, myślenia, działania, zachowania w licznych dziedzinach: w moralności, seksualności, bioetyce czy sztuce. I choć żyjemy w częściowo zdechrystianizowanym społeczeństwie, podlegamy zasadniczym wpływom liczącego dwa tysiąclecia społeczeństwa chrześcijańskiego. Kościół nie próbuje wracać, tylko się wzmocnić. Sfera religijna ma się dobrze. To raczej filozofia przemawia zbyt cicho. Zbyt wiele słyszy się o filozofach spirytualistach, idealistach, nadmiernie skomplikowanych, niejasnych, niezrozumiałych, gadatliwych – a więc zbędnych, bo nie są w stanie zagrozić możnym. Za mało zaś o filozofach mówiących jasno, precyzyjnie, o pragmatykach mówiących konkretnie, wyraźnie i zrozumiale, zaangażowanych w walkę o prawdę i sprawiedliwość. Tymczasem oczywiste jest, że Europa, a w szczególności republika francuska, na gwałt potrzebują zmian.

Nie możemy nadal żyć według schematów pochodzących z XIX wieku albo z czasów de Gaulle’a, czyli z lat 60. Potrzebujemy nowej Republiki, ale politycy nie lubią idei ani intelektualistów, którzy mogliby im pomóc zaproponować nową umowę społeczną. Są zainteresowani wyłącznie sposobami dotarcia do władzy, a kiedy już tam dotrą – środkami jej utrzymania. Najnowszym przykładem tej tendencji jest wezwanie prezydenta Sarkozy’ego do “pozytywnej sekularyzacji”. To hasło jest niczym innym jak wyjątkowo zręcznym produktem marketingowym. Określenie “pozytywna” daje do zrozumienia, że sekularyzacja inna od zaproponowanej przez Sarkozy’ego byłaby “negatywna”, a więc nie do obrony, nietolerancyjna itd. Celem tego genialnego (z marketingowego punktu widzenia) posunięcia jest sprzedaż produktu: tajnego porozumienia Republiki z religiami, zniesienie rozdziału Kościoła od państwa, dorobku zdobytego po zażartej walce w 1905 r.

Ten dwukrotnie rozwiedziony prezydent, który znakomicie posługuje się kłamstwem, nie jest szczególnie biegły w miłości bliźniego, nie nadstawia drugiego policzka, który krzyczy “śmierć słabym”, i cieszy się ziemskimi dobrami ofiarowanymi mu przez możnych przyjaciół (podróże prywatnymi samolotami, pałace, luksusowe zegarki, wakacje u przyjaciela miliardera itp.). Ten człowiek, który wierzy w najprymitywniejszy materializm i w najmniejszym stopniu nie dba o życie duchowe, metafizyczne, religijne – otóż ten człowiek interesuje się papieżem wyłącznie dlatego, że chrześcijaństwo pomaga wprowadzić konserwatyzm społeczny, którego on pragnie. Sarkozy robi ruch pionkiem, a Benedykt XVI gra z nim w tę samą grę. Obaj wzajemnie się legitymizują.

“Pozytywny sekularyzm” może być uznany za sensowny, tylko jeśli przyjmiemy logikę samego Sarkozy’ego: należy skupić się na katolicyzmie, tradycyjnym fundamencie prawicy, i rozwinąć czerwony dywan przed muzułmanami, ponieważ wśród nich są liczni wyborcy do zdobycia. Prezydent Republiki wie, że religia naprawdę jest opium dla mas, i chce uśpić masy, by przeprowadzić swój surowy, prawicowy program.

Co się udaje w jednym wypadku – w wypadku chrześcijaństwa – uda się również w drugim – islamu. Nie wierzę w przeciwstawność tych monoteizmów. Uważam, że w ostatecznym rozrachunku sprzedają one w różnym opakowaniu ten sam toksyczny produkt, z czego przywódcy tych religii nieświadomie zdają sobie sprawę: koniec końców zawsze wieszają albo palą te same osoby: cudzołożnice, homoseksualistów, niezależnych myślicieli, filozofów, libertynów, hedonistów, materialistów. Z tym jedynie wyjątkiem, że religie na wymarciu nie mają już środków dla takich nietolerancyjnych działań. Zapewniają więc o swojej tolerancyjności, bo nie są już zdolne szkodzić.

Jednak religia już od dawna nie jest dla Europy jedyną możliwością. Kościół nie ma monopolu na moralność i idee. Na Zachodzie mamy liczącą 25 wieków tradycję filozoficzną, która pozwala nam wyjść z ery teologicznej, w której wciąż tkwimy. Należy odkurzyć konserwatywną, a nawet reakcyjną filozofię i nagłaśniać myśli alternatywne, które pozwolą nam zbudować cywilizację postchrześcijańską. Napisałem prawie 50 książek i stworzyłem na prowincji Uniwersytet Ludowy, ponieważ staram się zapewnić postęp tej idei: świat powinien wejść w nową erę filozoficzną. Musimy pracować nad tym, by możliwa się stała duchowość immanentna, czyli filozofia, która pozwoliłaby pominąć religię i całą sferę religijną. To ekscytujące wyzwanie pobudza mnie do działania od 20 lat.

przeł. Wojciech Nowicki

Michel Onfray, ur. 1959, francuski filozof zaliczany do nurtu nowego ateizmu. Znany przede wszystkim jako autor książek wymierzonych w chrześcijaństwo, inspirowanych m.in. poglądami starożytnych i filozofią Nietzschego. Najważniejsza z nich to wydany także w Polsce “Traktat ateologiczny” (2005). W 2002 roku Onfray, protestując przeciw sposobowi nauczania filozofii w szkole i na wyższych uczelniach, założył w Caen niezależny Uniwersytet Ludowy (Université populaire).

René Girard

Kryzys Zachodu sprzyja odrodzeniu religii

Sukces wizyty Benedykta XVI we Francji zaskoczył wielu. Dla mnie – choć z powodu swego katolicyzmu byłem przez lata traktowany we Francji jak intelektualny parias – tłumy zgromadzone w Paryżu i Lourdes nie stanowią żadnego zaskoczenia. To po prostu kolejne świadectwo głębszych zmian w ludzkiej świadomości, które nie ograniczają się wyłącznie do Francji.

Nie dajmy się zwieść wynikom powierzchownych badań wieszczących upadek chrześcijaństwa. Siły religii we Francji nie można oceniać na podstawie najprostszych statystyk. Choć jedynie znikomy procent Francuzów regularnie uczestniczy w mszach, nie oznacza to, że reszta społeczeństwa pozostaje areligijna. Kiedy kilka lat temu prezydent Chirac zdecydował, że będzie przeciwny umieszczeniu odniesień do chrześcijaństwa w konstytucji europejskiej, większość Francuzów nie poparła jego decyzji. Obecne nastawienie do chrześcijaństwa jest dużo bardziej przyjazne, niż mogłoby się wydawać. Zjawisko to nie ogranicza się jedynie do Francji. Od pewnego czasu w świecie Zachodu obserwujemy stopniową zmianę nastroju. Tradycyjny sekularyzm przepełniony wrogością wobec Kościoła powoli ustępuje.

Dzieje się tak dlatego, że społeczeństwa Zachodu ogarnia coraz większy pesymizm w kwestii własnych możliwości. Obserwujemy dziś załamywanie się dotychczasowej wiary w możliwości człowieka. Nikt już nie wypowiada się o przyszłości w kategoriach postępu. Rozwój nauki nie budzi już nadziei, lecz zaniepokojenie. Nie sądzę, by ta zmiana nastrojów była jedynie tymczasowa. Problemy, o których mówię, nie zmniejszą się z biegiem czasu, lecz będą narastać. Coraz powszechniejsza staje się świadomość, że postęp zawsze ma swoją cenę. I ta cena jest czasem zbyt wysoka. W tej sytuacji wielu ludzi poszukuje oparcia w religii.

Tendencje te nie są niczym nowym. Były obecne także za czasów pontyfikatu Jana Pawła II, jednak ze względu na jego przymioty osobiste często pozostawały niedostrzegane. Niezwykła osobowość poprzedniego papieża sprawiała, że skłonni byliśmy przypisywać pewien zwrot w kierunku chrześcijaństwa jedynie oddziaływaniu tejże osobowości. To, że ludzie nadal zwracają się w stronę Kościoła, mimo że Benedykt XVI tak bardzo różni się od swego poprzednika, świadczy o silnej potrzebie oparcia duchowego. Zwróćmy uwagę, że niedawna wizyta Benedykta XVI w Stanach Zjednoczonych także była wielkim sukcesem. Wydawało się to wówczas zaskakujące, ponieważ obecny papież nie ma tej zdolności porywania tłumów, jaką miał jego poprzednik. W Benedykcie XVI nie ma absolutnie nic spektakularnego. Jego dotychczasowe sukcesy są w ogromnym stopniu rezultatem schyłku zachodniego optymizmu.

Nie twierdzę, że kondycja chrześcijaństwa jest dziś dobra. Jednak jakkolwiek słabe jest dziś chrześcijaństwo, Europa nadal nie potrafi poradzić sobie bez religii. Pozostałości tradycji chrześcijańskiej są w pewnych krajach europejskich zachowane lepiej, w innych gorzej, jednak nadal pozostają spoiwem łączącym poszczególne narody. Paradoksalnie to wspólna wiara może być podstawą dalszej integracji Unii Europejskiej. Jeśli nie ona bowiem, to co?

Dlatego teorie zapowiadające ostateczny zanik chrześcijaństwa są z gruntu fałszywe. Warunkiem porzucenia religii jest bowiem bardzo długi okres dobrobytu i stabilności, który przekonałby masy, że przyszłość ludzkości pozostaje niezagrożona. Obecnie nic na to nie wskazuje – stoimy u progu wielkiego kryzysu. Tym co w najbliższej przyszłości zdominuje ludzkie myślenie, będzie problem kosztów, jakie w końcu zapłacimy za dotychczasowy rozwój technologiczny. Stopniowy upadek wiary we wszechmoc człowieka znajdzie swoje odzwierciedlenie w odrodzeniu religii.

oprac. Łukasz Pawłowski

René Girard, ur. 1923, francuski antropolog, filozof, badacz literatury, jeden z najważniejszych myślicieli współczesnych. Na jego dorobek składają się mające dziś już status klasycznych książki takie jak “Prawda powieściowa i kłamstwo romantyczne” (1961, wyd. pol. 2002) czy “Sacrum i przemoc” (1972, wyd. pol. 1994). W “Europie” nr 159 z 29 grudnia ub.r. opublikowaliśmy wywiad z nim “Polityka już nikogo nie przeraża, liczy się tylko przemoc”.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code