Tragedia smoleńska

To nie Wawel nas podzielił, ale brak miłości

Spread the love

To nie Wawel nas podzielił, ale brak miłości

Andrzej Miszk

Współczucie jest nam przyrodzone, ale tłumi je instynkt samozachowawczy. Tylko jeżeli cała dusza jest w mocy miłości nadprzyrodzonej [caritas], przyrodzone współczucie może wyładować się swobodnie.

Nieszczęście zmusza do uznania za rzeczywiste tego, czego nie uważa się za możliwe.

Simone Weil

Tragedia smoleńska postawiła nas Polaków wobec sprawdzianu z miłości. Osobistej i wspólnotowej. Miłości wobec naszych bliźnich i Ojczyzny. Dla wielu stała się sprawdzianem miłości najtrudniejszej: miłości nieprzyjaciół, czyli tych, z którymi nie zgadzaliśmy się, których nie lubiliśmy, którzy jakoś nas skrzywdzili, byli naszymi przeciwnikami politycznymi i kulturowymi. Są takie historyczne momenty – i do takich zdaje się należeć Tragedia smoleńska – że jedyną odpowiedzią jest przeżywać je w duchu miłości. A każdy inny poziom reagowania na wydarzenie jest zupełnie jałowy, pozorny, a nawet destrukcyjny. Trzeba wówczas porzucić zwykłe miary sprawiedliwości, słuszności, prawdy, szacunku i pozwolić, aby dynamika tragicznego wydarzenia uruchamiała w nas współczującą i wielkoduszną miłość, przekraczającą zwyczajowe standardy reagowania.

Wydaje się, że zdecydowana większość społeczeństwa polskiego zdała ten trudny egzamin z miłości w chwili tragedii. Szacunek i cześć dla tragicznie poległych pod Smoleńskiej, a zwłaszcza – dla wielu niełatwa – miłość i cześć wobec Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, stały się udziałem nie tylko Jego zwolenników, ale też wielu z tych, którzy krytycznie oceniali Jego prezydenturę i byli z Nim w sporze politycznym czy kulturowym. Tylko autentyczna miłość bliźniego pozwala nam w chwili tragedii odrzucić polityczne i kulturowe uprzedzenia, zapomnieć o zadanych ranach oraz spojrzeć na drugiego człowieka przede wszystkim jako mojego brata i siostrę w człowieczeństwie. Tylko miłość pozwala być wielkodusznym wobec tragicznie zmarłych, których działalność wcześniej oceniało się krytycznie i zaakceptować z pokorą, a nawet radością nadmiar sprawiedliwości i czci wobec nich.

Spory o Wawel jako miejsce pochówku Prezydenta i Jego żony ujawniły nie tylko różnice polityczne, ale przede wszystkim ogromny deficyt ludzkiej i narodowej miłości wśród nas, Polaków. Jak możemy się dziwić, że ktoś, kto przez lata odnosił się z pogardą, szyderstwem, niechęcią, a nawet nienawiścią do śp. Lecha Kaczyńskiego, w chwili Jego tragicznej śmierci będzie zdolny do przejęcia się tragedię osobistą Jego Rodziny i reprezentowanej przez Niego wizji Ojczyzny? Jeśli ktoś czuł się cały obolały, zraniony i do głębi skrzywdzony przez rządy zmarłego Prezydenta i Jego formacji politycznej, tak bardzo cierpiący, że ulokował w Nim nieomal całe moralne i polityczne zło, jak ktoś taki może w chwili tragedii zmienić radykalnie swoją postawę? Wydaje się, że wielu z nas wcześniej zniszczyło w swoim sercu i umyśle śp. Prezydenta jako osobę tak radykalnie i z tak „słusznych” powodów, że nie jest zdolna do godnego i duchowego przeżywania żałoby nawet podczas tragedii, a przynajmniej doświadcza wielkich trudności w reakcji na to wydarzenie.

Największym i najtrudniejszym sprawdzianem miłości bliźniego jest miłość nieprzyjaciół. Niezwykle łatwo jest przekroczyć – często bezpowrotnie – delikatną granicę między krytyką i niezgodą, byciem z kimś w konflikcie, ale wciąż z zachowaniem fundamentalnej miłości bliźniego i szacunku do niego, a moralnym i intelektualnym zniszczeniem swojego przeciwnika w aktach swej woli, rozumu i uczuciach. Odbudować miłość i szacunek dla przeciwnika czy domniemanego krzywdziciela jest niezwykle trudno: wstrząs, jakim jest śmierć naszego wroga, może być – i często bywa – łaską nawrócenia, a jeśli przeżywamy ze skruchą naszą wcześniejszą zdradę miłości, to możemy znowu z miłością i szacunkiem odnieść się do niego. Ale nie zawsze nawet taki wstrząs ożywia obumarłe rejony naszych serc.

Jeśli nie ma w nas wielkoduszności wobec tragicznie poległych przeciwników, zaczynamy dopominać się o prawdę i sprawiedliwość. Krzyczymy wówczas: „Wawel nie dla Kaczyńskiego”, znajdujemy mnóstwo racjonalnych powodów, aby protestować przeciw temu „nadużyciu” i politycznej manipulacji. Ja chcę pozostać uczciwy wobec protestujących w sprawie pochówku Prezydenta na Wawelu: macie wiele racji, a być może, gdyby było więcej czasu do namysłu, decyzja o miejscu pochówku mogłaby być lepsza i bardziej odpowiednia. Ale te rację są poniżej racji najważniejszej i decydującej: a mianowicie racji miłości, która rodzi wielkodusznośćKtoś, kto autentycznie kocha, potrafi tracić i rezygnować z siebie, również z własnych słusznych racji: w tym przypadku rezygnować z bardziej demokratycznej i obiektywnej formy hołdu wobec tragicznie zmarłego Prezydenta.

Ten deficyt miłości sprawia, że absolutyzujemy to, co absolutem nie jest: choćby Wawel, który obsesyjnie traktujemy jako nieodwołalną kanonizację nielubianego przez wielu Prezydenta. Deficyt miłości sprawia, że usztywniamy swoją postawę i zamiast z godnością przeżywać żałobę, zajmujemy się protestami, petycjami, sporami – które pozornie słuszne i wolnościowe, są jednak dość jałową formą zastępczą miłości. Ich istotną funkcją jest zasłonić wobec siebie i innych deficyt miłości do przeciwnika, nie dopuścić do siebie łaski miłości, własnej skruchy, przebaczenia i szansy pojednania. Deficyt miłości sprawia, że wymiar polityczny, maskowany troską o dobro wspólne, prawdę, dbałość o historyczne symbole, niezgodę na polityczne manipulacje, staje się wiodącym motywem, a niekiedy celem działań protestacyjnych. Po prostu: historia, zwłaszcza wydarzenia tragiczne, nie zostawiają miejsca na próżnię – wypełniamy je tym, co mamy w sercu. Jeśli brak nam miłości, która transcenduje racje polityczne, to polityka w kostiumie troski o dobro wspólne staje się nieomal absolutnym wymiarem przeżywania i definiowania tragedii.

Rozumiem duży problem tych, którzy nie potrafią znaleźć w swoim sercu dostatecznej miłości wobec śp. Lecha Kaczyńskiego, nawet w obliczu jego tragicznej śmierci. Nikt nie wymaga od nas więcej, niż potrafimy z siebie dać. Ale warto zastanowić się: dlaczego tak się stało? Co przez swoje życie, zwłaszcza ostatnie lata uczyniłem, aby w momencie próby okazać się zdolnym do miłości swego przeciwnika? Jaką ja ponoszę odpowiedzialność za brak wielkoduszności wobec tragicznie zmarłych? Dlaczego moja własna i jedynie „słuszna” racja staje się quasi absolutem, który pozwala mi destruować przestrzeń wielkiej narodowej żałoby? Dlaczego nie jestem zdolny do skruchy, przebaczenia i pojednania w chwili narodowej tragedii? Spór o Wawel ujawnił nie tylko głębokie podziały polityczne i kulturowe wśród Polaków, ale – co dużo ważniejsze – fakt, że wielu z nas nie pracuje na co dzień nad swoim człowieczeństwem, miłością bliźniego i Ojczyzny.

Spór o Wawel ujawnił, że miłość nieprzyjaciół w naszym – w większości chrześcijańskim – społeczeństwie jest dla wielu po prostu nieznana, jest barierą nieprzekraczalną. Jeśli nie radzę sobie z miłością moich nieprzyjaciół, dużo lepiej podczas żałoby jest zachować milczenie, uznając z pokorą własne niemożności i deficyt w człowieczeństwie, a jeśli jest się osobą wierzącą powierzyć tę niemożność Panu Bogu. Albo powiedzieć sobie i innym: nie potrafię, nie umiem, chciałbym, spróbuję. Taka postawa rodzi dużo większą szansę na przeżycie autentycznego nawrócenia, niż hiperaktywność protestacyjna, która zamyka mnie w swoistym regresie duchowym jako człowieka i uniemożliwia przeżywanie żałoby w sposób odpowiedni.

Na gruncie teologicznym wiemy, że autentyczna miłość bliźniego, chrześcijańska caritas, zwłaszcza miłość nieprzyjaciół i cnota wielkoduszności jest możliwa jedynie dzięki łasce Bożej. Ta łaska może być udziałem zarówno chrześcijan jak i nie-chrześcijan, jeśli tylko żyją w zgodzie ze swym sumieniem w duchu miłości. Deficyt miłości, jako caritas, w polskim społeczeństwie jest kluczem do tzw. sporu o Wawel. Ten deficyt występuję po obu stronach sporu – np. ktoś może być tak radykalnym zwolennikiem śp. Prezydenta i PiS-u, że jego „miłość” do tragicznie zmarłych ma silną komponentę polityczną i okupiona jest nienawiścią i pogardą wobec tych, którzy nie podzielają jego czy jej uczuć. Ktoś może z „miłości” politycznej forsować Wawel i dokonywać absolutyzacji Prezydenta w duchu manipulacji, aby jego wizja polityczna Polski zyskała na tym. W swoim tekście skupiłem się na analizie deficytu miłości wśród tych, którzy mają problem ze śp. Lechem Kaczyńskim i jego formacją, ponieważ zjawisko to wydaje się powszechniejsze i można je bardziej klarownie wydobyć.

Żadne pojednanie Polaków i odrodzenie Ojczyzny nie dokonana się dzięki Tragedii Smoleńskiej bez naszej osobistej i wspólnotowej pracy nad miłością, caritas, a zwłaszcza najtrudniejszym jej wymiarem: miłością nieprzyjaciół. Raczej nie sądzę, że można deficyt miłości zastąpić jakimiś formami zwykłego szacunku, uznania, akceptacji odmienności, itd., ponieważ w chwili próby okazują się one niedostateczne. Zbyt łatwo jako społeczeństwo pozwalamy sobie na zabijanie swych bliźnich w swoim sercu, odmawianie im prawa do istnienia i inności, zwłaszcza, jeśli stanowią jakiś ważny symbol wspólnotowy.

Nie mam wielkiej nadziei, że Tragedia Smoleńska odmieni nas i uczyni społeczeństwem zdolnym do wzajemnych relacji opartych na miłości, przebaczeniu, wielkoduszności i pojednaniu. Realistycznie oznaczałoby to pogłębienie wiary religijnej na skalę masową i w sposób bardzo osobisty, a dla osób niereligijnych znalezienie odmiennych źródeł odnowy duchowej na gruncie miłości. Natomiast, aktualny czas żałoby i spory o Wawel – które wstrząsnęły mną boleśnie – upewniły mnie, że nie ma innej i lepszej drogi dla Polaków, niż wzajemne świadectwo pracy nad miłością caritas we wszystkich dziedzinach życia osobistego i publicznego. Jedynie stając się lepszymi ludźmi, możemy stawać się lepszymi Polakami.

Andrzej Miszk

Podyskutuj na blogu

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code